niedziela, 25 stycznia 2015


47

W momencie, w którym urwała się melodia, Madeleine spostrzegła, że sala tysiąca świec posiada jednak jakieś drzwi: tuż koło niej, przyczajone w rogu, ale jednocześnie oświetlone tak jasno, że łowczyni nie mogła powstrzymać pytania, jakim cudem ich wcześniej nie spostrzegła. Były wykonane z ciemnego drewna, dwuskrzydłowe i potężne, tak, że w pierwszej chwili wahała się, czy do nich podejść.
 W końcu jednak wykonała kilka pewnych kroków i przekręciła klamkę. Otwarły się niesamowicie lekko: nieprzygotowana na to, wleciała do środka pokoju z cichym okrzykiem, zaraz jednak zamarła, nie mogąc się odważyć na najmniejszy ruch. Za jej plecami ciemne drzwi zatrzasnęły się z ogłuszającym trzaskiem.
 Pomieszczenie, w którym się znajdowała, wyglądało jak z magazynu wnętrz prenumerowanego przez szalonych naukowców – a przynajmniej takie skojarzenie w pierwszym momencie nasunęło się Maddy. Jedyna żarówka w sali, nieoceniona żadnym kloszem, jednocześnie – jakby to określił Cyryl – „waliła po oczach” i nie oświetlała prawie niczego. Reszta pokoju pogrążona była w półmroku przechodzącym w mrok, tak, że tylko w najbliższym otoczeniu Madeleine rozpoznawała kształty biurek, ekranów komputerów i stert dokumentów.
 W kręgu światła, tyłem do niej, siedział jakiś mężczyzna, krótkie nogi wyciągając daleko przed siebie. Palce zaciskał rozpaczliwie na podłokietnikach fotela, mimo to jednak, lekko drżały mu ręce. Był przerażony, rozpoznała to na pierwszy rzut oka, on najwyraźniej jednak jej nie usłyszał. Było to o tyle dziwne, że wpadając, narobiła niezłego rumoru.
 Nagle Madeleine poderwała głowę, słysząc zbliżające się kroki. Drugie drzwi w pokoju, dotąd niewidzialne dla jej oczu, uderzyły o ścianę, kiedy w progu stanął młody, rozczochrany mężczyzna.
 -Oni już tu są. – wydyszał.
 -Oni?
 -Strażniczka, Dante Vale i jedna z naszych agentek.
 -Chodzi ci o Debre Rose, prawda?
 -Tak.
 -Rozumiem. – przełożony mężczyzny z ciężkim westchnieniem zabrał ręce z podłokietników i splótł je na kolanach.
 -Jakie są rozkazy? – zapytał młodszy z rozmówców. 
-Jakie są rozkazy!? – tamten prychnął wściekle i poderwał się z fotela. Po raz pierwszy Madeleine zobaczyła jego twarz: nabrzmiałą od gniewu, z marnie ukrywanym strachem w oczach. – Jak myślisz, jakie ON mógł nam dać rozkazy?
 -M-mamy ich pojmać, czyż nie tak? – jego podwładny z obawą cofnął się o krok.
 -Pojmać? Już raz pojmaliśmy tą… tą harpie! Ale pozwoliliśmy jej uciec, ja i ty. On wie… wie… Straciliśmy jego zaufanie. Straciliśmy wszystko! Rozumiesz? Nie mamy jej pojmać! Strażniczka ma już nigdy nie pisnąć ani słowa.
 -A… a agentka Rose? I ten łowca?
 -Głupie pytanie. – prychnął mężczyzna, na powrót opadając na fotel. – Mamy ich zabić, Victorze. Zabić ich wszystkich.


*


Silva przebiegła korytarzem, przecięła skrzyżowanie tuneli, skręciła gwałtownie i zderzyła się z nadbiegającą z naprzeciwka kobietą.
 -Debra?
 -Silva? - agentka Hadesu gwałtownie odskoczyła do tyłu. Na jej twarzy malowało się najgłębsze przerażenie. – Masz oczy jak kot.
 -Chodzi ci rzecz jasna o ich niezwykłą wyrazistość? – ironicznie zapytała Strażniczka.
 -Chodzi mi rzecz jasna o to, że świecą w ciemnościach. – uściśliła Debra.
 -E tam, mały defekt. Jak widzę, z kamerami poszło ci całkiem nieźle. – Silva znacząco spojrzała na zgaszoną żarówkę, wiszącą u powały sufitu. – Jak długo nie będzie jeszcze światła?
 -Powiem ci, ale najpierw odpowiesz mi na kilka pytań. – naraz agentka Hadesu wyprostowała się, obejmując ją zimnym spojrzeniem. Spacerowym krokiem szły korytarzami bazy.
 -Spoko, uwielbiam grę w dwadzieścia pytań. Zważ tylko, że nie mamy zbyt wiele czasu.
 -Nie martw się, zważam na to. – Debra prychnęła cicho. – Słuchaj, gdzie podziałaś Dantego?
 Strażniczka zatrzymała się jak wryta.
 -Nie wydałam go Rafts’owi. – odparła cicho, mierząc kobietę wściekłym wzrokiem.
-Bo to twój kuzyn i kochasz go? – strzeliła na ślepo agentka Hadesu.
 Silva posłała jej czarujący uśmiech.
 -Bo zdrada to nie tylko dużo satysfakcji, ale często też mnóstwo papierkowej roboty.
 -Cytat dnia? – zadrwiła Debra. – A ja, niemądra, spodziewałam się po tobie jakichś ludzkich uczuć.
 -To rzeczywiście nie było najinteligentniejsze. Jeśli chcesz wiedzieć, Dante idzie tyłem. A czy TERAZ powiesz mi wreszcie, jak długo jeszcze nie będą działać kamery?
 Kobieta westchnęła ciężko.
 -Szczerze?
 -A skądże, nakłam mi, a ja wypomnę ci to, kiedy będziemy się smażyć w piekle, czyli… hm… biorąc pod uwagę szybkość, z jaką w tym momencie zmierzamy po równi pochyłej… za czterdzieści pięć minut? Godzinę maks.
 Debra zgrzytnęła zębami.
 -Sławna kpina w wykonaniu Silvy McEver, co? Dla twojej wiadomości: mamy jeszcze jakieś dwa kwadranse… o ile chcemy uciec.
 -Och, ja ucieknę. Po prostu wolałabym uniknąć rzucania was wściekłemu tłumowi agentów Hadesu by opuścić pościg. – Strażniczka z niewinną miną machnęła ręką.
 -Bardzo zabawne. – z urazą prychnęła tamta.
Silva nie powstrzymała uśmiechu.
 -A teraz, o ile pozwolisz, muszę się śpieszyć.
 -Nie całkiem rozumiem, o co ci… hej poczekaj!
 Strażniczka momentalnie przeszła od wolnego kroku go biegu, w błyskawicznym tempie znikając za zakrętem. Debra przez chwile patrzyła za nią z niedowierzaniem, a potem warknęła głucho, zaciskając ręce w pięści, i rzuciła się w pościg.
 Właśnie latała po bazie Hadesu za jakąś zwariowaną kuzynką swojego największego idola.
 Jeśli jej kariera miała kiedyś sięgnąć dna, to był właśnie ten moment.


*


Dante szybkim krokiem przemierzał korytarze bazy Hadesu, z każdym metrem będąc coraz bardziej pewnym, że się nie myli.
 Victor Rafts żyje. Nie miał analitycznego umysłu Silvy, który mógł się opierać tylko na domysłach,więc nie był pewien, co to znaczy. Na pewno tyle, że szef Hadesu ma wiele tajemnic, a poza tym pragnął ukryć syna. Przed kim? Dlaczego? Kiedy? Jak? Gdzie?
 Dante nie miał pojęcia.
 Chwilowo wolał nie wiedzieć.
 Bez namysłu skręcił w tunel po lewej, nawet nie odrywając wzroku od pliku kartek. Teraz, kiedy już go przewertował, dostrzegł, że między papiery Raftsa ma też włożony życiorys jego syna oraz niejakiego Victora Thomsona.
 Dwaj ostatni mieli wiele cech wspólnych, jak zdążył wywnioskować z przeczytanego tekstu, mimo, że trzymana w zębach latarka trochę utrudniała mu sprawę. I jeden, i drugi urodzili się w tym samym roku. Oboje byli ciemnymi blondynami o brązowych oczach, oboje też zamieszeni byli w sprawy Hadesu. Jedynym, co ich różniło, był fakt, że Victor Rafts zginął w wieku dwunastu lat, a Victor Thomson właśnie wtedy trafił do rodziny zastępczej – wcześniejsze lata, jak pisało w jego dokumentach, spędził w sierocińcu.
 Oba wydarzenie dzielił odstęp zaledwie kilku dni.
 Dante nawet nie próbował się zastanawiać, jakim cudem Silva w zaledwie jeden wieczór przeglądnęła tysiące życiorysów przeróżnych Victorów z Hadesu i wyciągnęła właśnie te dwa. Był już od dawna przyzwyczajony do niezwykłości kuzynki (niektórzy powiedzieliby raczej „geniuszu”, ale łowca wolał nie przesadzać, w końcu oni w ogóle się nie lubili).
 W zamyśleniu wyrównał papiery i wsunął je do plecaka, lekko marszcząc brwi. Nareszcie ujął latarkę w rękę, wcześniej starannie wytarłszy jej rączkę o materiał bluzy, i przyśpieszył lekko, bez wahania wybierając drogę w plątaninie ciemnych korytarzy.
 Plan tej części bazy Hadesu znał już na pamięć.


*


Mimo, że tego nie wiedział, kilkadziesiąt zakrętów przed nim, i zaledwie kilkanaście przed Silvą i Debrą, dwaj ostatni członkowie rodziny Rafts’ów byli już gotowi zadać im cios ostateczny.
 Ale był jeszcze ktoś… ktoś, kto stał nad nimi, ktoś, dla kogo byli tylko pionkami w wielkiej, podobnej do szachów rozgrywce, ktoś, kto miał wielu wrogów i żadnych przyjaciół, ktoś, kto bał się tylko jednej osoby…
 Osoba ta nazywała się Silva McEver, grała czarnymi figurami i nie przyszłoby jej nigdy do głowy, by stracić chociaż najmniejszy pionek.
 Osoba ta nie przegrywała.
 Ale rozgrywka była zażarta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz