niedziela, 17 stycznia 2016


16


-Wracają wspomnienia, nie? – zapytała Silva, stojąc u boku kuzyna przed Wieżą Eiffla wieczorem tego dnia.
 -Mamy jakieś wspólne wspomnienie z Paryża? – łowca spojrzał na nią ze zdziwieniem.
 -Nie wyjadę mi się. Ale chodziło mi raczej o wspomnienia z zeszłych wakacji. Ty, ja, Julia, Arashi i banda baho… młodzieży.
 -Brakuje Olivera. – zauważył Dante.
 -Oliver? Oliver był wtedy z nami? Żartujesz. – Strażniczka zrobiła tak autentycznie zdumioną minę, że kuzyn MUSIAŁ jej uwierzyć.
 W tym samym czasie, kilka kroków dalej, Madeleine gniewnie potrząsnęła rudymi włosami.
 -Gapią się na mnie prawda? Gapią się?
 -Wcale nie. – łagodnie zaprzeczył Nikolaj.
 -Nie okłamuj mnie, jasne, że się gapią. – Maddy otuliła na chwile głowę rękami, prawie, jakby chciała ją wepchnąć w tułowie. – Te włosy…
 -Może je zgolisz!? – wesoło zaproponowała jej Julia, stojąca niedaleko i przyglądająca się, jak Arashi i Sherlock gonią się między nogami podstawy paryskiego symbolu miłości.
 -To może nie jest taki zły pomysł, kosmykami mogłabym jej zapchać usta. – mruknęła łowczyni. Potem gwałtownie obróciła się do Nikolaja. – No dobra, gapią się, prawda?
 -Nie, wcale się nie gapią. – energicznie stwierdził chłopak.
 -Jasne, że tak! Ale mam już plan. Potrzebujemy dwóch ton materiałów wybuchowych, kukłę prezydenta Francji i niewielkiego czołgu. A, i mam nadzieje, że nie jesteś zbyt przywiązany do wieży Eiffla, nie?
 Nikolaj pobladł lekko, ale Jill, dotąd pilnie przysłuchująca się ich rozmowie, nagle puściła oświadczenie Madeleine mimo uszu. Do zabawy w berka, jaką urządzili Arashi i Sherlock, dołączyło nagle ośmiu ochroniarzy, od tak, dla urozmaicenia gry. Chwila… jeden wywijał pistoletem, więc chyba jednak nie mieli pokojowych zamiarów.
 Julia zaklęła pod nosem i ruszyła do kontrataku.


*


-Cyryl, jesteś pewien, że idziemy w dobrym kierunku?
 -Jasne, że tak! Chyba we mnie nie wątpiłeś, co? – Cyryl Vale zmierzył brata ostrym spojrzeniem.
 -Nie, no, skądże, po prostu… nie jestem pewien, czy to, że jakiś oszust wmówił ci, że kiedyś przyszedł tu jakiś krasnal i zakopał garnek złota, nie jest trochę za mało prawdopodobne? – zaryzykował pytanie Metody.
 Jego brat westchnął ciężko i przewrócił oczyma. Szli przez plac przed Wieżą Eiffla, on z mapą w ręce, a jego brat z torbą na ramieniu, trzymając nosy przy ziemi.
 -Już ci mówiłem, że to nie był żaden oszust tylko miły, bezzębny staruszek z tatuażami motocyklisty i znakiem Ku-Klux-Klanu. – cierpliwie wytłumaczył mu Cyryl. – A ten twój „krasnal” był leprekaunem. One z natury mają worki złota na końcu tęczy…
 -A temu akurat znudziła się tęcza, więc wziął łopatę, wykopał dołek pośrodku najsławniejszego placu we Francji i wywalił tam całe swoje złoto, tak? – ironicznie zapytał Metody.
 -Nie! To było wtedy, kiedy pomagał Zębowej Wróżce przenosić pieniążki dla biednych, małych, bezzębnych dzieci!
 -Zębowa Wróżka nie istnieje.
 -Przecież wiem. – prychnął Cyryl, ale po chwili odwrócił głowę i mruknął pod nosem. – Ta, jasne. To kto w takim razie dawał mi pieniążki, hm?
 -Mówiłeś coś? – zapytał jego brat.
 -A skądże! O, to gdzieś tutaj. –chłopak tupnął butem w ziemie. – Wziąłeś saperkę, prawda?


*


-Hm… Metody i Cyryl kopią dołek w ziemi, Madeleine i Nikolaj zachowują się, jakby chcieli wysadzić Wieże Eiffla, a Sherlocka goni Arashi, goniony przez ośmiu napakowanych facetów, których goni Julia… hm. Powinniśmy się bać? – zapytał Dante.
 -Nie tego – odparła Silva, a potem wskazała głową w przeciwnym kierunku niż ten, na który patrzył jej kuzyn. – TEGO.


*


-Pan Vale i twoja ciocia się na nas patrzą. – zauważyła Natalia.
 -Nie zwracaj na nich uwagi. – Adrian uśmiechnął się do niej lekko. W odróżnieniu od innych McEver’ów miał intensywnie czarne włosy i brązowe oczy, w których tańczyły teraz iskierki rozbawienia. – Chcę ci coś pokazać.
 -Co?
 -Zaraz się przekonasz. - z uśmiechem pociągnął ją za rękę między stoiskami, na którymi sprzedawano miniaturowe Wieże Eiffla.
 -Nie tak szybko! – Natalia roześmiała się: robiła dwa kroki na jego jeden, a poza tym Adrian się śpieszył, więc musiała biec, żeby za nim nadążyć.
 -Już prawie jesteśmy. – odparł. Skręcili za najbliższy stragan i zatrzymali się gwałtownie.
 Chłopak rozglądnął się dookoła, jakby chciał się upewnić, czy ktoś ich nie obserwuje, a potem ruszyli dalej, już znacznie wolniej, zachowując się, jak typowa zakochana para. Sprzedawcy próbowali im coś wciskać, ale Adrian za każdym razem odmawiał uprzejmie.
 Co on kombinuje?” – pomyślała Natalia.
 Wreszcie zatrzymali się na skraju placu. Łowca uśmiechnął się do niej tajemniczo i wskazał na starą kamieniczkę, przed którą stali.
 -Widzisz? Między tymi dwiema płaskorzeźbami.
 Natalia zmrużyła oczy, przyglądając się niewyraźnemu znakowi, widniejącemu na ścianie. Lew… lew i korona.
 -Widzę. – powiedziała cicho. – Co to?
 -To herb rodu McEver’ów. Nasi krewni byli kiedyś bardzo znani w… nazwijmy to „szemranym półświatkiem Paryża”. Mój praprapradziadek był szefem jeden z takich organizacji. Miał wroga – i pewnego dnia postanowił wysłać swojego syna na przeszpiegi dla sąsiedniej organizacji, zrzeszającej ludzi podziemnego Paryża. Jego syn miał na imię James. Był dosyć bezwzględny, rozpieszczony, ale sprytny, bystry, inteligentny… ale poznał tam dziewczynę.
 -I? – zapytała Natalia z ciekawym błyskiem w oku.
 -Zaraz ci opowiem, co było dalej, ale najpierw… - Adrian jakby zawahał się na moment. - …chciałbym ci coś dać.
 Dziewczyna cofnęła się o krok.
 -Nic od ciebie nie chcę. Chyba to uzgadnialiśmy.
 -Tak, wiem. Ale to dla mnie coś szczególnego, i chcę, żebyś ty to miała.
 Chłopak wyjął z kieszeni długie pudełko z ciemnego drewna – szczerzył się na nim lew z herbu McEver’ów.
 -Odwróć się. – poprosił, uśmiechając się tajemniczo.
 Natalia odpowiedziała mu niepewnym uśmiechem. Co by powiedział w tym momencie Nikolaj? „Nie rób tego! Przecież to będzie dla niego FENOMENALNA okazja, żeby wbić ci nóż w plecy!!!”. Ale ona ufała Adrianowi, więc odwróciła się spokojnie.
 Po chwili poczuła na szyi nieznaczny ciężar. Chłopak odgarnął włosy z jej karku i zapiął łańcuszek, a potem patrzył na nią przez chwile.
 -Wyglądasz pięknie. – powiedział cicho.
 I pocałował ją.


*


Wielką stratą dla ludzkości był fakt, że Cyryl Vale nie odkopał tego dnia skarbu leprekauna.
 Po prostu nie zdążył.
 Ponieważ zanim zakończyli wykopki (pośrodku placu ział teraz DUŻY dół, w który niechybnie ktoś miał wpaść) musieli posłusznie ustawić się przed wujkiem Dantem i ciocią Silvą – on, Metody, Julia, szczęśliwy, chociaż trochę podrapany Arashi, Madeleine (najwyraźniej czymś zawiedziona), Nikolaj, Adrian i Natalia.
 Koło wujka stała wysoka, ruda kobieta.
 Jej włosy były lekko pofalowane – i w odróżnieniu od Maddy – miały przepiękną barwę. Miała brązowe oczy i kilkanaście piegów, a kiedy uśmiechnęła się do nich ciekawie, od razu poczuł do niej jakąś niezrozumiałą satysfakcje.
 -To – ponuro powiedziała Strażniczka. – Jest osoba, na którą tutaj czekaliśmy. Panie, panowie, psy i Cyryl – przedstawiam wam Debore Rose.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz