środa, 15 lipca 2015

32


 Arashi Tenmetsu miał za sobą dzień pełen nowych wrażeń, ale ani na chwile nie zapomniał o niebezpieczeństwie. Był czujny, kiedy byli na lotnisku, w samolocie, na Akropolu i wreszcie w hotelu. Wiedział coś, czego Julia McEver nie wiedziała, z czego kpiła.
 Moriarty nigdy nie zostawia swoich ludzi.
 A kiedy dowie się, że Arashi zdradził, przyłączył się do swoich niedoszłych ofiar… wściekłość jego protektora nie będzie miała granic. Arashi nie bał się bicia, nie bał się bólu, ani nawet śmierci. Bał się natomiast – było to dla niego całkowicie nowe uczucie – że utraci to, co zyskał tak niedawno i nie chciał stracić za żadne skarby świata.
 Swoją niebieskooką nakama, łowczynie z McEverów.
 Madeleine nie myliła się wiele, mówiąc, że Julia ma teraz własnego zabójcę. Arashi wiedział, że zrobi wszystko dla nowej przyjaźni, dla nowego uczucia które się w nim zrodziło – jedynego od wielu lat.
 -Arashi, wszystko w porządku? – zapytała Julia. Pisała coś w swoim notesie, w skupieniu marszcząc brwi.
 Przedtem zaprosiła chłopaka do swojego pokoju, żeby mogli pogadać spokojnie. Kolejna nowość.
 -Tak. – beznamiętnie odpowiedział chłopak, wyrwany z zamyślenia.
 -Martwisz się czymś? – w jej ustach japońskie słowa brzmiały trochę inaczej, jakby obco. Wymawiała je z lekkim akcentem.
 -Nie. – odparł. – Niczym się nie martwię.
 -Tak, oczywiście. – prychnęła, ale ton jej głosu wskazywał na to, że myśli co innego.
 -Dlaczego pani McEver i pan Vale nie otworzyli koperty? – zapytał Arashi.
 -Nie wiem. Naprawdę. Może chcą ją otworzyć na osobności, przedyskutować to… Coś w tym stylu. – Julia zmarszczyła brwi.
 -Czy twoja ciotka nie lubi tego łowcy?
 -Nie lubi? Nie powiedziałabym. Można by było nawet rzec, że go uwielbia. Albo przynajmniej ich sprzeczki, to też możliwe.
 -Jest bardzo skryta. – zauważył chłopak.
 -Wiem. Jest całkiem inna niż wszyscy. Widać, że nawet jeśli jest otoczona ludźmi, to tak naprawdę czuje się sama. Tak mi się wydaje. Ale dosyć tego tematu. Arashi, mogę ci powierzyć pewną tajemnice?
 -To będzie zaszczyt. – Japończykowi błysnęły oczy.
 -No dobra. A więc powiem ci, jaką zaplanowałam zemstę….


*


Czasami Nikolaj zastanawiał się, dlaczego przyjaźni się z Madeleine i nigdy nie potrafił znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Bawiło go, że czasami zachowywała się jak dziecko, ale miała najbardziej szalone pomysły ze wszystkich i więcej życia niż kiedykolwiek widział w jednej osobie.
 Ale tym razem naprawdę przesadziła.
-Madeleine, wyżej nie wejdę. – stwierdził Nikolaj.
 Siedział na dachu hotelu, a jego przyjaciółka opierała się o barierkę balkonu kilka metrów niżej.
 -Musisz! Do komina. A potem spuść na tym sznurze komórkę.
 -Bogu dzięki, że to nie mój telefon. – mruknął chłopak pod nosem, wspinając się wyżej i zastanawiał się, jak może się tak poświęcać dla osoby, która nigdy mu tak naprawdę nie podziękowała.
 Plan był prosty (zdaniem Madeleine). Ponieważ Silva i Dante uprzejmie, chociaż stanowczo wyprosili ich ze wspólnego pokoju, będącego w hotelu czymś w rodzaju salonu, dziewczyna stwierdziła, że trzeba interweniować. Niezrozumiałym sposobem, zdołała namówić Nikolaja, żeby wyszedł na dach i na sznurku spuścił do komina jej komórkę, włączoną na nagrywanie dźwięków. Przewód kominowy biegł tuż obok salonu, a ściany były niezwykle cienkie. Gdyby się udało, na telefon nagrała by się cała rozmowa wujostwa.
 Nikolaj jakoś nie dowierzał w powodzenie szalonego planu.
-A teraz spuść linkę! – krzyknęła do niego Madeleine, kiedy nachylił się nad kominem.
 -To na pewno nie jest zgodne z prawem.
 -Nie czepiaj się, tylko spuszczaj! Bo zaraz skończą rozmowę i podsłuchamy najwyżej, jak dwie staruszki dziergające na drutach dyskutują o wyższości wełny nad bawełną!
 -Ale…
 -Nikolaj, błagam!
 Chłopak gniewnie mruknął coś pod nosem i z niedowierzaniem kręcąc głową, zabrał się do roboty.


*

  
-Ten facet przeholował. – w tej samej chwili stwierdziła Silva, energicznym krokiem przemierzając pokój tam i z powrotem. – Co robimy?
 -Przestań tak łazić, bo nie mogę się skupić. – zdenerwował się Dante.
 -Ej, nie przesadzaj.
 -Sama też nie byłabyś najszczęśliwsza, gdyby kolejnym „polem” w tej jego głupiej grze był TWÓJ dom!
 -A może poprosimy o pomoc twoją drużynę? – zaproponowała Silva. – Albo ową nieistniejącą dziewczynę?
 Dante zauważył, że ostatnie słowa powiedziała z lekkim sarkazmem i z trudem powstrzymał się przed wypowiedzeniem na głos poważnym profesorskim tonem jej pełnego imienia, czego szczerze nie znosiła.
 -Silvo, oni mają własne kłopoty. – odparł cicho.
 -Oni mają kłopoty, ty masz kłopoty i ja też mam kłopoty!
 -Jak przedstawiają się twoje kłopoty? – zapytał ironicznie.
 -Dalej nie znam imienia Sam-Wiesz-Kogo. I wcale nie chodzi mi o Voldemorta, chociaż znając twoje gusta, ona rzeczywiście może nie mieć nosa…
 -Silvo!
 -Czyli ma nos? Podaj mi pierwszą literę imienia.
 -Nie!
 -O, aż TRZY pierwsze litery. Niewymira?
 -Nie ma takiego imienia.
 -Czyli nie Niewymira. Więc może…
 -Pierwsze litery jej imienia to nie „Nie”. Ja po prostu odmówiłem udzielenia odpowiedzi.
 -A więc jednak istnieje? – Silva wyglądała na szczerze uradowaną. – Wiesz, zaczynałam się już bać, że to była dziewczyna w wyobraźni.
 -Naprawdę nie mamy poważniejszych tematów do rozmowy? Na przykład… pomyślmy… - Dante udał, że się zastanawia. – Moriarty’ego, który postanowił, że następną miłą Wskazówkę ukryje W MOIM DOMU!?
 -To też jest poważny problem, ale może chwile zaczekać. A więc dobrze… czy to imię zaczyna się na A?
 Dante z satysfakcja pomyślał, że zaczęła od złego końca alfabetu. Przed nimi było jeszcze trzydzieści liter alfabetu.
 Pokręcił głową, nie próbując ukryć irytacji.
 -A więc… B? – Silva, widząc, że znów przeczy, chciała pytać dalej, kiedy nagle usłyszeli dziwny stuk dochodzący z komina.
 Znieruchomieli.


*

  
-Nikolaj! – syknęła Madeleine.
 -Ups! Przepraszam. Chyba uderzyłem komórką w ścianę przewodu.
 -Nie rób tego więcej.
 -Spróbuje.


*

  
-Też to słyszałeś? – zapytała Silva.
 -Aż za dobrze. – odparł Dante.
 -Myślisz że co to?
 -Stawiam na to, że to któreś z naszych podopiecznych.
 -Myślisz, że które?
 -Cyryl i Metody lub Madeleine i Nikolaj.
 -Pewnie tak. MOI by tak nie reagowali.
 -Masz namyśli Oliviera, dosyć… ekhem, nieśmiałego łowcę, zakochanego Adriana, bezuczuciową Julie, czy młodocianego zabójcę? – sarkastycznie zapytał Dante.
 -Czepiasz się. Głosuje za tym, żeby nasze zebranie zakończyć jutro. Już późno.
 -Dobry pomysł. – przyznał Dante, wstając z krzesła. – Dobranoc Silvo.
 -Dobranoc, Dante. – zatrzymała się jeszcze w drzwiach i wycelowała w kuzyna palec wskazujący. – C, prawda?
 Mimo ponurej sytuacji, w jaką wplątał ich Moriarty, łowca nie mógł powstrzymać uśmiechu, kręcąc głową.

niedziela, 12 lipca 2015

31


 -Madeleine, sądzę, że czerwona szarfa z napisem „Nie przekraczać” w trzech językach, oznacza, że mamy jej nie przekraczać. – zauważył Nikolaj Bates.
 -Skąd wiesz? Przeczytaliśmy ten napis tylko w jednym języku. Po angielsku. Może w pozostałych piszę „Przekraczać mogę wszyscy prócz Anglików”. – odparła dziewczyna, przechodząc pod szarfą.
 Chłopak niechętnie ruszył w jej ślady.
 -A ty przypadkiem nie jesteś Angielką?
 -Jestem półwłoszką. Co innego ty. Przypadkiem nie jesteś Anglikiem?
 -To chyba i tak już nie ma znaczenia. – westchnął Nikolaj.
 Madeleine przekrzywiła głowę, spoglądając na przed chwilą przekroczony sznur z innej perspektywy.
 -Patrząc z tej strony, można uznać, że mamy nie przechodzić na ścieżkę, na której przed chwilą byliśmy. – zauważyła.
 -Maddy, litości…
 -Chodź, na razie nie widziałam nic ciekawego. Może tu będzie coś fajnego. 
Weszli do liczącej sobie ponad dwa tysiące lat świątyni. Dawne freski zostały brutalnie starte ręką czasu, po wykonanych ze złota i kości słoniowej posągach nie pozostał nawet ślad. Nikolaj żałował, że nie powstrzymał przyjaciółki, kiedy jeszcze miał czas.
 -Tu jest fajnie. – stwierdziła dziewczyna. – Chłodno.
 -Wiesz, ile praw łamiemy w tym momencie? – zapytał cicho, usiłując iść najciszej jak potrafił.
 -Pewnie całe mnóstwo. Super, nie?
 -Chyba słowo „super” w naszych słownikach znaczy zupełnie co innego.
 -Musisz narzekać? Padnij, jakiś facet idzie!
 Pociągnęła przyjaciela za najbliższą kolumnę. Bezpiecznie ukryci, obserwowali wysokiego, opalonego mężczyznę o jastrzębich rysach. Zatrzymał się tuż przy ich kryjówce, tknięty nagłym przeczuciem.
 Przyjaciele wstrzymali oddech. Madeleine znieruchomiała, wbiwszy spojrzenie w nogi nieznajomego. Zrobi jeszcze chociaż krok, a na pewno ich odkryje…
 Mężczyzna podniósł już nogę, ale naraz pokręcił głową. Mruknął coś w języku greckim i udał się w tym samym kierunku, z którego przed chwilą przyszedł.
 I Nikolaj, i Maddy odetchnęli z ulgą.
 -Było blisko. – westchnął chłopak. Nagle rysy jego twarzy spoważniały. Oczy koloru nocnego nieba wbił w coś nad ramieniem przyjaciółki. – Madeleine… tam jest koperta. Na tym postumencie. Widzisz?
 Odwróciła się powoli i wbiła wzrok w to samo miejsce, na które patrzył Nikolaj. Biała koperta, tym razem ze złotą pieczęcią Vale’ów, leżała zaledwie kilka kroków od nich.
 Dziewczyna patrzyła na nią chwile, a potem uśmiechnęła się szeroko.
 -Widzisz? To dopiero znaczy mieć fart! Bierzmy ją i wiejmy.
 Doskoczyła do niej w jednej chwili i schowała cenną kopertę do plecaka. Z uśmiechem spojrzała na przyjaciela.
 W następnym momencie ktoś krzyknął.
 Mężczyzna, którego wcześniej widzieli, biegł w ich stronę z wściekłym wyrazem twarzy, wykrzykując jakieś słowa po grecku.
 Nie musieli znać języka, żeby rozumieć, że wpakowali się w poważne kłopoty.


*

  
-Uwaga! Proszę się przesunąć, do diaska! Goni nas jakiś szaleniec!
 Madeleine i Nikolaj biegli przez Akropol, roztrącając przerażonych turystów. W ich stronę odwracały się głowy we wszystkich barwach, padały słowa rzucane w licznych językach.
 Za uciekinierami biegł pościg.
 Do opalonego mężczyzny dołączyło się jeszcze dwóch ochroniarzy. Nie byli tak szybcy czy zręczni jak Maddy i jej przyjaciel, ale za to wytrzymalsi.
 Dopiero po kilku minutach biegu Nikolaj zorientował się, że krajowcy zostawili swoje kramy i dołączyli się do turystów, najpewniej prowadząc zakłady, czy dwójce szalonych dzieci uda się uciec przed ręką sprawiedliwości. Nikt ich nie zatrzymywał.
 Ale kończyły się siły.
 Przebiegli obok jednego z kramów, wywalając kosz z kolorowymi paciorkami, i nie oglądając się nawet za siebie, podążyli dalej. Na ich widok rozpierzchła się przerażona grupa emerytów, gubiąc torby i zwalając się nawzajem z nóg. Jeden staruszek, unieruchomiony przerażeniem, został na środku drogi, drżąc ze strachu. Wyminęli go, przy okazji potrącając. Nikolaj nie zdążył go przeprosić, kiedy przyjaciółka pociągnęła go za ramię i oboje ciężko dysząc wpadli za jeden z kramów.
 Wstrzymali oddech, mając nadzieje, że pościg ich ominie.
 -Co tu się dzieje? – zgodnie unieśli głowy. Postawna sprzedawczyni z czarnymi włosami związanymi w kok spojrzała na nich srogo.
 W każdej chwili mogła ich wydać, więc Madeleine zrobiła coś, do czego miała talent od najwcześniejszego dzieciństwa.
 Zaczęła mówić.
 -Proszę pani… - wydusiła po angielsku. – Goni nas mój ojciec. On bił mnie i mamę, więc ona uciekła z domu i… i się z nim rozwiodła. Ale teraz on mnie tu zobaczył i chcę mnie złapać. Goni mnie. On jest zły. Proszę mu nie pozwolić mnie dopaść! Ja nie chcę, żeby znowu był dla mnie zły. Mamie pęknie serce… Proszę pani, błagam. Niech pani nas schowa. Mnie i mojego przyjaciela. Na chwile. Ja tak się boje…
 Gadała jak najęta, kontem oka obserwując, jak goniący ich ludzie z opalonym mężczyzną na przedzie zatrzymują się ledwie kilka metrów od nich i zdezorientowani rozglądają się na boki. Kilkoro turystów widziało, jak Madeleine i Nikolaj chowali się za kramem, ale milczeli.
 W końcu dziewczyna urwała: zabrakło jej oddechu.
 -Moje biedne, małe dzieci… - sklepikarka wyglądała, jakby zaraz miała wybuchnąć płaczek. – Ja już dam popalić temu człowiekowi… Ukryjcie się tutaj, moje małe…
 Zdecydowanym krokiem podeszła do mężczyzny o jastrzębich rysach. Nieznajomy ze zdumieniem patrzył, jak zupełnie nieznajoma osoba mówi o nim jako o „złym ojcu” i „okrutnym człowieku”. Rozwodziła się długo nad tym, jak to bił żonę i małe dziecko, aż w końcu zaczęła krzyczeć na niego, mówiąc o losie biednej sierotki.
 Madeleine i Nikolaj obserwowali to z prawdziwym upodobaniem.


*

  
-No nareszcie! – wykrzyknęła Silva na widok powracających przyjaciół. – Czekaliśmy na was całe wieki! Na Akropolu chyba nic nie ma… Skąd macie te wisiorki?
 I Nikolaj i Madeleine zostali na drogę chojnie obdarowani przez sklepikarkę ateńskimi ozdobami jej własnego wyrobu. Dziewczyna wzięła naszyjnik z dziwnym kamykiem, chłopak długi sznurek z dziwnymi wzorami, który kilka razy obwiązał wokół nadgarstka.
 -Od znajomej. – Nikolaj uśmiechnął się beztrosko.
 -To bardzo miło, ale musimy już iść. Tu nie ma żadnej Wskazówki. – niecierpliwie stwierdził Oliver.
 -Jesteś pewien, kuzynie? – z uśmiechem zapytała Madeleine.
 Zdjęła plecak i wyciągnęła z niego śnieżnobiałą kopertę ze złotą pieczęcią jej rodu. W triumfującym geście podała ją wujkowi Dantemu, który lekko uniósł brwi.
 -Jak wy… - zaczął.
 -Ma się swoje sposoby. W jednej z tych na wpół zburzonych świątyń prawie u szczytu góry… - zaczęła dziewczyna, ale przerwał jej nagły komentarz sceptycznie nastawionej Julii.
 -Przecież do tych świątyń nie można wchodzić.
 -Widzisz, nam się udało. Jak jest się kimś…
 -…w diabelskim półświatku Aten. – dokończyła za nią Julia.
 -Hej!
 -Już dobrze. – Silva przerwała rozpoczynającą się kłótnie. – Rozumiem, że macie wielką ochotę skoczyć sobie do gardeł, ale najpierw chcę coś wiedzieć. Maddy, Nikolaj, wiecie coś o tym zamieszaniu, które wywołał jakiś pościg pół godziny temu? Wszyscy turyści, którzy tędy przechodzili, o tym gadali.
 Przyjaciele wymienili spłoszone spojrzenia.
-Wyścig? Na Akropolu? No, kto by się spodziewał…

środa, 8 lipca 2015


30



Następnego dnia stali na lotnisku, czekając na samolot lecący do Aten i podejrzliwie przypatrując się Arashiemu, który bez więzów wyglądał sto razy niebezpieczniej i z pewnością był sto razy niebezpieczniejszy.
 Rozmawiała z nim tylko Julia, i nikt, prócz Silvy, nie wiedział, czy umawiając się na randkę, czy planują kradzież bomby atomowej, chociaż podejrzewano raczej to drugie.
 -Jak tam samopoczucie, Natalia? – z uśmiechem zapytał Adrian, przysiadając się do dziewczyny.
 -W porządku. – odpowiedziała mu uśmiechem. – Ale lepiej uważaj. Jak Nikolaj zauważy, że ze mną rozmawiasz, zabije cię.
 -Uwierz, warto zaryzykować.
 -Miło, że tak mówisz.
 -E… w sumie chciałem zrobić sekretny wywiad, ale masz bardzo skrytego brata, więc muszę się chyba zapytać ciebie, i to prosto z mostu.
 -Proszę, mów.
 -Może to c się wyda trochę głupie, ale…ty się z kimś umawiasz?
 Przez chwile między nimi zapadło milczenie.
 -No… w sumie…. Chwilowo nie. – powoli odparła dziewczyna. – Po co się pytasz?
 -A, tak… z ciekawości.
 -Jasne. – trochę za szybko skinęła głową.
 Silva usiłowała nie przysłuchiwać się tej rozmowie, ale nie potrafiła się powstrzymać. Kiedy Dante trącił ja w ramię, podskoczyła, wystraszona, odruchowo sięgając po sztylet.
 -Nie podsłuchuj. – upomniał ją kuzyn.
 -Ja nie podsłuchuje. Ja po prostu… weź, przestań się czepiać. – popatrzyła na niego z naganą.
 Dante parsknął śmiechem.
 -Ej, nie bądź taki. – Silva pokręciła głową. – Mam pomysł. Ja będę zgadywać, a ty będziesz mówił tak lub nie.
 -Nie.
 -Jeszcze nie zaczęłam!
 -Nie chcę się bawić w zgadywanki, Silvo. – Dante posłał jej spojrzenie pełne pobłażania. – Nie, dziękuje.
 Całkowicie go zignorowała.
 -To… jaki ma kolor włosów?
 -Czy jeśli odpowiem „tak”, to ci wszystko wyjaśni?
 -Zamknij się. Są czarne?
 -Nie.
 -Blond.
 -Nie.
 -Brązowe?
 -Tak.
 -A oczy ma niebieskie?
 -Nie.
 -Zielone?
 -Pudło.
 -Szare?
 -Jesteś słaba w tą grę.
 -Brązowe?
 -No nareszcie.
 -Czy ma więcej niż dwadzieścia pięć lat?
 -Tak.
 -Czy… czekaj, czy ona ma trzydzieści lat, czwórkę dzieci i jest twoją siostrą? – w głowie Silvy zrodziło się straszliwe podejrzenie.
 -Skąd wiedziałaś? – beztrosko zapytał Dante.
 -Mieliśmy opisywać twoją dziewczynę!
 -Jaką dziewczynę? Ja nie mam dziewczyny.
 Dante odszedł lekkim krokiem, zostawiając za plecami zgrzytającą zębami kuzynkę.


*


W samolocie Madeleine usiadła koło Nikolaja, planując kolejną próbę kradzieży.
 -Dobrze, a więc rozegramy to tak. – tłumaczyła, podekscytowana. – Julia siedzi sama. Usiądziesz koło niej i ją zagadasz, a w tym czasie ja, stosując wiele cichociemnych sztuczek komandoskich, zdobędę poszukiwany przez nas przedmiot, zwany Arką Przymierza… chociaż ignoranci nazywają to notesem. Wygram, będę żyła długo i szczęśliwie po kres moich dni, uniknąwszy zemsty Julii alias harpii i… tyle.
 -Pominęłaś jeden szczegół. – zauważył Nikolaj.
 -Chodzi ci o to, że boisz się, że może cię zamienić wzrokiem w kamień? Nie martw się, ona nie jest aż taka brzydka.
 -Wiem, że nie jest i nie oto mi chodziło.
 -A więc? – Maddy posłała najlepszemu przyjacielowi poirytowane spojrzenie.
 -O to, że Julia nie siedzi sama, tylko ze szkolonym od dziecka zabójcą. I nie wiem, jak ty, ale ja tam nie podchodzę.
 Madeleine spojrzała w stronę Julii i z zawodem stwierdziła, że Nikolaj się nie mylił. Arashi usiadł sztywno koło dziewczyny, lustrując wnętrze samolotu niby obojętnym, lecz mimo to badawczym spojrzeniem.
 -Ona ma własnego zabójcę! – głos Maddy był pełen dziecięcej urazy i płaczliwości. – Nikolaj, dlaczego ja nie mam własnego zabójcy?
 -Masz mnie. – zauważył spokojnie, próbując ukryć lekką irytacje. To była w końcu Madeleine, nieznośna, ale kochana.
 -Jesteś trenowanym przez lata zabójcą? – spojrzała na niego powątpiewająco.
 -No… e… powiedzmy.
 -Serio?
 -Nie.
 -A kupisz mi takiego?
 -Nie wolałbyś jakiejś tańszej i mniej niebezpiecznej zabawki?
 -Mniej niebezpiecznej? – wtrącił się siedzący za nimi Metody. – Zapomniałeś już, że chciała karabin z wyrzutnią rakiet od Mikołaja?
 -Wyrzutnie rakiet w karabinie, uściślając. – upomniała go siostra.
 -To jakaś różnica? – w tej chwili obrócił się też do nich Cyryl.
 -Jak możesz nie widzieć różnicy między dwiema tak diametralnie różniącymi się rzeczami!
 -Może po prostu tej różnicy nie ma? Widzisz, sądzę, że…
 -Cyrylu Geofrey’u Vale, udowodnij mi, że nie jesteś samobójcą i przestań kłócić się z Madeleine. – upomniał chłopaka Dante przechodząc między fotelami.
 -No wiesz wujku? Po czyjej ty jesteś stronie? – z urazą zapytał Cyryl.
 -Po stronię prawdy, sprawiedliwości i honoru.
 -A ciocia Silva? – zaciekawił się Metody.
 -Głupie pytanie. – Silva uniosła głowę znad książki, poprawiając opadające na oczy włosy. – Mimo mojej niewinnej powierzchowności, już lata temu przeszłam przez cienką czerwoną linię na ciemną stronę mocy.
 -Niewinnej powierzchowności? – z rozbawieniem powtórzył Dante.
 -Zamknij się, Vale, bo powybijam ci wszystkie zęby. – zagroziła. – I powiem całej twojej rodzinie, oraz domniemanej osobie z niewiadomym stanem uzębienia, jak masz na drugie imię.
 -Tęskniłem za taką Silvą.
 -Czyżbym przez ostatni czas zachowywała się mniej skandalicznie niż zazwyczaj? Przecież to straszne! – przeraziła się.
 -Nie, nie mniej skandalicznie. Po prostu przez ostatni czas udawało mi się to ignorować.
 -Czy ty właśnie powiedziałeś, że mnie IGNOROWAŁEŚ!? Mnie? Tak można?
 -Potrzeba lat treningu i wielkiej cierpliwości, oraz umiejętności udawania, że się ciebie słucha.
 -Zachowujesz się wobec mnie bardzo nieelegancko, kuzynie. Chyba jeszcze nigdy nie byłam z ciebie taka dumna. Nachylisz się, żebym protekcjonalne poklepała cię po głowie?
 -Nie.
 -Ignorant.


*


Stali przed zburzonym Partenonem, przyglądając się smukłym kolumnom, podtrzymującym tympanon. Wokół krążyły znudzone wycieczki wiedzione przez przepoconych przewodników, po kolei wskazujących wszystkie budowle. W panującym tu gwarze trudno było usłyszeć własne myśli. 
-A więc jesteśmy tu, ponieważ… - Oliver urwał znacząco.
-Ponieważ byliśmy już przed świątynią Artemidy, w teatrze Dionizosa i świątyni Nike, a dalej nie mamy żadnego pomysłu. – uprzejmie wytłumaczyła mu Silva. W otoczeniu starożytnych murów czuła się świetnie i wyglądała, jakby miała ochotę przytaszczyć tu sobie tron i ustawić na podwyższeniu, żeby wszyscy mogli podziwiać jej królewskie rysy ( Dante twierdził, że z twarz przypomina mu bardziej albatrosa, niż Władce, ale zawsze puszczała te nierozsądne oświadczenia mimo uszu).
 -To nasza ostatnia opcja. – dodała Julia, rozglądając się za skrawkiem cienia. – A gdzie zniknęła Madeleine?
 -Zaginęła gdzieś między Propylejami, a teatrem. – uprzejmie odparła Natalia. – Dopiero teraz zauważyłaś?
 -Cóż, było jakoś przyjemnie cicho. Myślicie, że się tutaj zgubi i już nigdy nie wróci? – z nadzieją zapytała dziewczyna.
 -Wróci. – z całą pewnością stwierdził Dante. – Poszła z Nikolajem, on jest dosyć rozsądny, żeby nas znaleźć.
 -Nikolaj poszedł? – zdumiała się Natalia.
 -Zginął gdzieś między Propylejami, a teatrem. – tym razem to Julia posłała dziewczynie słodki uśmiech. – Czyżbyś zauważyła to dopiero teraz?
 -Mam dziwne deja vu. – mruknął Adrian pod nosem. – Ciekawe, dlaczego.
 -Dosyć rozmowy, trzeba znaleźć Wskazówkę. – ostro rozkazała Silva.
 -Ale… - zaczął Oliver.
 -Bez dyskusji! Mam zły humor, mimo że znajduje się w tak wspaniałym miejscu.
 -Dlaczego? – zdziwiła się Julia.
 -Nie zrozumiesz. To sprawka ignorancji twojego wujka oraz osaczającego nas szaleńca i niepewności, czy zostanę druhną.
 -Druhną? – zdumiał się Cyryl.
 -Silva bredzi. – Dante przeszkodził kuzynce w wypowiedzeniu kolejnego zdania. – To pewnie przez to słońce. Chodźcie do cienia, czas na lunch.

sobota, 4 lipca 2015

29



-Czyli, mówiąc krótko, teraz do Grecji, tak? – zapytała Scarlett.
 -Raczej tak.
 Jedli coś co wyglądało jak sushi, smakowało jak sushi i pachniało jak sushi, ale gospodarze zapewniali ich, że to nie sushi, w restauracji w centrum miasta. Montehue przeżuwał powoli, udając, że nie patrzy na Silve, co wychodziło mu marnie, a Dante zniechęcony grzebał w swoim daniu.
 -Nie możemy jechać w wami? – z niezadowoleniem zmarszczyła brwi.
 -Już to omawialiśmy. – spokojnie zauważyła Silva, kręcąc jedną z pałeczek między palcami. – Nie da rady.
 -A co dziadek Ikar i Seweryn o tym mówią? – zapytał Dante, prostując się nagle.
 -Metody nawiązał z nimi wczoraj połączenie. Twierdzą, że nie mają pojęcia o co może chodzić i ja im wierze.
 -Sądzę, że ja też. – po chwili namysłu stwierdził mężczyzna. – Słuchajcie, a może to ośmiornica?
 -Co proszę?
 -To, co nam podali. No wiecie, jak nie ryba, to ja już nie mam więcej opcji.
 -Posiekana ośmiornica. – grobowym głosem stwierdziła Scarlett, podnosząc do oczu kawałek mięsa. – Nie obrzydzaj mi.
-Ośmiornica? Raczej nie. Powinno mieć przyssawki, czy coś. – Silva powątpiewająco spojrzała na swoją miskę. – Myślice, że to może być toksyczne?
 -Bez przesady. – Montehue na chwile oderwał od niej wzrok.
 -Kto wie? A może to przeterminowane sushi? A jak wszyscy zaraz padniemy i będziemy się zwijać w konwulsjach?
 -Przesadzasz, Silvo. – Dante przekrzywił głowę. – Może to jednak nie jest ośmiornica? Czy ja wiem… myślicie, że posiekali by dla nas rekina?
 -Albo to krewetki. – zaproponowała Scarlett.
 -Ewentualnie płaszczka.
 -Co wyście się tak uczepili tych ryb? – prychnęła Strażniczka. – Może to pies. Oni tu podobno jedzą psy. Albo kot.
 -Błagam, przestań… - zaczęła łowczyni, dziwnie blednąc.
 -Dosyć mało tego mięsa. – bez litości kontynuowała Silva. – Wiem! To pewnie chomik! Co myślicie o chomiku? Albo szczur.
 Scarlett przełknęła ślinę.
 -Silvo… - powoli powiedział Dante.
 W następnym momencie Scarlett zerwała się na równe nogi i wybiegła na tyły restauracji.
 -…to było nie fair. – dokończył łowca.
 -Nie wiedziałam. Musi mieć bardzo słaby żołądek. – Silva wzięła kęs do ust, przeżuła i połknęła, smakując potrawę. – Smaczny ten chomik. Myślicie, że chomicze mięso może być trujące?
 -To nie jest chomik.
 -Skąd wiesz, jadłeś kiedyś? Wyglądał apetycznie i nie mogłeś się powstrzymać?
 Dante posłał jej spojrzenie zdolne obalić pułk kawalerii.
 -Mało tego mięsa, ale i tak za dużo jak na jednego chomika. – wytłumaczył.
 -A może to było całe stado małych, uroczych, włochatych i jakże apetycznych chomików?
 Scarlett, która zdążyła już wrócić i stała w drzwiach, znów spojrzała na nią z przerażeniem i pobiegła w stronę kosza na śmieci.
 Silva uśmiechnęła się z satysfakcją.


*


-Nikolaj?
 -Co jest?
 Chłopak uniósł wzrok na swoją najlepszą przyjaciółkę. Madeleine przetarła oczy i uśmiechnęła się do niego słabo.
 -Jestem padnięta, wiesz?
 -To śpij. – zaproponował.
 -A może odchodzę? Może uderzenie Jill było śmiertelne?
 -Dalej się upierasz, że to była Julia?
 -Mogę się założyć! Nie było mnie, kiedy Arashi uciekał! Przecież nie wrócił, żeby mnie ogłuszyć, nie?
 Nikolaj wyobraził sobie tą scenę i nie powstrzymał uśmiechu.
 -Śmiejesz się? W sumie dobrze. Cieszę się, że dobrze się bawisz.
 -Cieszysz się czyimś szczęściem? To do ciebie niepodobne, Madeleine.
 -W końcu jesteś moim najlepszym kumplem, nie?
 Maddy oparła się o jego ramię i ze zmęczeniem przymknęła oczy. Chłopak uśmiechnął się przelotnie.
 -Wiesz jaki jest mój ulubiony cytat? – zapytała nagle dziewczyna.
 -Nie mam pojęcia. Może „Przybyłem, zobaczyłem, zdobyłem”?
 -Nie trafiłeś.
 -No to jaki?
 -„Osiłek który nie może biegać ani skakać jest jak Pracuś bez młotka.”- zacytowała.
 -Ty naprawdę uwielbiasz Smerfy. – Nikolaj z niedowierzaniem pokręcił głową.
 -Litości, Nikolaju Batesie. Kto by ich nie kochał?
 Nie zdążył odpowiedzieć, bo jego wyczerpana przyjaciółka zasnęła. Wyswobodził się delikatnie, okrył Madeleine kocem i zgasił światło, wychodząc i życząc jej dobrych snów.



*



-Nawiasem mówiąc, kuzynie, czy wymyśliłeś już coś w sprawie Arashiego? Co z nim zrobimy? – zapytała Silva, kiedy wracali przez miasto.
 -Nie wiem. – Dante wyglądał na padniętego. – Może go zabijmy?
 -No, kto by się spodziewał! Czyżbyś po kawałku przechodził na ciemną stronę mocy? Może teraz zostaniemy najlepszymi kumplami i będziemy ramie w ramie podbijać świat? Drżyj, ludzkości!
 -Nie. – odparł Dante.
 -Jak to nie? Zdajesz sobie sprawę, że mnie ranisz???
 -Owszem.
 -Jesteś egoistą.
 -Jestem śpiący.
 -Jesteś śpiącym egoistą.
 -Ta rozmowa robi się coraz głupsza.
 -Wiem. E… latarnia, kuzynie.
 -Jaka lat… - Dante urwał, uderzywszy głową w metalowy słup. – Au! Latarnia!
 -Mówiłam. No to co robimy z Arashim?
 -Nie mam pojęcia. Byłby niezłym materiałem na łowcę. Chociaż… cóż… jest dosyć morderczy.
 -To w końcu zabójca. – zauważyła Silva.
 -Twoja przenikliwość mnie boli.
 -Dziękuje. No to? Wymyśl coś Dante!
 -Nie wiem…. Naprawdę nie wiem. Jeśli go tu zostawimy, wróci w szeregi Moriarty’ego. Jeśli weźmiemy go ze sobą, może nam poderżnąć gardła. Jeśli go zabijemy…
 -Dobra, zrozumiałam problem. Krótko mówiąc, brakuje nam pomysłów, tak?
 -Tak. – przyznał Dante.



*



-Arashi? Arashi, musze z tobą NATYCHMIAST porozmawiać!
 Młody Japończyk uniósł głowę i zamrugał oczyma, wyrwany ze snu. Do pokoju wpadła Julia. Spojrzała na śpiących pod ścianą Cyryla i Metodego, gniewnie zmarszczyła brwi, a potem podeszła do zabójcy.
 -Czy jeśli cię odwiążemy, pozabijasz nas, lub wrócisz do swojego szefa? Albo to i to?
 Arashi zmarszczył brwi.
 -Jestem wierny mojemu panu.
 -Tak, który nie wysłał tu nikogo, żeby cię uwolnili, bo ty NIC GO NIE OBCHODZISZ!
 Chłopak prychnął wściekle.
 -Przyszłaś tu, żeby mnie obrażać?
 -Nie! Znaczy, nie tylko po to. Słuchaj, gdybyś obiecał, że nas nie zdradzisz, mógłbyś iść z nami. Rozumiesz? Wyuczylibyśmy cię na łowcę lub puścili wolno, co byś wolał, ale musiałbyś przysiąc, że wyrzekniesz się swojego szefa, czy szefowej, czy kto to jest. Że będziesz nam pomagał. Że nas nie zabijesz.
 -A jeśli nie zgodzę się na taką obietnice? – powoli zapytał Arashi.
 Julia spuściła wzrok.
 -Wujek i ciocia przed chwilą wrócili. Dyskutują, co zrobić, jeśli odmówisz, ale sądzę, że… ciocia Silva by się nie zawahała.
 -Mogę się zapytać o jedno? – Japończyk przekrzywił głowę.
 -Tak.
 -DLACZEGO miałbym wam przysiąc?
 Julia nerwowo postukała palcami o ramie, a potem szepnęła mu coś do ucha. Jego oczy rozszerzyły się w niedowierzaniu.
 -Kpisz, tak? – upewnił się.
 Poważnie pokręciła głową.
 -Nie, niestety nie. I nie obchodzi mnie, że będziesz mnie nazywał harpią.
 -Harpia… powiedzmy, że to tak pieszczotliwie. – Arashi zmarszczył brwi. – Ty zwariowałaś, Julio McEver. Jesteś nienormalna.
 -Wielkie dzięki. – westchnęła. – No to jak?
 -Przysięgnę. – zdecydował po chwili. – Ale będę mógł odejść, kiedy zechcę, tak?
 -O ile nie powrócisz do ludzi, którzy kazali zabić ciocie.
 -A więc zgadzam się. Przyprowadź tu kogoś.
 Julia sztywno skinęła głową, a potem wybiegła z pokoju trzaskając drzwiami. Cyryl i Metody drgnęli, rozbudzeni.
 -Coś nas ominęło? – zapytał starszy z chłopców, poprawiając okulary.
 Arashi nie rozumiał języka, jakim posługiwał się tamten, ale nawet go nie słuchał. Obdarzając Vale’ów beznamiętnym spojrzeniem, w myślach rozkoszował się przed chwilą usłyszanymi słowami.
 „Jesteś moim nakama, kretynie.”

środa, 1 lipca 2015


28



-Pobudka, kuzynie!
 Dante gwałtownie otworzył oczy i zdezorientowany rozglądną się dookoła. Siedział w pokoju, który przydzielili mu przyjaciele Silvy, przy biurku. Na twarzy odcisnął mu się tusz z liter książki, na której zasnął.
 Przetarł oczy i popatrzył jeszcze raz, marząc, by to był tylko sen.
 To nie był sen.
 Silva szeroko rozsunęła zasłony, wpuszczając do pokoju światło poranka, a potem usiadła na blacie biurka i posłała kuzynowi radosny, dziwnie sympatyczny uśmiech.
 -Mam majaki, tak? – upewnił się Dante. – A może to sen, jeden z tych najdziwniejszych, w których ślubujemy sobie dozgonną przyjaźń?
 -Nie. Przyszłam, bo mam ochotę z kimś pogadać.
 -Bardzo ciekawe, Silvo. O czwartej trzydzieści w sobotę rano?
 -Tak. – odparła stanowczo.
 -Nie mam siły, idź poplotkować z kimś innym. – poprosił, znowu kładąc głowę na kartach książki.
 Strażniczka posłała mu zdziwione spojrzenie.
 -Poplot-co? Co to niby znaczy?
 -Porozmawiać. Daj mi spać.
 -Zwariowałeś. Z tuszem na twarzy możesz się nie spodobać swojej dziewczynie.
 Dante otworzył jedno oko.
 -Aha, o to chodzi! Nie. Zdecydowanie nie.
 -CO zdecydowanie nie? – zainteresowała się Silva.
 -Nie podam ci imienia, wzrostu, wagi, koloru włosów i oczu. Nie powiem, czy ma pełne uzębienie, czy nie należy do gangu motocyklistów i czy mówi ze szkockim akcentem. Nie podam ci wyników jej testu na IQ, stylu ubierania się, narodowości. Nie powiem, czy potrafi odśpiewać z pamięci hymn Szwajcarii. NIE.
 -Cóż. Teraz przynajmniej jestem pewna, że to dziewczyna. I nie przesadzaj, nie znam nikogo kto zna na pamięć tekst i melodie hymnu Szwajcarii.
 -Ja znam.
 -A zaśpiewasz? – zaciekawiła się.
 -NIE!
 -Jesteś egoistą, Dante.
 -Wychodząc, bądź taka miła i zasuń zasłony. – mruknął. – I podaj mi poduszkę.
 Z niedowierzaniem pokręciła głową.
 -Ale zrobisz mnie druhną, tak? – upewniła się.
 -W życiu.
 -Jak możesz? Przecież ja przez noc przygotowałam całe przemówienie!
 -Silvo…
 -No dobra, śpij już. Ale jesteś naprawdę okropny. – z beztroskim uśmiechem pokręciła głową.
 -Zasuń zasłony!
 Odpowiedział mu tylko cichy trzask zamykanych drzwi.


*


-No dobra… a więc czego szukamy? – zapytała Scarlett.
 Przeszli przez bramę wiodącą do zamku Aoba i patrzyli na monumentalną budowle, kiedyś pełną grozy, teraz do połowy ruinę. Silva w zamyśleniu przekrzywiła głowę.
 -Tajemniczych przejść, tajnych informacji, dziwnych ludzi, niezwykłych szkatułek, złotych kluczy, ewentualnie koperty. – wyliczył Dante.
 -Koperty z czym? – zainteresował się Montehue.
 -Normalnej koperty. Chociaż może być na niej też jakieś godło, herb, pieczęć… Rozumiecie, w końcu jesteście profesjonalistami.
 -Powiedziałeś to z drwiną w głosie. – zauważył drugi łowca.
 -Skądże znowu, wydawało ci się. To co, rozdzielamy się?
 -Tak będzie łatwiej. – stwierdziła Silva, wyrwana z zamyślenia. – Scarlett i Montehue będą przeszukiwali nietkniętą część budynku, ja i Dante sprawdzimy ruiny. Zrozumiano?
 Skinęli głową.
 -W sumie… od kiedy ty dowodzisz? – zapytał Dante, kiedy zostali sami.
 -Od kiedy pewien łowca – nie wymienię imienia – postanowił nie mówić mi o stanie uzębienia swojej dziewczyny.
 -Czepiasz się, Silvo. – zauważył.
 -No proszę! Trzydzieści lat znajomości i ty dopiero teraz to dostrzegasz!?
 Dante nie powstrzymał uśmiechu.
 -I tak ci nie powiem.
 Wzruszyła ramionami.
 -Uwierz, to tylko kwestia czasu.
 -I nie zrobię cię druhną.
 -Nie wiem, czy spałeś, czy ignorowałeś mnie, kiedy mówiłam ci, że spisałam już całą przemowę. – stwierdziła z urazą.
 -Ignorowałem. – odparł grzecznie. – Ile razy zdążyłaś mnie obrazić w czasie pisanie tej przemowy?
 -Trzy, może cztery. Ale wiesz, musze wprowadzić jeszcze drobne poprawki. Kiedy skończę czytać ten tekst przed zebranymi w kościele… - Silva wyszła na w połowie rozbity postument i uniosła rękę w teatralnym geście. - …wszyscy będą szlochać, zrozumiawszy nagle, że jako druhna prezentuje sobą wszystko, czego brak panu młodemu. Inteligencje, dowcip, powagę i…
-SILVA!!!
 Roześmiała się, widząc oburzenie malujące się na twarzy kuzyna.
 - Nie obrażaj się Dante. Dobrze wiesz, że jestem wredna.
 Zeskoczyła z postumentu i posłała łowcy uśmiech.
 -Mówiłam ci już, że jesteś moim ulubionym kuzynem?
 -Nie. A ilu ich masz?
 -W sumie czterdziestu pięciu, licząc też tych dalszych. Ale uwierz, oprócz ciebie, to sami kretyni.
 -Nie łapią ironii?
 -A ty łapiesz?
-Silvo!
 -Tylko żartuje. Ej, widzisz? Herb McEver’ów!
 Wskazała na znak, wymalowany czerwoną farbą na pojedynczej, obitej ścianie, jedynej wśród ruin. Był przekreślony wielkim, czarnym krzyżem. Dante przyglądał mu się przez chwile.
 -Nie wygląda najweselej.
 -Jesteś geniuszem. – zakpiła. – Nie wiem, jak ty, ale ja sądzę, że to się tu nie znalazło przypadkiem.
 -Ja jestem geniuszem, a ty nie ustępujesz mi nawet o krok. – stwierdził sarkastycznie.
 Trąciła go w ramię. Potem spoważniała.
 -Chodź, warto by było to sprawdzić.
 Podeszli do ściany. Silva przesunęła po niej ręką, szukając najmniejszej szczeliny czy pęknięcia, ale nie znalazła nic. Zaklęła cicho.
 -Nie mam dzisiaj siły myśleć. Jakieś pomysły?
 Dante obszedł ścianę od tyłu i znieruchomiał. Chwile gapił się na wielkie, szkarłatne litery po drugiej stronie, a potem chrząknął cicho.
 -Chyba znalazłem, Silvo.
 Dołączyła do niego błyskawicznie.
 -Tym razem nie silili się na elegancje. – mruknęła pod nosem. – Wiesz, co oni mają do tych przeklętych krajów? Włochy, Barcelona, Austria, Japonia, a teraz jeszcze to.

-To będzie prawie jak prawdziwe wakacje. – zauważył Dante.

-Pewnie tak. Do chwili, kiedy znowu ktoś będzie nas próbował zabić.

-Natychmiast przestań.

Na ścianie wypisano: „DOTARLIŚCIE AŻ TU, ŁOWCY? GRANIE W MOJĄ GRĘ BYWA NIEBEZPIECZNE. NASTĘPNE POLE – GRECJA, ATENY. MIŁEJ ZABAWY – M.”



*



-Arashi? Chcę z tobą pogadać. – Julia samotnie pilnowała więźnia. Tym razem więzy, którymi przywiązali go do krzesła, były mocniejsze. - nie obchodzi mnie, że nie masz zamiaru. Wiesz, co z tobą zrobimy, jak już będziemy wyjeżdżać z Japonii? Nie? Ja też nie wiem. Ale dowiem się. Mam nadzieje, że cię nie zabiją. Ale pewnie to zrobią.
 Arashi patrzył na nią martwym wzrokiem, jakby spał z otwartymi oczyma. Julia krążyła po pokoju, nie przestając mówić.
 -Czemu zostałeś zabójcą? Dlaczego nic nie mówisz? Odgryzłeś sobie język w ramach buntu? Może się obraziłeś? Nie przesadzaj. Wiesz co sobie myślę? Tak, tak, nic cię to nie obchodzi, rozumiem. Ale ja myślę, że byłbyś niezłym materiałem na łowcę. Nie jesteś łowcą, prawda?
 Odpowiedź nie nadeszła.
 -Ja jestem. Znaczy, jeszcze nie. Jestem trochę za młoda, ale już nie długo… będę jeździć na prawdziwe misje. Nie chciałbyś być łowcą? Arashi, co ci? Niech zgadnę, w nocy umarłeś, tylko jeszcze tego nie zauważyliśmy.
 Julia pomachała mu ręką przed oczyma i drgnął lekko.
 -Nie, jednak żyjesz. To odpowiadaj. Nie chcesz zostać łowcą?
 Arashi westchnął cicho.
 -Tacy jak ja, nie zostają łowcami, córko McEver’ów. – odpowiedział krótko.
 -Wielkie dzięki, na imię mam Julia. Ta brzydka z wytrzeszczem, Madeleine, nazywa mnie harpią, ale nie wzoruj się na niej.
 Japończyk parsknął mimowolnym śmiechem.
 -Harpia? – powtórzył z rozbawieniem.
 -Owszem. Harpia jest duża, ohydna i latająca.
 -Opis pasuje. – zakpił Arashi. Był to jego pierwszy raz od chwili, kiedy się poznali.
 -Zamknij się, baka. – warknęła z rozbawieniem. – No dobra, a teraz szczerze. Dlaczego nie chcesz być łowcą?
 -Nie nadaje się.
 -Madeleine też się jakoś nie nadaje, a mimo to…
 -Od dziecka uczono mnie tylko zabijać. – wzruszył ramionami.
 Julia przyjrzała mu się z nagłą ciekawością. 
-A wyświadczysz mi tą przysługę i zabijesz Maddy?
 -Tylko jeśli mnie rozwiążesz. – uśmiechną się niewinnie.
 -Dzięki, wole jednak nie. Widzisz, Arashi, gadasz jednak jak człowiek.
 -Dziękuje, harpio.
 -Teraz będziesz mnie tak nazywał?
 -Zobaczymy. Może się przyjmie. 
Julia z irytacją pokręciła głową. 
-Nie licz na obiad.
 -Nie liczyłem.
 Dziewczyna uśmiechnęła się lekko. Sprawdziła więzy na nadgarstkach Arashiego, a potem usiadła pod ścianą, czekając, aż na warcie zmieni ją Madeleine i Adrian.
 -Harpia. – z uśmiechem powtórzył Japończyk.