środa, 6 kwietnia 2016


39



Madeleine od dziecka chciała mieć zwierzątko domowe.
 Ale nie jakiegoś tam kota czy psa, czy chomika, albo świnkę morską, lub mysz, żółwia czy też złotą rybkę.
 No dobrze… na pewnym etapie jednak chciała mysz. I to nawet kilka sztuk, ale to nie miały być żadne nudne, prozaiczne, głupie myszy. Takie się dla niej nie nadawały. Te jej miały być MAGICZNE i zmieniać się w konie. Posadziła nawet dynie w ogródku i z podekscytowaniem wyczekiwała, aż wyrośnie jej karoca.
Bo co do tego, że tak się stanie, nie miała najmniejszych wątpliwości.
 Kopciuszek i magiczne myszy uległy przedawnieniu, gdy miała sześć lat. Natychmiast odnalazła jednak nową miłość: MAMUTY. Szczególnie chciała dostać małego mamuta. Zamierzała na nim jeździć, a wszyscy by jej zazdrościli. Planowała nawet nadanie mu imienia, ale wtedy nagle zapałała niewyjaśnioną miłością do mrówkojadów.
 Tygodniami chodziła za Melisą, na zmianę prosząc ją o mrówkojada („Mama, proszę! Będzie nam odkurzał! Nazwiemy go Steve! Mamaaaaaa!”) i mamuta („Kupcie mi chociaż takiego małego… Takiego tyciego! Mamo, proszę, ja chcę mamuta! Może być nawet miniaturka, wiesz?”). W dalszej kolejności przerzuciła się na broń palną, potem na pegazy, gryfy, centaury („Mamo, ale pomyśl, jakbyśmy sobie z nim fajnie patatajały!”, wreszcie węże (morskie, rzecz jasna). Jej matka załamała się dopiero, gdy Maddy poprosiła ją o małego Krakena. Albo o dużego Krakena. W sumie mógł być dowolny, ważne, żeby był.
 Wielokrotnie jeszcze zmieniały jej się gusta, a za każdym razem, kiedy to się działo, Dante przebywał z dala od rezydencji.
 Widok więc, jaki przedstawiała Madeleine, wprowadzająca do samolotu łowców tygrysa na smyczy, trochę go zaszokował.
 No…. TROCHĘ. Po prawdzie, zakrztusił się kawą i omal nie padł martwy. Tygrys miał na szyi przewiązaną czerwoną kokardkę, na pysku widok zastygłego przerażenia i zostawiał za sobą kilkanaście rys w podłożu, panicznie czepiając się pazurami tego, co tylko wpadło mu w łapy, kiedy Maddy z wszystkich sił wciągała go między fotele.
 Widząc oszołomiony wzrok wuja, uśmiechnęła się trochę nerwowo.
 -Jakiś problem?
 -Tygrys? – słabo zapytał Dante. – Tygrys? Naprawdę?
 -Jaki tam tygrys – Madeleine najpierw usiłowała zasłonić sobą zwierze, a potem rozglądnęła się nerwowo i wkopała drapieżnika między fotele. – Kompletnie nie wiem o czym mówisz, wuju.
 -Maddy, ja cię proszę, co ty zamierzasz zrobić z tym czymś? – łowca silił się na spokój.
 -Niby z czym? – Maddy zrobiła niewinną minę, a potem syknęła w stronę tygrysa. – Przestań się rwać, Killer?
 -Dobrze, że nie Mruczuś – zauważyła Silva. Siedziała w jednym z fotelów, z nogami wyciągniętymi przed siebie i sennie przymkniętymi oczyma. Teraz uśmiechnęła się lekko.
 -Nie pomagasz. – warknął na nią Dante.
 -Bo bardzo dobrze mi się na to patrzy z pozycji, którą zajmuję. – odparła lekko, nawet nie podnosząc powiek.
 Łowca przeciągnął dłonią po twarzy. Przez chwile oddawał się ponurym rozmyślaniom nad tym, że jest chyba jedynie zdrowo myślącą osobą na tym statku oprócz pilota. Natychmiast jednak przypomniał sobie o Debrze, Denie i Dellixie (chociaż o tym ostatnim nie do końca) i zwrócił w ich stronę pełne nadziei spojrzenie.
 Zaraz jednak opadły mu ramiona. Jego jedyna podpora w liczbie trzech właśnie naradzała się w kącie z minami spiskowców. Dante w sumie nawet nie miał im za złe, że oszaleli – może tylko dziwił się trochę, że tak długo to trwało.
 -Boa. – skomentowała nagle Silva.
 -To coś obraźliwego w jakimś afrykańskim języku? – zapytał z roztargnieniem.
 -Nie. – Strażniczka otwarła jedno oko. – Serio. BOA.
 Łowca odwrócił się powoli i wbił wzrok w siostrzeńców, właśnie transportującym czterometrowego węża do samolotu. Jego przednia część była już na pokładzie, druga jeszcze nie.
 Dantemu opadły ramiona.
 -Cyryl! Metody! Zabierzcie stąd to coś!
 Metody rzucił mu urażone spojrzenie.
 -Czyli Maddy może mieć zwierzątko domowe, a my już nie!?
 -Właśnie, to przecież nie fair, Dante. – rzuciła Silva z lekkim uśmiechem.
 Chwilowo uwagę łowcy odwróciła awantura na tyłach samolotu: Sherlock zauważył już Killera i skoczył za nim z radosnym ujadaniem. Arashi przyglądał się temu ciekawie i z pewnym zadowoleniem, natomiast Maddy, Adrian, Natalia, a nawet Julia powoli zaczęli się wycofywać. Co do Nikolaja, siedział w swoim fotelu ze słuchawkami na uszach, nie widząc świata poza kartką od nut, którą z szybkością światła wypełniał swoim drobnym pismem.
 Cyryl i Metody wykorzystali moment roztargnienia łowcy i dokończyli transportowanie węża na pokład. Dante przez chwile przyglądał się tumultowi z przerażeniem, a potem bez sił opadł na fotel obok kuzynki.
 -Sir, czy my… Eee…. Mamy już lecieć? – uprzejmie zapytał go młody, lekko w tej chwili oszołomiony pilot, z pewnym niepokojem ogarniając wzrokiem całe to zamieszanie.
 -Nie. Tak. W sumie możemy. Nie mam pojęcia. Ma pan kuzynostwo?
 -No… nie, sir.
 -A niech to, człowieku, jak ja ci zazdroszczę. – Dante wyprostował się gwałtownie i przyjrzał mu się ze wzruszeniem. – A masz siostrzeńców? Lub bratanków?
 -Nie sądzę, sir.
 Łowca ponownie opadł na oparcie fotelu.
 -Nawet sobie nie wyobrażasz, jaki koszmar cię ominął.
 -Startować? – zapytał po chwili milczenia lekko skonfundowany pilot.
 -Możemy. – Dante z rezygnacją skinął głową i odprawił go ruchem ręki.
 Silva lekko uniosła brwi.
 -Co z tobą, chcesz umrzeć czy co? – przyjrzała mu się ciekawie, wyjmując książkę z plecaka.
 -Po prostu nagle zdałem sobie sprawę, że skoro siedzę w zamkniętej przestrzeni dziesięć na dziesięć metrów z tobą, wężem, tygrysem, łowcą z mieczem oraz zabójcą, to gorzej już być nie może.
 Strażniczka nie powstrzymała szerokiego uśmiechu, kiedy ze współczuciem poklepała go po ramieniu.
 -Uwierz, że może – uśmiechnęła się jeszcze szerzej, nachylając się, jakby przekazywała mu poufne informacje. – Bo to miejsce Dellixa.


*
  

W momencie, kiedy samolot wystartował, Dantego za sprawą kuzynki już ostatecznie trafił szlag, a Nikolaj uświadomił sobie, że obok niego tygrys-ludożerca usiłuje właśnie pożreć Sherlocka, Den, Dellix i Debra naradzali się w kącie.
 -Co o tym wszystkim myślicie? – zapytała była agentka Hadesu, marszcząc brwi.
 -Że każde z nas z osobna i wszyscy razem okropnie się w to wpakowaliśmy – krótko odpowiedział najmłodszy łowca.
 Wojownik westchnął ciężko, poprawiając wystającą mu zza ramienia rękojeść miecza.
 -Silva McEver jest jak najbardziej w porządku – pozostała dwójka spiskowców rzuciła mu powątpiewające spojrzenia. – do Dantego też nic nie mam, ale te dzieci… myślę, że młodzi Vale’owie… no… no cóż.
 -Ja bardzo lubię Maddy, Cyryla i Metodego. – zaoponował Den. – Bardziej martwię się tym zabójcą.
 -A ja nie czuję do Silvy jakiejś specjalnej sympatii – zauważyła Debra. Kiedy Dellix przeszył ją chmurnym spojrzeniem, bezradnie rozłożyła ręce. – No co? Czy wy w ogóle słyszeliście, jak mnie nazywa!?
 -Jak? – uprzejmie zapytał Den.
 -DEBORĄ.
 -A to źle?
 -Tak, bo mam na imię DEBRA!!!
Łowcy wymienili zdumione spojrzenia.
 -To nie jest jedno i to samo? – zapytali równocześnie po krótkiej chwili zgodnego milczenia.
 Kobiecie opadły ręce.
 -Wiecie co? Mniejsza o to.
 Dellix dopiero po chwili odzyskał rezon.
 -No dobrze, w każdym razie, sądzę, że oni wszyscy mówią nam za mało. Powinniśmy się dowiedzieć więcej.
 -Tylko jak? – Den zmarszczył brwi.
 Debra miała ochotę zaproponować, żeby po prostu zapytali się Dantego lub Silvy, ale w ostatniej chwili uznała, że takich tytanów umysłu jak jej współspiskowcy mogłoby to jednak przerosnąć.
 -Ich rzeczy. Tam musi coś być. – stwierdził w końcu Dellix. – No nie wiem, może któreś z nich piszę pamiętnik?
 Den wyobraził sobie Silve McEver pochyloną nad jakimś różowym zeszytem z puchatym długopisem w ręce i starannie kaligrafującą pierwsze słowa na stronie: „Mój kochany pamiętniczku!” i tak dalej, i tak dalej. Było blisko, a łowca wybuchłby śmiechem.
 -Julia prowadzi dziennik – powiedziała nagle Debra, prostując się. Posłali jej zdziwione spojrzenia. – No… wiem dzięki Madeleine. Ciągle coś o nim wspomina, jak żaden McEver akurat nie słyszy.
 -No to uzgodnione – Dellix z zadowoleniem skinął głową. – Musimy się tylko dostać do tego dziennika i po sprawie. Założę się, że to będzie banalnie proste.
 -Jasne. – przyznał Den bez większego przekonania.
 -Pewnie.
 Ale mylili się. Jak zwykle.

piątek, 1 kwietnia 2016

38

-Jeny, Dante… co to niby jest?
-Mówiłeś coś?
-Co? T… znaczy nie. Nic kompletnie.
Den ogłupiałym wzrokiem przypatrywał się tygrysowi, siedzącemu z nonszalancko skrzyżowanymi przednimi łapami koło bramy świątyni. Obok niego siedział spętany chłopak w szarej szacie z zakneblowanymi ustami, wbijając pełne nienawiści spojrzenie w oczy Silvy McEver. On i klęcząca przed nim Strażniczka toczyli milczącą walkę. Od momentu jej rozpoczęcia żadne z nich nawet nie drgnęło.
Nieco dalej, pod kamiennym murem, przysiadła Julia i Arashi, grający w krime. Jak na razie remisowali, ale Jill nie miała dzisiaj dobrej passy: co pewien czas rzucała okiem na Madeleine i Natalie, goniące się wokół fontanny.
-Maddy, oddaj mi tą spinkę!
-Przecież mówię ci, że na niej coś się rusza!
-Oddawaj!
-A jeśli to pająk?
-Nie, za małe.
-Pluskwa?
-Błagam, byle nie wesz… pchła? A może to tylko śmieć? Zresztą nieważne, oddaj, JUŻ!
-Kiedy ci mówię, że to coś łazi! – łowczyni wskoczyła na kamienną, przełamaną na pół ławkę koło fontanny. Dalej ze zmrużonymi oczyma wpatrując się w spinkę, uchyliła się przed ręką Natalii.
-Może to mały mamut? – uprzejmie zaproponował Nikolaj, podnosząc wzrok znad książki.
-Nie, nie sądzę.
-Może poczwarka mamuta? – podsunął im Cyryl z miną, która, według niego, nadawała mu wygląd filozofa. Zepsuł efekt, rzucając Julii krótkie spojrzenie, dla sprawdzenia, czy patrzy.
Akurat nie patrzyła.
-Ha, mam cię! – wykrzyknęła w tym momencie, nie zwracając uwagi, że z japońskiego przeszła na francuski.
Arashi uśmiechnął się lekko.
-Jeszcze zobaczymy łowczyni.
Cyryl przewrócił oczyma.
-Słuchasz mnie? – głos Metodego dobiegł go jakby z daleka?
-Co? Nie. Znaczy tak. Znaczy nie. Znaczy… powtórz.
-Mówiłem, że z technicznego punktu widzenia, mamuty nie poczwarkują.
-Nie znasz się. – krzyknęła do niego Maddy, przeskakując z ławki na gruzy fontanny. Natalia podążyła za nią ze złowróżbnym warkotem. – Miniaturki owszem, poczwarkują.
-Czyli mały mamut przechodzi stan larwalny? – z udanym zdumieniem zapytał Metody.
-Jasne, że… stop! – łowczyni wyhamowała błyskawicznie. – Słuchajcie, już wiem, to pewnie krasnal!
-Zaczyna się – mruknął Nikolaj, przewracając kartkę.
-Nie mów. Twoim zdaniem dopiero TERAZ się zaczyna? – z przerażeniem zapytał Adrian.
Dante uśmiechnął się lekko. Uwielbiał przysłuchiwać się wywodom swoich siostrzeńców.
-Ile już? – głos Silvy wydarł go z zamyślenia.
Rzucił okiem na stoper.
-Pięć minut trzydzieści siedem sekund bez ani jednego mrugnięcia.
-Dobry jest – stwierdziła z zawiścią, powracając do świdrowania adepta wzrokiem.
-Słyszałaś, co Maddy mówiła o krasnalach?
-Nie. Opowiesz mi później.
Den otrząsnął się w końcu i podszedł do nie mniej oszołomionych niż on Debry i Dellixa.
-Oni są nienormalni – mruknęła była agentka Hadesu.
Madeleine z fontanny znów przeskoczyła na ławkę, a potem na ziemie, o włos mijając się z rękami Natalii i kontynuując wywód o krasnalach.
-To głupie, co mówią ludzie. Krasnale rzecz jasna nie mieszkają w norach. Wolą raczej stare budynki, a szczególnie ich piwnice. Mają oczy jak denka od butelek. Wbrew wszystkim mitom, ich czapeczki są czerwone, a nie zielone, czarne, tudzież pomarańczowe. Rzecz jasna zapuszczają brody. Ten tu jeszcze nie ma, musi być młody, poniżej tysiąca lat. Jedzą skały, warzywa, denerwujących młodszych braci i podłe kuzynki. – jej spojrzenie poszybowało przez cały plac w stronę Julii. Łowczyni udała, że nie widzi tego wzroku i za jednym atakiem zmiotła jedną piątą armii Arashiego. – Występują różne rodzaje. Są na przykład krasnale grzybowe… krasnale spełniające życzenia… no i leprekauny… wbrew wszystkim podejrzeniom, Święty Mikołaj wcale nie jest krasnalem – Maddy zjeżyła się na moment. Jej wrogość do sympatycznego świętego datowała się na kilka lat wstecz. – Oczywiście są też…. O rany! Leprekauny!
-Co się stało? – Nikolaj podniósł się na łokciach.
-Byliśmy w Szkocji! Byliśmy i nie poszukaliśmy leprekauna! Wujku, jak mogłeś mi nie przypomnieć!?
-Leprekauny to raczej Irlandia. – spokojnie zauważył Dante, wędrując wzrokiem między Silvą i adeptem, a stoperem. Sześć minut i pięć sekund. Nieźle.
-Nie zapominajmy, kto tu jest ekspertem. – odparła z urazą.
-Ta, nie zapominajmy. – poprał ją Cyryl.
W następnym momencie rozległo się straszliwe ujadanie: tygrys błyskawicznie zerwał się z ziemi i uskoczył jak najdalej mógł. Sherlock dumnie wyszedł zza pleców Silvy, wysoko unosząc łepek i mierząc wielkiego kota lekceważącym spojrzeniem.
Tygrys napiął się, a potem rzucił się na szczeniaka. Pies pisnął cicho i zwiał najszybciej jak mógł, znikając znowu w opustoszałej świątyni.
-Im nigdy dosyć zabawy – z lekkim uśmiechem mruknął Arashi.
-Ta. – bez przekonania odparła Julia. Znowu zaczynała przegrywać.
Tymczasem oszołomiony adept gwałtownie zamrugał i odwrócił głowę: zdążyły mu jeszcze mignąć czarne tygrysie paski na ciemnopomarańczowym tle, a potem Silva krzyknęła triumfująco.
-Dante, czas stop! Ile?
-Sześć minut pięćdziesiąt pięć sekund. – poinformował ją kuzyn.
-Ha! Wygrałam! No dobra. – westchnęła ciężko i przeciągnęła się z zadowoleniem. – To teraz warto by go było przesłuchać.

*

-Nie chcę znać twojego imienia ani nazwiska, jeśli aby je posiadasz. Po prostu mów, co się tutaj stało, a potem puścimy cię wolno.
Wyzwolony od knebla, ale wciąż jeszcze spętany więzień odpowiedział Strażniczce zimnym spojrzeniem. Westchnęła ciężko.
-Wygrałam pojedynek na nie mruganie, no miej trochę honoru!
Adept nadal milczał.
-Przyznaj się, po prostu nie chcesz przyznać, że przegrałeś.
Nie wypowiedział ani słowa.
-Ja mam czas. Mam też ostry nóż, niszczycielskiego łowcę oraz zawodowego zabójcę na podorędziu.
Ciągle nic.
-Mogę też oczywiście wywalić posąg twojego bóstwa ze świątyni i zrzucić go ze zbocza. Nie bądźmy oszczędni w środkach.
Chłopak wyprostował się gwałtownie. W jego oczach błyszczało przerażenie, spowodowane jej ostatnimi słowami.
-Kłamiesz. – syknął.
-O, jednak masz język. Nie, nie kłamie. Mój bóg nie jest twoim bogiem. Mogę to zrobić.
-Jesteś… jesteś potworem.
-Mów mi Silva. – odparła znudzonym tonem.
W jego postawie zaszła nagła odmiana. Zmierzył ją czujnym spojrzeniem, mrużąc oczy.
-Silva McEver? – zapytał w końcu.
-Tak, to ja. – Strażniczka zwykle nie lubiła iść na łatwiznę, ale kontem oka zauważyła, że siedząca teraz w niewielkim oddaleniu od nich grupa skupiła się wokół Maddy. Silva była ciekawa tego krasnala.
-On… kazał ci powiedzieć.
-Powiedzieć, co tu się stało, jak rozumiem?
-Nie. Mam ci przekazać wiadomość. Dlatego pozwolił mi zostać.
Zawahała się przez ułamek sekundy.
-Dobrze. Mów.
Chłopak głęboko nabrał powietrza w płuca, a potem zaczął recytować z zamkniętymi oczyma.
-Czy przestraszyłaś się, kiedy się tu zjawiłaś, Strażniczko? Bo powinnaś się bać. Zniszczę każdą twoją przystań i wszystko co kochasz. I nie zostanie kamień na kamieniu ani skała na skale. Zabije tych, którzy są dla ciebie ważni, tak samo, jak ty zabiłaś tych, co byli ważni dla mnie. Zgładzę ich na twoich oczach, żebyś wiedziała, jak twój świat staje w ogniu. A gdy nie zostanie już nikt, przyjdzie czas i na ciebie. Będziesz pragnęła skonać, a śmierć nie nadejdzie. Będziesz pragnęła płakać, a zabraknie ci łez. Będziesz pragnęła krzyczeć, a głos stanie ci w gardle. Będziesz pragnęła uciec. Odetnę ci każdą drogę ucieczki. A gdy dokona się zemsta, dam ci umrzeć jak psu. To ty zaczęłaś tą grę. Kolejna Wskazówka? Idź tam, gdzie jest twoje miejsce, zatańcz na popiołach poległych i zaśpiewaj pieśni wojny. Moriarty.
Silva wpatrywała się w chłopca na długo po tym, jak przestał mówić. W końcu powoli skinęła głową.
-Nie widziałeś GO osobiście, prawda?
Młody adept pokręcił głową.
-I nie powiesz mi, gdzie podziali się wszyscy twoi towarzysze?
Znów to samo.
-Ale niedługo wrócą. – dodał spokojnie. – Niedługo wrócą ci, których wyprawiono w podróż. Otrzymam od nich pomoc.
-Świetnie. – Strażniczka podniosła się i rozcięła jego więzy. – Za godzinę już nas tu nie będzie. Życzę ci szczęścia, dzieciaku.
-Ja… też chciałbym ci go życzyć. – powiedział chłopak po chwili wahania. – Ale tobie potrzebne jest coś więcej. – odwrócił się i odbiegł, znikając we wnętrzu świątyni.
Silva odwróciła się i spojrzała na grupę. Natalia w końcu dorwała Maddy i odebrała jej swoją spinkę. Po całej budowli rozniósł się oskarżający jęk Madeleine.
-Wujku, ona zmiażdżyła mojego krasnala!!!