43
Silva nie zastanawiała się ani przez moment: sztylet błyskawicznie znalazł się w jej dłoni, zakręciła się, kalecząc jednego z biegnących w jej stronę ochroniarzy, drugiemu podcięła nogi klnąc w myślach długą suknie. Uchyliła się przed ciosem, rzuciła okiem na sytuacje Dantego i oberwała w skroń. Poczuła gorącą krew spływającą po policzku i uderzyła kantem ręki w twarz napastnika. Trafiła idealnie w punkt, który odbierał czucie w całym ciele.
Mężczyzna padł na ziemię.
Zdążyła obezwładnić kolejnych trzech, natomiast jej kuzyn miał już na swoim koncie podobną liczbę, kiedy cichy trzask odblokowanego spustu uświadomił jej, że to nie jest zabawa. Spojrzała na lufy wymierzonych w nich pistoletów. Była pewna, że sama zdoła uskoczyć, w końcu miała w sobie pradawną krew Strażników, ale wolała nie ryzykować życia kuzyna.
-Panno McEver, prosiłbym o odrzucenie broni. – Rolling uśmiechnął się chłodno.
Silva prychnęła cicho i cisnęła sztylet pod nogi jednego z prześladowców. Mężczyzna zaśmiał się głucho.
-Oddaj CAŁĄ broń, Strażniczko.
Przewróciła oczyma i wyciągnęła długie, zabójczo ostre wsuwki z włosów, potem nóż do rzucania z rękawa, trzy długie, wąskie ostrza, dotychczas maskujące się jako przytrzymujące wiązania jej sukienki, krótki miecz schowany między fałdami ubioru, długą szpile wpiętą w mankiet, a na końcu lekko podniosła sukienkę i wyjęła z cholewki buta cztery małe noże.
-Czy panowie mogli by się odwrócić? – stwierdziła z przepraszającym uśmiechem. – Mam jeszcze kilka sztyletów do wyjęcia.
-Bez żartów. – warknął Rolling. – Teraz za mną. Proszę państwa – zwrócił się do gości. – Prosiłbym, aby nie martwić się tym małym zdarzeniem. Wracajcie do zabawy. Muzyka!
Zabrzmiały pierwsze dźwięki skrzypiec. Silva i Dante skrzyżowali spojrzenia, ale zgodnie stwierdzili, że to jeszcze nie czas na ucieczkę. Łowca oczyma wskazał na Dellix, Lucasa i Lane, dalej stojących w tłumie. Mieli asa w rękawie, o którym przeciwnik nie wiedział.
Wyszli z sali balowej tym samym korytarzem, który prowadził do gabinetu Rollinga. Silva owinęła sznurek aparatu pod rękawem, dookoła ramienia i pilnie obserwowała łowców, którzy ich eskortowali. Piętnastka dobrze wyszkolonych wojowników.
Dante posłał jej ironiczne spojrzenie, które zrozumiała bez trudu.
„Teraz wreszcie Rolling cię docenił, nieprawdaż?”
Uśmiechnęła się i lekko skinęła głową.
*
-Złapali ich! CO teraz robimy? – zapytała Lane lekko drżącym głosem, gdy łowcy wyprowadzili Dantego i Silve z pomieszczenia. Wyglądała na mocno zaniepokojoną.
-Nic. – Lucas wzruszył ramionami.
I dziewczyna, i Dellix popatrzyli na niego ze zdumieniem.
-Chcesz ich zostawić? – wyksztusił barczysty wojownik.
-Nie rozumiecie. – chłopak niedbale machnął ręką. – Chwilowo możemy tylko pogorszyć sytuacje, a tego w końcu nie chcemy. I tak nie dalibyśmy rady piętnastce łowców. Jeśli ta McEver i Dante nie dali rady…
-Bardzo w nich wierzysz. – ironicznie stwierdziła Lane.
-Czyżbyś nie widziała, jak walczyli w katedrze? – prychnął.
-Lucas ma racje. – zauważył Dellix. – Silva McEver jest Strażniczką, umiejętnościami przewyższa nas wszystkich razem wziętych. Jeśli ona nie dała rady, to nikt nie da.
-Aha, czyli mamy stać, czekać i patrzeć, tak? – Lane z oburzeniem uniosła brwi.
-Nie. – Lucas pokręcił głową. – Musimy ustalić plan.
*
Silva starannie wygładziła fałdy sukni i posłała najbliżej idącemu łowcy smutny, melancholijny uśmiech. Odpowiedział uśmiechem. Jednocześnie wiedziała, że Dante wolałby, żeby teraz nie kombinowała. Ale jeśli nadarza się okazja, trzeba ją wykorzystać, jak ktoś kiedyś powiedział.
Silva mgliście przypomniała sobie, że był to chyba jakiś zabójca z wiktoriańskiej Anglii. Miły gość, chyba go powiesili.
-Gdzie nas prowadzicie? – zapytała drżącym, ledwie słyszalnym głosem.
-Tam, gdzie każe pan Rolling. – flegmatycznie odparł zauroczony nią łowca.
-Czyli? – pozwoliła, żeby jej oczy napełniły się łzami. – Czy… czy on nas zabije?
Łowca spojrzał na nią ze współczuciem.
-Nie sądzę, żeby on chciał zabić tak miłą panienkę. Najwyżej jego, on jest niebezpieczny. – wskazał głową na Dantego.
„Chwila…. To byłby niezły patent.” – Silvie na krótką chwile rozbłysły oczy.
Za jednym zamachem przeżyć i pozbyć się Dantego? Świetnie, po prostu świetnie. Cóż, ale Melisa mogłaby być o to trochę zła. A poza tym…
Silva na chwile wstrzymała oddech.
Jeśli Dante odda ducha teraz, ona nigdy nie dowie się, kto był dziewczyną kuzyna. Była jeszcze kwestia tego, że wtedy już raczej na pewno nie dane jej będzie zostanie druhną, co było dosyć znaczącym faktem.
-Ale dlaczego trzeba zabijać kogokolwiek? – zdumionymi, niewinnymi oczyma spojrzała na łowcę.
-Bo tak karze pan Rolling. Zrobimy to, co mówi.
-Nawet jeśli powie, żeby mnie zabić?
Mężczyzna zawahał się.
-Tak. Nawet wtedy.
„A szkoda” – pomyślała ponuro.
-No cóż…
-Stop! – warknął idący na czele Rolling. Stanęli przed jego gabinetem. – Ustawcie się przed drzwiami. Proszę wejść, panno McEver – z nadmierną kurtuazją ukłonił się jej, otwierając drzwi.
-Wielkie dzięki. – odparła sucho, wchodząc do pokoju.
Zaraz za nią wszedł Dante.
Silva lekko zmarszczyła brwi, a potem ułożyła palce po kolei w litery ich bezdźwiękowego alfabetu.
„Wiesz, jak się stąd wydostać?”
„Nie” – pojedynczy znak skrzyżowanych przegubów.
„Czy jeśli nas stąd wyciągnę, zostanę… - zastanawiała się przez moment nad układem liter w tym słowie. – D R U H N Ą?”
Dante skrzywił się lekko.
„W ostateczności.”
Nie było niestety w tym języku żadnych obrażających słów, więc tylko pokazała mu język.
Rolling zamknął drzwi.
-Ależ proszę siadać. – posłał im lodowaty uśmiech. – Może dama pierwsza?
-Jaka dama? – Silva z rozbawieniem uniosła jedną brew.
-Chodzi o ciebie, Strażniczko. Z resztą, siadajcie oboje. Coś do picia? Wino? Martini? Whisky? Może burgunda?
-Miałbyś cole? – Strażniczka z westchnieniem opadła na krzesło.
Dante z trudem powstrzymał uśmiech.
-Niestety. Więc może wodę? Panie Vale?
-Wolałbym wino. – łowca wzruszył ramionami.
-Z dodaniem czegoś?
-A macie arszenik? – zaciekawiła się nagle Silva.
Rolling znów posłał jej swój wilczy uśmiech.
-Czyżby myśli samobójcze, panno McEver?
-Nie, to nie dla mnie. – pokręciła z powagą głową. – Dla niego.
Dante zmierzył ją ostrym spojrzeniem. W odpowiedzi tylko się uśmiechnęła.
-Niestety nie. Bardzo mi przykro. Z pewnością nic do picia, Strażniczko?
-Nie, naprawdę dzięki. Przejdziemy w końcu do poważnej rozmowy? Od czego zaczniemy? Ponura retrospekcja twojego dzieciństwa, następnie pomysł, który uczynił cię miliarderem, jakiś tajemniczy osobnik, który zasiał w tobie nienawiść do rodów mojego i Dantego? O, a może od razu przystąpisz do mordowania? Zacznij od niego, i tak nie ma już po co żyć. – Silva lekko stukała palcami o ramię, w myślach mając nadzieje, że narzędzia do tortur są jeszcze w drodze, bo wysyłka ze sklepu się spóźniła.
-Morderstwa? Tortury? Skądże znowu! – Rolling pokręcił głową. – To nie w moim stylu.
-Aha, czyli tego zabójcę wysłałeś przez przypadek, tak? – zakpiła.
-Zabójcę? Jakiego zabójcę, do diaska?
Dante wyczuł w głosie ich rozmówcy prawdziwe zdumienie. Czyżby to nie Rolling był Moriartym?
-To nie ty zaplanowałeś zamordowanie Silvy? – zapytał łowca.
-Nie, nie ja.
-A więc komu mam pogratulować pomysłu i zbesztać za nieudaną akcje? – prychnął cicho.
-Nie wiem. Ja nie chciałem zabić nikogo z was. Jesteście mi potrzebni.
-A ten twój służący, który dzisiaj rano próbował mnie zadźgać? – upierała się Strażniczka.
-Przesadził, rzeczywiście. Po prostu nie chciałaś iść dobrowolnie. – Rolling wzruszył ramionami.
-A ten list, który znaleźliśmy w Japonii, w którym zlecałeś moje zabójstwo?
-To nie ja!
-A więc kto? I po co tu jesteśmy?
-Bardzo dobre pytanie. – stwierdził znajomy głos za ich plecami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz