środa, 24 grudnia 2014

Przepraszam za tak długi czas nie obecności. Z okazji świąt chciałabym Wam życzyć Wesołego i Pogodnego wolnego oraz DUŻO śniegu!!! Również z okazji Bożego Narodzenia dzisiaj wyjątkowo opublikujemy 3 rozdziały. 


42

-Valerian mnie przeraża. – stwierdziła Julia, siedząc oparta o pień drzewa i gapiąc się na ponurą figurę mnicha, zgarbionego pośrodku fontanny.
 -Przerażam cię? – ze zdziwieniem zapytał jej przyjaciel, opuszczając na nią oczy. Wisiał głową do dołu, na poziomej gałęzi rozłożystego dębu, i rozwiązywał zadania z matematyki, pogwizdując pod nosem.
-Nie mówię o tobie, tylko o nim. – łowczyni wskazała głową na posąg. – Mógłbyś wreszcie przestać udawać nietoperza? To mnie denerwuje.
 -Przepraszam.
 Chłopak podciągnął się na rękach i zeskoczył z gałęzi, a potem usiadł obok niej pod drzewem, z trzaskiem zamykając podręcznik.
 -Chyba powinnam nazywać cię jakoś inaczej. Wiesz, żeby was rozróżniać.
 -Nie podoba mi się to. – stwierdził. – Jeszcze moment, a zostanę Valerianem Wersją Drugą, Betą, Powtórką, Podróbką, Bisem…
 -A może jakieś przezwisko? – z rozbawieniem spytała dziewczyna.
Promienie słońca tańczyły między gałęziami drzew, malując na trawie jasne mozaiki. -Nerwusek? Żmij? Gad? Skorpion? Kretyn? Gapcio? Morderczy Głupek? Pechowiec? Wytrzeszcz? Obibok? Leń? Tępak? Maruda? – wyrzucił z siebie łowca.
 -Gapcio mi się podoba. – zauważyła Julia i roześmiała się, na widok przerażonej miny przyjaciela. – No dobra, Gapcio nie. Sądzę, że Wytrzesz też odpada? No dobra, to jakieś zdrobnienie. Jak mówiła na ciebie Madeleine?
 -Błagam, tylko nie… - zaczął Valerian.
 -Już pamiętam: Val. Wiesz, nawet pasuje.
Zgrzytnął zębami.
 -Nie, nie pasuje.
 -Val, Valuś, Vally, Valek, Valeric, Valerek….
 -Ty chyba musisz mnie nienawidzić. – gorzko stwierdził Valerian. Opadły mu ramiona.
 Julia uśmiechnęła się szerzej.
 -Co jest takiego złego w Valu?
-Wszystko?
-Przesadzasz.
 -Uważaj, bo powiem cioci Rozie, żeby cię zabiła. – zagroził jej z niepewnym uśmiechem.
 -Nawet bez twojej prośby i tak już to robi. – łowczyni lekceważąco machnęła ręką.
 -Ale kiedy poproszę, będzie bardziej zdecydowana. Weźmie widły i pochodnie, zwoła wściekły tłum wieśniaków i po tobie.
 -Nie jestem wampirem. – zauważyła dziewczyna. – W odróżnieniu od niektórych, nie wiszę głową w dół.
 -Biedni niektórzy. – Valerian udał, że nie rozumie aluzji. – No dobra… W każdym razie, chyba już wole Gapcia.
 -Za późno, Val. – podniosła się z ziemi i uśmiechnęła do niego radośnie.
 -Nawet nie wiesz, jak bardzo ryzykujesz. – ostrzegł ją z uśmiechem.
 -To mi pokaż. A w tej chwili musisz mi wybaczyć, pobiegnę do twojej ciotki i powiem jej o twoim nowym zdrobnieniu. – uśmiechnęła się szeroko. – Hm, ciekawe czy się przyjmie.
 Rzuciła się biegiem. Valerian przez ułamek sekundy siedział nieruchomo, a potem zerwał się z ziemi i pobiegł za nią.
 -Julia, ani się waż! – wykrzyknął.
 -Spróbuj mnie powstrzymać, VAL.
 Tym razem przeholowała. Chłopak uśmiechnął się z zimną satysfakcją. Znał skrót przez las, mógł ją zaskoczyć na ścieżce… Zapowiadała się dobra zabawa.
 Jeśli Julia McEver pragnie wojny, dostanie ją.


*

  
-Skąd ci przyszło do głowy, żeby wrzucać ją do jeziora. – prychnęła rozgniewana Rozalia Phantomhim.
 „Bez kamienia młyńskiego u szyi.” – dopowiedziała sobie w myślach Julia.
 Włosy miała całkiem mokre, tak samo ubranie, które suszyło się teraz na balkonie. Zamiast tego miała na sobie starte dżinsy, należące pewnie do Valeriana i biały, sprany podkoszulek, wyszukany gdzieś na strych. Popijała powoli herbatę – nie martwiła się żadnymi truciznami, przed chwilą zamieniła się szklanką z gospodynią domu, upewniając się, że ta wcześniej upiła łyk i nie padła martwa.
 Valerian westchnął ciężko. Był nie mniej mokry niż jego przyjaciółka.
 -To była zabawa, ciociu. A poza tym, nie miałem pojęcia, że tam jest jezioro.
 Obarczyły go identycznymi, niedowierzającymi spojrzeniami w stylu „Tak, oczywiście, okłamuj nas dalej”.

Przeszedł go dreszcz. Czasami Julia McEver i ciocia Roza były do siebie zadziwiająco podobne.
 -W każdym razie, nie wiem o co wam chodzi. – prychnął. – Ja wrzuciłem ją do jeziora, a ona pociągnęła mnie za sobą!
 Łowczyni uśmiechnęła się z satysfakcją.
 -Ups.
 Chłopak spiorunował ją wzrokiem. W odpowiedzi mrugnęła do niego z rozbawieniem.
-W każdym razie – westchnęła ciocia Roza. – Przynajmniej zjecie porządny obiad, a nie będziecie się włóczyć już dzisiaj po polu. Straciłam was z oczu na godzinę i już prawie się pozabijaliście.
 -Panowałam nad sytuacją. – odparła Julia. – Prawda, Val?
 Valerianowi prawie opadła szczęka. Prawie zapomniał o tym, DLACZEGO wrzucił ją do jeziora (generalnie rzecz biorąc, był to przypadek, poślizgnął się na trawie i zepchnął ją w dół, ale fakt, że szykował na nią zasadzkę i tylko dlatego znalazł się w tym miejscu w tym czasie, był niepodważalny).
 -VAL? – zapytała ciocia Roza. – Val… Val… podoba mi się?
 Uśmiechnęła się do młodego łowcy.
 -Val. – powtórzyła. – No dobrze, a więc Julia i Val: co chcecie na obiad?
 -Ja nie jestem głodna. – szybko powiedziała dziewczyna.
 -Jasne, że jesteś. – prychnęła Rozalia. – Zjesz przynajmniej trochę. Nie dam ci umrzeć z głodu.
 „Nie. – w myślach zgodziła się Julia. – Ty chcesz, żebym umarła znacznie szybciej.”
 Mimo wszystko, nie potrafiła się nie uśmiechnąć.
 Nadała przezwisko Valerianowi, została wrzucona do wody, podtopiła najlepszego kumpla…
 Zdecydowanie.
 To był dobry dzień.


*

  
-To źle, że śnili ci się bracia? – z niedowierzaniem zapytał Nikolaj Bates, kiedy wracali ze szkoły.
 -Nie znasz ich. – prychnęła Madeleine. – Są… no cóż… jakby to powiedzieć…
 -Wyjątkowi? – podpowiedział jej chłopak.
 -Koszmarni. Ale byłeś blisko. – pocieszyła go, poprawiając torbę na ramieniu. Przeszli przez ulice na zielonym świetle i skręcili w małą uliczkę, ignorowaną przez większość przechodniów. – Skończyłeś już czytać o królu Arturze?
 -Dwa miesiące temu. – odparł z uśmiechem.
 -Nikolaj. – wyglądała przez chwile, jakby chciała się zatrzymać w pół kroku. – Ale ty wiesz, że o tym były trzy regały?
 -Generalnie to dwa i pół. – poprawił ją spokojnie. – Tu jest świetnie, prawda?
 -Tak. – bez przekonania odpowiedziała Madeleine. – Z pewnością. Szkoda, że ostatnio zaniedbaliśmy to miejsce.
 Nikolaj spochmurniał.
 -Masz racje, ta cała sprawa z Phoenix… ale nie sądzę, że pan Brown był zły.
 -Na pewno nie.
 Łowczyni pchnęła drzwi prowadzące do Biblioteki Ksiąg Zakazanych i naraz znaleźli się w „miniaturowym raju według Nikolaja Batesa”.
 -Panie Brown, jesteśmy! – zawołała Madeleine, a potem zakaszlała cicho. W powietrzu unosił się drapiący gardło kurz, przez witrynę nie wpadało wiele światła.
 -Kto jest? – z rozdrażnieniem zapytał staruszek, żwawo schodząc po schodach prowadzących do górnej galerii. Kiedy ich zobaczył, z jego twarzy zniknął groźny wyraz. – Panienka Vale! Panicz Bates! Dawno nikt mnie nie odwiedzał, co się dzieje w świecie? Och, ale pewnie państwo przyszli poczytać…
 -Nikolaj tak, ja mogę pomóc przy segregowaniu książek i trochę panu poopowiadać. – uściśliła Madeleine, odkładając swój plecak pod ścianę.
 -Świetnie! Może zrobię wam herbatę?
 -Może być. – energicznie zgodziła się Maddy.
 -Pan pozwoli, że ja już pójdę… - Nikolaj wyczekująco spojrzał na bibliotekarza.
 -Oczywiście, Leonardo da Vinci już czeka. – pan Brown uśmiechnął się do niego dobrotliwie.
 Chłopak nie czekał na kolejne słowa zachęty, tylko błyskawicznie wyminął Madeleine i pognał po schodach na górny poziom biblioteki, wzbijając przy tym zalegający od wielu wieków kurz.
 -No to co? – Maddy uśmiechnęła się lekko. – Teraz herbata, a potem pokaże panu dzisiejszą gazetę.
 -Jest tam coś ciekawego? – zapytał bibliotekarz.
 -No cóż, parlament chyba uchwalił coś nowego.
 -Parlament? A co to takiego?
 Maddy przewróciła oczyma. To będzie długi dzień. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz