niedziela, 28 czerwca 2015

27



-Nikolaj? – wyszeptała Madeleine.
 Chłopak natychmiast uniósł głowę. Jego twarz wykrzywiła się w uśmiechu. Na oczy, ciemniejsze niż zazwyczaj, opadały mu luźne kosmyki włosów.
 -Baliśmy się o ciebie, Maddy. Wiesz, że Arashi uciekł? Ale Julia go dorwała.
 -Serio?
 -Tak. – odparła Julia, podnosząc wzrok znad książki. - I znowu tu jest.
 Silva pewną dumą spojrzała na bratanicę. Razem z Dantym, Montehue i Scarlett siedzieli przy stole kilka metrów dalej. Na dźwięk głosy Madeleine Dante uniósł głowę i cicho odetchnął z ulgą.
 -Wiecie… - Maddy zmarszczyła brwi. – Wydawało mi się, że Jill walnęła mnie nogą od krzesła. Zabawne, nie?
 -Czasem tak jest przy utracie przytomności. – trochę za szybko odparła Julia. – No wiesz, wyobrażasz sobie niestworzone rzeczy.
 Dziewczyna posłała jej podejrzliwe spojrzenie.
 -Ta, jasne. Gdzie Cyryl i Adrian?
 -Tutaj. – odparł jej brat. Miał podbite oko ale wyglądał na szczęśliwszego niż kiedykolwiek indziej, opowiadając wszystkim dookoła, jak toczył nierówny bój z Arashi i był bliski wygranej, kiedy nagle…
 -Ty z nim nie walczyłeś. – przerwał mu Adrian. – jak zobaczyłeś, że wydostał się z więzów, wrzeszczałeś jak nie wiem.
 -Bzdura. Przewidziało ci się. – Cyryl wyglądał odrobinę niezręcznie.
 -Ale tak szczerze, jak przywlekłaś tu Arashiego? – Madeleine wygodniej rozłożyła się na poduszkach. – Nie wierze, że pokonałaś go, a potem przerzuciłaś sobie przez ramię i odeszłaś w stronę zachodzącego słońca czy coś w tym stylu.
 -No… było trochę inaczej. – niepewnie odparła Julia. – W sumie to poszedł ze mną dobrowolnie.
 -Co mu powiedziałaś?
 -Długo by się nad tym rozwodzić. – odparła pewniejszym głosem dziewczyna, przypominając sobie tamtą scenę…


*



-Naprawdę sądziłaś, że ze mną wygrasz, dziecko McEver’ów? – cichym głosem zapytał Arashi, podchodząc do leżącej w pyle drogi Julii.
 Całe ciało bolało ją jak nigdy wcześniej. Spróbowała uspokoić oddech. NIE MOGŁA sobie pozwolić na omdlenie. Poczekała, aż podejdzie bliżej, a potem splunęła mu w twarz krwią.
 Z trudem stanęła na nogi. Czuła się niepewnie, jakby zaraz miała ponownie upaść. Podniosła z ziemi sztylet i wytarła starannie jego ostrze.
 Arashi otarł policzek i po raz pierwszy spojrzał na nią ze zdziwieniem.
 -Jesteś wytrzymała, dziewczyno.
 Uśmiechnęła się niewesoło.
 -My, McEver’owie tak mamy. Chodź tu, o piętnastej mam wracać na obiad, a jeszcze nie zdążyłam cię pokonać.
 Arashi zacisnął zęby z wściekłości.
 -Przeholowujesz.
 -To ty porywasz się na zbyt wysokie góry. – użyła przenośni. – No, dawaj. Dobij mnie, proszę bardzo, a potem się chwal, że zabiłeś bezbronną dziewczynę. Rodzice będą z ciebie dumni.
 -Nie wspominaj o moich rodzicach. – Arashi zakręcił sztyletem w dłoni. – Nie chcę cię zabijać, ale mogłaś mnie nie gonić. Nie zrobiłem nic złego twojej rodzinie, więc nie rozumiem…
 -Nic złego? – prychnęła Julia. – Chciałeś zabić moją ciocię, kretynie!
 -I myślisz pewnie, że tracąc życie, wymierzysz mi jakąś karę? – spacerował powoli wzdłuż uliczki.
 -Nie. Myślę, że zabijając cię, wymierzę ci odpowiednią. – odparła cicho.
 -Jesteś bardzo naiwna.
 -A ty bardzo głupi.
 Zatrzymał się odwrócony do niej tyłem.
 -Dlaczego?
 -Wiele lat treningów i wyrzeczeń nauczyło mnie – mówiła powoli, z trudem łapiąc oddech, ale również nie kryjąc satysfakcji. – Że nigdy nie powinno się odwracać do przeciwnika plecami!
 Skoczyła na niego od tyłu, wytrącając chłopakowi sztylet z ręki i przyciskając go do ziemi. Przyłożyła mu ostrze do szyi.
 -Co teraz? – kpiąco zapytał Arashi z ustami pełnymi piachu. – Nie zabijesz mnie, bo jestem wam potrzebny. Nie puścisz mnie, bo doniosę o waszych słabościach, nie odprowadzisz mnie do waszej kwatery, bo dobrze wiesz, że kiedy tylko zejdziesz mi z pleców, ucieknę. A więc?
 Julia zastanowiła się przez chwile. 
-Rozejm. – stwierdziła w końcu. – Zaprowadzę cię bez ostrza przy twarzy do cioci Silvy, a ty nie uciekniesz. Czas rozejmu minie z godzinę i będziesz mógł wtedy robić co ci się żywnie podoba.
 -A jeśli się nie zgodzę? – wyglądał na znudzonego. – Co wtedy mi zrobisz?
 Nachyliła się lekko i szepnęła mu do ucha.
 -Powiem wszystkim, że przegrałeś z dziewczyną, która przecież nie dorasta Silvie McEver do pięt. Przegrałeś z MŁODSZĄ OD SIEBIE.
 Zastanawiał się, ale Julia już wiedziała, że wygrała. Znalazła jego słaby punkt i wykorzystała go bez litości. Honor. Dla Arashiego najważniejszy był jego honor.
 -Dobra. – stwierdził chłopak. – Zgadzam się.
 -Obiecaj, że nie uciekniesz ani nie będziesz mi próbował nic zrobić przez najbliższą godzinę.
Arashi westchnął cicho.
-Wygrałaś, dziewczyno z McEver’ów. Obiecuje.



*



-To znaczy, że nie możemy wam pomóc. - skwitował Montehue.
 Dante pokręcił głową.
 -Nie. To nie jest sprawa wszystkich łowców, ktoś uwziął się tylko na nasze rodziny. Załatwimy to osobiście.
 -A dzieci? – zapytała Scarlett. – Będziecie ryzykować ich życie?
 -Oczywiście, że nie, ale na razie nie możemy ich odesłać.
 -W ogóle nie możemy nic zrobić?
 -To na serio nasza sprawa. Chociaż… - Silva zawahała się. – Sądzę, że powinniśmy kontynuować Wyścig, nawet jeśli to jest już coś więcej niż zwykły Turniej, więc jutro pójdziemy do zamku Aoba. Gdybyście poszli z nami… 
-Jasne. – Montehue od razu zapalił się do tego pomysłu. – O której mamy tu jutro być?
 -O ósmej. – po chwili wahania zdecydował Dante. – Dziękuje, to wiele dla nas znaczy.
 -W porządku. – mężczyzna podniósł się z krzesła. – To widzimy się jutro.
 -Na razie – mruknęła Scarlett, a potem dodała cicho pod adresem Silvy. – Trzymaj się z dala od Montehue. Jednego już masz, o co ci chodzi?
 Wyszła pośpiesznie, a Dante i Silva spojrzeli po sobie ze zdumieniem.
 -Wiesz o co jej chodziło? – zapytała, marszcząc brwi.
 -Nie. Chociaż… - łowca zastygł na chwile, a potem jękną cicho. – Oni nie wiedzą, że jesteśmy kuzynami.
 -Ale im przecież powiedzieliśmy, że nasze rodziny… - zaczęła.
 -Owszem, ale pewnie nie zrozumieli. A poza tym… powiedziałem coś głupiego.
 -To żadna nowość.
 -Zamknij się, Silvo. Kiedy spotkałem Montehue. Powiedział, że jest tu z dziewczyną, a ja odpowiedziałem, że ja też. Nie myślałem, że pomyśli, że my… jesteśmy razem.
 -A ja powiedziałam Scarlett, że jesteśmy znajomymi. Rany, jacy my jesteśmy głupi… - Strażniczka z niedowierzaniem pokręciła głową. – Co za porażka!
 -Dziwi cię to?
 -Może tobie niepowodzenia przytrafiają się często, ale dla mnie to coś nowego!
 Dante spojrzał na nią krzywo, a potem parsknęli śmiechem.
 -Chyba powinniśmy to sprostować. – zauważył w końcu.
 Silva zastanawiała się przez chwile.
 -Wiesz co, nie sądzę. Co z tego, że będą tak myśleć?
 -Zamierzasz ich utrzymywać w niewiedzy? – zapytał z niedowierzaniem.
 -Czemu by nie? Tak, wiem Dante, że według ciebie to przerażająco niemoralne, ale nie chciałbyś im zrobić takiego kawału?
 -Jesteś czystym złem, Silvo.
 Posłała mu uśmiech.
 -Hej, dawno nie powiedziałeś mi czegoś równie miłego! Przestań, bo jeszcze się zaczerwienie!
 Dante przez chwile marszczył brwi.
 -Dobra, zgadzam się. Ale, żeby Montehue tego nie rozgadał…
 -Boisz się tego? Czekaj… chwila! Dante, ty kogoś masz!
 Milczał. Silva wyglądała, jakby zaraz miała odtańczyć improwizowany taniec radości.
 -Wiedziałam! Mogę być druhną na twoim ślubie? Będę wygłaszała przemówienie. No wiesz, że zawsze byłeś niezwykle ciekawym człowiekiem i choć nie rozumiem twojego wyboru, to rozumiem, że…
 -Zamknij się Silvo! – popatrzył na nią z niedowierzaniem, kiedy zerwała się z krzesła i zaczęła krążyć po pokoju. Wstał i ruszył w kierunku schodów. – Dobranoc.
 -Hej, co jest, nie chcesz słuchać dalszej części mojej przemowy?
 -DOBRANOC Silvo. – powtórzył z rozbawieniem.
 Po chwili zniknął w ciemnej klatce schodowej. Strażniczka radośnie zakręciła się na pięcie, a potem znów opadła na krzesło.
 -Wiedziałam. – powtórzyła z szerokim uśmiechem na twarzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz