49
-Madeleine, wiesz, że twoi bracia za nami idą? – upewnił się Nikolaj kiedy przeciskali się przez nowojorski tłum.
-Ignoruj ich, ja praktykuje to od lat. – odparła dziewczyna, nie poświęcając mu zbyt wiele uwagi.
-Świetny pomysł. – stwierdził ironicznie.
-A czego oczekiwałeś? W końcu to MÓJ pomysł. – Maddy nie załapała ironii, co było u niej dosyć niespotykane.
-Możesz mi wytłumaczyć, czemu tak pędzimy?
-Bo wydawało mi się, że dostrzegam Jill.
-Gdzie? – zaciekawił się Nikolaj.
-No właśnie teraz nigdzie. A mogę się założyć, że przed chwilą tu byli. Ona i Arashi, ma się rozumieć. Chwila, widzę ich! Teraz w tą!
Nikolaj przeprosił jakiegoś grubego turystę, którego potrąciła młoda łowczyni i pobiegł w ślad za nią. Tłum rozstąpił się na chwile i teraz i on zobaczył łowczynie i zabójcę, przechodzących przez ulicę.
-Szybciej! – Madeleine pociągnęła go za rękę prosto przez ulicę.
O włos uniknął śmierci, mijając żółtą taksówkę jadącą z nieprzepisową prędkością, w ostatniej chwili uskoczył spod maski przerażająco zielonego forda, potknął się o krawężnik i z trudem odzyskał równowagę.
-Zwariowałaś? – zapytał z przerażeniem.
Maddy go nie słuchała, zresztą jak zwykle.
-No nie, znowu ich zgubiłam – jęknęła cicho.
-Nas szukacie? – obok nich natychmiast zmaterializował się Cyryl. Nikolaj, widząc zmaltretowanego Metodego, rzucił mu współczujące spojrzenie.
„Z ciebie też chcieli zrobić ofiarę drogową, nie?” – pomyślał.
Metody zrozumiał i z bolesnym uśmiechem pokiwał głową.
-Odsuń się, zasłaniasz mi widok. – Madeleine posłała Cyrylowi ostre spojrzenie. Chwyciła go za włosy i pochyliła mu głowę, jednocześnie podnosząc się na palcach, żeby ogarnąć widok za jego plecami. – Nie, nic nie ma.
-Puścisz moje włosy? – warknął jej brat. – Rozburzą się.
-Już i tak wyglądasz jakby przejechała cię śmieciarka, czego jeszcze chcesz.
-Bo taki mam styl! Wiesz, jak długo rano układałem te włosy?!
-Jak wsadzisz głowę pod włączony mikser to identyczną fryzurę będziesz miał w pięć sekund. – zauważyła sucho.
-Dzięki, ale raczej nie wypróbuje sposobu.
-Twoje prawo. Moglibyście już sobie iść? Zgubiliśmy przez was Julie i Arashiego.
-Ale przecież ja ich widzę. – Metody spojrzał na nią z rozbawieniem.
-GDZIE? – siostra dopadła go w ułamku sekundy, prawie strącając pod jadące ulicą auta.
-Tam. – poprawił profesorskie okulary, wskazując Jill i zabójcę, oddalających się chodnikiem.
-Jak ich zauważyłeś? – zapytała ze zdziwieniem.
-No nie wiem, chyba oczyma. – wygładził pomiętą koszule.
-Szybko! – dziewczyna w ułamku sekundy zniknęła w tłumie, biegnąc z kierunku wybranym przez łowczynie i jej przyjaciela.
-Pa, na razie. – Cyryl pomachał bratu na pożegnanie i ruszył za nią.
Nikolaj i Metody wymienili zrezygnowane spojrzenia. W końcu starszy chłopak uśmiechnął się z pewnym zażenowaniem.
-Lubisz lody? – zapytał.
*
-Twoja przeciwniczka i jej młody brat idą za nami. – powiedział Arashi, na mgnienie oka dostrzegając odbicie osób, o których mówił, w witrynie obok.
-Serio? – Julia rzuciła okiem na tą samą witrynę. – Rzeczywiście. Dobrze, że mnie uprzedziłeś.
-Merci. Za pochwałę. – zabójca uśmiechnął się do niej lekko. – Tak się mówi?
-Tak. Może być też „Merci madame” do mężatki lub starszej kobiety lub „Merci mademoiselle” do panny. A poza tym mówisz ze złym akcentem.
-Akcent musi być?
-Powinien. Dobra, a teraz przedstaw się, powiedz jak masz na imię, ile masz lat i… Dlaczego oni ciągle za nami łażą?
-Tego ostatniego akurat nie umiem. – z rozbawieniem stwierdził Arashi.
-Wiesz, o co mi chodzi. Czemu tak się uczepili? Spróbujemy ich zgubić?
-Ale księgarnia jest już tu.
-Lekcja na dzisiaj – uwaga nie dotyczy francuskiego. – Julia uśmiechnęła się lekko, widząc zawiedzioną minę przyjaciela. – Otóż to, co będziemy teraz robić, większość, dla przykładu wujek Dante, nazwał by wariactwem. Ciocia Silva powiedziałaby, że to trening. Dla mnie to zabawa. Nazywa się „Wykołuj Vale’a” i zasady są dosyć proste.
Wytłumaczyła mu je pokrótce. Z uśmiechem skinął głową.
-Z chęcią się pobawię, czemu nie.
-I pamiętaj, nie zrób im za dużej krzywdy. – mrugnęła do Arashiego radośnie. – Dobra, no to na pięć. Raz…
-Julia! Hej, Julia! – dziewczyna zaklęła cicho, słysząc głos Cyryla kilkanaście metrów z tyłu.
-Dwa, trzy, cztery, pięć! – odliczyła błyskawicznie. – Już!!!
Rozdzielili się. W ułamek sekundy straciła zabójcę z oczu i uśmiechnęła się lekko, startując.
„Wykołuj Vale’a” od wczesnego dzieciństwa było jej ulubioną grą.
*
Dante sączył pozbawioną smaku herbatę w zamyśleniu przypatrując się nieskazitelnej twarzy niesamowicie dalekiej kuzynki, która gadała bez opamiętania.
Ciemnoblond włosy, zielone oczy, delikatne rysy – wszystkie te rzeczy cechowały wygląd McEvera. Veronica nosiła kiedyś to nazwisko. Teraz, po wyjściu za mąż, miała jakieś inne, którego nie potrafił spamiętać.
Jak na razie przerażeniem napawał go fakt, że to TA Veronica.
Wrócił myślami do rodzinnego domu, w którym jakieś dwa tygodnie temu Silva streściła jego przygodę z dzieciństwa – przygodę, świetnie powiedziane – w którą zamieszana była kobieta.
Łowca przypomniał sobie zdanie swojego dziadka, Ikara Vale’a, który uparcie twierdził, że McEver’ów powinno się zabijać zaraz po narodzinach, a przynajmniej obcinać im języki. Wcześniej zawsze uważał, że to przesada, teraz nagle zrozumiał słuszność tego środku.
Bo oczywiście Silva, jego wyjątkowo subtelna i dobrze wychowana kuzynka, natychmiast wspomniała o tej feralnej historii.
-Och, dokładnie to pamiętam!
Mimo, iż Dante nie widział łowczyni od lat, dalej czasami zachowywała się trochę, jakby była przygłupia i dalej doskonale pamiętał, że ona zdecydowanie nie jest przygłupia. Była niesamowicie inteligentna, jak każdy w je rodzinie.
Veronica zaśmiała się cicho.
– To były czasy, prawda, Dante? Musiałam was bardzo denerwować, ale byłam tylko małym dzieckiem.
-Oczywiście. – posłał jej tylko trochę wymuszony uśmiech.
-Och, i ja i Dante wspominamy to bardzo ciepło. – Silva uśmiechnęła się ledwo dostrzegalnie, maskując parsknięcie śmiechem szybkim łykiem herbaty.
Kopnął ją pod stołem.
-Naprawdę? A zrobiłam z siebie głupią. – Veronica napiła się, elegancko odchylając palec. – Richard mówi, że w dzieciństwie musiałam być doprawdy nieznośna. Przedstawiałam ci już Richarda, Dante?
Chwilowo łowca panicznie usiłował sobie przypomnieć kim jest Richard. Przyjaciel? Pracodawca? Znajomy ze studiów?
-To jej mąż. – wycedziła Silva przez zęby, wykorzystując fakt, że Veronica rzuciła okiem na zegar.
-Och, jasne, że tak. Świetnie pamiętam Richarda! – Dante w duchu odetchnął z ulgą. – Wspaniały facet.
-Też tak myślę. – łowczyni obdarowała go czarującym uśmiechem, w którym jednak, gdzieś głęboko kryła się kpina. – A ty masz kogoś?
-Nie. – powiedział Dante.
-Tak. – w tym samym momencie stwierdziła Silva.
Łowca posłał jej czujne spojrzenie.
„Nie odważysz się”.
Głupie stwierdzenie. To Silva, jasne, że się odważy.
-Jak na razie nie chcę mi mówić kto to, ale zgaduje, że jest… - Strażniczka w myślach przeleciała portrety kobiet, które jej kuzyn odwiedzał w Wenecji. Połowa z nich miała brązowe włosy. – Brunetka. Ładna, rzecz jasna. I pewnie też…
-To nie brunetka! – zaprzeczył poirytowany łowca.
Nie wiedział, że Silva w myślach właśnie skreśliła połowę swojej listy. Uśmiechnęła się promiennie i podniosła filiżankę z herbatą do ust.