piątek, 29 stycznia 2016

20


Kair. Egipt. Kair.
 Kair Egipt. Egipt Kair. Egipt Egipt. Kair Kair. Kair Egipt Kair. Egipt Kair Egipt.
 Skąd on to znał???
 Pamiętał przecież, że niedawno ktoś opowiadał mu o tym kraju z jakimś niezrozumiałym podnieceniem. Pamiętał tą radość w głosie… w czyim głosie? Nie był pewien. Pamiętał urywki słów.
 A potem… zobaczył chłopaka.
 Kair jak widać mocno zawiódł siostrzeńców Dantego, przynajmniej w niektórych częściach. Był jakby za bardzo… nowoczesny. W niczym nie umywał się do San Francisco czy Nowego Jorku, ale – jak wnioskował po ich twarzach – spodziewali się bardziej mędrców w turbanach na głowach niż biznesmenów. I woleli wielbłądy od aut. Wielbłądów rzeczywiście był tu dostatek… ale samochodów było więcej.
 Znaleźli jednak jedno miejsce, które mogłoby ich zadowolić: wielki targ, podobny do tego w Grecji. Kolorowe materiały, gliniane naczynia, ozdoby – wszystko na sprzedaż, wszystko tak wspaniale starodawne, wszystko piękne i wyjątkowe.
 Teraz jednak Dante stał jak wryty, nie zwracając uwagi na nic, z oczyma wbitymi w przejście między straganami.
 -Mam nadzieje, że żyjesz. – zauważyła Silva, krytycznie przyglądając się wystawionej na sprzedaż broni.
 Jej kuzyn nie zareagował.
 -Hej! – pomachała mu ręką przed oczyma. – Ej, padnięcie na zawał w tym momencie byłoby nie fair! Nawet nie dałeś mi PIN-u do swojej karty kredytowej!
 Nadal żadnej reakcji.
 -Och, nie, czyżbym dostrzegła właśnie bardzo niebezpiecznego łowcę! Dante, popatrz! O nie, już uciekł. Goń go!!! – mimo jej rozpaczliwych gestów, łowca nadal nie zareagował.
 -POBUDKA REKRUCIE!!!! – ryknęła mu do ucha.
 Odpowiedziało jej milczenie.
Silva westchnęła ciężko. Zastanawiała się przez chwile i w końcu wyjęła z plecaka flamaster, z zamiarem domalowania mu okularów – TAKA okazja mogła się już nigdy nie powtórzyć.
 -Nie ruszaj się – poinformowała go bardziej z grzeczności niż potrzeby.
 Otworzyła flamaster, namyśliła się, aż w końcu znów go zamknęła. To by było okropne…
 A poza tym wydzierganej czapki i tak już nie przebije.
 Miała natomiast inny pomysł.
 Dante oprzytomniał kilkanaście sekund później. Otrząsnął się, rzucając zdziwione spojrzenie Silvie, która z kamienną miną robiła coś na komórce.
 -Zaraz wracam. – poinformował ją, znikając w tłumie.


*


-Nikolaju Basilu Dante Batesie! – wykrzyknęła uradowana Madeleine.
 -Tśśś! – uciszył ją chłopak. – Nie przy ludziach!
 Nie wyglądała, jakby w ogóle go usłyszała. Po ponad roku znajomości Nikolaj zaczynał sobie uświadamiać, że lata praktyki nauczyły jego przyjaciółkę wytwarzać wokół siebie barierę, przez którą przechodziło tylko i wyłącznie to, co chciała usłyszeć.
 Drugie wyjście przedstawiało się tak, że była po prostu ignorantką, ale chłopak wolał to pierwsze.
 -Wiesz, co to? – zapytała uroczystym tonem Maddy, podnosząc gruby notes z jednego ze straganów.
 -Zeszyt – poinformował ją uprzejmie.
-Ale jaki!? 
Bez zainteresowania rzucił okiem na okładkę.
 -A5.
 Łowczyni posłała mu urażone spojrzenie.
 -…i czerwony. – dodał pośpiesznie.
 -Nikolaj!
 -E… karmazynowy?
 -Pudło.
 -Na pewno nie karmazynowy?
 -N. I. E.
 -Krwawy? Trafiłem?
 -Ślepą kulą w płot.
 -No to…koralowy?
 -Nie!
 -Ciemny róż? Intensywny pomarańcz? Czekaj, nie, to jest…. No… rubinowy?
 Madeleine jęknęła głucho.
 -Ej, jest naukowo udowodnione, że faceci znają kilka razy mniej kolorów niż kobiety! Sama powiedz, jaki to! – rzucił oskarżająco.
 -Szkarłatny. – poinformowała go uprzejmie. – Ale mi nie chodzi o kolor. TO JEST IDENTYCZNY NOTES JAK TEN JULII!!!
 -O-o. – mruknął chłopak. W jego głowie zapaliła się lampka z napisem „kolejny pechowy pomysł Maddy”.
 -Mówiłeś coś? – zapytała podejrzliwie, płacąc za zeszyt.
 Zrobił niewinną minę.
 -Nie, skądże.


*


-Ciociu Silvo!
 Strażniczka, wyrwana z zamyślenia, ze zdziwieniem odwróciła się w stronę bratanicy.
 -Hm? Jeśli znowu ci chodzi o kupowanie płynnego ognia to zdecydowanie, stanowczo ci to odradzam.
 -Nie zupełnie o to mi chodziło – odparła Jill. Wolała nie przypominać cioci, że ma jeszcze pełen zapas. – Widziałaś gdzieś Arashiego, ciociu? Chyba go zgubiłam.
 -Znajdzie się – bez zainteresowania odparła Silva, rozglądając się dookoła.
 -Był przy nim Sherlock – dorzuciła Julia.
 -Co!? Zostawiłaś tą bestie sam na sam z młodym???
 -Przecież pies wujka Dantego nie przegryzie Arashiemu gardła. – z rozbawieniem rzuciła dziewczyna.
 -Mówiąc „bestia”, niekoniecznie miałam na myśli Sherlocka. – szczerze przyznała Silva, ciągnąc bratanice za rękaw. – Chodź, zanim będziemy mogły się przekonać, czy anegdota o Japończykach i sushi z psa ma jakieś prawdziwe korzenie.


*
  

Dante był PEWIEN, że gdzieś tu go widział. Zupełnie, ostatecznie, do końca pewien.
 Tyle tylko, że było to dobre kilka minut temu. Teraz mógł on się już zupełnie ulotnić, wejść w któryś ze sklepów lub zrobić cokolwiek innego.
 Krótko mówiąc, mógł zniknąć.
 A jeśli tak zrobił, była duża możliwość, że już go nie zobaczy podczas pobytu w Kairze… ani przez wiele późniejszych miesięcy.
 Dante obrócił się powoli o trzysta sześćdziesiąt stopni, wypatrując znajomej postaci. Kolorowe materiały, rozwieszone między straganami lekko falowały na wietrze, ale generalnie panował tu straszliwy upał, wzmożony jeszcze przez tłum. Nie potrafił logicznie myśleć. Zmarszczył brwi, z wszystkich sił usiłując się skupić…
 i wtedy zauważył fragment podkoszulka, znikający za najbliższym straganem.
 Natychmiast, bez zastanowienia ruszył biegiem, przepychając się przez zwartą masę ludzi. Rzucił kilka ledwo zrozumiałych „przepraszam” po egipsku, a potem nagle wydostał się na otwartą przestrzeń.
 A chłopak już tam stał, równie zdziwiony jak on sam.
 -Nie sądziłem, że cię tu spotkam, Dante.


*


-Nigdy nie zrobiłbym nic Sherlockowi – spokojnie tłumaczył Arashi, kiedy wracali na miejsce zbiórki, na placu przed targiem. – Nie miałem pojęcia, że za mną pójdzie.
 -W porządku – uspokoiła go Julia. – Ciocia Silva po prostu martwiła się, że zrobisz z psa sushi. W sumie to co robiłeś w tym zaułku?
 -Zgubiłem się – niechętnie przyznał chłopak.
 -Ej, bo w końcu zacznę cię mylić z Ma… A to niby kto?
 Zatrzymali się, patrząc na chłopaka, który u boku wuja Dantego wynurzył się z tłumu i stanął naprzeciw zebranej już drużyny.
 -Chciałbym wam kogoś przedstawić – powiedział łowca, ale chłopak zaraz mu przerwał.
 -Wolę sam to zrobić. – wytłumaczył się szybko, a potem potoczył wzrokiem po zebranych i uśmiechnął się. – Hej. Jestem Den.

wtorek, 26 stycznia 2016

19
  

Samolot wylatywał o północy, co było jednocześnie szczęśliwym i dosyć kłopotliwym trafem.
 Szczęśliwym, bo im wcześniej znaleźliby się w Kairze, tym lepiej, a kłopotliwym, bo prawie wszystkie miejsca były już zajęte.
 Dante szybkim krokiem wszedł na pokład i obrzucił przeciągłym spojrzeniem swoją grupę. Natalia, Maddy i Adrian rozmawiali, Nikolaj słuchał muzyki, Julia opowiadała o czymś Arashiemu, gwałtownie gestykulując, Cyryl i Metody robili to co zawsze – pakowali się w kłopoty przy użyciu papierowego kubka i nici dentystycznej, Debra zajęta była czytaniem jakiegoś magazynu, a Silva i Dellix…
 Łowca zamrugał. Nie, to nie może być prawda.
 Silva McEver była denerwująca, bezwzględna i trochę szalona, ale TAKI cios poniżej pasa nie leżał nawet w jej repertuarze.
 A mimo to, kiedy ponownie otworzył oczy, to nadal tam było.
 Silva i Dellix.
 Siedzący obok siebie.
 W samolocie.
 I rozmawiający.
 O broni.
 Niemożliwe. To sen. I to jeden z tych głupich. Z tych WYJĄTKOWO głupich.
 Była taka jedna, święta, niepisana zasada, którą wszyscy znali, a mówiła ona, że Dante i jego kuzynka ZAWSZE siedzieli obok siebie w czasie lotu. A nawet jeśli nie przy starcie, to jedno z nich zawsze się w końcu przesiadało do tego drugiego. I rozmawiali. Grali w krime. Wygłupiali się. Żartowali.
 Silva złamała zasadę. Sławetną, nieopisaną zasadę, którą wszyscy znali i szanowali.
 Pierwszą myślą Dantego po otrząśnięciu się z szoku było „Ktoś podmienił mi kuzynkę.”. Drugą: „Maddy miała racje, CIA klonuje obywateli w podziemiach państwowej stolicy.”. Trzecią: „A może to UFO?”. Czwartą: „Musieli jej wyprać mózg.”. Piątej natomiast nie da się opisać słowami, bo była raczej opisana niespodziewanym wkroczeniem do akcji, a nie jakimś zdaniem.
 -To chyba moje miejsce – zauważył uprzejmie, zerkając na swój bilet. A14. ZDECYDOWANIE jego miejsce.
 Dellix zrobił zdziwioną minę.
 -Rzeczywiście. – przyznał z pewnego rodzaju skruchą, już podnosząc się z miejsca.
 -Nie, zostań. – powstrzymała go Silva, a potem z uśmiechem spojrzała na kuzyna (to musiał być naprawdę dobry klon, uśmiechał się całkiem jak ona). – Odpuść mu, rozmawiamy o czymś ważnym.
 Dante chciał zapytać, czy planują ślub, ale po pierwsze, jeśli to była ta Silva którą znał i szanował, wyskoczyłaby przez okno, a po drugie, nie zdążył.
 -Może się zamienimy? – powiedział Dellix, oddając mu swój bilet.
 -Tak, jasne, oczywiście. – dobre wychowanie zwyciężyło nad oburzeniem.
 Nic po sobie nie pokazując, skierował się do swojego nowego miejsca i usiadł, opadając z sił.
 -Młody człowieku, potrzymasz? – doszedł go zaciekawiony, starty jak stara płyta głos.
 Łowca uniósł głowę: obok niego siedziała chuda emerytka, patrząca na świat kilka razy powiększonymi przez grube na centymetr szkła okularów, błękitnymi oczyma. Włosy miała białe jak wełna, którą właśnie wepchnęła mu do rąk. Zaraz też wyjęła druty i zaczęła szydełkować w ekstremalnym tempie.
 Usta nie zamykały się jej ani na chwile.
 -Przypomina mi pan mojego siostrzeńca, Norberta. Może pan zna? Nie? Cóż, szkoda. To taki miły chłopaczyna. Ma teraz drugą żonę, straszną latawice, ale czego by się można spodziewać po takiej tlenionej blondynie, nie? Wcale nie lubi moich kotów… Mruczusia, Perełki, Czarnulka ani Wafelka. A przecież Perełka jest gwiazdą na naszej ulicy! Najlepszy miot w całej okolicy… myśli pan, że przesadzam? Wcale nie! Chcę pan zobaczyć zdjęcia? A, to nie teraz. Wie pan, co ja tu robie? Nie wie pan? To ma być czapka. Myśli pan, że jak wychodzi? Całkiem nieźle, nie? Czapka na zimę, będzie doskonała. Może mój wnuk się ucieszy. On uwielbia Mruczusia, wiedział pan o tym? Nie? No cóż. A mówiłam już panu o Perełce? Najlepszy miot w okolicy… Oczywiście pani Peters mówi co innego, ale kto by jej tam wierzył. A ostatnio był u nas taki skandal! Chce pan posłuchać? Jasne, że pan chce! A więc zaczęło się wtedy, kiedy ja i Wafelek….


*


-Wiesz wujku, w gruncie rzeczy to bardzo twarzowe… coś. – niepewnie zauważył Cyryl, kiedy stali już na lotnisku.
 Dante zmierzył go ponurym spojrzeniem. Staruszka na pożegnanie wręczyła mu wydziergany szalik, czapkę i rękawiczki i stał tak teraz, czekając aż odleci i machając bez entuzjazmu.
 -Robisz furorę – pocieszyła wuja Maddy.
 -Teraz ty powiedz coś miłego, Metody. – mruknął łowca do siostrzeńca.
 -Ciii – ostro syknął do niego chłopak. – Wybaczcie, ale z obawy o moje dobre imię, muszę udawać, że was nie znam.
 -Nie idzie ci zbyt dobrze – poinformował go Adrian, opierając się o kamienny filar.
 -No wielkie dzięki.
 -Powinieneś wziąć trening u cioci Silvy. – dodała Julia, wskazując na pogwizdującą Strażniczkę, stojącą przy tablicy odlotów i usiłującą nie patrzeć w ich stronę.
 -Może tak właśnie zrobię – prychnął Metody.
 -Wszyscy odwracają się przeciwko mnie – mruknął Dante, poprawiając kudłatą, gryzącą czapkę.
 Nadeszli Dellix i Arashi z bagażami. Sherlock biegał między nimi, wydając z siebie coś między szczekaniem a piskiem.
 -Nawiasem mówiąc, jak udało się go przemycić? – zapytał Nikolaj.
 -Nie chcesz wiedzieć – krótko odpowiedział łowca, głaszcząc psa po grzbiecie, a potem rozglądnął się z niepokojem i wpakował czapkę, szalik i rękawiczki do plecaka.
 -No, wreszcie – Silva podeszła do nich z wyraźną ulgą. – Wyglądałeś uroczo – poinformowała kuzyna.
 -Natychmiast skasuj wszystkie zdjęcia.
 -NO WIESZ!?
 -Wszystkie – powtórzył z uporem, kiedy wychodzili na świeże, zimne powietrze. Gdzieś nad piaskami wschodziło słońce. – Jak ci się gadało z Dellixem?
 -Świetnie. Jest do mnie bardzo podobny.
 -Nie jest sadystą.
 -Czy ty coś sugerujesz?
 -Nie, skądże.
 Silva z uśmiechem zmrużyła oczy.
 -Historia Wafelka była zachwycająca.
 Łowca posłał jej ostrzegawcze spojrzenie.
 -Wręcz żałowałam, że nie mogłam z bliższa przyjrzeć się tym albumom, które ci pokazywała. Ile ich było? Dwa? Trzy?
 -Czternaście – gorzko odparł Dante. – Kto normalny nosi przy sobie zdjęcia własnych kotów?
 -Ale w gruncie rzeczy to była niezwykle urokliwa, starsza pani. Coś jak panna Marple.
 -Panna Marple nie posiadała czterech kotów.
 -Ale też szydełkowała.
 -Ale rozwiązywała sprawy kryminalne.
 -Ale też miała siostrzeńca.
 -Ale nie Norberta.
 -Nie. To chyba był… czekaj, mam to na końcu języka… Wiem! Raymond!
 -Właśnie. I nie miała czterech kotów – powtórzył Dante.
 -Czy te koty są takie ważne?
 -To mi się będzie śniło po nocach!
 -Skoro tak mówisz…
 Maddy przyjrzała im się z rozbawieniem. Nad Egiptem powoli wschodziło słońce, oświetlając może piasków w oddali i barwiąc je kolorem krwi.


*


Egipt. Kair. Przylecimy samolotem.” – cztery krótkie słowa, cała zawartość SMS-a od Silvy McEver wyjaśniły wszystko.
 Valerian przebudził się o trzeciej nad ranem i od tego czasu czatował na drużynę, wlepiając oczy w kamery. Kiedy nie nadlecieli lotem o 3:20, wstał, zrobił sobie kawę i wypił ją, usiłując uwolnić się z półsnu.
 Nie do końca mu się to udało, ale i tak ich zauważył.
 Julia… zabójca… Maddy… Nikolaj… Natalia… Ten, jak mu tam, Adrian, Cyryl, Metody, pani Silva... A to kto? Ciemnoskóry facet z mieczem na plecach (wpuścili go z tym do samolotu???), ruda dziewczyna i osoba nieokreślonej płci, pewnie mężczyzna, w puchatej czapie, szaliku i rękawiczkach, wyprowadzająca z samolotu jakąś drobną staruszkę.
Staruszka energicznie pomachała dziwnemu inwiduum i zniknęła w tłumie.
 Chwila, a gdzie Dante Vale? Bo chyba to nie…
 Minęło kilka minut, zanim Yeti zdjęło czapkę, odsłaniając zarost i brązowe, teraz poplątane włosy.
 Dobra, to było NAPRAWDĘ dziwne.
 Valerian zanotował to sobie, by później nie zapomnieć zapytać o tą scenę.
 A potem w milczeniu obserwował, jak wychodzą z hali przylotów do budzącego się miasta i czuł, że to nie jest miejsce, gdzie znajdą odpowiedzi na nękające ich pytania. Polecą dalej, i dalej, i dalej…
 A on ciągle będzie tutaj.

sobota, 23 stycznia 2016

18



Wszystko było tak, jak pamiętał Dante.
 No, przynajmniej na początku.
 Kilka zapracowanych osób, segregujących akta, pewna liczba jakichś interesantów, porządne, nowoczesne meble… Jak w biurze nieruchomości. Łowców można było rozpoznać tylko po amuletach.
 -Czemu nas tu przyprowadziłeś? – zapytał, zrównując się z Lucasem.
 -Nadszedł czas, by spotkać przyjaciół, Dante. – spokojnie odparł chłopak, mierząc go przenikliwym spojrzeniem.
 -Kto tu jest?
 -Zgaduj.
 -Peter.
 -Nie jesteś nawet taki zły w tą grę – przyznał niechętnie. – Ale nie tylko.
 -Niby kto jeszcze…
 Dante urwał, widząc, jak do poczekalni, w której siedzieli, wchodzi rosły, na oko pięćdziesięcioletni blondyn.
 Ostatni raz widzieli się jakieś półtora tygodnia temu.
 -Guggenheim!
 -Dante. Silvo. Miło was widzieć – mężczyzna posłał im zmęczony uśmiech. – Dobrze, że ich przyprowadziłeś, Lucas. A teraz… - spojrzał na chłopaka znacząco.
 -Jasne. Chodź – młody łowca skinął na Lane. – Gdybyśmy jednak mogli w czymś pomóc….
 -Papierowa torba – śpiewnie przypomniała mu Silva.
Lucas prychnął lekceważąco i wyszedł z budynku, Lane natomiast oglądnęła się na nich nieśmiało, pomachała i dopiero wtedy zniknęła za drzwiami.
 -Jest piękna – z rozmarzeniem stwierdził Metody.
 Cyryl spojrzał na niego jak na wariata.
 -Dobrze się czujesz?
 Guggenheim klasnął w ręce, doprowadzając ich do porządku.
 -Chodźcie do mojego biura, tam wszystko wam wytłumaczę.
 Po chwili siedzieli już w dużym gabinecie z panoramicznym widokiem na Paryż. Kilkanaście przecznic stąd widać było jeszcze monumentalną wieże Eiffla. Dante postanowił skupić na niej wzrok, ignorując rozmowę Silvy i Dellixa - po chwili jednak uznał, że jest też inne rozwiązanie i podczas gdy Guggenheim na szybko przeglądał jakieś dokumenty, wszczął dyskusje z Debrą.
 Mamy remis, Silvo.”
 -No dobrze… - powoli powiedział członek Rady, prostując się w fotelu. – A więc… drużyna Lucasa nie przybliżyła mi tej sprawy i chyba powinienem się z tego cieszyć. Wy zawsze pakowaliście się w kłopoty, od samego dzieciństwa. W każdym razie… możemy wam przecież pomóc.
 -Najpierw dobrze byłoby się dowiedzieć, co wiedzą Debora i Dellix. – zauważyła Strażniczka.
 Debra zgrzytnęła zębami.
 Julia uśmiechnęła się lekko, słysząc jej dźwięk. Przykucnęła pod ścianą, bawiąc się metalową zagadką, czymś jak kostka Rubika – u jej boku Arashi bawił się z Sherlockiem. Z każdą minutą chłopak wyglądał na coraz bardziej odprężonego – znikała sztywna postawa, morderczy błysk w oku, bezosobowa twarz zabójcy.
 Zachowywał się całkiem, jakby był normalnym nastolatkiem.
 Chwilowo.
 Obok nich Madeleine i Nikolaj grali w krime – skąd jej szalona kuzynka to wzięła??? Chyba nie nosiła tego w torbie, co? Jill nigdy nie wzięła by czegoś takiego: w plecaku miała tylko kilka książek, dwa sztylety i kilka butelek ognia greckiego.
 To przecież normalny zestaw, nie?
 Dalej: Metody i Cyryl. Najwyraźniej grali w coś na laptopie („Jeny, kretynie, nie cyklopem, przecież zmiażdży nam centaury! Nie!!!”). Potem jeszcze Natalia i Adrian. Julia zmrużyła oczy: panna Bates miała chyba nowy naszyjnik. Dopiero po chwili łowczyni rozpoznała biżuterie rodową.
 ALBO Adrian był bardzo głupi, ALBO bardzo się zakochał, co i tak sprowadzało się do tego, że musiał być głupi lub słaby psychicznie. Zakochać się? Po co? Ona nigdy czegoś takiego by nie zrobiła.
 Po tym końcowym stwierdzeniu odwróciła się i uśmiechnęła się do Arashiego.
 -Kiedy byłam jeszcze agentką Hadesu – powiedziała Debra po przedłużającej się chwili milczenia. – Opowiadaliśmy sobie, że Moriarty… my nazywaliśmy go inaczej, ale skoro wam tak się przedstawił… W każdym razie, mówiliśmy, że ma on wiele domów na całym świecie, ale w jesień zazwyczaj jeździ do Egiptu. Nie wiem, ile jest w tym prawdy. Gadałam ostatnio z kilkoma moimi starymi znajomymi. Jeden, Henry, był bardzo blisko Raftsa. Kiedyś podobno słyszał, jak ten coś mówi właśnie o tym „corocznym wypoczynku”.
 -Potwierdzam. – wtrącił się Dellix. – Moi informatorzy również mówili o wypoczynku w Egipcie.
 -Wymieniali jakieś miasto? – zapytał Dante. Egipt… z czymś mu się to wiązało. Tam utracił jednego z najbliższych przyjaciół, ale to uczucie, które go teraz ogarnęło, było świeższe. Słyszał nazwę tego kraju nie dalej jak miesiąc temu… Ale o co wtedy chodziło?
 -Kair. – odparł ciemnoskóry wojownik.
 -Arashi, a ty coś wiesz? – po japońsku zagaiła Silva.
 Julia szybko streściła chłopakowi dotychczasowe wyniki rozmowy. Zabójca powoli skinął głową.
 -Niewiele wiem, byłem tylko pomniejszym pionkiem. – powiedział cichym głosem, jakby każde słowo zadawało mu ból. Każde wspomnienie… - Ale rzeczywiście, słyszałem o tym, że ON jeździł do Kairu.
 -Świetnie, a więc mamy dwa wyjścia – stwierdził Dante. – Albo zniszczymy to co zrobił pod jego nieobecność, albo…
 -…dopadniemy jego samego. – dokończyła za kuzyna. – I to chyba będzie lepsze wyjście. Moriarty jest jedną z takich osób, które nawet gdy utracą wszystko, potrafią odbudować życie z niczego. Na nowo zbudowałby swoje imperium – natomiast bez niego wszystko upadnie.
 -Czyli do Kairu? – zapytała Maddy, unosząc głowę znad krimy.
 -Chyba tak – przyznał Dante.
 -Aha, więc gdybyś chciał coś dla nas zrobić, Guggenheim – dodała Silva. – To zarezerwuj nam bilety na dzisiejszy lot.
 -Z przyjemnością. Znowu się w coś w pakujecie, co nie? Dante? Dante?
 A łowca milczał, marszcząc brwi i zastanawiając się, z czym kojarzy mu się Kair i Egipt.


*


-Hej, Dante!
 -Peter!
 Chłopak, który dołączył do nich zaraz po tym, jak wyszli na korytarz, był zdecydowanie za niski na swój wiek. Miał krótkie, brązowe włosy i profesorskie okulary – jego nauczycielski wygląd mógł konkurować wręcz z wizerunkiem Metodego.
 Zaraz też zmierzył siostrzeńca Dantego ciekawym spojrzeniem.
 -Niezłe okulary.
 -I nawzajem. – ostrożnie odparł Metody. – Fajna lornetka.
 -Dzięki.
 Popatrzyli na siebie jeszcze raz, a potem jak na komendę, nieśmiało odwrócili wzrok.
 -Pozwól, że ci przedstawię – szybko powiedział Dante. - Silva, Debra…
 -Debora. – przerwała mu Strażniczka.
 -…Jill, Maddy, Nikolaj, Natalia. Cyryl, Metody, Arashi i Adrian. E… przepraszam, i Sherlock.
 -Cała Drużyna Turnieju w komplecie – podsumowała Madeleine.
 -Arashi należy do Drużyny? – z niedowierzaniem i zawodem zapytał Cyryl.
 -Przykro mi, braciszku, ale tak.
 -To nie fair – stwierdził smutno.
 -Co tu porabiacie? – zapytał Peter. – O, nawiasem mówiąc, cieszę się, że żyjesz. Fajnie jest w Radzie?
 -Całkiem nieźle.
 -A co z twoją dawną drużyną? Nie, żeby było mi przykro, że pani milusińskiej tu nie ma…
 Dante z trudem powstrzymał odruch przewrócenia oczyma. Silva parsknęła tłumionym śmiechem.
 -….ale ciekawi mnie, co się z nimi dzieje. – dokończył Peter.
 -Wszystko w porządku – zapewnił go Dante.
 W następnym momencie wybuchła awantura w której uczestniczyli Metody, ciasteczka z marmoladą i pewna łowczyni, więc nie mieli czasu, by kontynuować dyskusje.



*


-Pani milusińska? – wesoło zapytała Silva, kiedy wyszli z budynku.
 Dante posłał jej wrogie spojrzenie.
 -Zamknij się.

środa, 20 stycznia 2016


17
  

-No to, Deboro…
 -Debra. Mam na imię Debra. – warknęła Debra Rose, mierząc Cyryla Vale’a ostrym spojrzeniem.
 -Ale ciocia Silva powiedziała, że…
 -Nie wierzcie jej, ona kłamie. – wtrąciła się Strażniczka.
 Ona i była agentka Hadesu wymieniły wściekłe spojrzenia.
 -One się NIENAWIDZĄ. – mruknął Adrian z cieniem zdziwienia w głosie.
 -Nie daj się zwieść pozorom – radośnie odparł Dante. – Są tylko o krok od złożenia ślubów wiecznej przyjaźni.
 -Hej! – zaprotestowała Silva.
 Łowca roześmiał się, wystawiając twarz na promienie słońca.
 Szli parkiem – gdyby ktoś go zapytał, nie potrafiłby odpowiedzieć, jak się ten park nazywał, a mimo to, był przekonany, że na zawsze to zapamięta. Ich grupa rozciągnęła się: Adrian i Natalia szli z samego tyłu, potem Jill, Arashi i Sherlock, tuż przed nimi Cyryl i Metody, dalej Madeleine, która chwilowo zapomniała o kompromitującej barwie włosów i zażarcie dyskutowała o czymś z Nikolajem, wreszcie Debra, Silva i on sam. Liście na drzewach nabrały już intensywnych, jasnych barw: od czerwieni, poprzez pomarańcz i brąz, aż do żółci. Ścieżkami przechadzało się o tej porze niewielu ludzi, więc osobę, której oczekiwali, dostrzegli z daleka.
 Ciemnoskóry mężczyzna przypominał trochę dżina z legend. Miał twarde, bezlitosne rysy obcokrajowca, oczy jakby obrysowane cienką, czarną linią, ręce poznaczone setkami mniejszych i większych blizn oraz zakrzywiony miecz, którego rękojeść wystawała mu znad ramienia.
 U jego boku stał brązowowłosy i zielonooki chłopak, mający około dziewiętnastu lat i dziewczyna w bezrękawniku o włosach w kolorze morskiej zieleni.
 -Nie powiedział, że będzie razem z drużyną – mruknęła Silva pod nosem. Zakodowała, że jej kuzyn skrzywił się lekko na widok ciemnoskórego wojownika (świetnie, a więc nie tylko ona będzie tu cierpiała). – Cześć, Dellix!
 Zdziwiona, trzyosobowa grupa odwróciła się w ich stronę. Na twarzy mężczyzny pojawił się słaby ukłon i pochylił się lekko, jakby w powitalnym pokłonie.
 -Strażniczka Silva, Dante Vale – dziewiętnastolatek posłał im niechętny uśmiech.
 -O, Lucas z najsławniejszego-rodu-w-świecie-łowców. Nie tęskniliśmy, gdybyś chciał wiedzieć. – wesoło poinformowała go Strażniczka.
 Metody wyprostował się gwałtownie.
 -Hej… Lane. – powiedział cicho.
 Morskowłosa dziewczyna uśmiechnęła się do niego lekko.
 -Cześć Drużyno Turnieju.
 -Drużyna Turnieju? – Debra spojrzała na nich ze zdziwieniem.
 -A i owszem. Maddy, wujek Dante, Nikolaj, Metody, Adrian, Natalia, ciocia Silva, ja i Julia. – Cyryl błyskawicznie znalazł się koło wybranki swojego serca, przyjacielsko klepiąc ją po ramieniu.
 Wybrał sobie szybko sposób na samobójstwo.” – chłodno pomyślał Arashi Tenmetsu.
 Jill odsunęła się na krok od młodego Vale’a.
 -Drużyna Turnieju brzmi nieźle. – uznała Maddy.
 -Trzeba przyznać. – zgodził się z nią wuj.
 -Po prostu znakomicie, ale może powiedzielibyście, czego od nas chcecie? – prychnął Lucas.
 -Od ciebie ni… - zaczął Dante, ale Silva przerwała mu nagle.
 -Wiesz, gdybyś mógł włożył na głowę papierową torbę, to by było świetne. – powiedziała z zapałem.
 -I sznur na szyje. – ironicznie dodał jej kuzyn. – A najlepiej, gdyby Lucas powiesił go na haczyku przy suficie i zeskoczył z krzesła, co?
 -Ty to masz dzisiaj trafione pomysły, Dante. – Strażniczka popatrzyła na niego z podziwem.
 Lane nie powstrzymała lekkiego uśmiechu.
 -Ach, no tak. Pozwólcie sobie, że was przedstawię: to jest Debra Rose, a to Lane, Lucas i Dellix. – pośpiesznie powiedział łowca.
 -Ona ma na imię Debora, Dante się pomylił. – szybko poprawiła go Silva.
 -Wcale nie! – zaprzeczyła była agentka Hadesu.
 -Nie wierzcie jej, to w dodatku patologiczna kłamczyni – teatralnym szeptem poinformowała drużynę Lucasa Strażniczka, zasłaniając usta dłonią.
 Natalia i Maddy jednocześnie parsknęły śmiechem.
 -Bardzo zabawne, Silvo. – prychnęła Debra.
 -Dziękuje, wiem. W każdym razie, może porozmawiamy w jakimś ustronniejszym miejscu, co? – zaproponował Dante.
 -Dobry pomysł. – Lucas wyjątkowo się z nim zgodził. – Nawet znam takie jedno…


*
  

Valerianowi wyjątkowo się poszczęściło.
 Już po pół godzinie zarejestrował Jill i resztę grupy, przechodzących na pasach w pobliżu Wieży Eiffla.
 -Trafiony-zatopiony. – mruknął pod nosem, starannie zapisując godzinę. Czuł w sobie cień satysfakcji: byłaby ona większa, gdyby kamery miały wbudowane lasery. Jedno cięcie i ten piekielny zabójca wylądowałby bez głowy.
 Niestety, akurat o mordercach-psychopatach władzę Paryża nie pomyślały.
 Drużyna znikła z kamery, na której ich zauważył, lecz w tym samym momencie pojawiła się na następnej, potem na kolejnej i kolejnej…
 Dokąd oni idą?” – z niepokojem pomyślał Valerian.
 Był już raz w Paryżu, i to w ostatnie wakacje, kiedy to Julia bawiła się w Turniej ze swoim zabójcą. Wiedział, że jest tam usytuowana jedna z placówek łowców – odwiedził ją nawet z wujem Guggenheim’em.
 Czyżby właśnie tam szła grupa? Prowadził ją jakiś brązowowłosy chłopak: szedł szybko, zdecydowanym krokiem, jakby słowa takie jak „wahanie”, „niezdecydowanie” i „pomyłka” nie miały racji istnienia w jego słowniku. Koło niego podążała dziewczyna… stop. Przecież taki kolor włosów nie istnieje w naturze. Chociaż… w sumie to jego też nie istniał. Większość osób, jakie poznał, myślały, że krwistoczerwoną barwę zawdzięcza farbie do włosów.
 Mylili się.
 Valerian otrząsnął się z zamyślenia. Nikogo z grupy nie było już na kamerze.
 Czyżby ich zgubił?
 Był bliski wpadnięcia w popłoch, ale zmusił się do spokojnego przeglądnięcia nagrań z sąsiednich kamer. Znalazł ich na ostatniej i odetchnął z ulgą.
 A teraz tylko krok po kroku, żeby dowiedzieć się, dokąd idą.
 Zżerała go ciekawość.


*


-Dante?
 -Hm?
 -3?
 -A o co ci chodzi?
 -O pierwszą cyfrę numeru twojej dziewczyny.
 -Nie mam dziewczyny.
 -A więc to już żona? A mówiłam ci, żebyś nie brał jej do Las Vegas.
 -Silvo!
 -Oj, nie złość się. W każdym razie twoja mina była bezcenna. Mogę zrobić zdjęcie?
 -Nie!
 -Cóż, i tak było już za późno. Nie złość się.
 -Nie złoszczę.
 -Żartujesz chyba!? W takim razie musimy to czym prędzej zmienić.
 -Ale…
 -To 3, czy nie?
 -Nie.
 -To może cztery?
 -Może.
 -Dante!
 -Słucham?
 -To jest 4, czy to nie jest 4!?
 -Tak.
 -Co „tak”!?
 -Tak.
 -Dante! Co ty wyprawiasz???
 -Robię ci zdjęcie. O, zobacz. Właśnie TO jest bezcenna mina.
 -Ale…
 -Oj, już nic nie mów. Przecież skasuje. Ups! Przez całkowitą pomyłkę wysłałem do wszystkich znajomych.
 -DANTE VALE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
 -Możecie się przestać kłócić? – zapytał poirytowany Lucas.
 -Nie teraz. – warknęła Silva, usiłująca wyrwać kuzynowi komórkę.
 -Ale… doszliśmy.
 -Co!?
 Stali pod gmachem placówki łowców we Francji.

niedziela, 17 stycznia 2016


16


-Wracają wspomnienia, nie? – zapytała Silva, stojąc u boku kuzyna przed Wieżą Eiffla wieczorem tego dnia.
 -Mamy jakieś wspólne wspomnienie z Paryża? – łowca spojrzał na nią ze zdziwieniem.
 -Nie wyjadę mi się. Ale chodziło mi raczej o wspomnienia z zeszłych wakacji. Ty, ja, Julia, Arashi i banda baho… młodzieży.
 -Brakuje Olivera. – zauważył Dante.
 -Oliver? Oliver był wtedy z nami? Żartujesz. – Strażniczka zrobiła tak autentycznie zdumioną minę, że kuzyn MUSIAŁ jej uwierzyć.
 W tym samym czasie, kilka kroków dalej, Madeleine gniewnie potrząsnęła rudymi włosami.
 -Gapią się na mnie prawda? Gapią się?
 -Wcale nie. – łagodnie zaprzeczył Nikolaj.
 -Nie okłamuj mnie, jasne, że się gapią. – Maddy otuliła na chwile głowę rękami, prawie, jakby chciała ją wepchnąć w tułowie. – Te włosy…
 -Może je zgolisz!? – wesoło zaproponowała jej Julia, stojąca niedaleko i przyglądająca się, jak Arashi i Sherlock gonią się między nogami podstawy paryskiego symbolu miłości.
 -To może nie jest taki zły pomysł, kosmykami mogłabym jej zapchać usta. – mruknęła łowczyni. Potem gwałtownie obróciła się do Nikolaja. – No dobra, gapią się, prawda?
 -Nie, wcale się nie gapią. – energicznie stwierdził chłopak.
 -Jasne, że tak! Ale mam już plan. Potrzebujemy dwóch ton materiałów wybuchowych, kukłę prezydenta Francji i niewielkiego czołgu. A, i mam nadzieje, że nie jesteś zbyt przywiązany do wieży Eiffla, nie?
 Nikolaj pobladł lekko, ale Jill, dotąd pilnie przysłuchująca się ich rozmowie, nagle puściła oświadczenie Madeleine mimo uszu. Do zabawy w berka, jaką urządzili Arashi i Sherlock, dołączyło nagle ośmiu ochroniarzy, od tak, dla urozmaicenia gry. Chwila… jeden wywijał pistoletem, więc chyba jednak nie mieli pokojowych zamiarów.
 Julia zaklęła pod nosem i ruszyła do kontrataku.


*


-Cyryl, jesteś pewien, że idziemy w dobrym kierunku?
 -Jasne, że tak! Chyba we mnie nie wątpiłeś, co? – Cyryl Vale zmierzył brata ostrym spojrzeniem.
 -Nie, no, skądże, po prostu… nie jestem pewien, czy to, że jakiś oszust wmówił ci, że kiedyś przyszedł tu jakiś krasnal i zakopał garnek złota, nie jest trochę za mało prawdopodobne? – zaryzykował pytanie Metody.
 Jego brat westchnął ciężko i przewrócił oczyma. Szli przez plac przed Wieżą Eiffla, on z mapą w ręce, a jego brat z torbą na ramieniu, trzymając nosy przy ziemi.
 -Już ci mówiłem, że to nie był żaden oszust tylko miły, bezzębny staruszek z tatuażami motocyklisty i znakiem Ku-Klux-Klanu. – cierpliwie wytłumaczył mu Cyryl. – A ten twój „krasnal” był leprekaunem. One z natury mają worki złota na końcu tęczy…
 -A temu akurat znudziła się tęcza, więc wziął łopatę, wykopał dołek pośrodku najsławniejszego placu we Francji i wywalił tam całe swoje złoto, tak? – ironicznie zapytał Metody.
 -Nie! To było wtedy, kiedy pomagał Zębowej Wróżce przenosić pieniążki dla biednych, małych, bezzębnych dzieci!
 -Zębowa Wróżka nie istnieje.
 -Przecież wiem. – prychnął Cyryl, ale po chwili odwrócił głowę i mruknął pod nosem. – Ta, jasne. To kto w takim razie dawał mi pieniążki, hm?
 -Mówiłeś coś? – zapytał jego brat.
 -A skądże! O, to gdzieś tutaj. –chłopak tupnął butem w ziemie. – Wziąłeś saperkę, prawda?


*


-Hm… Metody i Cyryl kopią dołek w ziemi, Madeleine i Nikolaj zachowują się, jakby chcieli wysadzić Wieże Eiffla, a Sherlocka goni Arashi, goniony przez ośmiu napakowanych facetów, których goni Julia… hm. Powinniśmy się bać? – zapytał Dante.
 -Nie tego – odparła Silva, a potem wskazała głową w przeciwnym kierunku niż ten, na który patrzył jej kuzyn. – TEGO.


*


-Pan Vale i twoja ciocia się na nas patrzą. – zauważyła Natalia.
 -Nie zwracaj na nich uwagi. – Adrian uśmiechnął się do niej lekko. W odróżnieniu od innych McEver’ów miał intensywnie czarne włosy i brązowe oczy, w których tańczyły teraz iskierki rozbawienia. – Chcę ci coś pokazać.
 -Co?
 -Zaraz się przekonasz. - z uśmiechem pociągnął ją za rękę między stoiskami, na którymi sprzedawano miniaturowe Wieże Eiffla.
 -Nie tak szybko! – Natalia roześmiała się: robiła dwa kroki na jego jeden, a poza tym Adrian się śpieszył, więc musiała biec, żeby za nim nadążyć.
 -Już prawie jesteśmy. – odparł. Skręcili za najbliższy stragan i zatrzymali się gwałtownie.
 Chłopak rozglądnął się dookoła, jakby chciał się upewnić, czy ktoś ich nie obserwuje, a potem ruszyli dalej, już znacznie wolniej, zachowując się, jak typowa zakochana para. Sprzedawcy próbowali im coś wciskać, ale Adrian za każdym razem odmawiał uprzejmie.
 Co on kombinuje?” – pomyślała Natalia.
 Wreszcie zatrzymali się na skraju placu. Łowca uśmiechnął się do niej tajemniczo i wskazał na starą kamieniczkę, przed którą stali.
 -Widzisz? Między tymi dwiema płaskorzeźbami.
 Natalia zmrużyła oczy, przyglądając się niewyraźnemu znakowi, widniejącemu na ścianie. Lew… lew i korona.
 -Widzę. – powiedziała cicho. – Co to?
 -To herb rodu McEver’ów. Nasi krewni byli kiedyś bardzo znani w… nazwijmy to „szemranym półświatkiem Paryża”. Mój praprapradziadek był szefem jeden z takich organizacji. Miał wroga – i pewnego dnia postanowił wysłać swojego syna na przeszpiegi dla sąsiedniej organizacji, zrzeszającej ludzi podziemnego Paryża. Jego syn miał na imię James. Był dosyć bezwzględny, rozpieszczony, ale sprytny, bystry, inteligentny… ale poznał tam dziewczynę.
 -I? – zapytała Natalia z ciekawym błyskiem w oku.
 -Zaraz ci opowiem, co było dalej, ale najpierw… - Adrian jakby zawahał się na moment. - …chciałbym ci coś dać.
 Dziewczyna cofnęła się o krok.
 -Nic od ciebie nie chcę. Chyba to uzgadnialiśmy.
 -Tak, wiem. Ale to dla mnie coś szczególnego, i chcę, żebyś ty to miała.
 Chłopak wyjął z kieszeni długie pudełko z ciemnego drewna – szczerzył się na nim lew z herbu McEver’ów.
 -Odwróć się. – poprosił, uśmiechając się tajemniczo.
 Natalia odpowiedziała mu niepewnym uśmiechem. Co by powiedział w tym momencie Nikolaj? „Nie rób tego! Przecież to będzie dla niego FENOMENALNA okazja, żeby wbić ci nóż w plecy!!!”. Ale ona ufała Adrianowi, więc odwróciła się spokojnie.
 Po chwili poczuła na szyi nieznaczny ciężar. Chłopak odgarnął włosy z jej karku i zapiął łańcuszek, a potem patrzył na nią przez chwile.
 -Wyglądasz pięknie. – powiedział cicho.
 I pocałował ją.


*


Wielką stratą dla ludzkości był fakt, że Cyryl Vale nie odkopał tego dnia skarbu leprekauna.
 Po prostu nie zdążył.
 Ponieważ zanim zakończyli wykopki (pośrodku placu ział teraz DUŻY dół, w który niechybnie ktoś miał wpaść) musieli posłusznie ustawić się przed wujkiem Dantem i ciocią Silvą – on, Metody, Julia, szczęśliwy, chociaż trochę podrapany Arashi, Madeleine (najwyraźniej czymś zawiedziona), Nikolaj, Adrian i Natalia.
 Koło wujka stała wysoka, ruda kobieta.
 Jej włosy były lekko pofalowane – i w odróżnieniu od Maddy – miały przepiękną barwę. Miała brązowe oczy i kilkanaście piegów, a kiedy uśmiechnęła się do nich ciekawie, od razu poczuł do niej jakąś niezrozumiałą satysfakcje.
 -To – ponuro powiedziała Strażniczka. – Jest osoba, na którą tutaj czekaliśmy. Panie, panowie, psy i Cyryl – przedstawiam wam Debore Rose.