wtorek, 28 kwietnia 2015

10


-Wujku. Wujku! Wujku, poooobuuudka! – zawyła Madeleine stojąc pod drzwiami pokoju wujka.
 -Jeszcze nie ma szóstej, wynoś się. – usłyszała zaspany, ponury głos, i nie powstrzymała uśmiechu.
Wujek Dante zawsze przed siódmą zachowywał się jak rozwydrzony dzieciak. Bogu dzięki, Melisa już w wieku pięciu lat nauczyła Maddy, jak się z tym obchodzić.
 -Wujku, ciocia Silva już wstała i ćwiczy w ogrodzie.
 Dziewczyna usłyszała łomot, jakby ktoś upadł na podłogę, a potem pełen rezygnacji głos Dantego:
 -No dobrze, zaraz schodzę. I gdybyś spotkała Silve…
 -Tak, wiem. Dla informacji cioci, wstałeś przed czwartą i poszedłeś pobiegać.
Doszło ją ciche westchnienie.
-Jesteś moją ulubioną siostrzenicą.
 -Jestem twoją JEDYNĄ siostrzenicą, wujku. – parsknęła śmiechem.
 -Kiedyś się nabierałaś. To nie fair, jak wy szybko dorastacie…
 Madeleine z rozbawieniem pokręciła głową, a potem ruszyła korytarzem. Chwile się zastanawiała, a kilka sekund później weszła do najbliższego pokoju.
 Do pokoju Julii.
 -Pobudka, ukochana kuzynko!
 Dziewczyna uniosła głowę znad książek. Jej rzeczy były starannie zapakowane, zasłony rozsunięto; do pokoju wpadał blask słońca, oświetlając łóżko, na którym leżała, w otoczeniu kilku książek.
 Lekko uniosła brwi.
 -Od kiedy awansowałam na twoją ukochaną kuzynkę, Maddy? – prychnęła.
-Od kiedy Felicyty mnie ugryzła.
 Julia parsknęła śmiechem.
 -Mądre dziecko.
 -Cicho, bo znowu spadniesz na drugie miejsce. Przyszłam z tobą porozmawiać…
 -Za jakie grzechy? – mruknęła Julia pod nosem.
 -O Nikolaju.
 -Jeśli zamierzasz się przechwalać, że masz przystojnego chłopaka, który cytuje ci wielkich poetów, to…
 Przez twarz Madeleine przemknął uśmiech satysfakcji.
-…uprzedź, może zdążę sięgnąć po zatyczki do uszu. – dokończyła Julia.
 -Nie o to mi chodzi. – dosyć słabo zaprotestowała dziewczyna. – No bo wiesz… Nikolaj nie jest ani Vale’em, ani McEver’em… On nie może jechać.
 -Owszem, nie może. I?
 -A ja chce, żeby jechał.
 -A przychodzisz z tym do mnie, ponieważ…?
 -Bo naszymi rodzinami rządzą dziadkowie. Pozwól, że opisze ci, jak to wygląda. – Maddy odchrząknęła. Sięgnęła po kartkę i ołówek leżące na szafce nocnej dziewczyny i narysowała trzy kropki, łączące się jedną, podłużną linią. Wskazała na tą, położoną najniżej. – To ja. – wyjaśniła. Pokazała na wyższą. – To wujek Dante. – przeszła do kropki położonej najwyżej. – To dziadek Ikar. Ja idę do wujka Dantego, który ma do mnie słabość, on idzie do dziadka, który ma słabość do niego, i jest załatwione. A teraz spójrz…
 Madeleine narysowała identyczny wykres jak przed chwilą po drugiej stronie kartki i podpisała go „McEver”. W tej samej kolejności zaczęła wskazywać kropki.
 -Ty. Ciocia Silva. Twój dziadek. Ten sam schemat, jaki już omówiłam. Rozumiesz?
 -Czyli twój chytry plan polega na tym, żebym namówiła ciocie, żeby namówiła dziadka, żeby namówił rade rodziny, żeby twój chłopak jechał? – Julia z rozbawieniem uniosła brwi.
 Madeleine posłała jej rozbrajający, iście Vale’owy uśmiech.
 -Dokładnie tak, jak powiedziałaś, kochana kuzynko! Dzisiaj nawet mnie zaskakujesz swoją bystrością!
 Dziewczyna przewróciła oczyma na tak otwarty sarkazm, a potem zatrzasnęła książkę, trzymaną na kolanach.
 -A co JA będę z tego mieć? – zapytała z błyskiem w oku.
 „Szlag by trafił McEverów i ich przeklętą żyłkę handlową.” – pomyślała Madeleine, nadal nie przestając się uśmiechać.
 -Cóż, udzielę ci informacji, które… mogą cię zainteresować.
 Julia uniosła jedną brew. Ku najgłębszej rozpaczy Maddy, która zorientowała się o tym już dobre parę lat temu, dziewczyna nie była głupia.
 -A jeśli te informacje mnie nie zainteresują?
-Zainteresują. Na sto procent.
 -Czemu?
 -Bo mnie pogrążają. – uśmiech Madeleine jeszcze się poszerzył. – Czy marzysz o czymś innym, niż zrównanie mnie z ziemią?
 -Zrównanie z ziemią? Przecież to by podniosło twój status! – Julia nachyliła się w jej stronę. – Na co przysięgasz?
 Dziewczyna przekrzywiła głowę.
 -Na Boga. Na honor. I na ojczyznę.
 Julia krótko skinęła głową.
 -Napomknę o twojej sprawie cioci.
 -Byle by szybko. Za sześć godzin mamy być na lotnisku…


*

  
-Nie zgrywaj się, mogę się założyć, że nie wychodziłeś o czwartej. – prychnęła Silva, jedząc pośpiesznie śniadanie.
 -A ja jestem pewien, że nie spędziłaś ostatniej półtorej godziny na ćwiczeniach. – odciął się Dante, dopijając poranną kawę.
 Kobieta skrzywiła się lekko. Nie lubiła kłamać, więc wolała po prostu zignorować to stwierdzenie. Prawda była taka, że po kilku ćwiczeniach rozciągających, wdrapała się na najwyższe drzewo w ogrodzie i zaczęła czytać.
 Zdecydowanie wolała, by jej arcywróg i najgorszy przeciwnik się o tym nie dowiedział.
 -Zmieniasz temat. – stwierdziła natomiast. – A, nawiasem mówiąc, czy spisałeś już testament?
 Dante z uśmiechem odchylił się na krzesło.
 -Owszem, ale wszem i wobec zapowiadam, że nic ci nie zapisałem.
 Silva wzruszyła ramionami.
 -Jakoś to przeżyje. I tak wiem, gdzie zakopałeś złoto.
 -E… Silvo?
 -Słucham?
 -Ale ty wiesz, że ta mapa, którą ci podłożyłem, jak mieliśmy jedenaście lat, nie wiodła do skarbu? Ja ją podrobiłem.
 -Niech to diabli! A trupia czaszka narysowana u góry kartki wyglądała bardzo profesjonalnie.
 -Racja. A czerwony krzyżyk wyszedł jak oryginalny.
 -Rozminąłeś się z powołaniem. Powinieneś być fałszerzem. A może nawet…
 -Nie, nie jestem.
 -A jak inaczej wyjaśnisz, że wyszły ci takie wysokie wyniki w teście na IQ?
 -W sferach, w których się obracam, nazywamy to wrodzoną inteligencją.
 -Moim zdaniem zżynałeś ode mnie.
 -Siedzieliśmy po dwóch różnych stronach pokoju!
 -To jak wyjaśnisz, że wyszedł ci taki sam wynik jak mi?
 -Moim zdaniem strzelałaś.
 -Zabije cię.
 -Miejmy tylko nadzieje, że nie tym dużym, niehigienicznym nożem myśliwskim, który zawsze nosisz przy sobie.
 -Właśnie tym.
 -A gdzie zasady BHP, kobieto!?
 Cyryl i Metody siedzieli pomiędzy wujem i ciocią i za każdym razem obracali głowę w stronę mówiącego, jakby oglądali mecz tenisa ziemnego, lub wyścigi konne, siedząc pośrodku trybun. Oboje zastygli w pół ruchu, przeżuwając kanapki.
 -Na kogo stawiasz? – szepnął Metody.
 -Na wujka.
 -Przebijam.
 -O ile?
 -Dwukrotnie.
 -Czyli dwa jeden przeciwko wujkowi. Ja jeszcze trzy na wujka.
 -Cztery na ciocie.
 -Pięć na wujka!
 -Siedem.
 -Siedem na wujka?
 -Na ciocie, kretynie!
 Zastygli, widząc, że ich wujostwo przerwało kłótnie i przygląda im się z minami, mówiącymi mnie więcej „A-więc-w-końcu-oszaleli-mogliśmy-się-tego-spodziewać”.
 -E… ile jest? – po sekundzie wahania zapytała Silva.
 -Trzynaście przeciw dziesięciu na niekorzyść wujka. – wytłumaczył Metody, przecierając okulary.
 Dante spojrzał na nich, wahając się między urazą a rozbawieniem.
 -I wy mienicie się moimi siostrzeńcami?
 -Rodziny się nie wybiera. – smutno stwierdził Cyryl.
 -Nawet nie myślcie, że w tym roku dam wam coś na urodziny.
 -A co im dałeś w zeszłym? – zaciekawiła się Silva.
 -Włócznie. – wytłumaczył Metody, nie pojmując rozpaczliwych znaków, które Dante dawał mu za plecami Silvy.
 Mężczyzna jęknął głucho, kiedy kuzynka spojrzała na niego z rozbawieniem.
 -No to się popisałeś.
 -Byli już w odpowiednim wieku! A poza tym, o ile dobrze pamiętam, ostatnio dałaś Julii kolekcje wytrychów.
 -Wytrychy to CAŁKIEM co innego!
 Metody i Cyryl całkiem już zapomnieli, czy ich wujostwo udają konie wyścigowe, czy tenisistów. Bracia zgodnie jednak ustalili, że rozpoczął się nowy set i z zapartym tchem zaczęli liczyć punkty.

sobota, 25 kwietnia 2015

9


-Jest przepiękna. – stwierdził rozmarzony Cyryl.
 Metody przewrócił oczyma.
 -Maddy? – zapytał, nie odrywając wzroku od komputera.
 -Tak? – jego siostra szkicowała coś w notesie, od czasu do czasu gryząc końcówkę ołówka.
 -Zaknebluj go proszę.
 -Nie da rady.
 -Czemu?
 -A jak mnie ugryzie? Znając Cyryla, może mieć wściekliznę.
 -Nie przesadzasz? – zapytał Nikolaj, strojąc skrzypce. Przesunął smyczkiem po strunach, wydobywając z nich płaczliwy dźwięk.
 -Masz jakieś wątpliwości co do jego choroby? Jeśli to nie jest coś zakaźnego, to na pewno ma pokopaną psychikę. Zakochać się w Julii???
 -Kto się we mnie zakochał? – podskoczyli zgodnie, kiedy dziewczyna weszła do pokoju.
 Cyryl zesztywniał, a Madeleine i Nikolaj posłali sobie przerażone spojrzenia. Jedynie Metody zachował względy spokój, dalej zapatrzony w ekran komputera.
 -Remi. – stwierdził spokojnie. – Dziś rano powiedział, że mu się podobasz.
 Julia spojrzała na nich ze zdziwieniem.
-No Ok… spoko. – przeniosła spojrzenie na Nikolaja i wskazała na jego skrzypce. – Co umiesz zagrać?
 Wzruszył ramionami.
 -Dużo rzeczy. Czasami nawet mogę odtworzyć usłyszaną melodie.
 -Tak bez niczego?
 -Jasne. Tyle tylko że…
 Chłopak zamilkł, napotkawszy spojrzenie najlepszej przyjaciółki, mówiące: „I ty, Brutusie? Nie bądź kretynem!”.
 W tej chwili Melisa zajrzała do salonu.
 -Dzieci… - zaczęła.
 -Raczej dzieci i Maddy. – poprawiła ją Madeleine.
 -Dzieci i inteligentny przystojniaku. – zaproponował Cyryl, wpatrując się w Julie jak w obraz.
 -Dzieci i geniuszu komputerowy. – dodał Metody.
 -Bękarty szatana i Julio. – dziewczyna rzuciła kobiecie szybkie spojrzenie. – Bez urazy, pani Vale.
 Melisa uśmiechnęła się lekko.
 -Kolacja, DZIECI.
 Madeleine wstała, przysłoniła usta dłonią i głośno powiedziała do braci:
 -Mama miała na myśli was.
 Szybko przenieśli się do kuchni. Na razie byli tu tylko Ikar Vale i Seweryn McEver. Rozmawiali ściszonymi głosami.
 -Gdzie wujek Dante? – zapytał Metody.
 -Wyszedł gdzieś przed godziną z ciocią Silvą. – wytłumaczyła im Julia.
-Czyżby romantyczna schadzka?
-Raczej postanowili się pozabijać.
 -Akurat kiedy dzisiaj mama zrobiła schabowego? Nie wierze. – prychnęła Maddy.
 -Owszem. – Melisa uśmiechnęła się z rozbawieniem. – Mój brat zbyt ceni moją kuchnie, by ryzykować niejedzenie kolacji.
 -A więc? – Metody uniósł brwi. – Nie mam pojęcia, jak Findanem rozwalić Nikolaja – nie ciebie, to wampirzy lord w grze – i chcieliśmy zapytać wujka o jakąś sensowną taktykę. Ten kretyn – tym razem chodzi mi o Cyryla – zabił własnych Elfich Wojowników i musieliśmy wczytywać. A poza tym…
 Podczas gdy Metody mówił, McEver’owie zaczęli się schodzić na kolacje. Z lekkim zdumieniem patrzyli na wściekle gestykulującego czternastolatka, ale to tylko umacniało w nich przekonanie, że wszyscy Vale’owie to wariaci.
 W końcu Ikar Vale niecierpliwie spojrzał na zegarek.
 -No dobra. Teraz trzeba się na poważnie zastanowić, czy Dante i Silva się nie pozabijali.
 -To by było beznadziejne! – stwierdził Metody. – Sam nigdy nie przejdę tej przeklętej gry… - chłopak spostrzegł zgorszone spojrzenia zebranych przy stole i odchrząknął cicho. – A poza tym żal by było wujka i cioci, no nie?
 Matka Julii przewróciła oczyma, wydymając usta.
 -Jesteśmy! – rozległ się trzask zamykanych drzwi.  
Dante i Silva odwiesili kurtki i weszli do kuchni.
 -Mówiłam, że wujek przyjdzie na kolacje. – z triumfującym uśmiechem stwierdziła Madeleine.
 Melisa z przekorą pokręciła głową, spoglądając na brata i kuzynkę.
 -Siadajcie już. Gdzie byliście?
 -Pod wodospadem. – odparł Dante, opadając na krzesło.
 Oliver starszy prychnął cicho.
 -Chyba nie sądzicie, że uwierzymy, iż WY, poszliście sobie na miły, sympatyczny spacer?
 Silva posłała bratu słodki uśmiech.
 -Wybacz nam to małe kłamstwo! Wygrałeś. Tak naprawdę składaliśmy rytualną ofiarę bogini z głową kraba, którą potajemnie czcimy od dziecka. Nawiasem mówiąc, nie jest zadowolona z królika, którego jej daliśmy więc razem z Dantym postanowiliśmy, ż poświęcimy jej pierwszą osobę, która nas wkurzy.
 Oliver z urazą odwrócił wzrok, kiedy inni parsknęli śmiechem.
 -Nie przejmuj się braciszku. Bogini krabów woli przystojnych. – oczy Silvy zwęziły się w szparki.
 -Czyli jestem zagrożony. – stwierdził Oliver.
 -Już bardziej zagrożony jest Dante, a jego trudno nazwać…
-Silvo! – mężczyzna gwałtownie uniósł głowę.
-Dobra, nic nie mówiłam…
 W milczeniu zabrali się do jedzenia.

sobota, 18 kwietnia 2015

8
 
Nikolaj podczas obiadu spodziewał się kolejnej fali opowieści, lecz przy stole panowała cisza.
 Lekko nachylił się w stronę Maddy.
 -Czemu wszyscy milczą? – wyszeptał.
 -Bo teraz ogłoszą, jaki będzie i gdzie się odbędzie Turniej. – odparła cicho.
 -Myślałem, że to zawsze jest tylko kilka pojedynków.
 -Bo zazwyczaj tak jest, ale w tym roku obchodzimy rocznice. Mija pół wieku od pierwszego Turnieju. To będzie coś… wyjątkowego. A, i nawiasem mówiąc, Julia nas wczoraj słyszała. – szept dziewczyny był ledwie słyszalny.
 Nikolaj zakrztusił się mięsem.
 -Po prostu pięknie.
 -Ale nie widziała. Mamy ten plus.
 -Ten JEDEN plus.
 -No ale wiesz, że…
 Madeleine przerwała uprzejmie, kiedy Seweryn McEver wstał i potoczył ponurym wzrokiem dookoła.
 -Przybyliśmy tu na Turniej! – zagrzmiał tak głośno, że Felicyty, przyszła przeciwniczka Remiego, pisnęła cicho, zatykając uszy. – Po raz pięćdziesiąty nasze rody spotykają się tutaj, by kontynuować wojnę z dawnych lat.
 Silva uniosła jedną brew i zakręciła nożem między palcami, odchylając się na oparciu krzesła.
 -… Od pięćdziesięciu lat toczymy bój! Za dawne grzechy dawne obrazy, dawne zdrady… Minęło pół wieku, odkąd nasze pojedynki przestały przelewać krew i stały się Turniejem. Minęło tak wiele czasu…
 Uniósł do góry rękę.
 -Dziś odnowimy stare zwyczaje!
 Nikolajowi wydawało się, że nawet dorośli wymienili zaniepokojone spojrzenia, mimo, że wiedzieli, na czym będzie polegał tegoroczny Turniej. Tylko Ikar Vale wyglądał w miarę spokojnie.
 -Za dokładnie dwadzieścia cztery godziny rozpocznie się… Wyścig!!! - wykrzyknął mężczyzna.
Madeleine zachłysnęła się wodą. Utkwiła przerażony wzrok w mówiącym, jakby oczekiwała, że odwoła przed chwilą wypowiedziane słowa.
 Julia, Cyryl, Metody, Adrian i Oliver wyglądali podobnie.
Nikolaj potoczył zdziwionym spojrzeniem dookoła. Wyścig? A co to niby jest? Jego spojrzenie skrzyżowało się ze wzrokiem wuja Dantego.
 -Forma Turnieju. – wytłumaczył zwięźle, jakby czytając mu w myślach.
 Chłopak spojrzał w zadumie na obecnych przy stole. Cokolwiek miało się stać, nie zapowiadało się najlepiej.

  
*
 

-Wyścig to najgorsza z możliwych form Turnieju. – ponuro stwierdziła Madeleine, siadając na ławce koło przyjaciela.
 -Czyli? – Nikolaj uniósł brwi.
 -Czyli nie będzie trwał jednego dnia, tylko może się ciągnąć przez całe wakacje, zacznijmy od tego. – westchnęła ciężko. – Więc wypad do Austrii odpada, chyba, że pojedziemy tam właśnie w ramach Wyścigu. Na tym to właśnie polega: podróżuje się po krajach szukając… nie wiem, jak ci to powiedzieć. To może być człowiek, albo plan jakiegoś miejsca, albo klucz. Coś, co doprowadzi nas do następnej wskazówki, potem następnej i… w końcu do mety. Kto będzie tam pierwszy, wygrywa konkurs. Działamy drużynowo: Vale przeciwko McEver.
 -A ja?
 -Ty? Całkiem zapomniałam. Wybacz, Nikolaj, zaraz coś wymyślimy. W końcu MUSISZ z nami jechać, nie? Chyba, że nie chcesz? – spojrzała na niego czujnie.
 -Nie jestem tchórzem! Jasne, że chcę.
 -Tego się po tobie właśnie spodziewa… - dziewczyna urwała i położyła palec na ustach, nasłuchując.
 Po sekundzie dobiegły ich zbliżające się głosy.
 -Ani słowa. – syknęła do przyjaciela i pociągnęła go w stronę krzaków tuż przy ścieżce.
 -No proszę, jestem tu dopiero od trzech dni, a już DWA razy wylądowaliśmy razem w krzakach. Jestem zgorszony. – z rozbawieniem stwierdził Nikolaj.
Madeleine nie powstrzymała uśmiechu.
 -Zamknij się kretynie.
 Nikolaj posłał jej rozbrajający uśmiech.
 -…kto to właściwie wymyślił? – Dante wyszedł zza rogu, spoglądając na Silve.
 -Nasi dziadkowie. – odparła ponuro. – Próbowałam im wyperswadować, że te dzieci są do tego za młode! Może Julia, ale reszta…
 -Zostaw moich siostrzeńców w spokoju.
 Silva nie miała jednak litości.
 -Weźmy na przykład Madeleine: cały rok spędziła w Mediolanie, w szkole z internatem! Nie wyobrażam sobie, żeby mogła tam trenować. Czego się niby nauczyła? Chemia, czy fizyka nie pomoże jej wygrać.
 -Może będziesz zdziwiona – ironicznie stwierdził mężczyzna. – Ale nie wszystkie problemy da się rozwiązać za pomocą miecza czy noża.
 -Owszem, czasami jest też potrzebna broń palna, ale chyba nie oto chodzi w naszej dyskusji. Chodzi raczej o to, że w twojej rodzinie nikt nie jest gotowy na Wyścig!
 -Ani w twojej. – odparował.
 Nagle Silva uśmiechnęła się lekko.
 -Cóż, w każdym razie będzie ciekawie. Ostatni Wyścig odbył się, kiedy byliśmy w ich wieku.
 -Też nie byliśmy gotowi. – zauważył Dante.
 -Ale my byliśmy całkiem inni!
 Wzruszył ramionami.
 -Może.
 -Może? Tylko ja widzę diametralne różnice?
 -W sumie tak.
 Silva jęknęła cicho.
 -Jesteś nieznośny, Dante. Całkiem jak w dzieciństwie.
 -Uwierz, że nie tylko ja jestem nie do wytrzymania.
 Posłała mu urażone spojrzenie.
 -Mówisz o moim bracie-kretynie, tak?
 -W zasadzie to…
 -Chyba jednak wolę nie wiedzieć. Przyjmijmy, że chodzi o Olivera.
 -Może być.
 -Chodź, mam ochotę ograć cię w krime.
 Prychnął cicho.
 -Chciałabyś… idź już rozkładać planszę, ja zaraz dołączę.
 Silva spojrzała na niego w lekkim zdziwieniem, a potem krótko skinęła głową i odeszła. Wtedy Dante uśmiechnął się i rzucił jakby w przestrzeń:
 -Wyłaźcie już z tych krzaków, bo się przeziębicie.
 Nie oglądając się na nikogo, ruszył drogą w stronę domu. Madeleine i Nikolaj wymienili zdumione spojrzenia.

środa, 15 kwietnia 2015

7
  

Nazajutrz Dante w skupieniu przyglądał się planszy do krimy, leżącej między nim a Silvą, na niskim stoliku.
 Gra przypominała trochę szachy. Różnica była taka, że każda ze stron miała po trzydzieści figur, a na planszy wymalowane były góry, jeziora, bagna, miasta… Celem było zniszczenie armii przeciwnika.
Na plansze można było wystawić tyle figur, ile się chciało. Dzieliły się one na Oddziały Ofensywne, oraz Oddziały Zwiadowcze. Pierwsze były idealnie widoczne, drugie jednak, dzięki Runowi Niewidzialności, staremu znakowi znanemu tylko łowcom, były zakryte przed oczami przeciwnika.
 Jakiego rodzaju oddziałów będzie się miało więcej, decydowało się tuż przed grą. Wrogi gracz wychodził wtedy z pokoju lub zamykał oczy. Można było mieć jeden Oddział Zwiadowczy i dwadzieścia dziewięć Oddziałów Ofensywnych lub na odwrót, po równo, czy jak się chciało. Pionki, których się nie użyło ( chyba, że zostały użyte wszystkie ) chowało się do specjalnego woreczka, by przeciwnik nie mógł się dowiedzieć, ile figur się wystawiło.
 Ranga Oddziału mogła być podwyższana, lecz dozwolone było tylko jedno podwyższenie na turę. Minus Oddziałów Zwiadowczych był taki, że mogły zaatakować tylko podczas Wielkiej Bitwy, lub kiedy pionek przeciwnika wszedł na ich pole. Natomiast Ofensywne były stale widoczne, przez co łatwe do zniszczenia.
 W tej potyczce Dante zaopatrzył się w czternaście Oddziałów Zwiadowczych, które rozstawił przy przejściach przez przesmyki, wyrysowane na planszy ( Silva mogła również przejść przez góry, lecz jej oddziały poruszałby by się wtedy o pół pola na turę i traciły możliwość podwyższenia rangą ), oraz siedem drugiego rodzaju, ustawionych wokół Bastionu – terenu, którego miał bronić. Dwa Oddziały z obu rodzajów posłał natomiast do przodu, przez przesmyki, planując dopiero pod sam koniec zboczyć w góry.
 Pośpiesznie zapisał na kartce, który Oddział ulepsza, tak, by kuzynka tego nie dostrzegła, i skinął głową.
-Twój ruch, Silvo.
 Oboje byli mistrzami krimy. Walczyli przeciwko sobie w ten sposób od dziecka, za każdym razem stosują inną taktykę i zasypując się kąśliwymi uwagami.
 Dante odwrócił się plecami do kuzynki, by nie patrzyć, które Oddziały Zwiadowcze posyła do przodu, a które wycofuje. Co do Ofensywnych, i tak wiedział, które ruszyła, bo były doskonale widoczne.
 -Już. – Silva odznaczyła coś na kartce. – Twój ruch.
Powrócił do wcześniejszej pozycji. Zmarszczył brwi. Dopisała podwyższenie rangi na kartce, więc jej oddziały nie mogą się przemieszczać przez góry. Chociaż… czekanie było beznadziejną taktyką, a on pamiętał, jak kiedyś również sądził, że nie przedziera się przez szczyty, bo bezustannie pisała coś na swojej kartce, potem natomiast okazało się, że dorysowywała tam uśmiechnięte buźki. Wtedy zaskoczyła go, nadchodząc z boku, od lodowej góry i pokonała.
 Teraz miał zamiar wygrać.
 Dopiero kiedy znacząco spojrzał na Silve, przewróciła oczyma i odwróciła się do niego plecami.
Zastanawiał się chwile, a potem skierował jeden z Oddziałów Zwiadowczych, wcześniej czający się przy przesmyku, w stronę Bastionu. Nie miał zamiaru dać się zaskoczyć.
 Starannie zapisał ulepszenie na kartce.
 -Już? – zapytała Silva.
 -Jasne.


*

  
-Kto wygrał? – radośnie zapytała Madeleine pół godziny później, zbiegając ze schodów i wpadając do salonu.
 -Jeszcze nikt. – krótko odparła Silva. – JESZCZE. Ale miej pewność, że wygram ja.
 Dziewczyna uśmiechnęła się przepraszająco.
 -Wybacz, ciociu, ale jestem z Vale’ów i wole stać raczej za wujkiem.
 -No a kto będzie wierzył we mnie? – z rozbawieniem zapytała kobieta.
 -Może ja? – niewinnie zaproponowała Julia, wsuwając głowę do pokoju.
-Czemu by nie? Siadajcie i bądźcie światkami mego triumfalnego zwycięstwa. – Dante starannie zapisał pojedynczą liczbę na kartce.
 Usiadły pomiędzy grającymi. Dopiero po chwili Madeleine zdała sobie sprawę, że Julia przypatruje się jej uważnie.
 -Coś się stało? – rzuciła jej wyzywające spojrzenie.
 -A skąd, nic takiego. – dziewczyna wzruszyła ramionami, a potem kpiąco spojrzała na tamtą. – Ale wiesz… wczoraj w ogrodzie wydawało mi się, że słyszałam twojego chłopaka.
 -Naprawdę? Cóż, możliwe, że przechodziliśmy wczoraj przez ogród. Rzadko kiedy pamiętam, co robie, kiedy jestem przy nim.
 Kiedy nie patrzyły, Dante i Silva na chwile zapomnieli o grze i wymienili kilka gestów, którymi porozumiewali się w dzieciństwie.
 „O co im chodzi?” – Silva skrzyżowała dwa wyciągnięte ku górze palce ze wskazującym drugiej ręki.
 „O… - Dante zawahał się na ułamek sekundy, przypominając sobie alfabet języka gestów. – N-I-K-O-L-A-J-A.”
 „Czy ona udaje?”
 „Długo by mówić”
 „Co będzie na obiad?”
 Dante uniósł brwi, ale nagle zdał sobie sprawę że źle odczytał znak. Pokręcił głową. Poprawnie miało być:
 „Będzie zabawnie”
Uśmiechnął się lekko.
 „Owszem, będzie”
 Jego siostrzenica przerwała dyskusje z Julią, więc powrócili do gry. Kilka minut później Silva klasnęła w dłonie.
 -Wielka Bitwa.
 Jej Oddziały Zwiadowcze nagle pojawiły się na planszy. Szczelnie otaczały Ofensywne Dantego, skupione wokoło Bastionu. Gra wyglądała na przegraną, ale mężczyzna wyszeptał coś i jego dotąd niewidoczne wojska ujawniły się przed oczyma Silvy.
 Ustawione były dokładnie na polach obok Oddziałów kobiety i mimo, że nie przewyższały ich liczebnie, miały większą rangę.
 W kilku ruchach wybił wszystkie jej pionki, ale dzięki kilku doskonałym zagraniom Silvy stracił przy tym jedną trzecią armii.
-Wygrałem. – stwierdził z uśmiechem. – Co teraz?
-Rewanż. – odparła. – Muszę jakoś ratować mój honor.
 -Obiad. – jednocześnie podsunęła Madeleine.
 Spojrzeli po sobie zgodnie i jednocześnie stwierdzili, że jednak to o wiele lepszy pomysł.

czwartek, 9 kwietnia 2015

6

W czasie kolacji – drugiej, jakiej smakował już w rezydencji Vale’ów – Nikolaj czuł się bardziej nieswojo niż kiedykolwiek wcześniej.
 Zewsząd widział krzyżujące się wrogie spojrzenia. Cyryl i młodszy Oliver, Adrian i Metody, Madeleine i Julia, Seweryn McEver i Ikar Vale, głowy rodu. Nawet Melisa, matka jego przyjaciółki, była jakby zgaszona i ponuro patrzyła na Olivera, ojca Julii i Olivera Młodszego. Tylko Remi uprzejmie spoglądał na Felicyty, czteroletnią dziewczynkę, z którą w przyszłości miał konkurować.
 Rozmawiali jedynie Dante i Silva.
 Wykłócali się jednocześnie o wszystko i o nic. Droczyli się ,przypominali sobie nawzajem dawne błędy, wypominali spory sprzed lat. Nie patrzyli na siebie wrogo, ale w ich oczach nie było też sympatii.
 -A pamiętasz Veronice? – nagle spytała Silva.
 -Spotkałem kilka kobiet o tym imieniu. O którą ci chodzi?
 -O moją kuzynkę piątego stopnia. Veronica McEver. Kilka lat temu wyszła za jakiegoś faceta w Stanach Zjednoczonych.
 -Czekaj… aha! TĄ Veronice. Owszem, pamiętam.
 -A bal, kiedy mieliśmy po siedem lat?
 Dante odchrząknął, zmieszany.
 -Nie mam pojęcia, co ma jedno do drugiego.
 -No co ty? Opowiem wam. – Silva z uśmiechem odchyliła się na krześle. – Ty, Meliso i Oliver na pewno to pamiętacie. No nie?
 Zrozpaczona mina siostry Dantego świadczyła na jej niekorzyść.
 -Coś sobie rzeczywiście przypominam. – stwierdziła niechętnie.
-„Coś”? Ależ kiedy Veronica miała siedem lat była kompletnie zakochana w Dantym. Już sobie przypominasz, kuzynie?
 Dante mruknął pod nosem coś, co zabrzmiało jak „Owszem, niestety.”.
 -Chodziła za tobą po korytarzu, ciągle chichotała, jak przechodziłeś obok i takie tam. Była głupia jak nie wiem – co zapewne tłumaczy jej zadurzenie – i…
 -Hej! – wykrzyknął Vale, ale Silva go nie słuchała.
 -…i na bal przybyła w tej przezabawnej różowej sukience. Wszystkim rozpowiadała, że się zaręczyliście. Veronica Vale. Pamiętasz już?
 Cyryl wydał odgłos przypominający krztuszenie się i zebrani spojrzeli na niego z niepokojem. Ale chłopak tylko machnął ręką.
 -Proszę… proszę mówić dalej.
 -A ty, drogi kuzynie, jak tylko to usłyszałeś, skoczyłeś na stół i zacząłeś krzyczeć, że w życiu z nikim się nie zaręczałeś. Stwierdziłeś ponadto, że nigdy nie wziąłbyś za żonę takiej – pozwól, że zacytuje – „kozy w różowym czymś”.
 Cyryl znowu zaczął dziwnie charczeć, tylko, że tym razem dołączyli do niego także Metody i Julia.
 -A potem Veronica zaczęła biegać po pokojach i wrzeszczeć, że z nią zerwałeś i że się zabije. No weź, dalej nie kojarzysz?
 Dante już otworzył usta, żeby jej odpowiedzieć, ale przerwali mu siostrzeńcy, wybuchając śmiechem. Julia uśmiechnęła się lekko, a Nikolaj nie powstrzymał cichego parsknięcia. Nawet dorośli wyglądali na rozbawionych: tylko Melisa posłała bratu przepraszające spojrzenie, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
 Silva spojrzała na kuzyna triumfująco.
 Ale on już szykował odwet.
 -A pamiętasz tego pająka, którego kiedyś zobaczyłaś w piwnicy? – zapytał niewinnym głosem.
 Silva szerzej otworzyła oczy, a potem zwęziła je w szparki, posyłając tym samym czytelny komunikat.
 „NAWET O TYM NIE MYŚL.”
 -Pająk? Nie pamiętam, żebym kiedyś słyszał tą historie. – stwierdził Ikar Vale.
 -Ależ z chęcią ci ją opowiem. – Dante uśmiechnął się szeroko i rozpoczął kolejną opowieść.


*

  
-Dobrze się dziś spisałeś. – pochwaliła przyjaciela Madeleine, kiedy spacerowali po kolacji w ogrodzie przy domu. – Ale jutro też urządzamy taką akcje.
 Nikolaj jęknął głucho.
 -Koniecznie? Powoli zaczyna mi już brakować cytatów.
 -Jeszcze nie mówiłeś nic z „Romeo i Julii”. Julia nienawidzi tego dramatu, więc będzie akurat.
 Chłopak uśmiechnął się lekko.
 -Czemu by nie? Zawsze możemy spróbować. – westchnął. – To co, robimy próbę generalną?
 -Bez Amy?
 -Co tam, Amy, jakoś bez niej przeżyje.
 Madeleine z rozbawieniem pokręciła głową.
 -Dobra, niech ci będzie. Zaczynaj.
 Nikolaj zastygł w pozie pseudofilozoficznej, która sprawiła, że jego przyjaciółka parsknęła śmiechem, uniósł rękę w górę i zaczął mówić.
 -Cicho! Cóż to za światło błysło w oknie? To brzask na Wschodzie, a słońcem jest Julia! Wzejdź słońce, przyćmij chorobliwie blady Księżyc! Patronka księżyca i dziewic, Bogini Diana, szarzeje z zawiści na widok twej urody. Wypowiedz Jej posłuszeństwo, jeśli taka zazdrosna! Nie bądź potulną służebną, zrzuć suknie Jej anemicznej, ziemistej poświaty! To moja pani, moja…
-Szlag by to trafił, to Julia! – krzyknęła Madeleine, a potem pchnęła przyjaciela w krzaki.
 Julia McEver ciekawie wyglądnęła przez okno swojego pokoju. Mogła by przysiąc, że przed chwilą słyszała Nikolaja Batesa, cytującego… Szekspira?
 -Słuch cię zawodzi. – mruknęła pod nosem, z rozbawienie kręcąc głową.
 Zamknęła okno bez najmniejszych podejrzeń i odwróciła się do niego plecami. Nie widziała więc, jak z krzaków w dole wyłaniają się dwie rozczochrane postacie, czujnie rozglądają się na boki, a potem znikają w ciemnościach nocy.