38
-Wiesz co? – syknęła Silva. – Następnym razem to JA planuje ucieczkę.
Dante nie powstrzymał się od uśmiechu. No cóż, przewidział, że Strażniczka będzie zła i był na to mniej więcej przygotowany. Bo, po pierwsze, Silva McEver nienawidziła się przebierać. Za nic: za syrenkę, za pirata, za księżniczkę, za cokolwiek, co nie chodzi w spodniach (pamiętał, że mając pięć lat strajkowała przez trzy dni, bo nie chciała ubrać sukienki na imieniny wuja)… Po drugie, nie lubiła, kiedy ją wiązano – to akurat rozumiał – i wreszcie, po trzecie, żywiła tajemniczą awersje do wszystkiego, co wiązało się z udawaniem, a nie miało na celu nikogo zdenerwować lub rozśmieszyć.
Jak, dla przykładu, tym razem.
-Jedyne pocieszenie znajduje w tym. – stwierdziła Silva grobowym głosem. – Że wyglądasz pięć razy głupiej niż ja.
Łowca
prychnął cicho. Szli korytarzem podziemnej bazy Hadesu, a agenci
przechodzili obok nich z obojętnymi minami, jeśli już w ogóle na nich
spoglądając, to nigdy z ciekawością, lecz zawsze ze znudzeniem.
-Ale
musisz to przyznać. – zauważyła spokojnie Strażniczka, poprawiając
czarne okulary. – Słuchaj, ten garnitur mogę ci jeszcze wybaczyć,
okulary też. To, że musiałam się przebrać za jednego z ich agentów… no
cóż. Ale KONIECZNIE musiałam rozpuścić włosy?
Dante uśmiechnął się do niej lekko. -To nie moja wina, że sposób, w jaki je wiążesz, stał się dla wszystkich twoją wizytówką.
-Chwila. – Strażniczka prawie wyhamowała. – To znaczy, że mogłam związać włosy w JAKĄKOLWIEK inną fryzurę?
-W sumie tak.
-Nie powiedziałeś mi.
-Zdałem się na twój doskonały instynkt. – odpowiedział Dante z kamienną miną.
Silva sprawdziła, czy nikt oprócz nich nie idzie korytarzem, a potem lekko kopnęła go w kostkę.
-Harpia. -Kretyn.
Strażniczka niechętnie musiała przyznać – ale tylko w myślach, broń Boże, żeby mówiła takie rzeczy na głos – że pomysł nie był aż taki beznadziejny. Przynajmniej częściowo. W sumie to, że odnaleźli w pokoju te garnitury, było łutem szczęścia (Silva z zasady nie wierzyła w łuty szczęścia, ale tym razem akurat dała sobie spokój). Mogli najspokojniej w świecie wyjść z pokoju, zanim jeszcze zaczęto się do niego dobijać agenci Hadesu, i to niezauważeni. Byli po prostu dwójką z setek stacjonujących tu osób. Tylko te buty… Strażniczka opuściła wzrok na swoje tenisówki. Przynajmniej były czarne, mało rzucały się w oczy, buty Dantego podobnie. Ciemne okulary ukryły jej nienaturalnie jasne tęczówki. Generalnie rzecz biorąc, wszystko było Ok.
Tyle tylko, że rozpuszczone włosy łaskotały ją w kark. Od lat nie nosiła takiej fryzury.
A, i poza tym szli pod prąd.
Szok wywołany ich pojawieniem się w bazie Hadesu był taki wielki, że nawet teraz pojedynczy agenci Hadesu biegli w kierunku miejsca, w którym Silva i Dante umknęli pościgowi.
Tylko oni podążali w przeciwną stronę.
-Wszystko w porządku? – z niepokojem zapytał łowca.
-Yhm. – uniosła na niego roztargniony wzrok. – No…. Chyba tak. A coś się stało?
-Milczysz. – odparł po chwili ciszy.
-Bo myślę. Aż tak bardzo się przyzwyczaiłeś do moich ciętych ripost i inteligentnych spostrzeżeń?
-To aż przerażające, no nie?
Silva uśmiechnęła się.
-No tak.
-Stój. To tutaj.
Stanęli przed białą ściana, która nie więcej niż półtorej godziny temu służyła im za drzwi.
-Co teraz?
-Tu moja inwencja twórcza się kończy. – szczerze przyznał Dante.
Przez
chwile stali tylko i przypatrywali się ścianie, nie wiedząc, co zrobić.
W końcu ich zachowanie mogło wzbudzić niepokój – to, że jeszcze się tak
nie stało, było dla Silvy niezrozumiałe.
-Czyli zero pomysłów? – zapytała po chwili, nawet nie patrząc na kuzyna. -Tak. U ciebie też?
-Tak.
-Może ja wam pomogę?
Odwrócili się równocześnie, błyskawicznym ruchem wyćwiczonym przez lata. Stojąca za nimi agentka Hadesu przekrzywiła głowę. Polokowane, rude włosy związała w kucyk. Na jej opalonej, trochę trójkątnej twarzy słabo odznaczały się piegi. Uśmiechnęła się do nich szeroko – nie było w tym ani odrobinę obłudy ani fałszu.
-Nie potrzebujemy pomocy. – spokojnie odparł Dante. – Chociaż…
-Przepraszam za kolegę. – Silva westchnęła z rezygnacją, krytycznie kręcąc głową i spoglądając na kuzyna. – My rzeczywiście potrzebujemy pomocy: zgubiliśmy się. Jesteśmy tu nowi, a jakieś pół godziny, czterdzieści minut temu nadano sygnał, że jest tu jakaś McEver i to chyba źle, no nie? Więc chcieliśmy pójść na miejsce pościgu...
-…i KTOŚ – łowca rzucił oskarżające spojrzenie Strażniczce. – kto zarzekał się zaledwie wczoraj, że poznał już bazę na wylot, oczywiście znowu się zgubił.
Agentka Hadesu roześmiała się. Miała niesamowicie miły i delikatny śmiech.
-Panie Vale, pani McEver, proszę się nie wygłupiać. Możecie mi nie ufać, ale beze mnie, nigdy nie dowiecie się, jak uciec z bazy Hadesu.
*
Nikolaj
Bates rzucił okiem na zegar, wiszący nad drzwiami klasy. Zostało
piętnaście minut do końca, a on dopiero kończył swój test. Widział
zrozpaczone spojrzenie, które rzuciła mu Maddy, siedząca w ławce za nim,
i krótko skinął jej głową.
-Proszę
pana. – chłopak podniósł rękę do góry, skupiając na sobie uwagę
nauczyciela. – Sir, nie chcę się narzucać… ale czy ten zegar na pewno
dobrze chodzi? Mężczyzna przeniósł spojrzenie na zegar. W czasie sekundy Madeleine i Nikolaj zamienili ze sobą testy i Bates miał teraz przed sobą do połowy rozwiązany sprawdzian – do tego jedna trzecia odpowiedzi była zła.
-Tak, chodzi świetnie. – powiedział nauczyciel chemii.
-Musiało mi się wydawać, sir. Przepraszam.
Mężczyzna skinął głową, a Nikolaj rzucił się do pisania testu, co chwila nerwowo zerkając na zegar. Poprawił ostatnie zadanie trzydzieści sekund przed dzwonkiem i odetchnął cicho, rozsiadając się wygodniej.
No, udało się.
-No dobra, oddawajcie sprawdziany. – nauczyciel chemii ciężko podniósł się z miejsca i zaczął zbierać sprawdziany. Jak większość grona nauczycielskiego, i on nie zauważył, że Maddy podała mu test podpisany nazwiskiem Bates, a Nikolaj – nazwiskiem Vale.
Chwile potem wyszli z klasy.
-Ratujesz mi skórę, Nikolaj. – Madeleine odetchnęła z ulgą.
-Mogłabyś się czasami nauczyć. – zauważył łagodnie chłopak, bez cienia złości w głosie.
-Próbuje, serio, ale… no, nie wychodzi.
-Za dużo ciekawych serialów w telewizji? – zażartował.
-Nie, usiłuje nauczyć się gotować. – pokręciła głową.
Chwile przyglądał jej się ze zdumieniem, ale najwyraźniej mówiła serio.
-Jak ci idzie? – zapytał ostrożnie. -Jak na razie, całkiem nieźle.
-Maddy. – przyjaciel popatrzył na nią z troską. – Słuchaj, wydaje mi się, że twoje „nieźle” różni się od „nieźle” reszty świata.
Madeleine westchnęła z irytacją.
-No dobra, przypaliłam już trzy garnki, prawie obcięłam sobie rękę nożem, straciłam TRZY DNI na sprawdzenie w Internecie, co to znaczy „zeszklić cebulę” i spaliłam rosół, nie mówiąc już o reszcie potraw.
-A tak się da? – zapytał ze zdziwieniem.
-Tak, okazuje się, że się da. – odparła, z zawiścią patrząc w podłogę.
-No dobra, a otrułaś kogoś tymi swoimi wypiekami?
Madeleine posłała mu dziwne spojrzenie.
-Sąsiadkę, ale tylko raz!
Nikolaj nie powstrzymał śmiechu.
-Ty sadysto. – rzuciła mu przyjaciółka, ale na jej ustach zatańczył niepewny, rozbawiony uśmiech.
-Zawsze poprawiasz mi humor, Maddy. – powiedział szczerze chłopak. – No dobra, to była ostatnia lekcja. Co teraz robimy?
-Może… skatepark? – popatrzyła na niego z nadzieją.
-No dobra, może być. – z rezygnacją stwierdził Nikolaj. – Ale ja się będę tylko przyglądał.
-Aż tak boisz się deskorolki?
-Nie. Aż tak boje się ciebie, jeżdżącej na deskorolce.
-Przecież jeżdżę dobrze.
-Czy mi się tylko wydaje, czy ostatnio przewróciłaś stragan, używając do tego TYLKO I WYŁĄCZNIE tej nieszczęsnej deskorolki.
-No, może. – Madeleine zrobiła smutną minę, ale po chwili machnęła na to ręką. – Ale tylko raz!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz