10
-Wujku. Wujku! Wujku, poooobuuudka! – zawyła Madeleine stojąc pod drzwiami pokoju wujka.
-Jeszcze nie ma szóstej, wynoś się. – usłyszała zaspany, ponury głos, i nie powstrzymała uśmiechu. Wujek Dante zawsze przed siódmą zachowywał się jak rozwydrzony dzieciak. Bogu dzięki, Melisa już w wieku pięciu lat nauczyła Maddy, jak się z tym obchodzić.
-Wujku, ciocia Silva już wstała i ćwiczy w ogrodzie.
Dziewczyna usłyszała łomot, jakby ktoś upadł na podłogę, a potem pełen rezygnacji głos Dantego:
-No dobrze, zaraz schodzę. I gdybyś spotkała Silve…
-Tak, wiem. Dla informacji cioci, wstałeś przed czwartą i poszedłeś pobiegać.
Doszło ją ciche westchnienie.
-Jesteś moją ulubioną siostrzenicą.
-Jestem twoją JEDYNĄ siostrzenicą, wujku. – parsknęła śmiechem. -Kiedyś się nabierałaś. To nie fair, jak wy szybko dorastacie…
Madeleine z rozbawieniem pokręciła głową, a potem ruszyła korytarzem. Chwile się zastanawiała, a kilka sekund później weszła do najbliższego pokoju.
Do pokoju Julii.
-Pobudka, ukochana kuzynko!
Dziewczyna uniosła głowę znad książek. Jej rzeczy były starannie zapakowane, zasłony rozsunięto; do pokoju wpadał blask słońca, oświetlając łóżko, na którym leżała, w otoczeniu kilku książek.
Lekko uniosła brwi.
-Od kiedy awansowałam na twoją ukochaną kuzynkę, Maddy? – prychnęła.
-Od kiedy Felicyty mnie ugryzła.
Julia parsknęła śmiechem.
-Mądre dziecko.
-Cicho, bo znowu spadniesz na drugie miejsce. Przyszłam z tobą porozmawiać…
-Za jakie grzechy? – mruknęła Julia pod nosem.
-O Nikolaju.
-Jeśli zamierzasz się przechwalać, że masz przystojnego chłopaka, który cytuje ci wielkich poetów, to…
Przez twarz Madeleine przemknął uśmiech satysfakcji.
-…uprzedź, może zdążę sięgnąć po zatyczki do uszu. – dokończyła Julia.
-Nie o to mi chodzi. – dosyć słabo zaprotestowała dziewczyna. – No bo wiesz… Nikolaj nie jest ani Vale’em, ani McEver’em… On nie może jechać.
-Owszem, nie może. I?
-A ja chce, żeby jechał.
-A przychodzisz z tym do mnie, ponieważ…?
-Bo naszymi rodzinami rządzą dziadkowie. Pozwól, że opisze ci, jak to wygląda. – Maddy odchrząknęła. Sięgnęła po kartkę i ołówek leżące na szafce nocnej dziewczyny i narysowała trzy kropki, łączące się jedną, podłużną linią. Wskazała na tą, położoną najniżej. – To ja. – wyjaśniła. Pokazała na wyższą. – To wujek Dante. – przeszła do kropki położonej najwyżej. – To dziadek Ikar. Ja idę do wujka Dantego, który ma do mnie słabość, on idzie do dziadka, który ma słabość do niego, i jest załatwione. A teraz spójrz…
Madeleine narysowała identyczny wykres jak przed chwilą po drugiej stronie kartki i podpisała go „McEver”. W tej samej kolejności zaczęła wskazywać kropki.
-Ty. Ciocia Silva. Twój dziadek. Ten sam schemat, jaki już omówiłam. Rozumiesz?
-Czyli twój chytry plan polega na tym, żebym namówiła ciocie, żeby namówiła dziadka, żeby namówił rade rodziny, żeby twój chłopak jechał? – Julia z rozbawieniem uniosła brwi.
Madeleine posłała jej rozbrajający, iście Vale’owy uśmiech.
-Dokładnie tak, jak powiedziałaś, kochana kuzynko! Dzisiaj nawet mnie zaskakujesz swoją bystrością!
Dziewczyna przewróciła oczyma na tak otwarty sarkazm, a potem zatrzasnęła książkę, trzymaną na kolanach.
-A co JA będę z tego mieć? – zapytała z błyskiem w oku.
„Szlag by trafił McEverów i ich przeklętą żyłkę handlową.” – pomyślała Madeleine, nadal nie przestając się uśmiechać.
-Cóż, udzielę ci informacji, które… mogą cię zainteresować.
Julia uniosła jedną brew. Ku najgłębszej rozpaczy Maddy, która zorientowała się o tym już dobre parę lat temu, dziewczyna nie była głupia.
-A jeśli te informacje mnie nie zainteresują?
-Zainteresują. Na sto procent.
-Czemu?
-Bo mnie pogrążają. – uśmiech Madeleine jeszcze się poszerzył. – Czy marzysz o czymś innym, niż zrównanie mnie z ziemią?
-Zrównanie z ziemią? Przecież to by podniosło twój status! – Julia nachyliła się w jej stronę. – Na co przysięgasz?
Dziewczyna przekrzywiła głowę.
-Na Boga. Na honor. I na ojczyznę.
Julia krótko skinęła głową.
-Napomknę o twojej sprawie cioci.
-Byle by szybko. Za sześć godzin mamy być na lotnisku…
*
-Nie zgrywaj się, mogę się założyć, że nie wychodziłeś o czwartej. – prychnęła Silva, jedząc pośpiesznie śniadanie.
-A ja jestem pewien, że nie spędziłaś ostatniej półtorej godziny na ćwiczeniach. – odciął się Dante, dopijając poranną kawę. Kobieta skrzywiła się lekko. Nie lubiła kłamać, więc wolała po prostu zignorować to stwierdzenie. Prawda była taka, że po kilku ćwiczeniach rozciągających, wdrapała się na najwyższe drzewo w ogrodzie i zaczęła czytać.
Zdecydowanie wolała, by jej arcywróg i najgorszy przeciwnik się o tym nie dowiedział.
-Zmieniasz temat. – stwierdziła natomiast. – A, nawiasem mówiąc, czy spisałeś już testament?
Dante z uśmiechem odchylił się na krzesło.
-Owszem, ale wszem i wobec zapowiadam, że nic ci nie zapisałem.
Silva wzruszyła ramionami.
-Jakoś to przeżyje. I tak wiem, gdzie zakopałeś złoto.
-E… Silvo?
-Słucham?
-Ale ty wiesz, że ta mapa, którą ci podłożyłem, jak mieliśmy jedenaście lat, nie wiodła do skarbu? Ja ją podrobiłem.
-Niech to diabli! A trupia czaszka narysowana u góry kartki wyglądała bardzo profesjonalnie.
-Racja. A czerwony krzyżyk wyszedł jak oryginalny.
-Rozminąłeś się z powołaniem. Powinieneś być fałszerzem. A może nawet…
-Nie, nie jestem.
-A jak inaczej wyjaśnisz, że wyszły ci takie wysokie wyniki w teście na IQ?
-W sferach, w których się obracam, nazywamy to wrodzoną inteligencją.
-Moim zdaniem zżynałeś ode mnie.
-Siedzieliśmy po dwóch różnych stronach pokoju!
-To jak wyjaśnisz, że wyszedł ci taki sam wynik jak mi?
-Moim zdaniem strzelałaś.
-Zabije cię.
-Miejmy tylko nadzieje, że nie tym dużym, niehigienicznym nożem myśliwskim, który zawsze nosisz przy sobie.
-Właśnie tym.
-A gdzie zasady BHP, kobieto!?
Cyryl i Metody siedzieli pomiędzy wujem i ciocią i za każdym razem obracali głowę w stronę mówiącego, jakby oglądali mecz tenisa ziemnego, lub wyścigi konne, siedząc pośrodku trybun. Oboje zastygli w pół ruchu, przeżuwając kanapki.
-Na kogo stawiasz? – szepnął Metody.
-Na wujka.
-Przebijam.
-O ile?
-Dwukrotnie.
-Czyli dwa jeden przeciwko wujkowi. Ja jeszcze trzy na wujka.
-Cztery na ciocie.
-Pięć na wujka!
-Siedem.
-Siedem na wujka?
-Na ciocie, kretynie!
Zastygli, widząc, że ich wujostwo przerwało kłótnie i przygląda im się z minami, mówiącymi mnie więcej „A-więc-w-końcu-oszaleli-mogliśmy-się-tego-spodziewać”.
-E… ile jest? – po sekundzie wahania zapytała Silva.
-Trzynaście przeciw dziesięciu na niekorzyść wujka. – wytłumaczył Metody, przecierając okulary.
Dante spojrzał na nich, wahając się między urazą a rozbawieniem.
-I wy mienicie się moimi siostrzeńcami?
-Rodziny się nie wybiera. – smutno stwierdził Cyryl.
-Nawet nie myślcie, że w tym roku dam wam coś na urodziny.
-A co im dałeś w zeszłym? – zaciekawiła się Silva.
-Włócznie. – wytłumaczył Metody, nie pojmując rozpaczliwych znaków, które Dante dawał mu za plecami Silvy.
Mężczyzna jęknął głucho, kiedy kuzynka spojrzała na niego z rozbawieniem.
-No to się popisałeś.
-Byli już w odpowiednim wieku! A poza tym, o ile dobrze pamiętam, ostatnio dałaś Julii kolekcje wytrychów.
-Wytrychy to CAŁKIEM co innego!
Metody i Cyryl całkiem już zapomnieli, czy ich wujostwo udają konie wyścigowe, czy tenisistów. Bracia zgodnie jednak ustalili, że rozpoczął się nowy set i z zapartym tchem zaczęli liczyć punkty.