wtorek, 30 grudnia 2014

43

-Silvo, wytłumaczysz mi, co się stało? – zapytał Dante, unosząc głowę znad książki.
 „Niech to coś trafi, zorientował się.”
 -Nic takiego. – błyskawicznie zapewniła Silva. Starannie splotła warkocz, by ciasno przylegał do głowy i obejrzała się w lustrze. – Jest dobrze?
 -Tak sądzę. – dosyć obojętnie odparł łowca. – Naprawdę, powiedz co się stało. Przecież mi możesz.
 Strażniczka znieruchomiała na chwile przed lustrem. Czy mogła? Ufała Dantemu bardziej niż jakiejkolwiek innej osobie na świecie. W życiu nie zdradziłby tego, czego się dowiedziała, ale… posiadanie takich informacji mogłoby go narazić. A kogo jak kogo, akurat jego chciała pozostawić wśród żywych.
 -Wiesz co? To ciekawe, że nigdy nie widziałam razem przynajmniej dwóch z piątki prezesów Hadesu. – powiedziała nagle Silva. – Tylko Raftsa… a przecież są inni. W Mediolanie Orels i Neall, tutaj Linet, Years w Paryżu…
 -Nie odchodzisz trochę od tematu? – powątpiewająco zapytał łowca.
 -Uwierz, że nie. Orels, Neall, Linet, Years. Zastanów się nad tym. – poprosiła go.
 -Jeśli chcesz. – zgodził się. – Myślisz, że Debra przyjdzie?
Z tego co wiedziała Silva, agentka Hadesu i Dante opracowywali plan przez ten dzień – niesamowicie szybko, ale w końcu mieli tylko do pojutrza… a im później przyjdą, tym bardziej będą spodziewani.
 -Przyjdzie. – stwierdziła Strażniczka. – Na sto procent.
 -Mam nadzieje.
 -Czyli teraz ty w nią wątpisz?
 -A czy ty kiedykolwiek przestałaś?
 Silva nie zdążyła mu odpowiedzieć, bo nagle rozdzwoniła się jego komórka. Kiedy do niej dopadł, westchnęła ciężko, z udawaną rozpaczą.
 -Dante Vale, wyciszenie komórki to podstawowy warunek dobrej misji!
Przeszło mu przez głowę, że tak samo to się zaczęło: nie wyciszył komórki, kiedy był na misji, a potem zadzwoniła do niego Silva.
 A potem robiło się coraz dziwniej.
 Numer nieznany. Zmarszczył brwi, odbierając.
 -Tak, słucham?
Strażniczka na migi pokazała mu, żeby dał na głośnomówiący. Dante położył telefon na stole i usiadł na krześle, łokciami oparty o blat. Silva z ciekawością przykucnęła koło niego, opierając głowę na rękach.
 -Z tej strony Elena McLine. Dodzwoniłam się do pana… - usłyszeli cichy szmer, jakby rozkładanej kartki. - …Dantego Vale’a?
 -Owszem. – odparł łowca, wymieniając z Silvą zdziwione spojrzenie.
 -Chciałabym się dopytać o ofertę numer trzy. Czy naprawdę są tam cztery sypialnie?
 -Nie jestem pewien… o czym pani mówi. – z wahaniem stwierdził Dante.
 -O ofercie numer trzy! – zirytowała się kobieta po drugiej stronie. – Są te cztery sypialnie czy nie?
 -Są. – stwierdził. Strażniczka uniosła ze zdziwieniem brwi, ale on tylko bezradnie wzruszył ramionami.
 -A strych?
 -Oczywiście.
-A jacuzzi?
 -Jacuzzi? Czy pani odrobinę nie przesadza?
 -Ale na stronie piszecie, że…
 -Ach, chyba pomyliło mi się to z ofertą numer pięć. – skłamał łowca. – A tak nawiasem mówiąc… o jaką stronę pani chodzi?
 -O stronę Phoenix, pańskiej firmy, a co pan myśli!?
 Dante zamachał ręką w stronę Silvy: zrozumiała. Natychmiast wyjęła z plecaka laptop i rozłożyła go na stole.
 -Co mam wyszukać? – szepnęła.
 -Jakieś Phoenix. – odparł równie cicho.
 -Jest pan tam? – krzyknęła zdenerwowana Elena McLine.
 -Tak, jestem. Bardzo przepraszam, ale niestety musiała nastąpić jakaś pomyłka. Nie jestem szefem firmy Pho… no, nie jestem szefem RZADNEJ firmy.
 -Niech pan mi nie wmawia takich bzdur! Przecież na stronie firmy to jest!
 -Myli się pani, oczywiście, że nie… - Dante nie dokończył, bo Silva z zakłopotaną miną postukała go w ramię i obróciła laptop w jego stronę.
 Dantemu prawie opadła szczęka.
 -Chyba rzeczywiście jestem szefem tej firmy. – powiedział słabym głosem.
To był chyba jakiś zły sen. W okienku z napisem „Właściciel firmy” figurowało jego imię i nazwisko.  No i numer telefonu.
 -Mówiłam. – triumfująco stwierdziła kobieta.
-Ale… bardzo przepraszam… do dzisiaj nie miałem o tym pojęcia.
 -Przecież firma funkcjonuje już od ponad tygodnia! I pan o tym nic nie wie!? 
-Tak. – odpowiedział Dante. – Rzeczywiście.
-To skandal! – prychnęła. – SKANDAL.
 -No dobrze, już zauważyłem… W każdym razie…
 -Jak pan może!? Czuje się urażona! Co za obsługa! Co za… co za…
Silva parsknęła śmiechem.
 -Kto tam jest!? – wykrzyknęła kipiąca złością Elena McLine.
 -Jestem osobistą zabójczynią pana Vale’a. – z uśmiechem powiedziała Strażniczka. – Pan Vale wysyła mnie na klientów, którzy go denerwują… A teraz jestem zmuszona pani zadać kilka pytań. Pytanie pierwsze: Jaki jest pani adres, pani McLine. Pytanie drugie: Jaką część ciała chciałaby pani sobie zostawić w całości. Pytanie trzecie…
 Rozległ się trzask odkładanej słuchawki. Silva rzuciła Dantemu pełne zawodu spojrzenie.
 -Nawet nie zdążyłam jej się zapytać, czy przypadkiem nie ma klaustrofobii! Jeśli tak, zakopanie jej żywcem byłoby dosyć słabym pomysłem.
 Łowca parsknął śmiechem.
 -Trochę mnie przeraziła scena, która się przed momentem rozegrała, ale i tak nie musiałaś tak straszyć tej kobiety.
 -Następnym razem lepiej się zastanowi, zanim będzie chciała… - Silva rzuciła okiem na stronę Phoenix. - …kupić sobie nowe mieszkanie.
 -A jeśli kupi tą „ofertę numer trzy”? – zapytał Dante, naśladując głos kobiety.
 -W takim razie, potrzebuje adresu tego domu. – odparła Strażniczka, wystukując coś na klawiaturze laptopa.
 -Jeśli myślisz, że będę ci płacił za załatwianie denerwujących mnie ludzi, MYLISZ SIĘ. – łowca zmierzył ją czujnym spojrzeniem.
 Westchnęła z udawanym zawodem.
 -Co za pech! A już myślałam, że… Rany, ta nawiedzona kobieta chyba znowu dzwoni.
 -Nie. – Dante rzucił okiem na wyświetlacz wibrującej komórki. – To Debra. Jesteśmy już mocno spóźnieni.


*

  
Julia McEver miała złe przeczucia, i dotyczyły one cioci Silvy.
 Bała się zasnąć – tak, bała się, chociaż w życiu nie przyznała by tego przed innymi ludźmi… ani przed samą sobą. Obawiała się, że kiedy zamknie oczy i zapadnie w sen, zobaczy znowu siebie samą, biegnącą za zamierającym krzykiem cioci.
 -Julia!!! Julia!!!
 W uszach nadal rozbrzmiewał jej krzyk z poprzedniego snu.
Chciała coś zrobić… wyjść na zewnątrz, na świeże powietrze, zadzwonić do Valeriana, obudzić Olivera… cokolwiek, co pozbawiłoby ją tego dręczącego przeczucia, że dzieje się coś złego, czemu ona nie może zapobiec.
 Ale nie miała pojęcia, jak to zrobić.
 W końcu podeszła na palcach do szafy, otworzyła ją i wyjęła album w czarnej okładce. Otworzyła go na pierwszej stronie i uśmiechnęła się trochę smutno do siebie samej. Była jeszcze dzieckiem, stała u boku uśmiechającej się cioci Silvy, z tym jej sławnym warkoczem, z którego zawsze wysuwało się kilka kosmyków. Pamiętała, który moment uwieczniono na fotografii: to było tego dnia, kiedy jej rodzice zaproponowali cioci, że dadzą jej na ucznia Olivera.
 Silva odmówiła.
Chciała za uczennice tylko ją, Julie.
 Dziewczyna po raz ostatni uśmiechnęła się do zdjęcia, a potem zatrzasnęła album.
 Była gotowa przeżyć jakoś tą noc.
 Cokolwiek by to oznaczało.


*

  
Madeleine Vale bała się zasnąć.
 Najpierw po prostu przewracała się z boku na bok, potem poczuła irytacje. Była zmęczona. Po prostu padnięta. Cały dzień lekcji, potem segregowanie książek w Bibliotece… Ale jakoś nie mogła się zmusić do tego by zamknąć oczy. Cały czas były szeroko otwarte, ślepo patrząc w mrok.
 Wtedy dopiero zrozumiała, że czuła strach.
 Był niewyjaśniany, dziwny, niczym nie spowodowany, irracjonalny. Nie rozumiała go, nie pojmowała. Ale bała się. Bała się o…
 …wuja Dantego.
Nie miała pojęcia czemu, tak po prostu było. Wszędzie w ciemności widziała jego sylwetkę. Pamiętała wuja przed kominkiem w rezydencji, kiedy opowiadał im bajki… wuja z Remim na ramionach… wuja, uczącego jej podstawowych postaw w walce…
 Co jest?
 Madeleine zmarszczyła brwi. Nabrała ochoty, by wyjść z łóżka, udać się na balkon, odetchnąć świeżym powietrzem, może przejść się do Nikolaja…
 Ale ciągle leżała. Nie potrafiła się ruszyć z miejsca.
 A potem, powoli, nawet sobie tego nie uświadamiając, zamknęła oczy, zapadając w mrok, który dopiero po chwili przerodził się w prawdziwy sen…
 I dopiero wtedy poznała, czym jest strach.

środa, 24 grudnia 2014

Przepraszam za tak długi czas nie obecności. Z okazji świąt chciałabym Wam życzyć Wesołego i Pogodnego wolnego oraz DUŻO śniegu!!! Również z okazji Bożego Narodzenia dzisiaj wyjątkowo opublikujemy 3 rozdziały. 


42

-Valerian mnie przeraża. – stwierdziła Julia, siedząc oparta o pień drzewa i gapiąc się na ponurą figurę mnicha, zgarbionego pośrodku fontanny.
 -Przerażam cię? – ze zdziwieniem zapytał jej przyjaciel, opuszczając na nią oczy. Wisiał głową do dołu, na poziomej gałęzi rozłożystego dębu, i rozwiązywał zadania z matematyki, pogwizdując pod nosem.
-Nie mówię o tobie, tylko o nim. – łowczyni wskazała głową na posąg. – Mógłbyś wreszcie przestać udawać nietoperza? To mnie denerwuje.
 -Przepraszam.
 Chłopak podciągnął się na rękach i zeskoczył z gałęzi, a potem usiadł obok niej pod drzewem, z trzaskiem zamykając podręcznik.
 -Chyba powinnam nazywać cię jakoś inaczej. Wiesz, żeby was rozróżniać.
 -Nie podoba mi się to. – stwierdził. – Jeszcze moment, a zostanę Valerianem Wersją Drugą, Betą, Powtórką, Podróbką, Bisem…
 -A może jakieś przezwisko? – z rozbawieniem spytała dziewczyna.
Promienie słońca tańczyły między gałęziami drzew, malując na trawie jasne mozaiki. -Nerwusek? Żmij? Gad? Skorpion? Kretyn? Gapcio? Morderczy Głupek? Pechowiec? Wytrzeszcz? Obibok? Leń? Tępak? Maruda? – wyrzucił z siebie łowca.
 -Gapcio mi się podoba. – zauważyła Julia i roześmiała się, na widok przerażonej miny przyjaciela. – No dobra, Gapcio nie. Sądzę, że Wytrzesz też odpada? No dobra, to jakieś zdrobnienie. Jak mówiła na ciebie Madeleine?
 -Błagam, tylko nie… - zaczął Valerian.
 -Już pamiętam: Val. Wiesz, nawet pasuje.
Zgrzytnął zębami.
 -Nie, nie pasuje.
 -Val, Valuś, Vally, Valek, Valeric, Valerek….
 -Ty chyba musisz mnie nienawidzić. – gorzko stwierdził Valerian. Opadły mu ramiona.
 Julia uśmiechnęła się szerzej.
 -Co jest takiego złego w Valu?
-Wszystko?
-Przesadzasz.
 -Uważaj, bo powiem cioci Rozie, żeby cię zabiła. – zagroził jej z niepewnym uśmiechem.
 -Nawet bez twojej prośby i tak już to robi. – łowczyni lekceważąco machnęła ręką.
 -Ale kiedy poproszę, będzie bardziej zdecydowana. Weźmie widły i pochodnie, zwoła wściekły tłum wieśniaków i po tobie.
 -Nie jestem wampirem. – zauważyła dziewczyna. – W odróżnieniu od niektórych, nie wiszę głową w dół.
 -Biedni niektórzy. – Valerian udał, że nie rozumie aluzji. – No dobra… W każdym razie, chyba już wole Gapcia.
 -Za późno, Val. – podniosła się z ziemi i uśmiechnęła do niego radośnie.
 -Nawet nie wiesz, jak bardzo ryzykujesz. – ostrzegł ją z uśmiechem.
 -To mi pokaż. A w tej chwili musisz mi wybaczyć, pobiegnę do twojej ciotki i powiem jej o twoim nowym zdrobnieniu. – uśmiechnęła się szeroko. – Hm, ciekawe czy się przyjmie.
 Rzuciła się biegiem. Valerian przez ułamek sekundy siedział nieruchomo, a potem zerwał się z ziemi i pobiegł za nią.
 -Julia, ani się waż! – wykrzyknął.
 -Spróbuj mnie powstrzymać, VAL.
 Tym razem przeholowała. Chłopak uśmiechnął się z zimną satysfakcją. Znał skrót przez las, mógł ją zaskoczyć na ścieżce… Zapowiadała się dobra zabawa.
 Jeśli Julia McEver pragnie wojny, dostanie ją.


*

  
-Skąd ci przyszło do głowy, żeby wrzucać ją do jeziora. – prychnęła rozgniewana Rozalia Phantomhim.
 „Bez kamienia młyńskiego u szyi.” – dopowiedziała sobie w myślach Julia.
 Włosy miała całkiem mokre, tak samo ubranie, które suszyło się teraz na balkonie. Zamiast tego miała na sobie starte dżinsy, należące pewnie do Valeriana i biały, sprany podkoszulek, wyszukany gdzieś na strych. Popijała powoli herbatę – nie martwiła się żadnymi truciznami, przed chwilą zamieniła się szklanką z gospodynią domu, upewniając się, że ta wcześniej upiła łyk i nie padła martwa.
 Valerian westchnął ciężko. Był nie mniej mokry niż jego przyjaciółka.
 -To była zabawa, ciociu. A poza tym, nie miałem pojęcia, że tam jest jezioro.
 Obarczyły go identycznymi, niedowierzającymi spojrzeniami w stylu „Tak, oczywiście, okłamuj nas dalej”.

Przeszedł go dreszcz. Czasami Julia McEver i ciocia Roza były do siebie zadziwiająco podobne.
 -W każdym razie, nie wiem o co wam chodzi. – prychnął. – Ja wrzuciłem ją do jeziora, a ona pociągnęła mnie za sobą!
 Łowczyni uśmiechnęła się z satysfakcją.
 -Ups.
 Chłopak spiorunował ją wzrokiem. W odpowiedzi mrugnęła do niego z rozbawieniem.
-W każdym razie – westchnęła ciocia Roza. – Przynajmniej zjecie porządny obiad, a nie będziecie się włóczyć już dzisiaj po polu. Straciłam was z oczu na godzinę i już prawie się pozabijaliście.
 -Panowałam nad sytuacją. – odparła Julia. – Prawda, Val?
 Valerianowi prawie opadła szczęka. Prawie zapomniał o tym, DLACZEGO wrzucił ją do jeziora (generalnie rzecz biorąc, był to przypadek, poślizgnął się na trawie i zepchnął ją w dół, ale fakt, że szykował na nią zasadzkę i tylko dlatego znalazł się w tym miejscu w tym czasie, był niepodważalny).
 -VAL? – zapytała ciocia Roza. – Val… Val… podoba mi się?
 Uśmiechnęła się do młodego łowcy.
 -Val. – powtórzyła. – No dobrze, a więc Julia i Val: co chcecie na obiad?
 -Ja nie jestem głodna. – szybko powiedziała dziewczyna.
 -Jasne, że jesteś. – prychnęła Rozalia. – Zjesz przynajmniej trochę. Nie dam ci umrzeć z głodu.
 „Nie. – w myślach zgodziła się Julia. – Ty chcesz, żebym umarła znacznie szybciej.”
 Mimo wszystko, nie potrafiła się nie uśmiechnąć.
 Nadała przezwisko Valerianowi, została wrzucona do wody, podtopiła najlepszego kumpla…
 Zdecydowanie.
 To był dobry dzień.


*

  
-To źle, że śnili ci się bracia? – z niedowierzaniem zapytał Nikolaj Bates, kiedy wracali ze szkoły.
 -Nie znasz ich. – prychnęła Madeleine. – Są… no cóż… jakby to powiedzieć…
 -Wyjątkowi? – podpowiedział jej chłopak.
 -Koszmarni. Ale byłeś blisko. – pocieszyła go, poprawiając torbę na ramieniu. Przeszli przez ulice na zielonym świetle i skręcili w małą uliczkę, ignorowaną przez większość przechodniów. – Skończyłeś już czytać o królu Arturze?
 -Dwa miesiące temu. – odparł z uśmiechem.
 -Nikolaj. – wyglądała przez chwile, jakby chciała się zatrzymać w pół kroku. – Ale ty wiesz, że o tym były trzy regały?
 -Generalnie to dwa i pół. – poprawił ją spokojnie. – Tu jest świetnie, prawda?
 -Tak. – bez przekonania odpowiedziała Madeleine. – Z pewnością. Szkoda, że ostatnio zaniedbaliśmy to miejsce.
 Nikolaj spochmurniał.
 -Masz racje, ta cała sprawa z Phoenix… ale nie sądzę, że pan Brown był zły.
 -Na pewno nie.
 Łowczyni pchnęła drzwi prowadzące do Biblioteki Ksiąg Zakazanych i naraz znaleźli się w „miniaturowym raju według Nikolaja Batesa”.
 -Panie Brown, jesteśmy! – zawołała Madeleine, a potem zakaszlała cicho. W powietrzu unosił się drapiący gardło kurz, przez witrynę nie wpadało wiele światła.
 -Kto jest? – z rozdrażnieniem zapytał staruszek, żwawo schodząc po schodach prowadzących do górnej galerii. Kiedy ich zobaczył, z jego twarzy zniknął groźny wyraz. – Panienka Vale! Panicz Bates! Dawno nikt mnie nie odwiedzał, co się dzieje w świecie? Och, ale pewnie państwo przyszli poczytać…
 -Nikolaj tak, ja mogę pomóc przy segregowaniu książek i trochę panu poopowiadać. – uściśliła Madeleine, odkładając swój plecak pod ścianę.
 -Świetnie! Może zrobię wam herbatę?
 -Może być. – energicznie zgodziła się Maddy.
 -Pan pozwoli, że ja już pójdę… - Nikolaj wyczekująco spojrzał na bibliotekarza.
 -Oczywiście, Leonardo da Vinci już czeka. – pan Brown uśmiechnął się do niego dobrotliwie.
 Chłopak nie czekał na kolejne słowa zachęty, tylko błyskawicznie wyminął Madeleine i pognał po schodach na górny poziom biblioteki, wzbijając przy tym zalegający od wielu wieków kurz.
 -No to co? – Maddy uśmiechnęła się lekko. – Teraz herbata, a potem pokaże panu dzisiejszą gazetę.
 -Jest tam coś ciekawego? – zapytał bibliotekarz.
 -No cóż, parlament chyba uchwalił coś nowego.
 -Parlament? A co to takiego?
 Maddy przewróciła oczyma. To będzie długi dzień. 

41

Następnego dnia Debra czekała na nich w pobliskiej kawiarni, przeglądając gazetę i sącząc mrożoną kawę.
-Miejmy to już za sobą. – mruknęła Silva pod nosem.
Dzisiaj postanowiła chyba wyłamać się z rutyny, bo zamiast w warkocza, włosy miała związane w niestarannego koka, z którego wypadało jej kilka kosmyków. Poza tym założyła biały T-shirt i spodnie do kolan, a Dante już od poranka zastanawiał się, kim jest ta tajemnicza osoba i co zrobiła z jego kuzynką. Głównie chodziło mu o nową fryzurę.
Strażniczka jednak zaprzeczała, jakoby ją podmienili, ale jakoś temu nie dowierzał.
-Dzień dobry, Debro. – przywitał się z agentką Hadesu.
Rudowłosa uniosła na nich oczy z nad gazety, uśmiechnęła się i gestem wskazała dwa puste krzesła.
-Hej, łowco. Witaj, Strażniczko.
Silva poprzestała na zdawkowym skinięciu głowy. Nadal była wściekła o ten autograf.
Łowca uprzejmie poprosił kelnera o coś do picia, a potem, oczekując na przyniesienie napojów, jakimś cudem przekonał Debre do rozdzielenia gazety i oddania mu dodatku sportowego. Przez chwile przeglądał tabele Ligii Mistrzów, a potem uniósł wzrok na kuzynkę i uśmiechnął się, widząc, że wyjmuje z plecaka wcześniej przygotowaną książkę.
Silva McEver była przygotowana na wszystko.
Milczeli przez jakiś czas, każde zajęte czytaniem. Dantemu wydawało się, że Debra i Silva toczą jakąś pozbawioną słów wojnę nerwów, i wolał się nie wtrącać. Miał dziwne deja vu – podobnie to wyglądało na początku w jego drużynie.
Dodatek sportowy był krótki. Powoli zaczynało mu się nudzić.
W końcu Silva westchnęła cicho i odłożyła książkę na blat stolika, mierząc Debre obojętnym spojrzeniem.
-No dobra, skończyłam już rozdział. – uśmiechnęła się beztrosko. – Możemy teraz omówić ważniejsze sprawy.
-Świetnie. – agentka Hadesu starannie złożyła gazetę, dodając do niej strony oddane przez Dantego. – A więc, jak już wiecie, chcę wam pomóc.
-Owszem. – zgodził się łowca.
-W Hadesie, szczególnie od wczoraj, aż o was huczy. Wszyscy są wściekli, że zdołaliście się wymknąć, a poza tym, ich zdaniem, że zgarnęliście dokumenty Strażniczki… ale to nie jest prawda. Wczoraj już się tego domyślałam, ba, nawet to sprawdziłam. Co sprowadza się do tego, że musicie tam wrócić. Mogę wam przekazać wszystkie informacje, dotyczące bazy, jakie posiadam.
-Ale co ty będziesz z tego mieć? – zapytała Silva, marszcząc brwi.
-To miłe, że się o mnie martwisz – natychmiast odcięła się Debra. – Ja będę miała satysfakcje…. Hades jest zły. Pogrążył w korupcji całą moją rodzinę… trzeba go zmieść z powierzchni ziemi. Koniecznie. A wy chcecie to zrobić, prawda? Nie chodzi wam tylko o informacje, ale też o ich zniszczenie. Chyba nie zaprzeczysz, Strażniczko?
-No dobra, te informacje. – zauważył Dante, nie pozwalając kuzynce wypowiedzieć ani jednego słowa.
-Oczywiście, wybacz. A więc… mam to wszystko powiedzieć hurtem, czy coś ciekawi was szczególnie?
-Gdzie jest główna baza danych Hadesu w Rio de Janeiro? – zapytał łowca.
-Po środku… poczekajcie. – Debra nachyliła się i wyjęła z torby zwiniętą w rulon mapę, którą rozwinęła przed nimi, na blacie stolika, obciążając rogi szklankami od napoi. – To mapa podziemnej bazy. Widzicie ten pokój? – postukała palcem w niewielki kwadrat, mieszczący się po środku planu. – Tu znajduje się baza danych. Ogólnie to wszystkie informacje są podawane z ekranu w każdym pokoju, ale tylko z tego pomieszczenia można je skasować, nie pozostawiając żadnej kopi.
-Na pewno nie ma zapasowego dysku? – zapytała Silva.
-Jest. – zgodziła się Debra. – Ale ma go pan Linet, prezes Hadesu w Rio de Janeiro. On tu dowodzi. Jego gabinet znajduje się gdzieś tutaj. – wyjęła długopis i zaznaczyła wybrany pokój krzyżykiem. – Pewnie będzie w jakiejś szufladzie, on nie grzeszy inteligencją.
-W porządku. Są cztery bazy Hadesu, prawda? – Dante podniósł wzrok na Debre, która skinęła głową. – Świetnie. A ile informacji znajduje się teraz w Rio de Janeiro? Połowa? Jedna czwarta?
-Wszystkie. – bez wahania odparła kobieta. – Mamy placówki w Moskwie, Mediolanie, Paryżu oraz tutaj. Placówka w Moskwie została jednak pozbawiona danych nie tak długo przed tym, jak się tam włamaliście. Natomiast kiedy Silve McEver przewieziono do Mediolanu, informacje zostały wycofane też stamtąd. Do teraz tam nie powróciły. Dokonaliśmy ich podziału na Rio de Janeiro oraz Paryż… Ale, dziwnym sposobem, placówka w Paryżu została wydana łowcom przez osoby nieznane…
Strażniczka poczuła nagle na sobie oskarżające spojrzenia Dantego i Debry.
-No no, ciekawe kto to mógł być. – powiedziała z powagą.
Łowca uniósł jedną brew.
-Cokolwiek by się stało, nikogo nie oskarżajmy. – zaproponowała Silva.
Żadne z nich nie spuściło wzroku.
-Poinformujcie mnie, jak zdobędziecie dowody. – prychnęła i wróciła do rysowania czegoś długopisem na tytułowej stronie książki.
-No dobra. – Dante z trudem przekierował spojrzenie z Silvy na Debre. – Ale czy to nie ryzykowne? Kiedy wszystkie dokumenty znajdują się tutaj…
-To najpotężniejsza z naszych baz. – wyjaśniła agentka. – Nikomu nawet nie przyszło do głowy, że mogłaby zostać znaleziona. A jednak…
-Jeśli byliśmy już w tej bazie, musieli wpaść w popłoch. – dedukował łowca. – W takim razie, powinni w najbliższym czasie znowu przenieść dokumenty, a wtedy będzie po nas.
Debra energicznie skinęła głową.
-Właśnie. Trwa już ewakuacja dokumentów, ale to potrwa jakiś czas, ilość materiałów, jakie posiada Hades, jest ogromna, i na nasze szczęście, nie wszystkie znajdują się w komputerach. Ale najpóźniej do pojutrza informacje zostaną przeniesione.
-Jak? – wyrwało się Silvie.
Debra spojrzała na nią ze zdziwieniem.
-O co chodzi?
-Jak zostaną przeniesione. Na przykład, gdyby któryś z waszych ludzi popłyną, poleciał, pojechał, lub wybrał jakikolwiek inny środek transportu do przeniesienia tych danych, dajmy to, w walizce – nie sądzę, żeby dysk z nimi był duży - korzystając jednak z transportu publicznego, to moglibyśmy go dorwać. Ale jakoś w to wątpię.
-Hades ma prywatne samoloty, to nie ma szansy na powodzenia. – agentka pokręciła głową.
-Tak myślałam. Czyli najpóźniej do pojutrza musimy się włamać do bazy pełnej świetnie wyszkolonych agentów, zdobyć coś, co jest bronione przez kilka tysięcy ludzi, lasery, psy obronne i co tam jeszcze wymyślą, i jeszcze uciec?
-Dokładnie. – Dante skinął głową.
-Będzie zabawa. – spokojnie stwierdziła Silva.
Kuzyn spojrzał na nią powątpiewająco.
-Dobra, masz coś jeszcze? – Strażniczka z ciekawością spojrzała na Debre.
-Podstawowe sprawy: jakiego hasła trzeba użyć do otworzenia drzwi, po ilu sekundach Operator, obserwujący kamery, przekazuje komuś informacje i tak dalej, i tak dalej.
-To możesz już powiedzieć Dantemu. – powiedziała Silva, podnosząc się z krzesła. – Ja mam kilka spraw do załatwienia. Widzimy się za dwie godziny pod hotelem, dobra kuzynie? Wy planujcie.
Kiedy odchodziła, usłyszała jeszcze, jak Debra prychnęła z irytacją – natychmiast wywołało to na jej twarzy uśmiech. Odwróciła się tylko raz, akurat by zobaczyć, jak Dante daje agentce Hadesu ten przeklęty autograf.
No tak, Dante…
Jak zwykle, Silva znowu wiedziała coś, o czym nie mogła mu powiedzieć. Najpierw musiała udowodnić kilka spraw… ta cała historia już od dawna była mocno pokręcona.
Ale teraz było jeszcze gorzej.

*

-NIESPODZIANKA! – wykrzyknęli jednym głosem Cyryl i Metody Vale, stając przed osłupiałą z przerażenia siostrą.
Z wyglądu byli prawie identyczni, może prócz tego, że Cyryl był zawsze bardziej rozczochrany, a Metody nosił okulary. Jasnowłosi, złotoocy, roztrzepani.
Madeleine bez zastanowienia zatrzasnęła im drzwi przed nosem. Zacisnęła palce na klamce, modląc się, by to było tylko przewidzenie, ale kiedy ponownie je otworzyła, jej bracia nadal tam stali.
-Przyjechaliśmy cię odwiedzić. – wytłumaczył Cyryl bez skrępowania wpychając się do jej salonu.
-To był mój pomysł. – dodał Metody.
-Właśnie podpisałeś na siebie wyrok śmierci, braciszku. – śpiewnie zauważył jego brat.
Madeleine otrząsnęła się dopiero po chwili.
-Cyryl, złaź z kanapy! Metody, nie dotykaj, to moje zadanie domowe!
-Twoje? To niemożliwe. Przecież to jest PORZĄDNE zadanie domowe.
-Dokładniej rzecz biorąc, Nikolaja.
-Nikolaj? To ten szaleniec?
Maddy opadły ramiona.
-Wybacz. – Metody odchrząknął. – Chciałem zapytać: Czy to ten twój przyjaciel?
-Tak, to on. Mama wie, że tu jesteście?
-Tak jakby.
-Tak jakby?
-Nie całkiem.
-Nie całkiem?
Cyryl prychnął gniewnie.
-No dobra, nie wie, ale nie musisz się czepiać.
-To nieprawdopodobne. – słabo powiedziała Madeleine, opadając na kanapę. – Przylecieliście samolotem?
-No niby tak… Weź się tak nie przejmuj. – uspokoił ją Cyryl.
-Skąd mieliście pieniądze na bilet? Dziadek wam dał?
-Nie całkiem.
Maddy zgrzytnęła zębami.
-Nie ma „nie całkiem”. Tak lub nie!
-W zasadzie to odkopaliśmy skarb w ogrodzie. – wytłumaczył jej łagodnie Metody, energicznie przeglądając książki na półkach. – I dziadek powiedział, że to on go kiedyś zakopał, ale jakoś mu nie dowierzamy. W konsekwencji tego wybraliśmy się w podróż dookoła świata.
-No ale czemu tu przyszliście? – zapytała z rezygnacją. Czuła, że zaczyna ją boleć głowa.
-Bo cię kochamy, siostrzyczko. – z uśmiechem odparł Cyryl. – A poza tym, mamy dla ciebie prezent.
-Czyżbyście kupili mi rapier? – prychnęła cicho.
-Nie. Kupiliśmy ci na własność małą wysepkę na Oceanie Indyjskim. – odpowiedział Metody.
-Od dzisiaj. – uroczyście dodał jego brat, wręczając jej zwinięte w rulon prawo własności. – Madagaskar należy do ciebie.

*

Madeleine obudziła się gwałtownie, spojrzała na zegarek i jęknęła cicho. Znowu przyśnił jej się ten upiorny koszmar.
A poza tym była już spóźniona na pierwszą lekcje. 
40

Gałęzie zaszeleściły cicho i wygięły się do przodu, rozgarnięte przez ręce Julii, która czujnie wystawiła głowę do przodu i rozejrzała się, mrużąc oczy, a potem, gdy postąpiła krok do przodu, wróciły do wcześniejszej pozycji, prawie uderzając Valeriana w twarz.
 -To wygląda jak dżungla. – uznała łowczyni. – Jesteś w stu procentach przekonany, że to kiedyś był ogród?
 -Jasne, że tak. Nie widzisz fontanny?
 -Zdziwisz się, ale rzeczywiście nie widzę. Gdzie jest?
 Valerian prychnął z rozdrażnieniem, przeszedł obok niej w sięgającej po kostki, skołtunionej trawie i pociągnął za cienkie, chwytliwe gałęzie bluszczu, oplatające jakiś nieregularny kształt: Julia nie miała pojęcia, czy było to drzewo, czy skała.
 Jednak kiedy chłopak zerwał bluszcz, okazało się to nie być ani tym, ani tym.
 To była fontanna.
 Wysoka postać, obrastająca mchem, misternie wykonana z czarnego marmuru, stała pośrodku wodnego koła, z pochyloną głową, zasłoniętą czarnym kapturem, spod którego kraja wystawały tylko usta i podbródek: wargi były zaciśnięte w okrutnej parodii uśmiechu. Ciemne szaty okrywały istotę od stóp do głów. Spod materiału wystawały tylko ręce: jedna trzymała dzban, z którego nieprzerwanym potokiem lała się woda, wokół palców drugiej owinięty był różaniec o pięknie wyrzeźbionych koralikach, z którego końca zwisał wąski, ostry jak sztylet krzyż. Same zaś dłonie były kościste, jakby pozbawione ciała, zakończone szponami.
Po powierzchni wody w fontannie pływały mokre, nadgniłe liście, opadłe przed wieloma laty.
 -Co to jest? – wykrztusiła Julia. – Daleki krewny? Masz ciekawych przodków.
 Valerian przewrócił oczyma.
 -Dosyć koszmarne, nie? Bałem się go, kiedy byłem dzieckiem. Mama nazywała go „naszym starym mnichem”.
 -Nadała mu jakieś imię?
 -Valerian. – z uśmiechem odparł chłopak.
 -Chyba żartujesz. – łowczyni spojrzała na niego ze zdumieniem.
 Pokręcił głową.
 -Wcale nie. Phantomhim’owie są i zawsze byli trochę dziwni.
 -No wiesz, zorientowałam się już o tym w momencie, w którym powiedziałeś mi, że macie ogród… w środku lasu. Położonego o MILE od waszego domu.
 -Jesteśmy wyjątkowi. – na wargach Valeriana zatańczył uśmiech.
 -Właśnie widzę.
 -No dobra, zobaczyłaś już starego mnicha i ogród, wracamy? Zaczyna się ściemniać.
 -Możemy. – zgodziła się Julia. – A wrócimy tu jeszcze?
-Jeśli aż tak bardzo ci zależy. – chłopak wzruszył ramionami, a potem spojrzał na nią z figlarnym błyskiem w oku. – Mów prawdę: fascynuje cię ten ogród, czy też szukasz miejsca, gdzie trudno spotkać ciocie Rozę?
 Julia już chciała powiedzieć, że wcale nie szuka takiego miejsca, bo w końcu sama mieszka dwie przecznice od najlepszego w mieście sklepu z ubraniami (pod tym akurat względem Roza Phantomhim niezwykle przypominała dwadzieścia lat od siebie młodszą Silve McEver), ale w ostatniej chwili ugryzła się w język.
 Cóż, prawda była taka, że łowczyni rzeczywiście chciała się wyrwać ciotce Valeriana. Ostatnio czuła się przez nią osaczona i to jeszcze bardziej niż zwykle. Przewidywała ponuro, że potem zacznie podskakiwać na najlżejszy szept, uciekać przed własnym cieniem, a na końcu zacznie jeszcze strzyc uszami, nerwowo mrugać jednym okiem lub dostanie jakiegoś innego, jeszcze gorszego tiku.
 Wcale nie podobała jej się ta myśl.
 Ani trochę
 -Mówiąc szczerze, i to, i to. – uśmiechnęła się. – W zasadzie czemu ten ogród jest opuszczony?
 -No cóż… kiedyś, dawno temu, kiedy Phantomhim’ów było więcej, chodziliśmy tu na pikniki. Siadaliśmy pod fontanną, rozmawialiśmy, jedliśmy i śmialiśmy się… No, ale od momentu odejścia moich rodziców nikt tu nie zaglądał. Wiesz, jest tu za dużo wspomnień. Widziałem ten ogród w blasku słońca, a teraz, kiedy oni odeszli, czuje, że pogrążył się w cieniu. – Valerian wzruszył ramionami.
 Powiedział "odejścia", a nie "śmierci", chociaż Julia już od dawna była przekonana, że rodzice jej przyjaciela zginęli.
-Lepiej już chodźmy. – szybko zmieniła temat. – Ściemnia się.
 Ruszyli z powrotem przez las. Młoda łowczyni szła pogrążona w myślach, nieświadoma, że gdyby zboczyła ze ścieżki chociaż o sto metrów, niechybnie trafiłaby na Trasę cioci Silvy.
 O tym jednak nie dane jej się było dowiedzieć jeszcze przez długi czas.


*

  
Silva McEver pośpiesznie rzuciła okiem na swoje odbicie w lustrze i lekko zmarszczyła brwi. Zagarnęła ciągle wypadający z warkocza, pojedynczy kosmyk za ucho, przejrzała się jeszcze raz i wyszła z łazienki, rozkoszując się faktem, że nic już nie łaskocze ją w kark. Odzwyczaiła się już dawno temu od chodzenia w rozpuszczonych włosach i nie zamierzała się teraz do tego znów przyzwyczajać. Tak przynajmniej nie było szans, żeby jakaś oryginalna fryzura przeszkadzała jej w walce.
 Strażniczka otrząsnęła się z rozmyślań i przesunęła wzrokiem po pokoju, szukając kuzyna. 
Nie było go w pomieszczeniu.
 Westchnęła cicho i wyszła na balkon.
 Dante opierał się nonszalancko o barierkę, patrząc na roztańczoną, kolorową defiladę przesuwającą się właśnie pod budynkiem hotelu. Strażniczka popatrzyła na tłum, westchnęła cicho, i usiadła na barierce, twarzą do kuzyna.
 -Szkoda, że nie zrobiłam ci zdjęcia, kiedy wychodziliśmy z kanałów. Raz w życiu wyglądałeś jak nierozgarnięty idiota i ja to przegapiłam.
 Łowca uśmiechnął się, nie odrywając wzroku od tańczących ludzi.
 -Szkoda, że JA nie zrobiłem ci zdjęcia w rozpuszczonych włosach. Boje się, że następną taką szanse będę miał dopiero w kolejnej dekadzie.
 -Uwierz, że dołożę wszelkich starań, abyś nie miał kolejnej szansy. – prychnęła cicho.
Milczeli przez chwile.
 -Wepchnęłaś mnie do fontanny. – łagodnie zauważył Dante.
 -A ty znowu do tego wracasz? – Silva przewróciła oczyma, zastanawiając się, jakby tu ukryć uśmiech.
 -Silvo, właściciel hotelu uciekł z krzykiem na mój widok! Byłem mokry, czarny i miałem szaleństwo w oczach.
-Czekaj, chyba coś mi umyka. – Strażniczka zmarszczyła brwi. – Mokry byłeś przez to, że poślizgnąłeś się jak ostatni kretyn i wpadłeś do wody…
 Mężczyzna posłał jej ciężkie spojrzenie. Zignorowała to.
 -… czarny od brudu z kanałów, ale szaleństwo w oczach miałeś przez co?
 -Spędziłem trochę zbyt dużo czasu z pewną psychopatką. – kąśliwie odparł łowca.
 -Ej, Dante, przyhamuj! Od obrażania Debory jestem tu ja! – Silva zamachała mu ręką przed oczyma.
 Jej kuzyn parsknął śmiechem.
 -Po pierwsze, nie o nią mi chodziło. Po drugie, ona ma na imię Debra.
 -Nie widzę różnicy. – Strażniczka wzruszyła ramionami.
 -Tajemnicza sprawa.
 -Nie radzę ci mówić nic pochopnego, łowco. – ostrzegła go.
 Dante uśmiechnął się znowu.
 -Ja i coś pochopnego? Nigdy. Pochopny Vale to oksymoron. Jak czarny śnieg, jasna noc lub…
 -Przystojny łowca. – podsunęła mu Silva.
 Dante zgrzytnął zębami.
-Masz dziś bardzo zmienny humor. – beztrosko zauważyła jego kuzynka.
 -Mam ochotę zepchnąć cię z tego balkonu.
 -Nie obraź się, ale będę wtedy zmuszona pociągnąć cię za sobą do piekła.
 -A to pech.
 -Widzisz? Znowu się uśmiechasz, to jakieś nienormalne.
 -To twoja wina, Silvo. Na zmianę mnie załamujesz i rozśmieszasz.
 -Kiedy poczujesz już ochotę zamordowania kogoś, poinformuj mnie.
 -A co, poświęcisz się w słusznej sprawie? – zapytał z uśmiechem.
 -Skąd ci to przyszło do głowy? Poszczuje cię na mojego szefa.
 -Bo dostajesz zbyt małą pensje? – podsunął jej łowca.
 -Bo jestem wredna. A teraz pozwolisz, ale muszę się psychicznie przygotować na jutrzejsze spotkanie z Debrą.
 -Powiedziałaś z DEBRĄ?
-Przesłyszałeś się. Powiedziałam z Deborą. Pa, kuzynie. Och, gdyby zadzwonił do ciebie ktoś, z kim powinnam się liczyć, powiedz, że medytuje.
 -W porządku. Przyjemnych snów. – Dante mógł się za to nienawidzić do końca swych dni, ale i tak nie powstrzymał uśmiechu.
 Silva odpowiedziała mu tym samym.
 -Jak widzę, łapiesz o co chodzi. Dobranoc.
 -Dobranoc.
 Słońce krwawo zachodziło nad miastem, kiedy Dante Vale zaczął rozważać, czy opłaca mu się ta cała misja. Z jego błyskawicznego bilansu wyszło, że zdecydowanie nie, ale i tak niczego nie żałował.
 Nawet tej przeklętej fontanny.

wtorek, 16 grudnia 2014


39

Silva McEver podciągnęła się na rękach, wystawiła głowę na powierzchnie ulicy i odetchnęła z ulgą. Rozglądnęła się po kryjomu, a potem wywindowała się w górę i usiadła na skraju studzienki kanalizacyjnej.
 -Nikogo w polu widzenia. Wyłaź Dante, wyłaź Debora.
 -Debra. – warknęła agentka Hadesu, wychodząc za Strażniczką i otrzepując ubranie. 
-Ja nic nie słyszałam.
 Ostatni na ulice wyszedł Dante, tak jak i jego dwie towarzyszki, cały czarny od kurzu. Zakaszlał i skrzywił się boleśnie – w kanałach tyle razy wstrzymywał oddech, że teraz najmniejsze zaczerpnięcie powietrza przynosiło mu ból.
 -Muszę już iść, bo się zorientują. – Debra z obawą rozejrzała się dookoła.
 -I tak się zorientują, wyglądasz jak kominiarczyk, którego ktoś zepchnął do kanałów. – prychnęła Silva.
 -Wielkie dzięki, Strażniczko. – agentka Hadesu spojrzała na nią wrogo. – Dowidzenia, panie Vale. Proszę pamiętać: widzimy się jutro.
 -Oczywiście. – Dante krótko skinął głową. – Dziękujemy za wszystko, Debro.
 -To zaszczyt panu pomagać. – uśmiechnęła się lekko, rzuciła ostatnie, wrogie spojrzenie Silvie i odbiegła, znikając za zakrętem.
-Pa pa, Deboro. – Strażniczka pomogła się podnieść kuzynowi.
-Ona ma na imię Debra. Czemu jesteś na nią taka wściekła?
 -Bo poprosiła o autograf CIEBIE.
 -Sam byłem zdziwiony. – przyznał Dante.
 -Nie o to chodzi! TYLKO ciebie. A ja to co?
 -I tak przesadzasz z reakcją. – stwierdził łowca.
 -Tak, oczywiście. Moim zdaniem, to szpieg Hadesu.
 -Silvo, to, że ktoś prosi o autograf MNIE, a nie CIEBIE, wcale nie znaczy, że od razu musi być szpiegiem!
 -Ja jakoś nie widzę innego rozwiązania.
 -Pomogła nam się wydostać!
 -Dałeś jej autograf!
 -Jeszcze nie dałem, uściślając.
 -Ale obiecałeś, że dasz.
 -Bo akurat nie miałem przy sobie długopisu.
 -Oczywiście, bo przecież każdy kretyn nosi ze sobą długopis po kanałach! Latarka do kosza, bierzemy długopis.
 -Zachowujesz się całkiem, jakbyś była zazdrosna.
 Silva posłała mu dziwne spojrzenie.
 -O ciebie? Powariowałeś?
-Nie mówię, że tak jest. Mówię tylko, że się tak zachowujesz.
 -Mamo, mamo, ci państwo wyszli z podziemi! – dziecięcy głosik przerwał ich rozpoczynającą się kłótnie.
Oboje ze zdziwieniem opuścili głowy: obok nich stał najwyżej sześcioletni dzieciak, patrząc się na nich wielkimi, błękitnymi oczyma. Jego matka, o takich samych, ogromnych oczach, trzymała go za rączkę i gapiła się na nich z szokiem wypisanym na twarzy.  Silva uśmiechnęła się szeroko i trochę sztucznie.
 -Proszę państwa, są państwo pierwszymi, którzy dowiedzą się o naszym wielkim odkryciu! Otóż, po dwóch miesiącach nie wychodzenia spod powierzchni ziemi, udało nam się ustalić, że pod Rio de Janeiro rozciągają się katakumby! To doprawdy zadziwiająca wiadomość, możliwe, że skreślająca wszystkie nasze wcześniejsze poglądy o tym mieście. Dziękujemy i życzymy miłego dnia. Do widzenia.
 Strażniczka ukłoniła się krótko, a potem zaciągnęła kuzyna za róg, nie trapiąc się zamknięciem za sobą studzienki kanalizacyjnej.
 -Katakumby? Pod Rio de Janeiro? Osobiście potrafiłbym wymyślić sto bardziej prawdopodobnych historii.– stwierdził zszokowany Dante.
 -Ludzie wierzą w te wielkie kłamstwa, a nie w te małe. – wzruszyła ramionami.
 -Jak widzę, cytujesz jeszcze swojego idola. – kpiąco odparł łowca.
 -A z kogo to cytat?
 -Z Hitlera. – uśmiechnął się i ruszył ulicą.
Silva chwile stała w miejscu, zdumiona, a potem dogoniła go i przez chwile szli ramie w ramie, bez słowa.
 -Żartujesz, prawda? – upewniła się.
 Dante pokręcił głową, nadal z uśmiechem.
 -Wyglądasz jak oszalały facet, który ostatnią dekadę spędził pod ziemią, i jeszcze się szczerzysz. – Silva wepchnęła ręce w kieszenie.
 Łowca natychmiast spoważniał, ale był raczej zatroskany niż zgaszony.
-Jesteś bardzo zła?
 -Nie jestem zła.
 -Tak, oczywiście.
 -Po prostu jej nie ufam.
 -Mogłabyś spróbować.
 -Czy tylko ja znam powiedzenie „Rude jest wredne”? – Strażniczka uniosła oczy ku niebu.
 -A znasz Scarlett Byrne?
 -Nie. Potwierdza moją zasadę?
 -Wręcz jej przeczy.
 -Niech zgadnę: jest blondynką i mimo wszystko jest wredna? – zapytała ironicznie Silva.
 -Nie, jest rudowłosa i bardzo miła.
 -Już jej nie lubię. – mruknęła pod nosem. Nagle jednak wyprostowała się i na jej twarz wypłyną słaby uśmiech. – Chyba już wiem, o co chodzi?
 -Słucham. – Dante przyjrzał jej się z ciekawością.
 -Debora potrzebuje próbki twojego pisma, ponieważ brakuje jej w bazie Hadesu, i właśnie DLATEGO poprosiła cię o…
 -Silvo, natychmiast przestań. – łowca spojrzał na nią ostrzegawczo. – Ona po prostu chce nam pomóc.
 -Jesteś naiwny jak dziecko. – pokręciła głową. – Tylko ty możesz uwierzyć, że akurat kiedy my zjawiamy się w bazie Hadesu, jedna z jego agentek chce zdezerterować. No jasne, to oczywiste! Jak mogłam o tym nie pomyśleć! Przecież takie przypadki zdarzają się CODZIENNIE, nie prawdasz, drogi kuzynie? – popatrzyła na niego znacząco, lekko przekrzywiając głowę.
 -Skończyłaś się już nade mną pastwić? – z uśmiechem zapytał Dante.
 -Tak.
 -A więc…
 -Nie! Czekaj, jeszcze nie. Oczywiście, takie zbiegi okoliczności zdarzają się niezwykle często, i Debora z całą, kompletną, niezachwianą pewnością nie jest szpiegiem, bo ty tak twierdzisz, ukochany kuzynie. Jeśli tak, zaufam jej bez najmniejszej wątpliwości, pokładam w tobie wielką wiarę i nadzieje.
 Dante milczał przez chwile.
 -A TERAZ już skończyłaś?
 Silva z satysfakcją skinęła głową.
 –Tak, teraz już tak. – nagle spojrzała na niego podejrzliwie. - Dante Vale, wytłumacz mi proszę, dlaczego ty się dalej uśmiechasz, co?
 -Bo jesteś zazdrosna. – odparł radośnie.
 -Wcale nie!
 -Wcale tak.
 -Nie!
 -Tak!
 -Nie!
 -Tak!
 -Nie!
 -Tak!
 -NIE!
 -TAK!
 Silva prychnęła wściekle, odgarniając rozpuszczone włosy na plecy, a potem spojrzała na niego wrogo.
-Miałabym być zazdrosna o ciebie? O to, że poproszono o twój, a nie mój autograf?
 -Tak. – Dante z uśmiechem skinął głową.
 -Mylisz się.
 -Tak, oczywiście. – łowca spojrzał na nią ironicznie.
 -Owszem.
 -Nie.
-Tak.
 -Nie.
 -Tak.
 -Nie.
 -Tak!
 -Nie, Silvo.
 Mogliby się kłócić do momentu dojścia do hotelu, ale Silva wybrała dużo szybsze rozwiązanie. Ich sylwetki rozpływały się już w dali, kiedy Debra, przyczajona w cieniu, dostrzegła, że Strażniczka podkłada kuzynowi nogę i wpycha go pod fontannę.
 Agentka Hadesu uśmiechnęła się lekko.
 Już teraz wiedziała, że mimo wielkiego ryzyka, z jakim się to wiązało, oraz niechęci do Silvy McEver, pomaganie Dantemu Vale’owi będzie naprawdę dobrą zabawą.

sobota, 13 grudnia 2014


38

-Wiesz co? – syknęła Silva. – Następnym razem to JA planuje ucieczkę.
 Dante nie powstrzymał się od uśmiechu. No cóż, przewidział, że Strażniczka będzie zła i był na to mniej więcej przygotowany.
 Bo, po pierwsze, Silva McEver nienawidziła się przebierać. Za nic: za syrenkę, za pirata, za księżniczkę, za cokolwiek, co nie chodzi w spodniach (pamiętał, że mając pięć lat strajkowała przez trzy dni, bo nie chciała ubrać sukienki na imieniny wuja)… Po drugie, nie lubiła, kiedy ją wiązano – to akurat rozumiał – i wreszcie, po trzecie, żywiła tajemniczą awersje do wszystkiego, co wiązało się z udawaniem, a nie miało na celu nikogo zdenerwować lub rozśmieszyć.
 Jak, dla przykładu, tym razem.
 -Jedyne pocieszenie znajduje w tym. – stwierdziła Silva grobowym głosem. – Że wyglądasz pięć razy głupiej niż ja.
Łowca prychnął cicho. Szli korytarzem podziemnej bazy Hadesu, a agenci przechodzili obok nich z obojętnymi minami, jeśli już w ogóle na nich spoglądając, to nigdy z ciekawością, lecz zawsze ze znudzeniem.
-Ale musisz to przyznać. – zauważyła spokojnie Strażniczka, poprawiając czarne okulary. – Słuchaj, ten garnitur mogę ci jeszcze wybaczyć, okulary też. To, że musiałam się przebrać za jednego z ich agentów… no cóż. Ale KONIECZNIE musiałam rozpuścić włosy?
 Dante uśmiechnął się do niej lekko.
 -To nie moja wina, że sposób, w jaki je wiążesz, stał się dla wszystkich twoją wizytówką.
 -Chwila. – Strażniczka prawie wyhamowała. – To znaczy, że mogłam związać włosy w JAKĄKOLWIEK inną fryzurę?
 -W sumie tak.
 -Nie powiedziałeś mi.
 -Zdałem się na twój doskonały instynkt. – odpowiedział Dante z kamienną miną.
Silva sprawdziła, czy nikt oprócz nich nie idzie korytarzem, a potem lekko kopnęła go w kostkę.
 -Harpia.
 -Kretyn.
 Strażniczka niechętnie musiała przyznać – ale tylko w myślach, broń Boże, żeby mówiła takie rzeczy na głos – że pomysł nie był aż taki beznadziejny. Przynajmniej częściowo. W sumie to, że odnaleźli w pokoju te garnitury, było łutem szczęścia (Silva z zasady nie wierzyła w łuty szczęścia, ale tym razem akurat dała sobie spokój). Mogli najspokojniej w świecie wyjść z pokoju, zanim jeszcze zaczęto się do niego dobijać agenci Hadesu, i to niezauważeni. Byli po prostu dwójką z setek stacjonujących tu osób. Tylko te buty… Strażniczka opuściła wzrok na swoje tenisówki. Przynajmniej były czarne, mało rzucały się w oczy, buty Dantego podobnie. Ciemne okulary ukryły jej nienaturalnie jasne tęczówki. Generalnie rzecz biorąc, wszystko było Ok.
 Tyle tylko, że rozpuszczone włosy łaskotały ją w kark. Od lat nie nosiła takiej fryzury.
A, i poza tym szli pod prąd.
 Szok wywołany ich pojawieniem się w bazie Hadesu był taki wielki, że nawet teraz pojedynczy agenci Hadesu biegli w kierunku miejsca, w którym Silva i Dante umknęli pościgowi.
 Tylko oni podążali w przeciwną stronę.
 -Wszystko w porządku? – z niepokojem zapytał łowca.
 -Yhm. – uniosła na niego roztargniony wzrok. – No…. Chyba tak. A coś się stało?
 -Milczysz. – odparł po chwili ciszy.
 -Bo myślę. Aż tak bardzo się przyzwyczaiłeś do moich ciętych ripost i inteligentnych spostrzeżeń?
 -To aż przerażające, no nie?
 Silva uśmiechnęła się.
-No tak.
 -Stój. To tutaj.
 Stanęli przed białą ściana, która nie więcej niż półtorej godziny temu służyła im za drzwi.
 -Co teraz?
 -Tu moja inwencja twórcza się kończy. – szczerze przyznał Dante.
Przez chwile stali tylko i przypatrywali się ścianie, nie wiedząc, co zrobić. W końcu ich zachowanie mogło wzbudzić niepokój – to, że jeszcze się tak nie stało, było dla Silvy niezrozumiałe.
 -Czyli zero pomysłów? – zapytała po chwili, nawet nie patrząc na kuzyna.
 -Tak. U ciebie też?
 -Tak.
-Może ja wam pomogę?
 Odwrócili się równocześnie, błyskawicznym ruchem wyćwiczonym przez lata. Stojąca za nimi agentka Hadesu przekrzywiła głowę. Polokowane, rude włosy związała w kucyk. Na jej opalonej, trochę trójkątnej twarzy słabo odznaczały się piegi. Uśmiechnęła się do nich szeroko – nie było w tym ani odrobinę obłudy ani fałszu.
-Nie potrzebujemy pomocy. – spokojnie odparł Dante. – Chociaż…
 -Przepraszam za kolegę. – Silva westchnęła z rezygnacją, krytycznie kręcąc głową i spoglądając na kuzyna. – My rzeczywiście potrzebujemy pomocy: zgubiliśmy się. Jesteśmy tu nowi, a jakieś pół godziny, czterdzieści minut temu nadano sygnał, że jest tu jakaś McEver i to chyba źle, no nie? Więc chcieliśmy pójść na miejsce pościgu...
 -…i KTOŚ – łowca rzucił oskarżające spojrzenie Strażniczce. – kto zarzekał się zaledwie wczoraj, że poznał już bazę na wylot, oczywiście znowu się zgubił.
 Agentka Hadesu roześmiała się. Miała niesamowicie miły i delikatny śmiech.
 -Panie Vale, pani McEver, proszę się nie wygłupiać. Możecie mi nie ufać, ale beze mnie, nigdy nie dowiecie się, jak uciec z bazy Hadesu.


*

  
Nikolaj Bates rzucił okiem na zegar, wiszący nad drzwiami klasy. Zostało piętnaście minut do końca, a on dopiero kończył swój test. Widział zrozpaczone spojrzenie, które rzuciła mu Maddy, siedząca w ławce za nim, i krótko skinął jej głową.
 -Proszę pana. – chłopak podniósł rękę do góry, skupiając na sobie uwagę nauczyciela. – Sir, nie chcę się narzucać… ale czy ten zegar na pewno dobrze chodzi?
 Mężczyzna przeniósł spojrzenie na zegar. W czasie sekundy Madeleine i Nikolaj zamienili ze sobą testy i Bates miał teraz przed sobą do połowy rozwiązany sprawdzian – do tego jedna trzecia odpowiedzi była zła.
 -Tak, chodzi świetnie. – powiedział nauczyciel chemii.
 -Musiało mi się wydawać, sir. Przepraszam.
 Mężczyzna skinął głową, a Nikolaj rzucił się do pisania testu, co chwila nerwowo zerkając na zegar. Poprawił ostatnie zadanie trzydzieści sekund przed dzwonkiem i odetchnął cicho, rozsiadając się wygodniej.
 No, udało się.
 -No dobra, oddawajcie sprawdziany. – nauczyciel chemii ciężko podniósł się z miejsca i zaczął zbierać sprawdziany. Jak większość grona nauczycielskiego, i on nie zauważył, że Maddy podała mu test podpisany nazwiskiem Bates, a Nikolaj – nazwiskiem Vale.
 Chwile potem wyszli z klasy.
 -Ratujesz mi skórę, Nikolaj. – Madeleine odetchnęła z ulgą.
-Mogłabyś się czasami nauczyć. – zauważył łagodnie chłopak, bez cienia złości w głosie.
 -Próbuje, serio, ale… no, nie wychodzi.
 -Za dużo ciekawych serialów w telewizji? – zażartował.
 -Nie, usiłuje nauczyć się gotować. – pokręciła głową.

Chwile przyglądał jej się ze zdumieniem, ale najwyraźniej mówiła serio.
 -Jak ci idzie? – zapytał ostrożnie.
-Jak na razie, całkiem nieźle.
 -Maddy. – przyjaciel popatrzył na nią z troską. – Słuchaj, wydaje mi się, że twoje „nieźle” różni się od „nieźle” reszty świata.
 Madeleine westchnęła z irytacją.
 -No dobra, przypaliłam już trzy garnki, prawie obcięłam sobie rękę nożem, straciłam TRZY DNI na sprawdzenie w Internecie, co to znaczy „zeszklić cebulę” i spaliłam rosół, nie mówiąc już o reszcie potraw.
-A tak się da? – zapytał ze zdziwieniem.
 -Tak, okazuje się, że się da. – odparła, z zawiścią patrząc w podłogę.
 -No dobra, a otrułaś kogoś tymi swoimi wypiekami?
 Madeleine posłała mu dziwne spojrzenie.
-Sąsiadkę, ale tylko raz!
 Nikolaj nie powstrzymał śmiechu.
 -Ty sadysto. – rzuciła mu przyjaciółka, ale na jej ustach zatańczył niepewny, rozbawiony uśmiech.
 -Zawsze poprawiasz mi humor, Maddy. – powiedział szczerze chłopak. – No dobra, to była ostatnia lekcja. Co teraz robimy?
 -Może… skatepark? – popatrzyła na niego z nadzieją.
 -No dobra, może być. – z rezygnacją stwierdził Nikolaj. – Ale ja się będę tylko przyglądał.
 -Aż tak boisz się deskorolki?
 -Nie. Aż tak boje się ciebie, jeżdżącej na deskorolce.
 -Przecież jeżdżę dobrze.
 -Czy mi się tylko wydaje, czy ostatnio przewróciłaś stragan, używając do tego TYLKO I WYŁĄCZNIE tej nieszczęsnej deskorolki.
 -No, może. – Madeleine zrobiła smutną minę, ale po chwili machnęła na to ręką. – Ale tylko raz!

poniedziałek, 8 grudnia 2014


37

-Ciekawa sprawa. – stwierdził Dante.
 -Kontynuuj. – Silva rzuciła mu krótkie spojrzenie.
 -Jeszcze nigdy nie szedłem korytarzem blisko pięćset metrów, nie natykając się na ani jedne drzwi.
 Strażniczka westchnęła ciężko.
 -Wiem, wiem. Są ukryte, i to bardzo dobrze, więc możemy tak krążyć bez końca, nic nie znajdując. Już o tym pomyślałam.
 -I? – łowca z pewną nadzieją uniósł głowę.
Spojrzała na niego z urazą.
-Powiedziałam, że pomyślałam, a nie, że wymyśliłam.
 -No tak. – przyznał.
 Szli korytarzem już dobre dwadzieścia minut, skręcając raz po raz, klucząc w zaułkach, krążąc w kółko i nie dochodząc absolutnie nigdzie. Ściany w dalszym ciągu były lśniąco białe i sterylnie czyste. Nie odnaleźli także żadnego guzika, wajchy, przełącznika, którym dałoby się jakoś otworzyć któreś z ukrytych drzwi.
 Silva prychnęła cicho.
 -Wiesz co? Jednak wymyśliłam. Jeśli nie ma tu żadnego mechanizmu do otwierania drzwi, to steruje tym ktoś z wewnątrz. Siedzi w swoim mrocznym pokoju, wysłuchuje próśb o otworzenie tych a tych drzwi i podgląda nas przez kamery.
 -Wiem, co będziesz chciała teraz zrobić i protestuje. – Łowca gniewnie zmarszczył brwi.
Kobieta uśmiechnęła się do niego szelmowsko.
-Trochę na to za późno. – rzuciła, a potem podniosła głos. – Silva McEver, powtarzam, Silva McEver znajduje się w bazie!
 Przez moment nic się nie stało.
 -Chyba twoje założenie co do tego kogoś w mrocznym pokoju były błędne. – ze zdumieniem powiedział Dante.
W tym momencie jednocześnie otworzyła się przed nimi blisko dwudziestka ukrytych drzwi, burząc nijakość ścian. Z pomieszczeń błyskawicznie wysypywały się dziesiątki agentów Hadesu. Silva i Dante przyglądali się temu przez chwile, a potem, kiedy z najbliższego im pokoju wybiegł ostatni członek, z rozmachu zatrzaskując za sobą drzwi, Silva niepostrzeżenie rzuciła między nie a futrynę jakiś mały przedmiot, którego łowca nie zdołał zidentyfikować, bo synchronicznie jak androidy, blisko pięćdziesiątka agentów Hadesu odwróciła ku nim głowy i wbiła zimne, twarde spojrzenia.
 Strażniczka szturchnęła kuzyna w ramię.
 -To jest właśnie ten moment, w którym powinniśmy zwiać.
 -Dzięki za podpowiedź. – prychnął mężczyzna.
 Nie wiele myśląc, ruszyli biegiem.
 Nagle jakby pękł jakiś czar: w chwili ich ucieczki agenci podziemnego Hadesu przerwali ciszę, która dotąd między nimi panowała i rzucili się za nimi z krzykiem, który zaalarmował im podobnych. Silva i Dante kluczyli korytarzami, a po ich lewej i prawej stronie otwierały się setki drzwi, zza których wyglądały zimne, pełne wyrachowania twarze. Najpierw malowało się na nich zdumienie, potem ustąpiło grymasowi wściekłości, i coraz więcej osób dołączało do pościgu, tworząc zbitą, czarną masę, ciągle przyśpieszającą, tuż za plecami kuzynostwa. Strażniczka prowadziła, łowca prawie deptał jej po palcach, na zimno rozważając sytuacje: w walce nie mieli by szans, mieliby zbyt wielu przeciwników, ale… Silva miała plan. Rzadko kiedy wierzył jej, ale zawsze wierzył w nią.
 I zdawał sobie sprawę, że razem jakoś z tego wybrną.
 Po chwili Dante zrównał się z kuzynką: mimo, że agenci Hadesu wytężali wszystkie siły, spotęgowane jeszcze przez wściekłość na ludzi, którzy wdarli się do ich bazy, on i Silva wyforowali się do przodu o kilka długości i kiedy teraz skręcili gwałtownie, odcięli się od na ułamek sekundy od pogoni. W tym momencie Strażniczka wepchnęła go przez drzwi, które zablokowała wcześniej, do ciemnego, przestronnego pokoju, i zatrzasnęła je za nimi.
 Potem, ciężko oddychając, obsunęła się na ziemię.
 -Zrobiliśmy duże kółko, prawda? – Dante usiadł obok niej, skupiając się na wyrównaniu urwanego oddechu.
 -Coś w tym stylu. – przyznała Strażniczka.
 -Jakim cudem zapamiętałaś te wszystkie zakręty?
 Silva uśmiechnęła się lekko.
 -Mówiąc szczerze, nie zapamiętałam.
 -Czyli biegliśmy na ślepo? – z niedowierzaniem zapytał łowca.
 -Zdałam się na mój doskonały instynkt. – odparła, przymykając oczy. Uśmiech nadal nie schodził z jej warg, nawet kiedy kuzyn spiorunował ją wzrokiem.
 -Myślisz, że się zorientowali?
 -Że weszliśmy do jednego z pokojów? Na sto procent. Do którego? Nie mają pojęcia. Tu są setki drzwi, Dante. To po prostu niewyobrażalne.
 -Nie byłem przygotowany na to, że Hades będzie aż taki potężny.
 -Ja też nie byłam. – Silva uśmiechnęła się lekko, a potem z trudem dźwignęła się na nogi. – Dobra, podnoś się. Mamy jakieś piętnaście minut, zanim otworzą wszystkie drzwi.
 -Masz jakiś plan?
 -Pozwól, że ci przypomnę, że teraz twoja kolej.
 Łowca prychnął cicho.
 -Jesteś nieznośna, Silvo.
 -Dzięki.
 Pomieszczenie, w którym się znajdowali, było rozświetlone tylko dużym ekranem, umieszczonym na ścianie naprzeciw drzwi – pozostałe części pokoju jak stołu, krzesła i regały, były zalane bijącą od niego, bladą poświatą. Strażniczka ze zmarszczonymi brwiami podeszła do ekranu i wcisnęła coś na chybił-trafił.
 -Głowice jądrowe przygotowane do wystrzelenia. Zniszczenie Ameryki Południowej za pięć… cztery… trzy…
 Silva drgnęła lekko, spłoszona, ale naraz ze wściekłością odwróciła się w stronę kuzyna.
 -Dante, przestań!
 Łowca natychmiast przerwał odliczanie i uśmiechnął się do niej.
 -Wybacz, Silvo. Nie mogłem się powstrzymać.
 Prychnęła cicho, a potem odwróciła się znów do ekranu. Przez chwile stali przed nim ramię w ramię, usiłując jakoś rozpracować wykonywane przez niego czynności.
 -Może działa na głos? – zaproponowała Strażniczka. – No wiesz… tu chyba WSZYSTKO tak działa.
 -Można spróbować. – zgodził się łowca, cofając się o krok. – Komputer, podaj mi dane Jerome’a Rafts’a.
 Cichy szum wypełnił pomieszczenie, a potem na ekranie wyświetliła się strona, utrzymana w ciemnych barwach, na której większą przestrzeń zapełniało wielkie zdjęcie przywódcy moskiewskiego Hadesu.
 -Działa. – Silva uśmiechnęła się lekko, błądząc wzrokiem po życiorysie mężczyzny, który i tak znała już na pamięć.
 -On serio hoduje owczarki szwajcarskie? – z niedowierzaniem zapytał Dante. – Czy jak hm… ODWIEDZAŁAŚ GO, by POŻYCZYĆ klucz do skrytki, widziałaś je?
 -W pewnym sensie. – ponuro odparła Strażniczka. – Skończyłeś czytać?
 -Już dawno.
 -To świetnie. Komputer, przewiń do dołu.
 Ich oczom ukazała się reszta życiorysu: nudne, nudne, nudne… o! Silva zmarszczyła brwi. To było coś, czego nie wiedziała. Dante jakby niczego nie zauważył. Czyżby nie dostrzegł?
 -Komputer, wydrukuj mi to. – powiedziała stanowczo.
 Po chwili drukarka wyrzuciła z siebie trzy ciasno zapisane kartki, z zdjęciem Rafts’a figurującym po środku. Kobieta zrolowała papiery i wcisnęła je na dno swojego plecaka.
Widząc to, jej kuzyn nawet nie drgnął: znał ją już dosyć długo, by wiedzieć, że czasami lepiej jest nie pytać. -Powiem ci później. – krótko wyjaśniła mu kuzynka. – A teraz… Komputer, wyświetli mi Victora… hm.
 -Nie znasz nazwiska. – zgadł Dante.
 -Owszem, kiedy chciał się przedstawić, chyba mu przerwałam.
 -I to właśnie wyniki niepoprawnego zachowania. – filozoficznie stwierdził jej kuzyn.
 -W odróżnieniu od niektórym, ja nie jestem święta. – łowca chciał zaprotestować, ale Strażniczka ponownie spojrzała na ekran. – Komputer, wyświetl mi wszystkich członków Hadesu o imieniu Victor, razem z ich podobiznami.
 Na kilka sekund ekran stał się czarny, pogrążając pokój w mroku, a potem w błyskawicznym tempie zaczęły na nim wyskakiwać zdjęcia przeróżnych Victorów, jedno nad drugim, przewijając się w błyskawicznym tempie i rozmazując im przed oczyma.
 -Trochę ich jest. – zauważył Dante. – A zostało nam pięć minut.
 -Masz jakiś pomysł? – Silva rzuciła mu czujne spojrzenie.
 -To zależy, czy to się da zgrać na pendriva.
 Strażniczka uśmiechnęła się.
 -A masz go przy sobie?
 Rzucił jej małe urządzenie. Silva złapała je jedną ręką, odwracając się już w stronę ekranu. Błyskawicznie odnalazła komputer i po chwili wszystkie dane zgrywały się na pendriva.
 -Zgaduje, że nawet przy pomocy tego nie zdołamy skasować twoich danych z ich kart pamięci? – zapytał Dante.
 -Dobrze zgadujesz. – skinęła głową. – Badałam to przez ostatnie kilka miesięcy i okazuje się, że potrzebujemy do tego… jak to powiedzieć? Komputera matki. W Moskwie informacje były między innymi na papierze, trzymane w skrytce, ale tu przedstawia się to inaczej. Dobra, skończyło zgrywać. – podała mu pendriva. – Schowaj to gdzieś, Dante. Za chwile tu wtargnął. A, i masz już plan ucieczki?
 -Mam. – odparł zgodnie z prawdą. – Ale wcale ci się to nie spodoba.

sobota, 29 listopada 2014


36

Strychnina.” – uznała Julia zaraz po pierwszym, małym łyku zupy. Z wymuszoną radością uśmiechnęła się do czujnie obserwującej ją Rozy, a kiedy ta obróciła się na chwile, wypluła truciznę do barszczu.
Co za szkoda. Normalnie byłaby to świetna zupa.
Łowczyni zastanawiała się przez chwile, jak pozbyć się zawartości talerza. W czasie ostatnich miesięcy już kilka razy natykała się na truciznę w jedzeniu serwowanym u Phantomhim’ów i zawsze pozbywała się dania w inny sposób. Podmieniała talerze, wrzucała jedzenie do morza, podlewała nią stojące w salonie paprocie, przez całkowity przypadek tłukła talerze oraz - jeśli miała dosyć czasu – wylewała zupę do zlewu, i przez cały czas dziękowała w duchu cioci Silvie za lata męczących ćwiczeń w rozpoznawaniu trucizn.
-Dlaczego nie jesz? – Valerian zastygł z łyżką w pół drogi do ust i przyjrzał jej się z ciekawością.
-No… wiesz…
-Jak ci nie smakuje, to przecież nie musisz. – łagodnie wytłumaczył jej chłopak.
-Przecież wiem. – Julia markotnie przelewała zupę z łyżki do talerza. – Nie, żeby mi nie smakowało, po prostu… - rozpaczliwie starała się znaleźć jakieś sensowne wytłumaczenie, świadoma, że przypatruje jej się ciekawie dwójka Phantomhim’ów. Nagle ją olśniło. – Jestem uczulona.
-Na co? – podejrzliwie zapytała Roza.
Na arszenik, cyjanek, strychninę, przeróżne wyciągi z trujących grzybów oraz materiał pirotechniczny, dodawany mi do jedzenia.” – pomyślała jadowicie.
-Na nabiał. – odparła głośno.
-Jesz u nas od PÓŁ ROKU i dopiero teraz nam to mówisz? – Valerian patrzył na nią z niedowierzaniem.
-Skaza rodzinna, występuje u McEver’ów w wieku czternastu, piętnastu lat. Mi zdiagnozowano to dopiero w z ostatnią środę, dwa dni temu. – skłamała. – Za kilka miesięcy powinno minąć. Czy mogę prosić o szklankę wody?
-A nie wolisz kompotu? – zapytała kobieta.
-Nie, dziękuje, wole wodę. – Julia uśmiechnęła się, mając nadzieje, że nie wypadło to zbyt złośliwie.
Kobieta westchnęła ciężko, wzięła od niej talerz i poszła do kuchni. Valerian przez chwile nasłuchiwał jej oddalających się kroków. Wreszcie z ukosa spojrzał na przyjaciółkę.
-Dziedziczne uczulenie na nabiał, co? – zapytał zgryźliwie.
-Sam nie wymyśliłbyś niczego lepszego. – dziewczyna lekceważąco machnęła ręką.
-Aż tak ci u nas nie smakuje?
-W gruncie rzeczy, smakuje. Chyba, że, tak jak dzisiaj, w daniu dnia znajduje się jakieś pięć gramów strychniny. – strychnina rzeczywiście tam była, ale jej ilość Julia wzięła z głowy. Nie miała pojęcia, ile tego tam było.
Valerian wyglądał, jakby się czymś zadławił.
-Że CO???
-Nie przejmuj się, w twoim talerzu nie ma.
-Skąd wiesz? – chłopak podejrzliwie spojrzał na zupę.
-Na przykład dlatego, że jeszcze żyjesz. A poza tym arszeniku też nie dostałeś. Ani cyjanku, poprzednim razem.
-Ciocia Roza często dodaje ci coś takiego do jedzenia?
-Czasami. Żeby było zabawniej. – wycedziła Julia, patrząc przez okno.
W tym momencie Roza weszła do kuchni i postawiła przed nią szklankę z wodą. Przez chwile łowczyni czujnie przyglądała się zawartości naczynia, a potem pociągnęła pojedynczy łyk.
-Zadowolona? – ponuro zapytała kobieta.
-Jasne.
Julia miała ochotę dodać, że woda mogłaby być gazowana, ale coś jej mówiło, że wtedy mocno by przeholowała.
Z doświadczenia wiedziała, że w dręczeniu ludzi łatwo popaść w przesadę.

*

-Cóż, mimo wszystko nadal upieram się, że schodzenie do kanałów było złym pomysłem – stwierdził Dante wcale nie jakimś bardzo pesymistycznym tonem.
-Zamknij się. – uprzejmie doradziła mu Silva.
Szli starym, podziemnym kanałem, ciągnącym się pod miastem. Wąski, suchy pas przy ścianie, którym podążali, był chyba jedynym w miarę normalnym miejscem w klaustrofobicznie małym korytarzu. Ściany były śliskie i pokryte grubą warstwą pleśni i mchu.
Strażniczka omiotła snopem światła z latarni najbliższe otoczenie: przy ścianie przemknął szczur, niewielkie, szare stworzenie, która na widok oślepiającej jasności stanęło na tylnych łapkach i syknęło wściekle.
Dante uśmiechnął się lekko na jego widok.
-Cóż, przynajmniej nie jesteśmy tu sami.
-Pogadaj z nim, na pewno się zakolegujecie.
Silva była zła. Na sto procent gdzieś tutaj powinien się znajdować jeden z korytarzy podziemnej placówki Hadesu, ale nigdzie tutaj go nie było.
Strażniczka nie mogła uwierzyć, że ktoś tak łatwo ją wykiwał.
-Nie powinnaś się tak wściekać, Silvo. – uspokajająco stwierdził Dante.
-Nawet mnie nie dener… hej, ty też to słyszysz?
Przez szum wody oraz bulgotanie w rurach usłyszeli jakąś niewyraźną rozmowę, dochodzącą z niedaleka. Ktoś coś mówił, ktoś się śmiał. Rozległy się przytłumione kroki, coraz głośniejsze, a potem znów cichnące.
Po chwili zapanowała cisza.
Spojrzenia Dantego i Silvy skrzyżowały się.
-Za tą ścianą? – zapytała kobieta.
Łowca skinął głową.
Silva ostrożnie przesunęła wolną ręką po szorstkiej powierzchni – na tym akurat odcinku spośród mchu wyzierał kamień, z którego przed laty zbudowano kanały. Nagle pod palcami Strażniczki kawałek kamienia, o trójkątnym kształcie, z ostrym czubkiem skierowanym centralnie w dół, zapadł się w głąb ściany. Mechanizm nie wydał żadnego dźwięku: po prostu ściana rozsunęła się, tworząc dwa skrzydła i ujawniając ich oczom długi, sterylnie czysty, biały korytarz. U powały sufitu płonęły jarzeniówki.
Silva zgasiła latarkę. Na jej twarzy pojawił się uśmiech, a potem odwróciła się w stronę kuzyna.
-Panie przodem. – rzuciła z rozbawieniem.
Łowca posłał jej urażone spojrzenie, więc pierwsza weszła do korytarza, a on dopiero za nią, chowając latarkę do plecaka. Przejście zamknęło się za nimi, na powrót stając się ścianą – spojenia i zawiasy mechanizmu ukryte były gdzieś w środku niej.
Po drugiej stronie rozciągała się idealnie płaska powierzchnia, bez najmniejszego śladu jakiegokolwiek ukrytego przejścia.
-Nie podoba mi się to. – stwierdził Dante.
-Mało co ci się podoba. – Silva beztrosko wzruszyła ramionami. – Strażniczka, łowca, placówka tajemniczej organizacji: wiesz, co to oznacza?
-Zniszczenie co najmniej połowy miasta.
Oczy jego kuzynki zabłysły radośnie.
-Dokładnie. Będzie zabawa, no nie?

*

Madeleine Vale wisiała na barierce, zaczepionej pod sufitem, do góry nogami i czytała, nie zważając, że jej rozpuszczone włosy unoszą się tuż nad ziemią.
Nikolaj, który właśnie wchodził do pokoju, nucąc pod nosem, zastygł nagle w bezruchu i przez dobrą chwile gapił się na nią z niedowierzaniem, graniczącym z dziwnym, nabożnym wręcz lękiem. Wreszcie dziewczyna rzuciła mu krzywe, podejrzliwe spojrzenie.
-Coś się stało?
-Niemożliwe. Nieprawdopodobne. Niesamowite. To cud!
-Chodzi ci o to, że nie wiedziałeś, że tak potrafię? Umiem tak zwisać cały dzień.
-Chodzi mi o to, że ty CZYTASZ. – oszołomiony Nikolaj opadł na kanapę. – Przyznaj się, doznałaś objawienia.
Madeleine roześmiała się krótko.
-Muszę cię zawieźć, ale nie czytam niestety niczego z wspaniałego dorobku literatury, starannie zbieranej przez ludzkość na przestrzeni wieków. To kryminał.
-Mimo wszystko, to już jakiś postęp. – pocieszył ją przyjaciel. – Przeszłaś od gazety z programem telewizyjnym do książki, w której nie ma obrazków.
Maddy znowu parsknęła śmiechem, rzuciła książkę na kanapę, a potem chwyciła się rękami drążka, odpychając się nogami i zrobiła coś, co w zamierzeniu miało być saltem, ale wyszło trochę krzywo.
-Ciągle jeszcze to ćwiczę. – wyjaśniła mu usprawiedliwiająco.
-I tak idzie ci nieźle. – Nikolaj uśmiechnął się lekko. – Zadzwoniłaś do mnie, więc musiało się stać coś ważnego. A więc?
-Wiesz, jaki dzisiaj dzień?
-No… jest niedziela.
-Toteż właśnie, niedziela wieczór. Co zwykle robisz w niedzielni wieczór?
-Uczę się. – bez zastanowienia odparł chłopak, chociaż przyszło mu do głowy, że to chyba nie jest dobra odpowiedź.
Madeleine westchnęła ciężko.
-Ja podobnie, co sprawia, że jesteśmy dwiema chyba najnudniejszymi osobami w szkolę. Postanowiłam to zmienić?
-Czyli? – ostrożnie zapytał Nikolaj.
-Czyli wypożyczyłam film akcji. Wpakuj popcorn do mikrofalówki, dzisiaj czeka nas co najmniej tuzin strzelanin i napad na bank.