42
Ochroniarze nie zauważyli go do momentu, kiedy jeden z nich padł nieprzytomny na ziemie. Nie byli łowcami, przez co Dante poczuł srogi zawód. Lubił walczyć z kimś na swoim poziomie.
Ostatni opadł na posadzkę bez ducha właśnie wtedy, kiedy z mroku wyszła Silva. Uniosła brwi na widok pobojowiska, a potem uśmiechnęła się do kuzyna.
-To on. Znalazłam fenomenalne drzwi, naprawdę i za nimi… zresztą, sam zobaczysz. – podrzuciła w powietrze niewielki aparat.
-Jesteś pewna?
-Mam na tym aparacie mnóstwo obciążających go dowodów. – wytłumaczyła pośpiesznie. – Czemu pobiłeś tych miłych gentelmanów, kuzynie?
-Dla rozrywki. – ironicznie odparł Dante.
-To miło. Ale czy na serio… - Silva urwała, słysząc pośpieszne kroki w korytarzu, którym przyszedł jej kuzyn. Posłali sobie zaniepokojone spojrzenia, a potem Strażniczka westchnęła cicho. – Ale naprawdę? Musze? Znowu?
Wygładziła fałdy sukni, posłała Dantemu spojrzenie „Jak mnie nie złapiesz, zabije cię” i udając zemdloną osunęła się na posadzkę. Łowca chwycił ją w ostatniej chwili.
W następnym momencie zza zakrętu wybiegli ochroniarze. Ci z kolei byli już z pewnością łowcami. Dante w myślach pogratulował sobie ukrycie amuletu w kieszeni garnituru.
-To… to straszne! Skandaliczne! Potworne! – wykrzyknął. – Moja partnerka zemdlała! To pobojowisko…. Wy to nazywacie porządnym domem. Już nigdy tu nie przyjadę! Co im się stało? Nie żyją? Kto im to zrobił? Byłem narażony na śmierć. JA byłem narażony!
Zauważył kątem oka, że jego omdlała kuzynka nie potrafi powstrzymać lekkiego uśmiechu i lekko kopnął ją w kostkę.
-Widział pan napastnika? – poważnie zapytał jeden z ochroniarzy.
-Czy WIDZIAŁEM!? Co za impertynenckie zachowanie! Doniosę o tym twojemu szefowi! Oczywiście, że nie widziałem. Szliśmy z tymi oto gentelmanami, kiedy nagle usłyszeliśmy krzyk, a potem kucnąłem i zasłoniłem oczy! Mam przez was zszarpane nerwy! Pozwę was do sądu! Nie wywiniecie się z tego!
Ochroniarze byli zszokowani, natomiast Silva z trudem powstrzymywała śmiech.
-Czy ten… ten napastnik ich zabił? Mam nadzieje, że nie było krwi. Mogła mi zachlapać marynarkę! Czy widzicie jakieś plamki?
-Nie. – wykrztusił jeden z mężczyzn.
-Kłamca! Jest. O, tutaj. I tu. Wiecie, ile kosztował ten garnitur? CZY WIECIE?!
-Ile? – zaciekawił się tamten.
Dante prawie wyszedł z roli. Nie spodziewał się takiego pytania.
-DUŻO! – ryknął. – Wzywam mojego prawnika! Niech ktoś ją przejmie.
Podał znieruchomiałą Silve najbliżej stojącemu mężczyźnie i wyciągnął komórkę.
-Niech pan nie dzwoni, my to załatwimy. – jęknął jeden z ochroniarzy. – Wyczyścimy marynarkę… usuniemy ciała….
-Zapłacimy za terapeutę. – dodał drugi. – Najlepszego w mieście.
-No…. Może. – ponuro stwierdził Dante, chowając komórkę. – Niech będzie. Si… znaczy, Sybill, idziemy. Niech któryś z panów ją obudzi. Ona jest nieznośna.
Budzenie nie było potrzebna. Strażniczka gwałtownie otworzyła oczy, wyrwała się ochroniarzowi, uderzyła go w twarz, a potem cofnęła się w stronę kuzyna.
-Jak pan śmie!? – wykrzyknęła. – Pan zmiął moją jedwabną sukienkę! Czy pan mył ręce? Nie, prawda? Tego już nigdy nie będzie się dało doprać! Pieniądze wyrzucone w błoto!
Zszokowani ochroniarze z niedowierzaniem gapili się na parę z piekła rodem, zastanawiając się, które z nich jest gorsze.
-Chodź, James. – Silva wzięła kuzyna pod ramie i posłała mężczyznom ostatnie, pogardliwe spojrzenie. – Oddalmy się od tych tutaj panów. Mam ochotę na odrobinę szkockiej.
-Oczywiście, kochana Sybill. Nie możemy pozwolić, żebyś znowu zasłabła, moja droga. – Dante z trudem wydusił słowa „kochana” i „droga”. – Żegnam panów.
Odchodząc, mruknął jeszcze pod nosem.
-Gorszące, naprawdę gorszące…
Musiało być cudem, że ochroniarze nie dojrzeli aparatu ukrytego w ręce Silvy i nie usłyszeli, jak para profesjonalistów nie oddaliwszy się o dwadzieścia metrów, wybucha śmiechem.
*
-Tylko ja to widziałam, czy wy też? – wykrztusiła zszokowana Natalia.
Adrian splótł palce jej ręki ze swoimi.
-My też.
-Błagam, powiedzcie, że mamy zapisaną tą scenę. – Julia wyrwała laptop Madeleine i zaczęła nerwowo uderzać w klawisze. Po chwili odetchnęła z ulgą. – O Bogu dzięki, zapisało się. Już się bałam.
-Poco ci to? – zapytał Metody, unosząc brew. – Czyżbyś zamierzała szantażować ciocie Silva i wujka Dantego.
-Nie. – Julia spojrzała na niego z urazą. – Nie jestem samobójczynią. Zamierzam to pewnego dnia pokazać moim wnukom.
-Oczywiście, że ona nie jest samobójczynią. – przyznał Cyryl i wyczekująco popatrzył na łowczynie, jakby oczekiwał, że ta poklepie go po głowie.
Nie poklepała.
Madeleine lekko dotknęła ramienia Nikolaja. Uśmiechnął się do niej z przymusem, ledwie na ułamek sekundy odrywając spojrzenie od Natalii i Adriana.
Od ich splecionych rąk.
-Adrian jest Ok., przestań patrzyć się na niego jak wilk na owce. – stwierdziła.
-A tak się patrzę? – zapytał trochę nie przytomnie.
-Owszem, tak się patrzysz. Błagam cię, Nikolaj.
-Przepraszam. – mruknął niechętnie. – To moja młodsza siostrzyczka. Nic mnie nie obchodzi, że on jest łowcą…
-Przystojnym łowcą. – cicho uzupełniła Madeleine.
Posłał jej takie spojrzenie, jakby oszalała.
-Proszę, ty się w nim nie zakochałaś, prawda?
-Jasne, że nie. Nawet nie specjalnie mi się podoba. Ma fajnie włosy, ale nie lubię takich brązowych oczu. Prawie jakby był Vale’em. Wole, jak są ciemnogranatowe. Jak nocne niebo. – przygryzła lekko wargę, wyczekująco spoglądając na Nikolaja, ale on dalej był myślą przy swojej siostrze i jej domniemanym chłopaku.
Nie zrozumiał podtekstu. No jasne. Nie mogła się spodziewać niczego innego.
Westchnęła ciężko.
-Jesteś moim najlepszym przyjacielem. – powiedziała cicho.
Niestety.
*
Lucas nerwowo wyglądał Silvy i Dantego. Gdzie oni się podziewali? Vale zniknął w ciemnym korytarzu z boku sali jakieś pół godziny temu, Strażniczka jeszcze wcześniej.
Czyżby coś działo się nie po ich myśli.
Z ulgą zauważył, że szukane przez niego osoby na nowo pojawiły się w pomieszczeniu. Silva wdała się nawet w rozmowę z Dellixem. Do uszu Lucasa doleciały takie słowa jak „miecz obusieczny” a potem „katana”. No jasne, o czym innym mogliby rozmawiać.
Chłopak szepnął coś do Lane i chciał już podejść do Dantego, kiedy do sali wszedł gospodarz.
Lucas wyobrażał go sobie gorzej.
Straszniej.
Mężczyzna, który się pojawił, nie miał blizn ani szram na twarzy. Wyglądał tak, jak powinien wyglądać miliarder. Jak szanowny, znudzony pan w średnim wieku.
Dante widział to trochę inaczej.
Przechodząc przez pomieszczenie, Rolling utkwił oczy właśnie w nim. Czarne, pełne niemej nienawiści. Łowce przeszedł mimowolny dreszcz.
Silva położyła mu rękę na ramieniu i nachyliła się do jego ucha.
-Dosyć przerażający, nie? Nie przejmuj się, nic nam nie grozi. Jeśli ten facet ma jakieś twoje zdjęcia, to tylko w tym upiornym płaszczu. A bez niego wyglądasz prawie tak, jakbyś był przystojny.
Dante zareagował tak jak zawsze.
-Mój płaszcz nie jest upiorny. – milczał przez chwile, a potem dodał. – Co miało znaczyć, to, że bez niego wyglądam prawie tak, jakbym był przystojny?
W odpowiedzi Silva posłała mu beztroski uśmiech.
Rolling wyszedł na podwyższenie i zastukał srebrną łyżeczką w kieliszek do wina. Muzyka ucichła w jednej chwili, tańczące pary znieruchomiały. Jak szmer wiatru, po Sali rozszedł się nerwowy szept, a potem wszyscy umilkli.
Rolling uśmiechnął się z ponurym zadowoleniem.
-Witam państwa. – powiedział cicho. – Na tym balu. Pewnie zastanawiacie się, dlaczego go zorganizowałem. Otóż odpowiedź jest prosta. Z jednego, jedynego powodu… - mężczyzna na nowo utkwił wzrok w Dantym a potem uśmiechnął się, odsłaniając wszystkie zęby w okrutnym uśmiechu. – Pragnę wam przedstawić pewne dwie osobistości. Panie Vale, panno McEver – pozwolicie do przodu?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz