28
-Pobudka, kuzynie!
Dante gwałtownie otworzył oczy i zdezorientowany rozglądną się dookoła. Siedział w pokoju, który przydzielili mu przyjaciele Silvy, przy biurku. Na twarzy odcisnął mu się tusz z liter książki, na której zasnął.
Przetarł oczy i popatrzył jeszcze raz, marząc, by to był tylko sen.
To nie był sen.
Silva szeroko rozsunęła zasłony, wpuszczając do pokoju światło poranka, a potem usiadła na blacie biurka i posłała kuzynowi radosny, dziwnie sympatyczny uśmiech.
-Mam majaki, tak? – upewnił się Dante. – A może to sen, jeden z tych najdziwniejszych, w których ślubujemy sobie dozgonną przyjaźń?
-Nie. Przyszłam, bo mam ochotę z kimś pogadać.
-Bardzo ciekawe, Silvo. O czwartej trzydzieści w sobotę rano?
-Tak. – odparła stanowczo.
-Nie mam siły, idź poplotkować z kimś innym. – poprosił, znowu kładąc głowę na kartach książki.
Strażniczka posłała mu zdziwione spojrzenie.
-Poplot-co? Co to niby znaczy?
-Porozmawiać. Daj mi spać.
-Zwariowałeś. Z tuszem na twarzy możesz się nie spodobać swojej dziewczynie.
Dante otworzył jedno oko.
-Aha, o to chodzi! Nie. Zdecydowanie nie.
-CO zdecydowanie nie? – zainteresowała się Silva.
-Nie podam ci imienia, wzrostu, wagi, koloru włosów i oczu. Nie powiem, czy ma pełne uzębienie, czy nie należy do gangu motocyklistów i czy mówi ze szkockim akcentem. Nie podam ci wyników jej testu na IQ, stylu ubierania się, narodowości. Nie powiem, czy potrafi odśpiewać z pamięci hymn Szwajcarii. NIE.
-Cóż. Teraz przynajmniej jestem pewna, że to dziewczyna. I nie przesadzaj, nie znam nikogo kto zna na pamięć tekst i melodie hymnu Szwajcarii.
-Ja znam.
-A zaśpiewasz? – zaciekawiła się.
-NIE!
-Jesteś egoistą, Dante.
-Wychodząc, bądź taka miła i zasuń zasłony. – mruknął. – I podaj mi poduszkę.
Z niedowierzaniem pokręciła głową.
-Ale zrobisz mnie druhną, tak? – upewniła się.
-W życiu.
-Jak możesz? Przecież ja przez noc przygotowałam całe przemówienie!
-Silvo…
-No dobra, śpij już. Ale jesteś naprawdę okropny. – z beztroskim uśmiechem pokręciła głową.
-Zasuń zasłony!
Odpowiedział mu tylko cichy trzask zamykanych drzwi.
*
-No dobra… a więc czego szukamy? – zapytała Scarlett.
Przeszli przez bramę wiodącą do zamku Aoba i patrzyli na monumentalną budowle, kiedyś pełną grozy, teraz do połowy ruinę. Silva w zamyśleniu przekrzywiła głowę.
-Tajemniczych przejść, tajnych informacji, dziwnych ludzi, niezwykłych szkatułek, złotych kluczy, ewentualnie koperty. – wyliczył Dante.
-Koperty z czym? – zainteresował się Montehue.
-Normalnej koperty. Chociaż może być na niej też jakieś godło, herb, pieczęć… Rozumiecie, w końcu jesteście profesjonalistami.
-Powiedziałeś to z drwiną w głosie. – zauważył drugi łowca.
-Skądże znowu, wydawało ci się. To co, rozdzielamy się?
-Tak będzie łatwiej. – stwierdziła Silva, wyrwana z zamyślenia. – Scarlett i Montehue będą przeszukiwali nietkniętą część budynku, ja i Dante sprawdzimy ruiny. Zrozumiano?
Skinęli głową.
-W sumie… od kiedy ty dowodzisz? – zapytał Dante, kiedy zostali sami.
-Od kiedy pewien łowca – nie wymienię imienia – postanowił nie mówić mi o stanie uzębienia swojej dziewczyny.
-Czepiasz się, Silvo. – zauważył.
-No proszę! Trzydzieści lat znajomości i ty dopiero teraz to dostrzegasz!?
Dante nie powstrzymał uśmiechu.
-I tak ci nie powiem.
Wzruszyła ramionami.
-Uwierz, to tylko kwestia czasu.
-I nie zrobię cię druhną.
-Nie wiem, czy spałeś, czy ignorowałeś mnie, kiedy mówiłam ci, że spisałam już całą przemowę. – stwierdziła z urazą.
-Ignorowałem. – odparł grzecznie. – Ile razy zdążyłaś mnie obrazić w czasie pisanie tej przemowy?
-Trzy, może cztery. Ale wiesz, musze wprowadzić jeszcze drobne poprawki. Kiedy skończę czytać ten tekst przed zebranymi w kościele… - Silva wyszła na w połowie rozbity postument i uniosła rękę w teatralnym geście. - …wszyscy będą szlochać, zrozumiawszy nagle, że jako druhna prezentuje sobą wszystko, czego brak panu młodemu. Inteligencje, dowcip, powagę i…
-SILVA!!!
Roześmiała się, widząc oburzenie malujące się na twarzy kuzyna.
- Nie obrażaj się Dante. Dobrze wiesz, że jestem wredna.
Zeskoczyła z postumentu i posłała łowcy uśmiech.
-Mówiłam ci już, że jesteś moim ulubionym kuzynem?
-Nie. A ilu ich masz?
-W sumie czterdziestu pięciu, licząc też tych dalszych. Ale uwierz, oprócz ciebie, to sami kretyni.
-Nie łapią ironii?
-A ty łapiesz?
-Silvo!
-Tylko żartuje. Ej, widzisz? Herb McEver’ów!
Wskazała na znak, wymalowany czerwoną farbą na pojedynczej, obitej ścianie, jedynej wśród ruin. Był przekreślony wielkim, czarnym krzyżem. Dante przyglądał mu się przez chwile.
-Nie wygląda najweselej.
-Jesteś geniuszem. – zakpiła. – Nie wiem, jak ty, ale ja sądzę, że to się tu nie znalazło przypadkiem.
-Ja jestem geniuszem, a ty nie ustępujesz mi nawet o krok. – stwierdził sarkastycznie.
Trąciła go w ramię. Potem spoważniała.
-Chodź, warto by było to sprawdzić.
Podeszli do ściany. Silva przesunęła po niej ręką, szukając najmniejszej szczeliny czy pęknięcia, ale nie znalazła nic. Zaklęła cicho.
-Nie mam dzisiaj siły myśleć. Jakieś pomysły?
Dante obszedł ścianę od tyłu i znieruchomiał. Chwile gapił się na wielkie, szkarłatne litery po drugiej stronie, a potem chrząknął cicho.
-Chyba znalazłem, Silvo.
Dołączyła do niego błyskawicznie.
-Tym razem nie silili się na elegancje. – mruknęła pod nosem. – Wiesz, co oni mają do tych przeklętych krajów? Włochy, Barcelona, Austria, Japonia, a teraz jeszcze to.
-To będzie prawie jak prawdziwe wakacje. – zauważył Dante.
-Pewnie tak. Do chwili, kiedy znowu ktoś będzie nas próbował zabić.
-Natychmiast przestań.
Na ścianie wypisano: „DOTARLIŚCIE AŻ TU, ŁOWCY? GRANIE W MOJĄ GRĘ BYWA NIEBEZPIECZNE. NASTĘPNE POLE – GRECJA, ATENY. MIŁEJ ZABAWY – M.”
*
-Arashi? Chcę z tobą pogadać. – Julia samotnie pilnowała więźnia. Tym razem więzy, którymi przywiązali go do krzesła, były mocniejsze. - nie obchodzi mnie, że nie masz zamiaru. Wiesz, co z tobą zrobimy, jak już będziemy wyjeżdżać z Japonii? Nie? Ja też nie wiem. Ale dowiem się. Mam nadzieje, że cię nie zabiją. Ale pewnie to zrobią.
Arashi patrzył na nią martwym wzrokiem, jakby spał z otwartymi oczyma. Julia krążyła po pokoju, nie przestając mówić.
-Czemu zostałeś zabójcą? Dlaczego nic nie mówisz? Odgryzłeś sobie język w ramach buntu? Może się obraziłeś? Nie przesadzaj. Wiesz co sobie myślę? Tak, tak, nic cię to nie obchodzi, rozumiem. Ale ja myślę, że byłbyś niezłym materiałem na łowcę. Nie jesteś łowcą, prawda?
Odpowiedź nie nadeszła.
-Ja jestem. Znaczy, jeszcze nie. Jestem trochę za młoda, ale już nie długo… będę jeździć na prawdziwe misje. Nie chciałbyś być łowcą? Arashi, co ci? Niech zgadnę, w nocy umarłeś, tylko jeszcze tego nie zauważyliśmy.
Julia pomachała mu ręką przed oczyma i drgnął lekko.
-Nie, jednak żyjesz. To odpowiadaj. Nie chcesz zostać łowcą?
Arashi westchnął cicho.
-Tacy jak ja, nie zostają łowcami, córko McEver’ów. – odpowiedział krótko.
-Wielkie dzięki, na imię mam Julia. Ta brzydka z wytrzeszczem, Madeleine, nazywa mnie harpią, ale nie wzoruj się na niej.
Japończyk parsknął mimowolnym śmiechem.
-Harpia? – powtórzył z rozbawieniem.
-Owszem. Harpia jest duża, ohydna i latająca.
-Opis pasuje. – zakpił Arashi. Był to jego pierwszy raz od chwili, kiedy się poznali.
-Zamknij się, baka. – warknęła z rozbawieniem. – No dobra, a teraz szczerze. Dlaczego nie chcesz być łowcą?
-Nie nadaje się.
-Madeleine też się jakoś nie nadaje, a mimo to…
-Od dziecka uczono mnie tylko zabijać. – wzruszył ramionami.
Julia przyjrzała mu się z nagłą ciekawością.
-A wyświadczysz mi tą przysługę i zabijesz Maddy?
-Tylko jeśli mnie rozwiążesz. – uśmiechną się niewinnie.
-Dzięki, wole jednak nie. Widzisz, Arashi, gadasz jednak jak człowiek.
-Dziękuje, harpio.
-Teraz będziesz mnie tak nazywał?
-Zobaczymy. Może się przyjmie.
Julia z irytacją pokręciła głową.
-Nie licz na obiad.
-Nie liczyłem.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko. Sprawdziła więzy na nadgarstkach Arashiego, a potem usiadła pod ścianą, czekając, aż na warcie zmieni ją Madeleine i Adrian.
-Harpia. – z uśmiechem powtórzył Japończyk.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz