wtorek, 27 stycznia 2015

48

  Dante dogonił Debre i Silve kilkanaście zakrętów dalej. Strażniczka promieniała uśmiechem, opierając się o ścianę z niewymuszoną nonszalancją, i z pogardą patrzyła na zgiętą w pół agentkę Hadesu, usiłującą złapać oddech.
 -Nie mów mi, że dałaś się namówić na wyścig z Silvą. – z niedowierzaniem powiedział łowca.
 Debra z trudem pokiwała głową.
 -Sama jest sobie winna. – radosnym tonem stwierdziła Strażniczka.
 Dante prychnął cicho.
 -Wydaje mi się, że powinniśmy się śpieszyć.
 -Co? No tak, czekałyśmy na ciebie, a poza tym wydawało mi się, że ona zaraz odda ducha. Zawiodła mnie.
 Niezdolna do najkrótszego słowa, agentka Hadesu popatrzyła na nią z wyrzutem i niedowierzaniem.
 -Nie przejmuj się, każdy kto znajduje się w jej pobliżu dłużej niż półgodziny i nadal żyje, sprawia Silvie zawód. – pocieszył ją łowca. – Już dobrze?
 -Tak… mi się… wydaję. – urwanym głosem odparła Debra, prostując się lekko i usiłując powstrzymać krzywienie się z bólu.
 -Jak tak na nią patrzę, to ty chyba nie tylko ją pokonałaś, ale też skopałaś w euforii zwycięstwa. – sucho zauważył Dante.
 -Euforia zwycięstwa? Niby po co? Ja zawsze wygrywam. – Strażniczka wzruszyła ramionami.
 -Serio? Nigdy nie przegrała? – cicho zapytała Debra.
 -Kiedyś. Ze mną.
 -Szpaner. – mruknęła Silva pod nosem i dodała głośniej. – Cokolwiek chciałbyś mi wmawiać, i tak jestem przekonana, że oszukiwałeś.
 -Po prostu byłem szybszy.
 -No chyba żartujesz. Nawiasem mówiąc, popatrz Debra. Oto Dante, cały, zdrowy i niestety żywy.
 -Au – krótko stwierdził łowca. – No dobra, Silvo, to chyba odpowiedni moment, żeby w końcu zdobyć te dokumenty, prawda?
 -W zasadzie, to… - zaczęła bez przekonania.
 -Silvo!
 -No dobra, już! Debro, mamy cię uważać za wyautowaną, czy też…
 -Idę z wami. – warknęła agentka Hadesu.
 -To świetnie. – Strażniczka ruszyła szybkim krokiem. Po chwili łowca zrównał się z nią, zostawiając Debre trochę z tyłu. – Dobra Dante, mam nadzieje, że przeczytałeś końcówkę tego życiorysu?
 -Też dwa następne. – dodał. – Victor Rafts żyje… myślisz, że on o tym wie?
 -Przypuszczasz, że miał jakąś amnezje? – Silva zmarszczyła brwi.
 -Nie wyobrażam sobie, żeby dwunastolatek, przynajmniej pod kontem psychologicznym, dał się zaprowadzić do nowej rodziny, wiedząc, że jego ojciec gdzieś tam jest, i że dalej go kocha.
 -Pewnie masz racje, może wtedy rzeczywiście MIAŁ jakąś amnezje. Albo i nie, w końcu Hades rodzi samych oprychów, złodziei i zamachowców.
 -Hej! – krzyknęła Debra za ich plecami.
 -Wydawało mi się, że zdezerterowałaś. 
-Bo tak właśnie było, ale i tak… zresztą nieważne. O czym rozmawiacie?
 -O teatrze. – Silva uśmiechnęła się do niej radośnie. – Dante ma czelność twierdzić, że nie podobała mu się „Księżna Amalfii”, dasz wiarę?
 Agentka Hadesu zmierzyła ją wściekłym spojrzeniem. Strażniczka znowu odwróciła się do kuzyna.
 -W każdym razie, nawet jeśli Victor wcześniej nie wiedział, teraz już na pewno wie.
 Dante pokręcił głową.
 -Silvo, w twojej głowie roją się domysły, których kompletnie nie pojmuje.
 -Nie domysły. Teraz już wiem, że to prawda.
-Wiesz? Niby skąd.
 -No… domyślam się. – Silva posłała mu urażone spojrzenie.
 Łowca odpowiedział jej uśmiechem.
 -Rzadko kiedy udaje mi się ciebie zakasować.
 -Oj zamknij… - Strażniczka urwała gwałtownie, zastygła na ułamek sekundy i pociągnęła go do tyłu. Rzuciła Dantemu i Debrze ostre spojrzenie.
 "Ani. Jednego. Słowa.”
 Silva powoli wyjrzała zza załomu korytarza: przy jednej z białych, lśniących w kroku ścian, stało ramie w ramie ponad piętnastu agentów Hadesu, wbijając czujne spojrzenia gdzieś w przestrzeń. Po ich postawie bez trudu rozpoznała, że ma przed sobą byłych wojskowych.
 Cicho wróciła na miejsce obok kuzyna i Debry.
 -Piętnastu, i to chyba jakichś z wyższej półki.
 -To już po nas, tak? – ponuro zapytała kobieta.
 Strażniczka spojrzała na nią dziwnie, a potem powoli przeniosła spojrzenie na Dantego.
 -Zostawisz mi ich? – zapytała błagalnie.
 Łowca uśmiechnął się tylko.
 -No cóż, jeśli to sprawi ci przyjemność.
 Silva odpowiedziała mu uśmiechem i zniknęła za zakrętem. Debra przez chwile patrzyła się za nią z niedowierzaniem.
 -Czy twoja upiorna kuzynka właśnie zgłosiła się do misji samobójczej? – zapytała w końcu.
 -Chciałbym. – odparł Dante. – Ale niestety nie. Patrz i ucz się, to co za chwile zobaczysz może być najciekawszym doświadczeniem w całym twoim życiu.


*

  
Julia kuliła się na swoim łóżku, nie mogąc powstrzymać szlochu.
 Że też musiała to sobie przypomnieć akurat teraz… dzisiaj… tej nocy… Załkała bezgłośnie. Ciocia Silva była morderczynią. Julia była świadkiem. Rodzice Valeriana byli ofiarami.
 Rodzice? To mogło być jego wujostwo… albo jacyś kuzyni… ale nie. Twarz zamordowanego mężczyzny była niesamowicie podobna do twarzy jej przyjaciela. A włosy i oczy tej kobiety…
 To byli jego rodzice.
 Rodzice Valeriana.
 A zabiła ich ciocia Silva…
 Tej nocy Julia jasno zdała sobie sprawę, że już nigdy nie będzie mogła spojrzeć w twarz najlepszego przyjaciela.


*

 
-Czy ty na pewno jesteś normalna? – z niedowierzaniem zapytała Debra, wpatrując się w piętnaście nieruchomych ciał zawalających korytarz i stojącą wśród nich, spokojną i nietkniętą Silve.
 Strażniczka westchnęła teatralnie.
 -Tyle razy powtarzałam ci już, że jestem niezwykła, a ty…
 -Mogłybyście przestać? – z irytacją zapytał Dante. – Nie mamy chyba czasu na takie zabawy, czyż nie?
 -Coś w tym jest. Debra, jak otworzyć te drzwi?
 -Operator…
 -Bez Operatora. Pilnowali ich, więc ich szef musi wiedzieć, że istnieje inny sposób by dostać się do bazy danych.
 -Mówią, że do niektórych, ważniejszych pokoi, są też klucze. – z wahaniem powiedziała agentka Hadesu.
 -TERAZ mi to mówisz?
 Silva przyklękła przy największym z nieprzytomnych agentów i przez chwile przyglądała mu się w milczeniu. Wyciągnęła rękę i pociągnęła za sznurek, wiszący mu przy szyi. Łatwo przeszedł przez głowę, a ona już po chwili trzymała w ręce metalową tulejkę z jasnozielonym, niewielkim wyświetlaczem.
 -Ktoś wie, co to jest? – zapytała, potrząsając przedmiotem.
 -Nie mam pojęcia, ale lepiej przestań, bo to jeszcze gotowe jest wybuchnąć. – zauważył Dante.
 -Święta prawda. Debra, znasz tego faceta?
 -Niespecjalnie. Bardziej z widzenia. – kobieta z ciekawością przyglądała się nieprzytomnemu.
 -Ma dobrą pamięć?
 -Nie mam pojęcia… ale wygląda raczej na półgłówka. Raczej nie.
 -Miejmy nadzieje. – mruknęła Silva, rozprostowując jego zaciśnięte palce. – Normalnie przypuściłabym, że ma to na jakieś karteczce, ale wydaje mi się, że… Dante, widzisz, co tu pisze?
 Łowca pochylił się koło niej i przez chwile ze zmrużonymi oczyma przyglądał się szeregowi drobnych cyfr, wypisanych długopisem na wewnętrznej strony ręki mężczyzny i prawie niewidocznych w mroku, nawet przy użyciu latarki.
 Powoli skinął głową.
 -Tak. Przeczytać?
 -Za chwile.
 Silva wstała i przymocowała tulejkę do ściany, w miejscu gdzie powinny znajdować się drzwi, i znacząco spojrzała na kuzyna.
 -Głośno i wyraźnie, poproszę.
 -Siedem jeden dziewięć pięć cztery dwa jeden. – powiedział łowca bez wahania.
Na zielonym wyświetlaczu po kolei pojawiały się czytane przez niego cyfry. W końcu rozległ się cichy warkot, i drzwi rozsunęły się na dwie strony.
 Silva w ostatniej chwili złapała tulejkę.
 -Zabawny patent. Ino opowiadała mi ostatnio o czymś takim.
 -Nie wiedziałem, że nadal utrzymujecie kontakt. – stwierdził Dante, wstając z ziemi.
 -Jest moją przyjaciółką.
 -To cud? – zapytała cicho Debra. Łowca nie powstrzymał lekkiego uśmiechu, kiedy jego kuzynka posłała agentce Hadesu urażone spojrzenie.
 -Wchodzimy czy nie? – Silva schowała tulejkę do kieszeni.
 -Najwyższa pora, został nam kwadrans. – odparła Debra.
 -Kwadrans? – Dante uniósł brwi.
 -Zanim włączą się na powrót kamery. No chodź.
 Weszli do ciemnego pomieszczenia - świeciła się w nim tylko jedna żarówka, nie oświetlająca prawie niczego. W półmroku stały biurka, na których ustawione były sterty dokumentów i martwe ekrany komputerów. W kręgu światła stał odwrócony do nich tyłem fotel, absolutnie nie pasujący do wystroju pokoju.
 Silva spodziewała się czegoś innego – to wyglądało po prostu jak zwykły pokój w biurze. Mimo to podeszła do najbliższej sterty dokumentów.
 -Tam nic nie ma. – powiedział z ciężkim westchnieniem Jerome Rafts, podnosząc się z fotela. – Nawiasem mówiąc… niespodzianka.

niedziela, 25 stycznia 2015


47

W momencie, w którym urwała się melodia, Madeleine spostrzegła, że sala tysiąca świec posiada jednak jakieś drzwi: tuż koło niej, przyczajone w rogu, ale jednocześnie oświetlone tak jasno, że łowczyni nie mogła powstrzymać pytania, jakim cudem ich wcześniej nie spostrzegła. Były wykonane z ciemnego drewna, dwuskrzydłowe i potężne, tak, że w pierwszej chwili wahała się, czy do nich podejść.
 W końcu jednak wykonała kilka pewnych kroków i przekręciła klamkę. Otwarły się niesamowicie lekko: nieprzygotowana na to, wleciała do środka pokoju z cichym okrzykiem, zaraz jednak zamarła, nie mogąc się odważyć na najmniejszy ruch. Za jej plecami ciemne drzwi zatrzasnęły się z ogłuszającym trzaskiem.
 Pomieszczenie, w którym się znajdowała, wyglądało jak z magazynu wnętrz prenumerowanego przez szalonych naukowców – a przynajmniej takie skojarzenie w pierwszym momencie nasunęło się Maddy. Jedyna żarówka w sali, nieoceniona żadnym kloszem, jednocześnie – jakby to określił Cyryl – „waliła po oczach” i nie oświetlała prawie niczego. Reszta pokoju pogrążona była w półmroku przechodzącym w mrok, tak, że tylko w najbliższym otoczeniu Madeleine rozpoznawała kształty biurek, ekranów komputerów i stert dokumentów.
 W kręgu światła, tyłem do niej, siedział jakiś mężczyzna, krótkie nogi wyciągając daleko przed siebie. Palce zaciskał rozpaczliwie na podłokietnikach fotela, mimo to jednak, lekko drżały mu ręce. Był przerażony, rozpoznała to na pierwszy rzut oka, on najwyraźniej jednak jej nie usłyszał. Było to o tyle dziwne, że wpadając, narobiła niezłego rumoru.
 Nagle Madeleine poderwała głowę, słysząc zbliżające się kroki. Drugie drzwi w pokoju, dotąd niewidzialne dla jej oczu, uderzyły o ścianę, kiedy w progu stanął młody, rozczochrany mężczyzna.
 -Oni już tu są. – wydyszał.
 -Oni?
 -Strażniczka, Dante Vale i jedna z naszych agentek.
 -Chodzi ci o Debre Rose, prawda?
 -Tak.
 -Rozumiem. – przełożony mężczyzny z ciężkim westchnieniem zabrał ręce z podłokietników i splótł je na kolanach.
 -Jakie są rozkazy? – zapytał młodszy z rozmówców. 
-Jakie są rozkazy!? – tamten prychnął wściekle i poderwał się z fotela. Po raz pierwszy Madeleine zobaczyła jego twarz: nabrzmiałą od gniewu, z marnie ukrywanym strachem w oczach. – Jak myślisz, jakie ON mógł nam dać rozkazy?
 -M-mamy ich pojmać, czyż nie tak? – jego podwładny z obawą cofnął się o krok.
 -Pojmać? Już raz pojmaliśmy tą… tą harpie! Ale pozwoliliśmy jej uciec, ja i ty. On wie… wie… Straciliśmy jego zaufanie. Straciliśmy wszystko! Rozumiesz? Nie mamy jej pojmać! Strażniczka ma już nigdy nie pisnąć ani słowa.
 -A… a agentka Rose? I ten łowca?
 -Głupie pytanie. – prychnął mężczyzna, na powrót opadając na fotel. – Mamy ich zabić, Victorze. Zabić ich wszystkich.


*


Silva przebiegła korytarzem, przecięła skrzyżowanie tuneli, skręciła gwałtownie i zderzyła się z nadbiegającą z naprzeciwka kobietą.
 -Debra?
 -Silva? - agentka Hadesu gwałtownie odskoczyła do tyłu. Na jej twarzy malowało się najgłębsze przerażenie. – Masz oczy jak kot.
 -Chodzi ci rzecz jasna o ich niezwykłą wyrazistość? – ironicznie zapytała Strażniczka.
 -Chodzi mi rzecz jasna o to, że świecą w ciemnościach. – uściśliła Debra.
 -E tam, mały defekt. Jak widzę, z kamerami poszło ci całkiem nieźle. – Silva znacząco spojrzała na zgaszoną żarówkę, wiszącą u powały sufitu. – Jak długo nie będzie jeszcze światła?
 -Powiem ci, ale najpierw odpowiesz mi na kilka pytań. – naraz agentka Hadesu wyprostowała się, obejmując ją zimnym spojrzeniem. Spacerowym krokiem szły korytarzami bazy.
 -Spoko, uwielbiam grę w dwadzieścia pytań. Zważ tylko, że nie mamy zbyt wiele czasu.
 -Nie martw się, zważam na to. – Debra prychnęła cicho. – Słuchaj, gdzie podziałaś Dantego?
 Strażniczka zatrzymała się jak wryta.
 -Nie wydałam go Rafts’owi. – odparła cicho, mierząc kobietę wściekłym wzrokiem.
-Bo to twój kuzyn i kochasz go? – strzeliła na ślepo agentka Hadesu.
 Silva posłała jej czarujący uśmiech.
 -Bo zdrada to nie tylko dużo satysfakcji, ale często też mnóstwo papierkowej roboty.
 -Cytat dnia? – zadrwiła Debra. – A ja, niemądra, spodziewałam się po tobie jakichś ludzkich uczuć.
 -To rzeczywiście nie było najinteligentniejsze. Jeśli chcesz wiedzieć, Dante idzie tyłem. A czy TERAZ powiesz mi wreszcie, jak długo jeszcze nie będą działać kamery?
 Kobieta westchnęła ciężko.
 -Szczerze?
 -A skądże, nakłam mi, a ja wypomnę ci to, kiedy będziemy się smażyć w piekle, czyli… hm… biorąc pod uwagę szybkość, z jaką w tym momencie zmierzamy po równi pochyłej… za czterdzieści pięć minut? Godzinę maks.
 Debra zgrzytnęła zębami.
 -Sławna kpina w wykonaniu Silvy McEver, co? Dla twojej wiadomości: mamy jeszcze jakieś dwa kwadranse… o ile chcemy uciec.
 -Och, ja ucieknę. Po prostu wolałabym uniknąć rzucania was wściekłemu tłumowi agentów Hadesu by opuścić pościg. – Strażniczka z niewinną miną machnęła ręką.
 -Bardzo zabawne. – z urazą prychnęła tamta.
Silva nie powstrzymała uśmiechu.
 -A teraz, o ile pozwolisz, muszę się śpieszyć.
 -Nie całkiem rozumiem, o co ci… hej poczekaj!
 Strażniczka momentalnie przeszła od wolnego kroku go biegu, w błyskawicznym tempie znikając za zakrętem. Debra przez chwile patrzyła za nią z niedowierzaniem, a potem warknęła głucho, zaciskając ręce w pięści, i rzuciła się w pościg.
 Właśnie latała po bazie Hadesu za jakąś zwariowaną kuzynką swojego największego idola.
 Jeśli jej kariera miała kiedyś sięgnąć dna, to był właśnie ten moment.


*


Dante szybkim krokiem przemierzał korytarze bazy Hadesu, z każdym metrem będąc coraz bardziej pewnym, że się nie myli.
 Victor Rafts żyje. Nie miał analitycznego umysłu Silvy, który mógł się opierać tylko na domysłach,więc nie był pewien, co to znaczy. Na pewno tyle, że szef Hadesu ma wiele tajemnic, a poza tym pragnął ukryć syna. Przed kim? Dlaczego? Kiedy? Jak? Gdzie?
 Dante nie miał pojęcia.
 Chwilowo wolał nie wiedzieć.
 Bez namysłu skręcił w tunel po lewej, nawet nie odrywając wzroku od pliku kartek. Teraz, kiedy już go przewertował, dostrzegł, że między papiery Raftsa ma też włożony życiorys jego syna oraz niejakiego Victora Thomsona.
 Dwaj ostatni mieli wiele cech wspólnych, jak zdążył wywnioskować z przeczytanego tekstu, mimo, że trzymana w zębach latarka trochę utrudniała mu sprawę. I jeden, i drugi urodzili się w tym samym roku. Oboje byli ciemnymi blondynami o brązowych oczach, oboje też zamieszeni byli w sprawy Hadesu. Jedynym, co ich różniło, był fakt, że Victor Rafts zginął w wieku dwunastu lat, a Victor Thomson właśnie wtedy trafił do rodziny zastępczej – wcześniejsze lata, jak pisało w jego dokumentach, spędził w sierocińcu.
 Oba wydarzenie dzielił odstęp zaledwie kilku dni.
 Dante nawet nie próbował się zastanawiać, jakim cudem Silva w zaledwie jeden wieczór przeglądnęła tysiące życiorysów przeróżnych Victorów z Hadesu i wyciągnęła właśnie te dwa. Był już od dawna przyzwyczajony do niezwykłości kuzynki (niektórzy powiedzieliby raczej „geniuszu”, ale łowca wolał nie przesadzać, w końcu oni w ogóle się nie lubili).
 W zamyśleniu wyrównał papiery i wsunął je do plecaka, lekko marszcząc brwi. Nareszcie ujął latarkę w rękę, wcześniej starannie wytarłszy jej rączkę o materiał bluzy, i przyśpieszył lekko, bez wahania wybierając drogę w plątaninie ciemnych korytarzy.
 Plan tej części bazy Hadesu znał już na pamięć.


*


Mimo, że tego nie wiedział, kilkadziesiąt zakrętów przed nim, i zaledwie kilkanaście przed Silvą i Debrą, dwaj ostatni członkowie rodziny Rafts’ów byli już gotowi zadać im cios ostateczny.
 Ale był jeszcze ktoś… ktoś, kto stał nad nimi, ktoś, dla kogo byli tylko pionkami w wielkiej, podobnej do szachów rozgrywce, ktoś, kto miał wielu wrogów i żadnych przyjaciół, ktoś, kto bał się tylko jednej osoby…
 Osoba ta nazywała się Silva McEver, grała czarnymi figurami i nie przyszłoby jej nigdy do głowy, by stracić chociaż najmniejszy pionek.
 Osoba ta nie przegrywała.
 Ale rozgrywka była zażarta.

piątek, 16 stycznia 2015

46

Julia już dawno przestała zważać na to, co dzieje się z ciocią Silvą: do głębi pochłoną ją taniec. Chłopak, z którym tańczyła, śmiał się razem z nią, Valerian siedział pod ścianą, a z oddali płynęła łagodna muzyka.

Wszystko było tak, jak powinno być.

Nagle jednak melodia urwała się w pół tonu i zalęgła cisza, w której jeszcze tylko przez chwile rozlegały się ich powolne kroki: dokończyli taniec, a potem jej partner uśmiechnął się do niej łagodnie (w sumie nie widziała go dokładnie, ale wiedziała, że tak właśnie było), wziął ją za rękę i odprowadził w róg pomieszczenia.

Stało tam lustro, którego wcześniej nie dostrzegała.

Było większe od niej, otoczone ciemną, drewnianą ramą, całkiem prostą, bez żadnych zdobień ani ornamentów. Pamiętała je skądś... z dalekiej przeszłości. Całe lata temu... krew i krzyk, krew i krzyk.

Przerażona, cofnęła się o krok, jednak chłopak popchnął ją wtedy jeszcze bliżej zwierciadła.

I nagle coś się zmieniło. W lustrze nadal odbijała się ona, sala pełna świec i jej partner, ale... dookoła zrobiło się ciemno, a ona nie patrzyła już w swojemu obliczu prosto w twarz, tylko z dołu.

Była sobą, ale nie mogła poruszyć żadnym mięśniem swego ciała, a myśli, którego przewijały jej się w głowie były inne... bardziej prostolinijne, naiwne...

Dziecięce.

Zrozumiała dopiero po chwili. To była ona, ale nie ona. To była jednocześnie obłuda i fałsz.

To była teraźniejszość... i tym samym jej wspomnienie.

Ona, a raczej mała dziewczynka, siedmiolatka, którą teraz była, oderwała wzrok od lustra i poprawiła cienką piżamkę.

Nagle Julie zalały jej wspomnienia.... Mama, tata i Oliver pojechali gdzieś na noc... Zostawili ją u cioci Silvy... Miała koszmar, taki okropny, straszny koszmar... Bała się, drżała ze strachu.

Z wahaniem podeszła do drzwi po jej lewej i uchyliła je delikatnie – zaskrzypiały cicho, kiedy wsunęła głowę do pomieszczenia.

Panował tu półmrok: tylko światło księżyca oświetlało pokój cioci Silvy. Spała, otulona kołdrą, z rozwiązanymi włosami rozrzuconymi na poduszce, jak zwykle, zamiast piżamy nocnej mając na sobie T-shirt i krótkie spodenki.

Julia podeszła do niej i lekko potrząsnęła jej ramieniem.

Silva mruknęła coś z niezadowoleniem i niechętnie otworzyła oczy, podnosząc się na łokciu.

Przez chwile ze zdumieniem przyglądała się dziewczynce

-Stało się coś, Julia? - zapytała czujnie, jakby myślała, że bratanica poinformuje ją o nagłym rozpoczęciu się trzeciej wojny światowej.

-Miałam koszmar. - cicho powiedziała dziewczynka, obcierając nos wierzchem dłoni.

-I?- Strażniczka spojrzała na nią, nic nie rozumiejąc.

-Boję się spać sama. - wyszeptała ze wstydem.

Silva westchnęła cicho, a potem uśmiechnęła się do niej z trudem, przesunęła się na bok i podniosła kołdrę, żeby dziewczynka mogła się pod nią wślizgnąć.

-Wskakuj Julia.

Tamta uśmiechnęła się do niej radośnie, wdrapała się na łóżko i wtuliła w ciocie Silve. Strażniczka zesztywniała na chwile, oszołomiona, a potem również ją objęła.

-Śpij, mała.

Julia nie miała pojęcia, ile czasu minęło od momentu, w którym i siedmioletnia ona, i jej ciocia zasnęły, do momentu, w którym nagle się przebudziły: mogły to być minuty, godziny, a dla niej – nawet lata. Z oszołomieniem przyglądała się obrazkowi samej siebie tulącej się do zimnej i niebezpiecznej Silvy McEver. Nie pamiętała nic takiego... nic takiego nigdy się nie wydarzyło, prawda?

Nagle ktoś wszedł do pokoju: na pozór bezszelestnie, ale Julia dostrzegła drobne skrzywienie na twarzy Strażniczki, świadczące o tym, że coś usłyszała. Dwie ciemne postacie z ukrytymi pod kapturami twarzami, cicho podeszły do łóżka. Przez chwile naradzały się szeptem, a potem jedna z nich wyjęła sztylet spomiędzy fałd płaszcza i...

-Nie radzę, Phantomhim. - zauważyła Silva, uśmiechając się do zamachowcy.

Mężczyzna, który unosił broń, krzyknął cicho i cofnął się o krok. Mała Julia ziewnęła i otworzyła niewyspane oczy, z dezorientacją rozglądając się dookoła. Strażniczka łagodnie otuliła ją kołdrą.

-Śpij, mała. Tu nie będzie się działo nic ciekawego.

Młoda łowczyni posłusznie skinęła głową, ale nie potrafiła zamknąć oczu.

Silva wysunęła się spod kołdry: nagle pomiędzy jej palcami zawirował sztylet. Wyzywająco spojrzała na dwie czarne sylwetki.

-Popełniacie błąd. - zauważyła łagodnie. - Wracajcie do domu.

-Nie.- twardo odparł jakiś kobiecy głos. - Zasłużyłaś na śmierć!

Julia pisnęła cicho, słysząc te słowa. Strażniczka z niepokojem odwróciła głowę w jej stronę...

Wtedy właśnie mężczyzna zaatakował.

Kaptur opadł mu z głowy, ukazując czarne włosy i bladą cerę. Uniósł sztylet przygotowując się do uderzenia. Silva odwróciła się w ułamku sekundy: jej oczy rozszerzyły się ze strachu, nóż zamigotał w jej dłoni i wbił się w serce Phantomhima.

Mężczyzna przez chwile z niedowierzaniem patrzył na żelazo, wystające mu z piersi, a potem uniósł nic niewidzące oczy na Strażniczkę. Kobieta za nim, nadal odziana w płaszcz, krzyknęła krótko, chwiejnie cofając się o krok.

-Strażniczko McEver... - zaczął zamachowiec, a potem nagle sztylet wysunął się z jego ręki i upadł na kolana, a potem na bok: z jego ust bluzgnęła krew, którą krztusił się przez chwile, zanim znieruchomiał.

Silva również stała nieruchomo, przyglądając mu się z przerażeniem.

-Ja nie... - zaczęła cicho. - Ja nie...

-Gerald! - wrzasnęła ukryta za kapturem kobieta, przypadając do martwego mężczyzny. - Gerald...

Potem uniosła wściekły wzrok na Strażniczkę: kaptur osunął się z jej głowy. Oczy, tak samo jak włosy, miały barwę najczystszej, krwistej czerwieni.

-Zabiłaś go. - wyszeptała. Jej głos ociekał nienawiścią. Poderwała się na równe nogi, drżąc od płaczu i złości. - Zabiłaś mojego męża! Jesteś morderczynią! Morderczynią, rozumiesz!?

-Nie krzycz. - martwym głosem powiedziała Silva. - Przestraszysz Julie.

Kobieta otworzyła usta, ale zaraz potem zamknęła je. Nagle zgięła się w pół, łkając konwulsyjnie. Strażniczka patrzyła na nią beznamiętnie: strach zniknął z jej oczu.

-Nic ci nie zrobię. Zabierz stąd swojego męża... idź. Po prostu idź.

-Zasłużyłaś na śmierć. - ostatni raz wyszeptała kobieta, a potem wybiegła z pokoju. Julia słyszała, jak zbiega po schodach, za plecami zostawiając je i ciało zmarłego męża.

Silva powoli odwróciła się do dziewczynki: podeszła do niej i usiadła na skraju łóżka, przytulając i z troską odgarniając jej włosy z czoła.

-Wszystko w porządku. - stwierdziła cicho, martwym głosem. - Nie martw się... wszystko będzie w porządku. Miałaś tylko koszmar... To nie działo się naprawdę... ja wszystko załatwię...

Strażniczka pochyliła głowę, wtulając twarz we włosy Julii. Dziewczynka czuła, że łzy powoli spływają po policzkach jej cioci. Trwały tak przez chwile, a potem Silva wyprostowała się i wstała.

-Wszystko załatwię. - powtórzyła cicho, już pewniejszym głosem. - Śpij, będzie dobrze. Ja wszystko załatwię...

Następnego dnia, kiedy Julia się obudziła, ciało, wcześniej leżące na podłodze, znikło. To był tylko koszmar... straszny koszmar... Kiedy dziewczynka pytała się cioci Silvy, co się wtedy stało, ona odpowiadała niezmiennie to samo: to był tylko sen... zły sen... nic takiego się nie wydarzyło. Czemu płaczesz? Proszę, nie płacz. To był tylko sen.

W końcu nawet Julia uwierzyła, że to był sen. A sny się zapomina, zlewają się ze sobą i w końcu znikają... To był tylko zły sen. Koszmar. I w końcu nawet ona zapomniała... pozornie na dobre, mimo że informacja, iż była to prawda, nie koszmar, kryła się głęboko w jej głowie. Mimo, że jakaś część jej nadal pamiętała...

Pozornie.

Bo kiedy kilka lat później, przeszukując piwnice cioci Silvy w poszukiwaniu starych sztyletów, Julia natknęła się na gazetę w której pisało o tym, jak anonimowa osoba dostarczyła zwłoki Geralda Phantomhima do Marsylijskiej kostnicy i o tym, że jego żona zginęła tej samej nocy co on, niedaleko domu Strażniczki, wybiegając z lasu na szosę, gdzie przejechał ją właśnie nadjeżdżający samochód...wtedy nie pamiętała już nic.

Bo to był tylko sen... A sny się zapomina... Tak mówiła ciocia Silva...

Czyż nie?

sobota, 10 stycznia 2015

45

-No dobra, a więc według planu. – powiedziała Debra.
 Mieli szczęście: korytarzem jeszcze nikt nie przechodził, odkąd się tu znaleźli, ale nie mogło to trwać wiecznie. Za każdym razem, gdy słyszeli zbliżające się kroki, szykowali się do ucieczki, ale odgłosy zawsze skręcały gdzieś w bok i w końcu cichły.
 -A jaki jest plan? – beztrosko zapytała Silva.
 -Nie czytałaś planu? Przecież Dante miał ci zapisać!
 -Zapisał. Ale gdybyś widziała kiedyś jego pismo, zrozumiałabyś, DLACZEGO nie zdołałam się odczytać.
 -Mogłaś mi powiedzieć. – zauważył łowca.
 -Nie sądzisz, że byłoby z tym trochę za dużo zachodu? – zapytała powątpiewająco Strażniczka.
 Dante zgrzytnął zębami.
 -W każdym razie, my mamy tu teraz zostać, a Debra pójdzie wyłączyć kamery w naszym sektorze. A dalej… no, to wytłumaczę ci później.
-Może być. – niechętnie przyznała Silva. – Ale, o ile mogę wyrazić swoje zdanie…
 -Nie, nie możesz. – przerwał jej kuzyn.
 -W każdym razie… - Debra zawahała się na ułamek sekundy. – Spotkamy się później. Powodzenia.
 -I nawzajem.
 Agentka Hadesu rozglądnęła się jeszcze dookoła, jakby czegoś szukała, a potem nieśmiało skinęła im głową i odbiegła. Patrzyli za nią, aż zniknęła za załomem korytarza.
 -Myślisz, że co jej się stało? – zapytała Strażniczka.
 -Zastanawiam się raczej, co się stało tobie. – odparł z irytacją jej kuzyn. – Zachowujesz się… nieznośnie.
 -Jak widzę, twoja spostrzegawczość wzrasta, zauważyłeś to JUŻ po trzydziestu latach. – prychnęła cicho. – Dante, może dotąd nie zdawałeś sobie z tego sprawy, ale w twoim pojęciu, ja zachowuje się nieznośnie już od wielu dekad.
 -Ale teraz bardziej niż zwykle. Co jest, Silvo?
 -Trochę się martwię. – wypaliła. – Dobra, i może… odrobinę… tak jakby… Boje się. Chyba.
 Gdyby nie fakt, że Dante już otwierał usta, by coś dodać do swojej wypowiedzi, z pewnością opadła by mu szczęka. To było coś niemożliwego, nienormowanego, NIESPOTYKANEGO. To było szokujące. To zachwiało wszystkim, w co wierzył, wszystkim, co niosło mu nadzieje. To niszczyło spokój świata.
 To nie mogła być prawda.
 Przecież Silva nigdy się nie bała.
 Nie umiała, nie potrafiła, nie mogła. Nie zgadzał się na to! Silva miała być nieustraszona.
 Silva BYŁA nieustraszona. Przynajmniej w jego mniemaniu, i to od zawsze.
 -Chyba żartujesz. – wyksztusił wreszcie.
Strażniczka uśmiechnęła się do niego z pobłażaniem.
 -Gapisz się na mnie, jakbym właśnie ci powiedziała, że jestem twoją rodzoną siostrą, Dante. – zauważyła spokojnie.
 -Gdybyś mi powiedziała, że jesteś moją rodzoną siostrą, pożyczyłbym od ciebie jakiś sztylet i zabiłbym się. – odparł bez namysłu.
 -Cóż, musiałbyś go więc użyć zaraz po mnie. Życie jako twoja siostra to nie życie!
 -Powiem to Melisie.
 -Powiedz, i tak co roku dodaje mi już gąsienice do obiadu.
 -Bo nazwałaś kiedyś jej kapelusz nie twarzowym.
 -Te kobiety obrażają się o okropnie głupie rzeczy, nie sądzisz?
 -Powiedziała kobieta, która w dzieciństwie usiłowała mnie kilkanaście razy zabić, czego powodem był sam fakt mojego ISTNIENIA. – Dante popatrzyła na nią znacząco, a potem nagle spoważniał. – No dobrze Silvo, powiedz mi, CZEGO się boisz.
-Żeby utracić status zagadkowego człowieka-legendy? – uśmiechnęła się z rozbawieniem, ale jej uśmiech znikł równie szybko jak u jej kuzyna. – Uwierz mi, bardzo teraz żałuje, że cię w to wpakowałam… Nie sądziłam, że to będzie aż takie skomplikowane i niebezpieczne. Orels, Neall, Linet i Years… Zastanów się nad tym.
-Nie możesz mi po prostu powiedzieć? – zapytał łowca.
 -Sama jeszcze nie jestem pewna. – wzruszyła ramionami. – Ale jeśli jest tak jak myślę, to wszystko zaczyna się układać w logiczną całość. Poza tym…
 Nagle światła jarzeniówek zamrugały i zgasły. Przez chwile stali w całkowitej ciemności, a potem snop światła z latarki Silvy przebił mrok, koncentrując się na twarzy jej kuzyna.
 Dante zmrużył oczy.
 -Jak widzimy, okazuje się, że Debrze nie udało się wyłączyć kamer BEZ odłączania prądu. Chodź, nie mamy czasu.
 -Czyli teraz drugi punkt planu? – zapytała Strażniczka, kiedy ruszyli pośpiesznym krokiem.
 -Owszem.
 -Objaśnisz mi?
 -Mamy się dostać do bazy danych.
 -A możemy coś zrobić przed tym?
 Dante westchnął ciężko
-To ważne? 
-I to jak.
 -No dobrze, byleby szybko i pamiętaj, że…
Łowca urwał gwałtownie, rzucił ostrzegawcze spojrzenie kuzynce, i zgasił latarkę. Momentalnie schronili się w najgłębszym mroku: w ich stronę zbliżały się głośne, niespokojne kroki.
 -Dlaczego wyłączyli prąd? – zapytał rozdrażniony, męski głos. Zza załomu korytarza wyszedł wysoki agent Hadesu, przyświecając sobie niewielką latarką. Obrzucił mroczny korytarz niechętnym spojrzeniem i głośno załomotał w najbliższą mu ścianę.
Po kilku sekundach drzwi otwarły się i na korytarz wyjrzała niska kobieta w ciemnych okularach:
rozglądnęła się czujnie i warknęła na niego.
 -Sprawdzałeś, czy ktoś tutaj jest, zanim przyszedłeś?
 -Nie, niby po co.
 -Sprawdzaj, natychmiast, bo pan Linet będzie wściekły!
 -Nigdy na oczy nie widziałem tego „pana Lineta”.
 -Bo to dla ciebie za wysokie progi, idioto.
 -Lubie ją. – mruknęła Silva pod nosem.
 Dante uśmiechnął się lekko.
 Agent Hadesu prychnął coś pod nosem i niechętnie omiótł korytarz światłem latarki. Kiedy napotkał dwie, przyczajone w mroku sylwetki, jego oczy rozszerzyły się ze zdziwienia.
 -Niespodzianka. – rzuciła Silva, kopiąc go w brzuch, a potem, nieprzytomnego, powaliła na ziemię.
 Kobieta, stojąca w drzwiach, usiłowała je zatrzasnąć, ale Dante wepchnął stopę między nie, a framugę i otworzył na całą szerokość.
 -Przepraszamy za wszystkie komplikacje. – oznajmił z czarującym uśmiechem, a potem zawołał do kuzynki. – Hej, Silvo, miałabyś sznur?


*

  
-Wiesz, to dla mnie dosyć oryginalna sytuacja. – stwierdziła Silva. – Zazwyczaj to ty nosisz sznur.
 Agentka Hadesu, siedząca związana i zakneblowana pod ścianą, mruknęła coś niezrozumiałego, ponurym wzrokiem łypiąc na kuzynostwo. Dante usiadł na skraju szerokiego panela, kontrolującego działający na głos ekran.
 -Akurat dzisiaj nie pomyślałem o tym, żeby cię związać. – stwierdził, przyglądając się kuzynce. – Silvo, co ty właściwie robisz?
 -Zaraz się przekonasz. – odparła, grzebiąc pod panelem. – Gdzieś to tu powinno… o, jest!
 Pociągnęła za coś i nagle lampa u powały sufitu zapaliła się, a wielki ekran zaszumiał cicho i ożył.
 -Znalazłam osobisty, zapasowy akumulator tego pokoju. Fajny sprzęt, nie?
 -A co właściwie chcesz tu znaleźć? Mamy mało czasu, Silvo.
 -Przecież wiem. Komputer, pokaż mi życiorysy czterech prezesów Hadesu w kolejności: Orels, Neall, Linet, Years. Obok siebie.
 Ekran zasyczał cicho, a potem kolejno wyświetlił cztery zwężone życiorysy: na każdym z nich, w
miejscu gdzie powinna widnieć podobizna, wielkimi czarnymi literami było napisane „Informacja utajniona”.
 -Orels urodził się w 1967, Neall w 1968, Linet w 1969, Years w 1970. Orels w styczniu, Neall w lutym, Linet w marcu, Yaers w kwietniu… - wymieniała Silva, znacząco patrząc na kuzyna.
 Dante zeskoczył z panelu sterowania i przyjrzał się danym ze zmarszczonymi brwiami.
 -To kolejność. – stwierdził wreszcie, przerywając wyliczankę Strażniczce. – Pierwszy Orels, potem Neall, następnie Linet i Years.
-Wiesz co to znaczy? – z nadzieją zapytała Silva. – Ja już wiem… ale wolałabym, żebyś zorientował się sam.
 -Pierwszelitery. Orels, Neall, Linet, Years. ONLY.
 -Jedyny. – z lekkim uśmiechem przetłumaczyła jego kuzynka.
 -Oni nie istnieją, prawda? – Dante poderwał głowę. – Żaden z nich… Albo inaczej, istnieją tylko na papierze. Prawdziwym i jedynym szefem Hadesu jest…
 -Jerome Rafts. – Silva potwierdzająco skinęła głową. – No nareszcie na to wpadłeś. Nad nim stoi tylko… no tego nie musisz wiedzieć. Mój arcywróg jest jego przełożonym, tyle ci powiem.
 -Jak na to wpadłaś? Kiedy?
 -Kiedy zorientowałam się, że Rafts uwielbia zagadki. Te butelki z winem… acha, nie mówiłam ci o tym. Nie ważne. W każdym razie on je uwielbia. Kiedy jego przełożony tworzył Hades i prosił go, żeby wybrał sobie czwórkę pomocników, nasz przyjaciel ich po prostu zmyślił… I, po pierwsze, od tego czasu dostawał pensje ich wszystkich, a po drugie, gdyby ktoś go wsypał, on byłby tylko małym prezesem, którego szef – który oczywiście, również istniał tylko na papierze – zmuszał do tej roboty. Gdyby tak potoczyły się sprawy, Rafts dostał by kilka lat odsiadki, a może tylko areszt domowy… ale odkryłam jeszcze coś.
 -Co? – krótko zapytał Dante.
 -Nie mamy teraz czasu, żebym ci to tłumaczyła. – Silva pokręciła głową. – Chodźmy już, ta baza danych nie będzie czekać wiecznie.
 -Niech będzie.
 Strażniczka wyłączyła ekran i wyglądnęła na korytarz. Prąd dalej nie wrócił, tunel był pogrążony w mroku.
 -Chodź, kuzynie. Acha! – odwróciła się jeszcze do związanej agentki Hadesu, zszokowanej tym, co przed chwilą usłyszała. – Życzymy miłego dnia! – zasalutowała do kobiety i zamknęła drzwi.
 -Zmarnowaliśmy już dziesięć minut. – zauważył Dante.
 -Tak, tak, wiem. Słuchaj, może ja pobiegnę przodem, a ty… - nie zwalniając kroku, zdjęła plecak, przewieszony przez ramie, i wyjęła z niego wydrukowany podczas ich ostatniej wizyty życiorys Raftsa. – Trzymaj i koniecznie przeczytaj dwa ostatnie zdania. To jest właśnie ta kolejna tajemnica, którą odkryłam.
 -Już się nie mogę doczekać. Silvo, pocze… - nie dokończył, kiedy Strażniczka wyminęła go i błyskawicznie zniknęła za zakrętem. Westchnął ciężko, rozprostował kartki i poświecił na nie latarką.
 Całkiem normalny życiorys. Studia na Harvardzie… ukończone z wyróżnieniem… Zmarła matka… i tak dalej i tak dalej… Silva zalecała przeczytanie dwóch ostatnich zdań.
 Łowca odczytał je… a potem zrobił to jeszcze raz.
 „O najstarszym z synów Jerome’a Raftsa nie jest nic wiadome – ostatecznie zakłada się, że Victor jechał samochodem razem z resztą rodziny, kiedy Anita Rafts straciła panowanie nad pojazdem i zjechała z klifu, mimo, że jego ciała nie odnaleziono. Chłopca uznaje się za martwego.”
W jego głowie zrodziło się straszne przypuszczenie.  -O jasna cholera. – stwierdził Dante Vale.

piątek, 2 stycznia 2015


44

 
-KTO do ciebie dzwonił? – zapytała zdumiona Debra.
 Stali na opuszczonej stacji kolejowej – ściany były obdrapane i zapełnione graffiti, wszystkie szyby potłuczone: z ram wystawały tylko pojedyncze, ostre kawałki szkła.
 -To długa historia. – Dante lekceważąco machnął ręką. – A my mamy mało czasu… dobra, gdzie jest to przejście?
 -Tuż koło nas. – z szelmowskim uśmiechem odparła Debra. – Sami będziecie zdziwieni.
 Agentka Hadesu była ubrana w swój garnitur, idealnie wyprasowany i zapięty na wszystkie guziki – nieoficjalnie zdezerterowała, oficjalnie ciągle oczekiwano jej jeszcze w pracy. Nikogo nie zdziwiłby jej widok.
 Była to kolejna część planu.
 Podeszła do zapełnionej przez graffiti ściany i odszukała na niej wyrysowaną czarnym sprejem, poskręcaną literę H.
 -Zobacz. – Silva wskazała na symbol. – To PIERWSZA LITERA SŁOWA Hades.
 -Widzę. – stwierdził Dante.
 Popatrzyła na niego znacząco.
 -Z tymi pochwałami co do twojej inteligencji, to oni chyba trochę przesadzają, wiesz?
 -Wybacz Silvo, ale naprawdę nie mam pojęcia, o co ci chodzi.
 -W końcu się domyślisz. – westchnęła ciężko. – W końcu gdybyś był skrajnie głupi, nie zadawałabym się z tobą.
W tym momencie fragment ściany z literą H zapadł się do środka i bezszelestnie przesunął po jakichś niewidocznych szynach w bok, ujawniając im czarny prostokąt wejścia. Debra rzuciła im triumfujące spojrzenie.
 Dante zapalił latarkę.
 -Panie przodem. – powiedział z ujmującym uśmiechem.
Po raz pierwszy, od kiedy ją poznali, Silva postąpiła z Debrą mniej więcej przyjacielsko. Poklepała ją po ramieniu i uśmiechnęła się ze współczuciem.
-A teraz my pójdziemy pierwsze, żeby ściągnąć na siebie wszystkie ukryte pułapki. Następnie Dante przejdzie po naszych trupach.
-Nie taki miałem plan. – zaprotestował łowca.
-Tak, oczywiście. W każdym razie – Debra, pani przodem. Ja jestem Strażniczką, to tak, jakbym się nie liczyła. – Silva lekko popchnęła ją w kierunku drzwi.
-Wiedziałam, że jest jakaś taka ZBYT miła. – mruknęła pod nosem agentka Hadesu, wchodząc w mrok.
 Łowca i Strażniczka poszli za nią.


*

  
Julii śniło się, że ciocia Silva wstępuje w paszcze jakiegoś potwora. Zapaliła latarkę, rozglądnęła się po ciemnym wnętrzu, a potem pchnęła przodem jeden z dwóch cieni, które jej towarzyszyły.
 Cień powiedział coś, ale zabrzmiało to jak szelest liści i było zbyt ciche, by łowczyni mogła zrozumieć słowa.
 W ciemności, w którą po kolei wchodzili - najpierw jeden cień, potem ciocia, następnie drugi, dziwnie znajomy - było coś, co budziło w Julii pierwotny instynkt: powinna się bać. Powinna umierać ze strachu.
 Ale nie bała się.
 Podczas gdy Silva McEver szła na spotkanie z potworem, jej bratanica, Julia, tańczyła z młodym azjatą w wielkiej, pełnej świec sali bez drzwi.


*


 Madeleine miała sen.
 Śniło jej się, że wuj Dante stoi na progu ciemnego tunelu razem z dwiema, malującymi się w mroku sylwetkami. Jedna z tych sylwetek, z tych cieni, miała płonące, jasne jak światło słońca oczy. Maddy widziała je już kiedyś, lecz nie pamiętała, gdzie.
 -Panie przodem. – powiedział jej wujek.
Jeden z cieni odpowiedział mu coś, czego łowczyni nie usłyszała: przeprowadzili krótką rozmowę, a potem jedna z sylwetek weszła w ciemność. Za nią szła druga, zaś wuj Dante na końcu.
 Zapadali się powoli w mrok, szli tunelem, omiatając światłem ściany korytarza. Byli coraz głębiej i głębiej… Madeleine czuła podświadome napięcie. Co to było? Gdzie szedł wujek?
 Ale martwiła się tym tylko w połowie.
 Druga jej połowa stała w rogu sali pełnej świec i obserwowała taniec dwóch cieni: trzeci z nich stał pod ścianą, opuszczony.
 Sala nie miała drzwi.


*
  

-Nie podoba mi się, że muszę iść pośrodku. – stwierdziła Silva, kiedy szli ciasnym korytarzem, w którym ściany ociekały wodą. – Nie widzę ani tego co jest za mną, ani tego, co jest przede mną.
 -Jak chcesz, możemy się zamienić. – odparł Dante. – Trochę dziwnie się czuje, wiedząc, że ktoś może za mną iść niedostrzeżony.
 -Nie, dzięki. Jeszcze zakradnie się do mnie ktoś od tyłu… wyjmie nóż… jego oczy błysną krwawą czerwienią, kiedy uniesie ostrze do ciosu… a potem jednym, płynnym ruchem, z uśmiechem malującym się na wargach, odetnie mi…
 -Nie chcę wiedzieć. – przerwał jej Dante. Wiedział, że Silva robi to specjalnie, ale mimo wszystko, głęboko w nim tkwiło przerażenie, które na słowa Strażniczki zaczęło się powoli budzić.
 -Jak to nie? – zapytała z zawodem.
 Debra syknęła cicho.
 -Zawsze gadacie podczas misji?
 -Te ściany są grube na co najmniej metr, a oprócz tego więcej hałasu robimy chodząc, niż rozmawiając. – odparła Silva.
 -Coś w tym jest. – przyznał łowca.
 -Po czyjej stronie ty stoisz? – z irytacją zapytała Debra.
 -Po niczy…
 -Po mojej. – przerwała mu Strażniczka. – Zawsze po mojej.
 -Ale…
 -To mój kuzyn, i to JA będę go męczyć!
 -Jak możesz? Przecież…
 -Dante jest MÓJ i koniec tematu!
 -A teraz może pobijcie się o moją miłość. – ironicznie stwierdził łowca.
 Silve wmurowało.
 -O twoje CO?
 Dante lekceważąco machnął ręką.
 -Nie ważne. No dobra, raczej nie mamy czasu, więc mogłybyście się przestać kłócić?
 -Rozejm? – z nadzieją zapytała Debra, patrząc na Strażniczkę.
 -Rozejm. Ale… czasowy. Do rana.
 -Może być.
-A później cię zabije.
 -Jeszcze zobaczymy.
 -Jasne.
 Łowca przewrócił oczyma. Nie był pewien, czy fakt, iż Silva potrafiła się wykłócać o możliwość denerwowania go, powinien go cieszyć, czy może też martwić.
 Milczenie nie trwało dłużej niż trzy minuty.
 -To tutaj. – powiedziała Debra, snopem światła z latarki wskazując na ścianę, którą kończył się korytarz.
 Przyklękła przy niej i nacisnęła jakąś niewidoczną wajchę: inaczej niż poprzednim razem, ścianę trzeba było popchnąć, by się przesunęła, a przejście miało nie więcej niż półtora metra wysokości. Z sufitu posypał się na nich tynk, a kiedy ukazał się prostokąt wejścia, zalało ich światło lamp.
 -Dobra, tym razem PANOWIE przodem. – zaznaczyła agentka Hadesu, otrzepując ręce.
 Dante uśmiechnął się tylko, zgasił latarkę i przeszedł przez otwór do następnego korytarza. Za nim wślizgnęła się Debra. Silva weszła ostatnia, czujnie rozglądając się na boki.
 Wystarczył jeden rzut oka, by rozpoznać sterylnie czyste, białe ściany, jasne jarzeniówki i ciągnący się przed nimi tunel. Dotarli wreszcie do celu.
 Na powrót znaleźli się w bazie Hadesu.


*

  
Julia wirowała w tańcu, przed oczyma widząc ciocie Silve, która wykłócała się o coś z jednym z cieni. Jej oczy miotały iskry – była naprawdę zła. W końcu spór został przerwany i ruszyli dalej, ale nie minęło wiele czasu, aż zatrzymali się znowu.
 Drobniejszy cień przyklęknął przy ciemnej ścianie – młoda łowczyni nie potrafiła wyraźnie dostrzec jej zarysów – i pchnęła ją mocno, tworząc przejście do kolejnego korytarza. Ciocia przepuściła cienie przed sobą i weszła ostatnia. Znaleźli się w ciągnącym się daleko tunelu, tak lśniąco białym, że Julia musiała zmrużyć oczy. Nie widziała go dokładnie, ale wiedziała, że już kiedyś biegła tym labiryntem – w poprzednim śnie, kilka dni temu.
 Ciocia Silva i jej towarzysze zaczęli się naradzać, a Julia tańczyła bez końca: losy cioci były tylko migawkami w jej umyśle, podczas gdy robiła, setki skomplikowanych układów, których nigdy się nie uczyła.
Patrzyła w twarz azjaty, jednak poza rozmazanymi konturami, nie widziała niczego więcej.  Ciocia Silva była zagrożona. 
A jej bratanice wcale to nie obchodziło.


*

  
Madeleine widziała, jak cień o jasnych oczach wykłóca się o coś z drugim. Nie rozumiała słów, ale z gestów, ułożenia ciał, podniesionego szmeru głosów mogła wnioskować, że spór był zażarty. Wuj Dante coś mówił, ale nawet jego nie słyszała zbyt dobrze.
 W końcu ruszyli dalej, ale nie uszli daleko.
 Jeden z cieni przyklęknął przy ciemnej, zarysowanej ścianie i otworzył – jak, tego Madeleine nie wiedziała – w niej przejście, przepuszczając wuja Dantego przodem. Znaleźli się w śnieżnobiałym korytarzu. Jego szczegóły rozmywały się łowczyni przed oczyma: widziała tylko kolor ścian i dziwne światło u pułapu, pewnie lamp.
 Jednocześnie była jednak gdzie indziej: w wielkiej sali pełnej świec, gdzie dwa cienie tańczyły ze sobą, wirując pomiędzy płomykami, a trzeci kulił się w kącie i przyglądał im się z daleka.
 Jej natomiast nie widział nikt.