39
Madeleine od dziecka chciała mieć zwierzątko domowe.
Ale nie jakiegoś tam kota czy psa, czy chomika, albo świnkę morską, lub mysz, żółwia czy też złotą rybkę.
No dobrze… na pewnym etapie jednak chciała mysz. I to nawet kilka sztuk, ale to nie miały być żadne nudne, prozaiczne, głupie myszy. Takie się dla niej nie nadawały. Te jej miały być MAGICZNE i zmieniać się w konie. Posadziła nawet dynie w ogródku i z podekscytowaniem wyczekiwała, aż wyrośnie jej karoca.
Bo co do tego, że tak się stanie, nie miała najmniejszych wątpliwości.
Kopciuszek i magiczne myszy uległy przedawnieniu, gdy miała sześć lat. Natychmiast odnalazła jednak nową miłość: MAMUTY. Szczególnie chciała dostać małego mamuta. Zamierzała na nim jeździć, a wszyscy by jej zazdrościli. Planowała nawet nadanie mu imienia, ale wtedy nagle zapałała niewyjaśnioną miłością do mrówkojadów.
Tygodniami chodziła za Melisą, na zmianę prosząc ją o mrówkojada („Mama, proszę! Będzie nam odkurzał! Nazwiemy go Steve! Mamaaaaaa!”) i mamuta („Kupcie mi chociaż takiego małego… Takiego tyciego! Mamo, proszę, ja chcę mamuta! Może być nawet miniaturka, wiesz?”). W dalszej kolejności przerzuciła się na broń palną, potem na pegazy, gryfy, centaury („Mamo, ale pomyśl, jakbyśmy sobie z nim fajnie patatajały!”, wreszcie węże (morskie, rzecz jasna). Jej matka załamała się dopiero, gdy Maddy poprosiła ją o małego Krakena. Albo o dużego Krakena. W sumie mógł być dowolny, ważne, żeby był.
Wielokrotnie jeszcze zmieniały jej się gusta, a za każdym razem, kiedy to się działo, Dante przebywał z dala od rezydencji.
Widok więc, jaki przedstawiała Madeleine, wprowadzająca do samolotu łowców tygrysa na smyczy, trochę go zaszokował.
No…. TROCHĘ. Po prawdzie, zakrztusił się kawą i omal nie padł martwy. Tygrys miał na szyi przewiązaną czerwoną kokardkę, na pysku widok zastygłego przerażenia i zostawiał za sobą kilkanaście rys w podłożu, panicznie czepiając się pazurami tego, co tylko wpadło mu w łapy, kiedy Maddy z wszystkich sił wciągała go między fotele.
Widząc oszołomiony wzrok wuja, uśmiechnęła się trochę nerwowo.
-Jakiś problem?
-Tygrys? – słabo zapytał Dante. – Tygrys? Naprawdę?
-Jaki tam tygrys – Madeleine najpierw usiłowała zasłonić sobą zwierze, a potem rozglądnęła się nerwowo i wkopała drapieżnika między fotele. – Kompletnie nie wiem o czym mówisz, wuju.
-Maddy, ja cię proszę, co ty zamierzasz zrobić z tym czymś? – łowca silił się na spokój.
-Niby z czym? – Maddy zrobiła niewinną minę, a potem syknęła w stronę tygrysa. – Przestań się rwać, Killer?
-Dobrze, że nie Mruczuś – zauważyła Silva. Siedziała w jednym z fotelów, z nogami wyciągniętymi przed siebie i sennie przymkniętymi oczyma. Teraz uśmiechnęła się lekko.
-Nie pomagasz. – warknął na nią Dante.
-Bo bardzo dobrze mi się na to patrzy z pozycji, którą zajmuję. – odparła lekko, nawet nie podnosząc powiek.
Łowca przeciągnął dłonią po twarzy. Przez chwile oddawał się ponurym rozmyślaniom nad tym, że jest chyba jedynie zdrowo myślącą osobą na tym statku oprócz pilota. Natychmiast jednak przypomniał sobie o Debrze, Denie i Dellixie (chociaż o tym ostatnim nie do końca) i zwrócił w ich stronę pełne nadziei spojrzenie.
Zaraz jednak opadły mu ramiona. Jego jedyna podpora w liczbie trzech właśnie naradzała się w kącie z minami spiskowców. Dante w sumie nawet nie miał im za złe, że oszaleli – może tylko dziwił się trochę, że tak długo to trwało.
-Boa. – skomentowała nagle Silva.
-To coś obraźliwego w jakimś afrykańskim języku? – zapytał z roztargnieniem.
-Nie. – Strażniczka otwarła jedno oko. – Serio. BOA.
Łowca odwrócił się powoli i wbił wzrok w siostrzeńców, właśnie transportującym czterometrowego węża do samolotu. Jego przednia część była już na pokładzie, druga jeszcze nie.
Dantemu opadły ramiona.
-Cyryl! Metody! Zabierzcie stąd to coś!
Metody rzucił mu urażone spojrzenie.
-Czyli Maddy może mieć zwierzątko domowe, a my już nie!?
-Właśnie, to przecież nie fair, Dante. – rzuciła Silva z lekkim uśmiechem.
Chwilowo uwagę łowcy odwróciła awantura na tyłach samolotu: Sherlock zauważył już Killera i skoczył za nim z radosnym ujadaniem. Arashi przyglądał się temu ciekawie i z pewnym zadowoleniem, natomiast Maddy, Adrian, Natalia, a nawet Julia powoli zaczęli się wycofywać. Co do Nikolaja, siedział w swoim fotelu ze słuchawkami na uszach, nie widząc świata poza kartką od nut, którą z szybkością światła wypełniał swoim drobnym pismem.
Cyryl i Metody wykorzystali moment roztargnienia łowcy i dokończyli transportowanie węża na pokład. Dante przez chwile przyglądał się tumultowi z przerażeniem, a potem bez sił opadł na fotel obok kuzynki.
-Sir, czy my… Eee…. Mamy już lecieć? – uprzejmie zapytał go młody, lekko w tej chwili oszołomiony pilot, z pewnym niepokojem ogarniając wzrokiem całe to zamieszanie.
-Nie. Tak. W sumie możemy. Nie mam pojęcia. Ma pan kuzynostwo?
-No… nie, sir.
-A niech to, człowieku, jak ja ci zazdroszczę. – Dante wyprostował się gwałtownie i przyjrzał mu się ze wzruszeniem. – A masz siostrzeńców? Lub bratanków?
-Nie sądzę, sir.
Łowca ponownie opadł na oparcie fotelu.
-Nawet sobie nie wyobrażasz, jaki koszmar cię ominął.
-Startować? – zapytał po chwili milczenia lekko skonfundowany pilot.
-Możemy. – Dante z rezygnacją skinął głową i odprawił go ruchem ręki.
Silva lekko uniosła brwi.
-Co z tobą, chcesz umrzeć czy co? – przyjrzała mu się ciekawie, wyjmując książkę z plecaka.
-Po prostu nagle zdałem sobie sprawę, że skoro siedzę w zamkniętej przestrzeni dziesięć na dziesięć metrów z tobą, wężem, tygrysem, łowcą z mieczem oraz zabójcą, to gorzej już być nie może.
Strażniczka nie powstrzymała szerokiego uśmiechu, kiedy ze współczuciem poklepała go po ramieniu.
-Uwierz, że może – uśmiechnęła się jeszcze szerzej, nachylając się, jakby przekazywała mu poufne informacje. – Bo to miejsce Dellixa.
*
W momencie, kiedy samolot wystartował, Dantego za sprawą kuzynki już ostatecznie trafił szlag, a Nikolaj uświadomił sobie, że obok niego tygrys-ludożerca usiłuje właśnie pożreć Sherlocka, Den, Dellix i Debra naradzali się w kącie.
-Co o tym wszystkim myślicie? – zapytała była agentka Hadesu, marszcząc brwi.
-Że każde z nas z osobna i wszyscy razem okropnie się w to wpakowaliśmy – krótko odpowiedział najmłodszy łowca.
Wojownik westchnął ciężko, poprawiając wystającą mu zza ramienia rękojeść miecza.
-Silva McEver jest jak najbardziej w porządku – pozostała dwójka spiskowców rzuciła mu powątpiewające spojrzenia. – do Dantego też nic nie mam, ale te dzieci… myślę, że młodzi Vale’owie… no… no cóż.
-Ja bardzo lubię Maddy, Cyryla i Metodego. – zaoponował Den. – Bardziej martwię się tym zabójcą.
-A ja nie czuję do Silvy jakiejś specjalnej sympatii – zauważyła Debra. Kiedy Dellix przeszył ją chmurnym spojrzeniem, bezradnie rozłożyła ręce. – No co? Czy wy w ogóle słyszeliście, jak mnie nazywa!?
-Jak? – uprzejmie zapytał Den.
-DEBORĄ.
-A to źle?
-Tak, bo mam na imię DEBRA!!!
Łowcy wymienili zdumione spojrzenia.
-To nie jest jedno i to samo? – zapytali równocześnie po krótkiej chwili zgodnego milczenia.
Kobiecie opadły ręce.
-Wiecie co? Mniejsza o to.
Dellix dopiero po chwili odzyskał rezon.
-No dobrze, w każdym razie, sądzę, że oni wszyscy mówią nam za mało. Powinniśmy się dowiedzieć więcej.
-Tylko jak? – Den zmarszczył brwi.
Debra miała ochotę zaproponować, żeby po prostu zapytali się Dantego lub Silvy, ale w ostatniej chwili uznała, że takich tytanów umysłu jak jej współspiskowcy mogłoby to jednak przerosnąć.
-Ich rzeczy. Tam musi coś być. – stwierdził w końcu Dellix. – No nie wiem, może któreś z nich piszę pamiętnik?
Den wyobraził sobie Silve McEver pochyloną nad jakimś różowym zeszytem z puchatym długopisem w ręce i starannie kaligrafującą pierwsze słowa na stronie: „Mój kochany pamiętniczku!” i tak dalej, i tak dalej. Było blisko, a łowca wybuchłby śmiechem.
-Julia prowadzi dziennik – powiedziała nagle Debra, prostując się. Posłali jej zdziwione spojrzenia. – No… wiem dzięki Madeleine. Ciągle coś o nim wspomina, jak żaden McEver akurat nie słyszy.
-No to uzgodnione – Dellix z zadowoleniem skinął głową. – Musimy się tylko dostać do tego dziennika i po sprawie. Założę się, że to będzie banalnie proste.
-Jasne. – przyznał Den bez większego przekonania.
-Pewnie.
Ale mylili się. Jak zwykle.