46
Julia
już dawno przestała zważać na to, co dzieje się z ciocią Silvą: do
głębi pochłoną ją taniec. Chłopak, z którym tańczyła, śmiał się razem z
nią, Valerian siedział pod ścianą, a z oddali płynęła łagodna muzyka.
Wszystko było tak, jak powinno być.
Nagle
jednak melodia urwała się w pół tonu i zalęgła cisza, w której jeszcze
tylko przez chwile rozlegały się ich powolne kroki: dokończyli taniec, a
potem jej partner uśmiechnął się do niej łagodnie (w sumie nie widziała
go dokładnie, ale wiedziała, że tak właśnie było), wziął ją za rękę i
odprowadził w róg pomieszczenia.
Stało tam lustro, którego wcześniej nie dostrzegała.
Było
większe od niej, otoczone ciemną, drewnianą ramą, całkiem prostą, bez
żadnych zdobień ani ornamentów. Pamiętała je skądś... z dalekiej
przeszłości. Całe lata temu... krew i krzyk, krew i krzyk.
Przerażona, cofnęła się o krok, jednak chłopak popchnął ją wtedy jeszcze bliżej zwierciadła.
I
nagle coś się zmieniło. W lustrze nadal odbijała się ona, sala pełna
świec i jej partner, ale... dookoła zrobiło się ciemno, a ona nie
patrzyła już w swojemu obliczu prosto w twarz, tylko z dołu.
Była
sobą, ale nie mogła poruszyć żadnym mięśniem swego ciała, a myśli,
którego przewijały jej się w głowie były inne... bardziej prostolinijne,
naiwne...
Dziecięce.
Zrozumiała dopiero po chwili. To była ona, ale nie ona. To była jednocześnie obłuda i fałsz.
To była teraźniejszość... i tym samym jej wspomnienie.
Ona, a raczej mała dziewczynka, siedmiolatka, którą teraz była, oderwała wzrok od lustra i poprawiła cienką piżamkę.
Nagle
Julie zalały jej wspomnienia.... Mama, tata i Oliver pojechali gdzieś
na noc... Zostawili ją u cioci Silvy... Miała koszmar, taki okropny,
straszny koszmar... Bała się, drżała ze strachu.
Z wahaniem podeszła do drzwi po jej lewej i uchyliła je delikatnie – zaskrzypiały cicho, kiedy wsunęła głowę do pomieszczenia.
Panował
tu półmrok: tylko światło księżyca oświetlało pokój cioci Silvy. Spała,
otulona kołdrą, z rozwiązanymi włosami rozrzuconymi na poduszce, jak
zwykle, zamiast piżamy nocnej mając na sobie T-shirt i krótkie spodenki.
Julia podeszła do niej i lekko potrząsnęła jej ramieniem.
Silva mruknęła coś z niezadowoleniem i niechętnie otworzyła oczy, podnosząc się na łokciu.
Przez chwile ze zdumieniem przyglądała się dziewczynce
-Stało
się coś, Julia? - zapytała czujnie, jakby myślała, że bratanica
poinformuje ją o nagłym rozpoczęciu się trzeciej wojny światowej.
-Miałam koszmar. - cicho powiedziała dziewczynka, obcierając nos wierzchem dłoni.
-I?- Strażniczka spojrzała na nią, nic nie rozumiejąc.
-Boję się spać sama. - wyszeptała ze wstydem.
Silva
westchnęła cicho, a potem uśmiechnęła się do niej z trudem, przesunęła
się na bok i podniosła kołdrę, żeby dziewczynka mogła się pod nią
wślizgnąć.
-Wskakuj Julia.
Tamta
uśmiechnęła się do niej radośnie, wdrapała się na łóżko i wtuliła w
ciocie Silve. Strażniczka zesztywniała na chwile, oszołomiona, a potem
również ją objęła.
-Śpij, mała.
Julia
nie miała pojęcia, ile czasu minęło od momentu, w którym i
siedmioletnia ona, i jej ciocia zasnęły, do momentu, w którym nagle się
przebudziły: mogły to być minuty, godziny, a dla niej – nawet lata. Z
oszołomieniem przyglądała się obrazkowi samej siebie tulącej się do
zimnej i niebezpiecznej Silvy McEver. Nie pamiętała nic takiego... nic
takiego nigdy się nie wydarzyło, prawda?
Nagle
ktoś wszedł do pokoju: na pozór bezszelestnie, ale Julia dostrzegła
drobne skrzywienie na twarzy Strażniczki, świadczące o tym, że coś
usłyszała. Dwie ciemne postacie z ukrytymi pod kapturami twarzami, cicho
podeszły do łóżka. Przez chwile naradzały się szeptem, a potem jedna z
nich wyjęła sztylet spomiędzy fałd płaszcza i...
-Nie radzę, Phantomhim. - zauważyła Silva, uśmiechając się do zamachowcy.
Mężczyzna,
który unosił broń, krzyknął cicho i cofnął się o krok. Mała Julia
ziewnęła i otworzyła niewyspane oczy, z dezorientacją rozglądając się
dookoła. Strażniczka łagodnie otuliła ją kołdrą.
-Śpij, mała. Tu nie będzie się działo nic ciekawego.
Młoda łowczyni posłusznie skinęła głową, ale nie potrafiła zamknąć oczu.
Silva wysunęła się spod kołdry: nagle pomiędzy jej palcami zawirował sztylet. Wyzywająco spojrzała na dwie czarne sylwetki.
-Popełniacie błąd. - zauważyła łagodnie. - Wracajcie do domu.
-Nie.- twardo odparł jakiś kobiecy głos. - Zasłużyłaś na śmierć!
Julia pisnęła cicho, słysząc te słowa. Strażniczka z niepokojem odwróciła głowę w jej stronę...
Wtedy właśnie mężczyzna zaatakował.
Kaptur
opadł mu z głowy, ukazując czarne włosy i bladą cerę. Uniósł sztylet
przygotowując się do uderzenia. Silva odwróciła się w ułamku sekundy:
jej oczy rozszerzyły się ze strachu, nóż zamigotał w jej dłoni i wbił
się w serce Phantomhima.
Mężczyzna
przez chwile z niedowierzaniem patrzył na żelazo, wystające mu z
piersi, a potem uniósł nic niewidzące oczy na Strażniczkę. Kobieta za
nim, nadal odziana w płaszcz, krzyknęła krótko, chwiejnie cofając się o
krok.
-Strażniczko
McEver... - zaczął zamachowiec, a potem nagle sztylet wysunął się z
jego ręki i upadł na kolana, a potem na bok: z jego ust bluzgnęła krew,
którą krztusił się przez chwile, zanim znieruchomiał.
Silva również stała nieruchomo, przyglądając mu się z przerażeniem.
-Ja nie... - zaczęła cicho. - Ja nie...
-Gerald! - wrzasnęła ukryta za kapturem kobieta, przypadając do martwego mężczyzny. - Gerald...
Potem
uniosła wściekły wzrok na Strażniczkę: kaptur osunął się z jej głowy.
Oczy, tak samo jak włosy, miały barwę najczystszej, krwistej czerwieni.
-Zabiłaś
go. - wyszeptała. Jej głos ociekał nienawiścią. Poderwała się na równe
nogi, drżąc od płaczu i złości. - Zabiłaś mojego męża! Jesteś
morderczynią! Morderczynią, rozumiesz!?
-Nie krzycz. - martwym głosem powiedziała Silva. - Przestraszysz Julie.
Kobieta
otworzyła usta, ale zaraz potem zamknęła je. Nagle zgięła się w pół,
łkając konwulsyjnie. Strażniczka patrzyła na nią beznamiętnie: strach
zniknął z jej oczu.
-Nic ci nie zrobię. Zabierz stąd swojego męża... idź. Po prostu idź.
-Zasłużyłaś
na śmierć. - ostatni raz wyszeptała kobieta, a potem wybiegła z pokoju.
Julia słyszała, jak zbiega po schodach, za plecami zostawiając je i
ciało zmarłego męża.
Silva
powoli odwróciła się do dziewczynki: podeszła do niej i usiadła na
skraju łóżka, przytulając i z troską odgarniając jej włosy z czoła.
-Wszystko
w porządku. - stwierdziła cicho, martwym głosem. - Nie martw się...
wszystko będzie w porządku. Miałaś tylko koszmar... To nie działo się
naprawdę... ja wszystko załatwię...
Strażniczka
pochyliła głowę, wtulając twarz we włosy Julii. Dziewczynka czuła, że
łzy powoli spływają po policzkach jej cioci. Trwały tak przez chwile, a
potem Silva wyprostowała się i wstała.
-Wszystko załatwię. - powtórzyła cicho, już pewniejszym głosem. - Śpij, będzie dobrze. Ja wszystko załatwię...
Następnego
dnia, kiedy Julia się obudziła, ciało, wcześniej leżące na podłodze,
znikło. To był tylko koszmar... straszny koszmar... Kiedy dziewczynka
pytała się cioci Silvy, co się wtedy stało, ona odpowiadała niezmiennie
to samo: to był tylko sen... zły sen... nic takiego się nie wydarzyło.
Czemu płaczesz? Proszę, nie płacz. To był tylko sen.
W
końcu nawet Julia uwierzyła, że to był sen. A sny się zapomina, zlewają
się ze sobą i w końcu znikają... To był tylko zły sen. Koszmar. I w
końcu nawet ona zapomniała... pozornie na dobre, mimo że informacja, iż
była to prawda, nie koszmar, kryła się głęboko w jej głowie. Mimo, że
jakaś część jej nadal pamiętała...
Pozornie.
Bo
kiedy kilka lat później, przeszukując piwnice cioci Silvy w
poszukiwaniu starych sztyletów, Julia natknęła się na gazetę w której
pisało o tym, jak anonimowa osoba dostarczyła zwłoki Geralda Phantomhima
do Marsylijskiej kostnicy i o tym, że jego żona zginęła tej samej nocy
co on, niedaleko domu Strażniczki, wybiegając z lasu na szosę, gdzie
przejechał ją właśnie nadjeżdżający samochód...wtedy nie pamiętała już
nic.
Bo to był tylko sen... A sny się zapomina... Tak mówiła ciocia Silva...
Czyż nie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz