43
-Silvo, wytłumaczysz mi, co się stało? – zapytał Dante, unosząc głowę znad książki.
„Niech to coś trafi, zorientował się.” -Nic takiego. – błyskawicznie zapewniła Silva. Starannie splotła warkocz, by ciasno przylegał do głowy i obejrzała się w lustrze. – Jest dobrze?
-Tak sądzę. – dosyć obojętnie odparł łowca. – Naprawdę, powiedz co się stało. Przecież mi możesz.
Strażniczka znieruchomiała na chwile przed lustrem. Czy mogła? Ufała Dantemu bardziej niż jakiejkolwiek innej osobie na świecie. W życiu nie zdradziłby tego, czego się dowiedziała, ale… posiadanie takich informacji mogłoby go narazić. A kogo jak kogo, akurat jego chciała pozostawić wśród żywych.
-Wiesz co? To ciekawe, że nigdy nie widziałam razem przynajmniej dwóch z piątki prezesów Hadesu. – powiedziała nagle Silva. – Tylko Raftsa… a przecież są inni. W Mediolanie Orels i Neall, tutaj Linet, Years w Paryżu…
-Nie odchodzisz trochę od tematu? – powątpiewająco zapytał łowca.
-Uwierz, że nie. Orels, Neall, Linet, Years. Zastanów się nad tym. – poprosiła go.
-Jeśli chcesz. – zgodził się. – Myślisz, że Debra przyjdzie?
Z tego co wiedziała Silva, agentka Hadesu i Dante opracowywali plan przez ten dzień – niesamowicie szybko, ale w końcu mieli tylko do pojutrza… a im później przyjdą, tym bardziej będą spodziewani.
-Przyjdzie. – stwierdziła Strażniczka. – Na sto procent.
-Mam nadzieje.
-Czyli teraz ty w nią wątpisz?
-A czy ty kiedykolwiek przestałaś?
Silva nie zdążyła mu odpowiedzieć, bo nagle rozdzwoniła się jego komórka. Kiedy do niej dopadł, westchnęła ciężko, z udawaną rozpaczą.
-Dante Vale, wyciszenie komórki to podstawowy warunek dobrej misji!
Przeszło
mu przez głowę, że tak samo to się zaczęło: nie wyciszył komórki, kiedy
był na misji, a potem zadzwoniła do niego Silva.
A potem robiło się coraz dziwniej. Numer nieznany. Zmarszczył brwi, odbierając.
-Tak, słucham?
Strażniczka
na migi pokazała mu, żeby dał na głośnomówiący. Dante położył telefon
na stole i usiadł na krześle, łokciami oparty o blat. Silva z
ciekawością przykucnęła koło niego, opierając głowę na rękach.
-Z tej strony Elena McLine. Dodzwoniłam się do pana… - usłyszeli cichy szmer, jakby rozkładanej kartki. - …Dantego Vale’a? -Owszem. – odparł łowca, wymieniając z Silvą zdziwione spojrzenie.
-Chciałabym się dopytać o ofertę numer trzy. Czy naprawdę są tam cztery sypialnie?
-Nie jestem pewien… o czym pani mówi. – z wahaniem stwierdził Dante.
-O ofercie numer trzy! – zirytowała się kobieta po drugiej stronie. – Są te cztery sypialnie czy nie?
-Są. – stwierdził. Strażniczka uniosła ze zdziwieniem brwi, ale on tylko bezradnie wzruszył ramionami.
-A strych?
-Oczywiście.
-A jacuzzi?
-Jacuzzi? Czy pani odrobinę nie przesadza? -Ale na stronie piszecie, że…
-Ach, chyba pomyliło mi się to z ofertą numer pięć. – skłamał łowca. – A tak nawiasem mówiąc… o jaką stronę pani chodzi?
-O stronę Phoenix, pańskiej firmy, a co pan myśli!?
Dante zamachał ręką w stronę Silvy: zrozumiała. Natychmiast wyjęła z plecaka laptop i rozłożyła go na stole.
-Co mam wyszukać? – szepnęła.
-Jakieś Phoenix. – odparł równie cicho.
-Jest pan tam? – krzyknęła zdenerwowana Elena McLine.
-Tak, jestem. Bardzo przepraszam, ale niestety musiała nastąpić jakaś pomyłka. Nie jestem szefem firmy Pho… no, nie jestem szefem RZADNEJ firmy.
-Niech pan mi nie wmawia takich bzdur! Przecież na stronie firmy to jest!
-Myli się pani, oczywiście, że nie… - Dante nie dokończył, bo Silva z zakłopotaną miną postukała go w ramię i obróciła laptop w jego stronę.
Dantemu prawie opadła szczęka.
-Chyba rzeczywiście jestem szefem tej firmy. – powiedział słabym głosem.
To był chyba jakiś zły sen. W okienku z napisem „Właściciel firmy” figurowało jego imię i nazwisko. No i numer telefonu.
-Mówiłam. – triumfująco stwierdziła kobieta.
-Ale… bardzo przepraszam… do dzisiaj nie miałem o tym pojęcia.
-Przecież firma funkcjonuje już od ponad tygodnia! I pan o tym nic nie wie!?
-Tak. – odpowiedział Dante. – Rzeczywiście.
-To skandal! – prychnęła. – SKANDAL. -No dobrze, już zauważyłem… W każdym razie…
-Jak pan może!? Czuje się urażona! Co za obsługa! Co za… co za…
Silva parsknęła śmiechem.
-Kto tam jest!? – wykrzyknęła kipiąca złością Elena McLine.
-Jestem osobistą zabójczynią pana Vale’a. – z uśmiechem powiedziała Strażniczka. – Pan Vale wysyła mnie na klientów, którzy go denerwują… A teraz jestem zmuszona pani zadać kilka pytań. Pytanie pierwsze: Jaki jest pani adres, pani McLine. Pytanie drugie: Jaką część ciała chciałaby pani sobie zostawić w całości. Pytanie trzecie…
Rozległ się trzask odkładanej słuchawki. Silva rzuciła Dantemu pełne zawodu spojrzenie.
-Nawet nie zdążyłam jej się zapytać, czy przypadkiem nie ma klaustrofobii! Jeśli tak, zakopanie jej żywcem byłoby dosyć słabym pomysłem.
Łowca parsknął śmiechem.
-Trochę mnie przeraziła scena, która się przed momentem rozegrała, ale i tak nie musiałaś tak straszyć tej kobiety.
-Następnym razem lepiej się zastanowi, zanim będzie chciała… - Silva rzuciła okiem na stronę Phoenix. - …kupić sobie nowe mieszkanie.
-A jeśli kupi tą „ofertę numer trzy”? – zapytał Dante, naśladując głos kobiety.
-W takim razie, potrzebuje adresu tego domu. – odparła Strażniczka, wystukując coś na klawiaturze laptopa.
-Jeśli myślisz, że będę ci płacił za załatwianie denerwujących mnie ludzi, MYLISZ SIĘ. – łowca zmierzył ją czujnym spojrzeniem.
Westchnęła z udawanym zawodem.
-Co za pech! A już myślałam, że… Rany, ta nawiedzona kobieta chyba znowu dzwoni.
-Nie. – Dante rzucił okiem na wyświetlacz wibrującej komórki. – To Debra. Jesteśmy już mocno spóźnieni.
*
Julia McEver miała złe przeczucia, i dotyczyły one cioci Silvy.
Bała
się zasnąć – tak, bała się, chociaż w życiu nie przyznała by tego przed
innymi ludźmi… ani przed samą sobą. Obawiała się, że kiedy zamknie oczy
i zapadnie w sen, zobaczy znowu siebie samą, biegnącą za zamierającym
krzykiem cioci. -Julia!!! Julia!!!
W uszach nadal rozbrzmiewał jej krzyk z poprzedniego snu.
Chciała coś zrobić… wyjść na zewnątrz, na świeże powietrze, zadzwonić do Valeriana, obudzić Olivera… cokolwiek, co pozbawiłoby ją tego dręczącego przeczucia, że dzieje się coś złego, czemu ona nie może zapobiec.
Ale nie miała pojęcia, jak to zrobić.
W końcu podeszła na palcach do szafy, otworzyła ją i wyjęła album w czarnej okładce. Otworzyła go na pierwszej stronie i uśmiechnęła się trochę smutno do siebie samej. Była jeszcze dzieckiem, stała u boku uśmiechającej się cioci Silvy, z tym jej sławnym warkoczem, z którego zawsze wysuwało się kilka kosmyków. Pamiętała, który moment uwieczniono na fotografii: to było tego dnia, kiedy jej rodzice zaproponowali cioci, że dadzą jej na ucznia Olivera.
Silva odmówiła.
Chciała za uczennice tylko ją, Julie.
Dziewczyna po raz ostatni uśmiechnęła się do zdjęcia, a potem zatrzasnęła album.
Była gotowa przeżyć jakoś tą noc.
Cokolwiek by to oznaczało.
*
Madeleine Vale bała się zasnąć.
Najpierw
po prostu przewracała się z boku na bok, potem poczuła irytacje. Była
zmęczona. Po prostu padnięta. Cały dzień lekcji, potem segregowanie
książek w Bibliotece… Ale jakoś nie mogła się zmusić do tego by zamknąć
oczy. Cały czas były szeroko otwarte, ślepo patrząc w mrok. Wtedy dopiero zrozumiała, że czuła strach.
Był niewyjaśniany, dziwny, niczym nie spowodowany, irracjonalny. Nie rozumiała go, nie pojmowała. Ale bała się. Bała się o…
…wuja Dantego.
Nie miała pojęcia czemu, tak po prostu było. Wszędzie w ciemności widziała jego sylwetkę. Pamiętała wuja przed kominkiem w rezydencji, kiedy opowiadał im bajki… wuja z Remim na ramionach… wuja, uczącego jej podstawowych postaw w walce…
Co jest?
Madeleine zmarszczyła brwi. Nabrała ochoty, by wyjść z łóżka, udać się na balkon, odetchnąć świeżym powietrzem, może przejść się do Nikolaja…
Ale ciągle leżała. Nie potrafiła się ruszyć z miejsca.
A potem, powoli, nawet sobie tego nie uświadamiając, zamknęła oczy, zapadając w mrok, który dopiero po chwili przerodził się w prawdziwy sen…
I dopiero wtedy poznała, czym jest strach.