40
Dzwonek do drzwi wyrwał Lindę McEver z zamyślenia.
Niechętnie podniosła się z fotela, odkładając gazetę plotkarską na stolik obok i ciężkim krokiem ruszyła w stronę holu.
Dzwonek odezwał się znowu.
-Otworzysz czy nie!? – ryknął z góry Seweryn McEver.
-No, już, już! – odwarknęła z irytacją. W myślach dodała do tego zdania „stary dziadzie” i od razu poczuła się lepiej. Większa część rodziny poważała seniora – ona akurat nie.
I to na nią wypadło, żeby się nim opiekować.
Przynajmniej rezydencja była bardzo stara i bardzo ładna. No, i pewnie bardzo droga. Zawsze, idąc holem, przeliczała, za ile co mogłaby sprzedać. Te dziwne, stare obrazy na ścianach… hm. Kto wie, może poszłyby nawet za milion? Stary stojak do odwieszania nakryć głowy i płaszczy – z tysiąc dolarów, to w końcu zabytek. Miękka wykładzina, zdobiąca podłogę – tysiąc pięćset. Siedzieli tu na jednej, wielkiej kupie pieniędzy, a ten stary bydlak nie chciał umrzeć.
Rozległ się kolejny dzwonek.
-Idę, idę! – zawołała z irytacją. Poprawiła fryzurę w lustrze, stojącym w holu -(dwa tysiące minimum) – ładne, jasne włosy wiązała w kok. Całkiem modnie, ale z klasą. Jej twarz była zwykle skrzywiona z niezadowolenia, ale tym razem udało jej się wygładzić rysy. Odetchnęła głęboko, policzyła do dziesięciu, odwróciła się w kierunku drzwi, przekręciła zamek i otworzyła je na oścież.
Prawie opadła jej szczęka.
-Cioteczna kuzynka Linda! – radośnie wykrzyknęła Silva McEver. – Wróciłam!
*
-A czy następnym razem, nie moglibyśmy, tak wyjątkowo, pojechać w jakieś bardziej przyjemne miejsce? No na przykład na Majorkę? – poskarżył się Cyryl.
Silva przewróciła oczyma. Na moment przerwała grzebanie między cienkimi, pergaminowymi stronicami jakiejś wiekowej księgi i odwróciła się do Dantego.
-Nie mógłbyś się go jakoś pozbyć? Wyślij go gdzieś!
-Majorka – uczynnie podpowiedział jej chłopak.
-Chodziło mi raczej o Azkaban czy coś w tym stylu.
Strażniczka westchnęła ciężko, kiedy Cyryl zrobił urażoną minę, i na nowo zakopała się w papierach.
Siedziała w Bibliotece Rodowej Siedziby McEver’ów (nienawidziła tych wielkich liter na początku każdego słowa, ale tak właśnie się to nazywało) i wertowała z rozdrażnieniem prastare kroniki, popijając kawę. Gdyby Linda to zobaczyła, pewnie padłaby na zawał. (Kroniki rodzinne – ze sto tysięcy dolarów. Silva świetnie wiedziała, że jej cioteczna kuzynka kataloguje to tak w myślach od lat).
-To naprawdę okropne miejsce – przyznała Maddy, podnosząc ciężką zasłonę w oknie i wyglądając na szary, nieprzejednany świat za oknem. Lało jak z cebra. Niebo na moment przecięła błyskawica, sprawiając, że młoda łowczyni cofnęła się o krok.
-Niezbyt przyjemne – z żalem zgodził się Adrian.
Strażniczka nawet ich nie słuchała, po kolei kartkując kolejne tomy. Czasami to, że jej rodzina sięgała dziesiątki pokoleń w przód, a dzienniki prowadziła już w czasach starożytnych, bywało odrobinę irytujące. Nie lubiła łaciny, którą zapisano dwie trzecie notatek. Nie lubiła całej tej historii: McEver’owie na tronach, McEver’owie i ich misje, Wilhelm Zdobywca (McEver z krwi i kości) i jego podboje, McEver’owie i setki okrutnych bitew, wygranych walk, morderczych sporów i planów ekspansji (Stephen Richard McEver – pierwszy Europejczyk, który dopłyną do Ameryki. Imienia Kolumba się w tym domu nie wymawiało)… Nie lubiła też okropnej kawy, którą podawała Linda, słodkich (ZAsłodkich) bułeczek, które tu stały, faktury schodów, po których tu weszła, zatęchłego powietrza…
Silva westchnęła ciężko.
No dobra, czas się przyznać. Ten dom po prostu ją drażnił.
-W sumie to czego szukasz? – zapytał Dante, przysuwając sobie krzesło.
-Wzmianki o jakiejś wielkiej wojnie, w którą wmieszany był mój ród.
-Jak wielkiej?
-Największej. Moriarty mówił coś o popiołach poległych i dam głowę, że chodziło u o McEver’ów. Potrzebuje jakiejś walki, gdzie poległo ich mnóstwo.
-To chyba nie będzie takie trudne, nie? Założę się, że kazali ci wkuwać historię swojego rodu, tak samo jak i mi.
-No… teoretycznie. – przyznała Silva.
Łowca zmarszczył brwi.
-Teoretycznie, czyli…? – spojrzał na nią znacząco.
-No sam wiesz… z tego nie było testów – wyjaśniła mu, lekko skrępowana, wzruszając ramionami.
Dante podniósł oczy ku niebu.
-Czyli się nie nauczyłaś?
-W pewnym sensie.
-Czyli tak?
-Tak.
Łowca ponuro pokiwał głową, jakby był pogodzony z prawdą, jeszcze za nim mu ją wyznała, i sięgnął po jeden z tomów kroniki.
-No to zacznijmy od początku.
*
-A więc… to tu mieszkali kiedyś McEver’owie? – zapytał Arashi.
-Nie wszyscy. – przyznał Julia. – Ale większość.
Szła przodem, rozglądając się ciekawie po obrazach, przedstawiających jej przodków – milczące, jasnowłose postacie o przenikliwych, błękitnych lub zielonych oczach. Zabójca podążał tuż za nią, niczym osobisty strażnik, badawczo przesuwając wzrokiem po twarzach tak bardzo podobnych do twarzy jego łowczyni.
-Jesteś wśród nich? – zapytał po japońsku.
-Nie. To galeria sław. Znajdę się tutaj, kiedy zrobię coś naprawdę wspaniałego.
-Tych obrazów są setki.
-No wiesz… - uśmiechnęła się lekko. – Zawsze byliśmy dużą rodziną.
-Czy Silva-sama tu jest?
Uśmiech zniknął z twarzy Julii. Ponuro zacisnęła usta.
-Ciocia jest Strażniczką. Wykluczyli ją zaraz po urodzeniu.
-Przecież jest w rodzinie.
-W ich umysłach. Nie sercach.
Arashi bezbłędnie zwrócił uwagę na kluczowe słowo w jej wypowiedzi. „Ich”. Całkiem, jakby siebie też uważała za wyrzutka.
-Myślę, że… - zaczął.
-Dziewczyno! Hej, ty tam!
Wołanie sprawiło, że Jill zatrzymała się jak wryta. Powoli zamknęła oczy i nakazała sobie spokój, a potem odwróciła się niespiesznie.
Jedne drzwi w korytarzu były otwarte: stał w starzec o szczupłej, pobrużdżonej twarzy. Jego jasne włosy posiwiały, ale oczy błyszczały tak samo, jak przed laty, kiedy sadzał ją sobie na kolanach. Kiedy była małym dzieckiem, które nic nie rozumiało. Kiedy jeszcze mógł być dla niej dobry, bo nie zaczęły się dla niej lata kształcenia, który miały z niej zrobić zimną, bezlitosną łowczynie. Jego ramie, zastąpione metalową protezą po walce z Ikarem Vale’em, przed wieloma laty, teraz wyciągnęło się w jej stronę.
-Chodźcie tu. Natychmiast. Ty i ten… zabójca.
Julia z trudem znalazła w sobie dosyć sił, żeby skinąć głową.
-Dobrze, dziadku Sewerynie.
*
-Możesz mi powiedzieć, czego szukamy? – z lekkim rozdrażnieniem zapytał Nikolaj.
Madeleine postanowiła wybaczyć mu irytacje: przed chwilą dosłownie wyciągnęła go z biblioteki, prowadząc go za kaptur od bluzy. Natomiast on, po pierwsze, nie lubił być skąd wyprowadzany tyłem, po drugie, zmuszany do czegoś i wreszcie po trzecie, wyciągany z raju.
Był więc zły.
-Nie tylko ty cierpisz – poinformowała go Maddy.
-Mówisz o tygrysie, którego kazali ci oddać do zoo?
-I o krasnalu, którego zabiła Natalia – dodała dziewczyna. – Zabiła MOJEGO krasnala!
-Przecież to nie był krasnal! – zaprotestował Nikolaj.
-Cóż, rzeczywiście. – łowczyni wepchnęła ręce do kieszeni startych jeansów. – Ale już przywiązałam się do tej myśli.
Chłopak westchnął ciężko.
-Mam przez to rozumieć, że na moją siostrę został wydany wyrok.
-Właśnie.
-Powiem jej.
-Pewnie umrze ze szczęścia.
-Możliwe.
-Mniejsza o to – Nikolaj w dosyć niezwykły jak dla niego sposób zbagatelizował sprawę morderstwa. – Chciałbym wiedzieć, dlaczego włóczymy się bezprawnie po rezydencji waszych największych wrogów.
-Szukamy skarbca. – uprzejmie wyjaśniła mu Madeleine.
Chłopak pomyślał mimochodem, że to chyba jeszcze gorsze niż garnek leprekauna, a potem ułożył w myślach ostrożne
-Dobrze się czujesz?
Maddy przewróciła oczyma.
-Wręcz doskonale. Słuchaj, zupełnie nie rozumiesz. Skarbiec McEver’ów istnieje, tak samo jak skarbiec Vale’ów albo Tajemniczy Skarb Wodnego Demona, Który Zaginął Przed Laty.
-Tajemniczy skarb wodnego demona, który zaginął przed laty? – słabo zapytał Nikolaj.
-Dokładnie, tylko wielkimi literami. W skrócie TSWDKZPL. Zajmuje się tą sprawą od lat. – wytłumaczyła mu dziewczyna.
-Och. – uznał, że lepiej jest nie wiedzieć.
Maddy niechętnie uszanowała jego milczenie. Wolała, żeby ją wypytywał – mogłaby wtedy streścić mu fascynującą historię TSWDKZPL. Przy okazji dopowiedziała by też coś o KMFKMNA, ZSWKPNPO i kilku innych. Ale jak nie to nie. I tak jeszcze kiedyś go tym pomęczy.
-Skarbiec to najbezpieczniej miejsce w każdej rezydencji łowców. – wytłumaczył krótko. – Przechowuje się tam zdobyte amulety, legendarne artefakty i tego typu nudziarstwa. ALE są tam też plany.
-Jakie plany?
-Plany taktyki McEver’ów.
Nikolaj nadal patrzył się na nią tak, jakby nic nie rozumiał.
-Taktyki na Turniej. – wytłumaczyła. – Zawsze mają inną. Powinna być już opracowana, a kiedy dowiemy się już, jak wygląda, będziemy mieli przewagę.
-Ale wiesz, gdzie mniej więcej jest ten Skarbiec, no nie? – zapytał ostrożnie.
-Nie. Ale znajdziemy go. Ten dom chyba nie jest AŻ TAK duży, no nie?
Ten dom zdecydowanie był AŻ TAK duży. Ale Maddy postanowiła jednak o tym nie myśleć.