14
-Zgiń przepadnij, ciemna zjawo!
-Ciii! Cyryl, nie bądź kretynem, to ja, Maddy.
-Nie wierze ci, ona nie ma rudych włosów. Metody! Hej, Metody!
-Yhmmmmmmmmm????
-Miałbyś jakiś krzyż, czy wodę święconą? W naszej sypialni jest południca!
Pstryknął włącznik latarki: promień światła wyłowił twarz Madeleine z mroku.
-Maddy! Odkąd ty jesteś ruda? – ciekawie zapytał Cyryl.
Jego siostra warknęła głucho.
-Nie ważne. Zbieramy się już. Jesteście spakowani?
-Nie wygłupiaj się, jest środek nocy! – zaprotestował jej brat. – Co nie, Metody?
Z posłania jego bliźniaka doszedł tylko nieartykułowany, senny pomruk.
-Widzisz? Zgadza się ze mną. A więc przykro mi Maddy, jednak ja wrócę do łóż…
-Jedziemy na misje, kretyni! – jęknęła Madeleine.
-W nocy!? – wykrzyknął oburzony Cyryl.
-Nie może być – zawtórował mu wciąż senny Metody, chyba samemu nie wiedząc, co mówi.
-Tak, w nocy. – łowczyni rzuciła im wściekłe spojrzenie. – No już, tylko cicho, bo obudzicie Valeriana!
-Dziękuje, ale nie przyjmę propozycji. – odparł Cyryl, opadając na łóżko.
Maddy policzyła w głowie do dziesięciu. I jeszcze raz. I znowu.
-Dobra – powiedziała w końcu, odwracając się na pięcie. – Idę poszukać wiadra i zimnej wody.
-Nie rusza mnie to – poinformował ją Cyryl.
-A więc po zapałki. – odparła, wychodząc z pokoju.
Usłyszała jeszcze, jak jej młodszy brat spada z łóżka.
-Błagam, powiedzcie mi, że się przesłyszałem. – rzekł Metody, nagle całkiem odzyskując przytomność. – Maddy i zapałki. ONA i zapałki?
-Nie przesłyszałeś się. – Cyryl poderwał się na równe nogi i w panice zaczął ładować ubrania do plecaka.
-Mój Boże – wykrztusił z przerażeniem jego brat bliźniak. – Mój Boże….
*
-No dobra, czym im zagroziłaś? – zapytał Dante, obserwując, jak jego siostrzeńcy w milczeniu uganiają się po mieszkaniu.
-Ja? Zagroziłam? – Madeleine zrobiła najniewinniejszą z min w swoim repertuarze i czym prędzej dała nogę, zanim jej wuj zaczął drążyć sprawę.
-I tak nie chciałem wiedzieć. – mruknął łowca pod nosem.
-Czego nie chciałeś wiedzieć? – zapytała Silva, starannie przywiązując rzemieniami miecz do plecaka. Krytycznie przyjrzała się robocie, poprawiła jedno wiązanie i wstała z ziemi, otrzepując ręce.
-Nic takiego. – odparł Dante.
-Zapałki. – odparła radośnie.
-Co „zapałki”? – przyjrzał jej się uważnie.
-Domyśl się. Przecież nie chciałeś wiedzieć. – Strażniczka posłała mu radosny uśmiech, a potem spojrzała na usiane gwiazdami niebo za oknem. – Za jakąś godzinę będzie świtać. Musimy się sprężyć.
W salonie domu Madeleine jedynym źródłem światła była wysoka lampa, stojąca pod ścianą. Napełniała pomieszczenie ciepłym blaskiem, rysując na ścianach długie cienie uwijających się w pośpiechu ludzi.
-Jesteś gotowa, Julia? – Silva ciekawie spojrzała na bratanice.
Ta prychnęła cicho.
-Ja urodziłam się gotowa, ciociu.
-Trzeba przyznać, że egoizm zakiełkował w tobie nadspodziewanie szybko, ale nie przesadzajmy proszę. – upomniała ją Madeleine specjalnie wyrozumiałym tonem.
-Jak ci się żyje z nowym kolorem włosów? – Jill posłała jej teatralnie niewinny uśmiech.
Maddy zgrzytnęła zębami. Jej włosy, z których uparcie nie chciała zejść pomarańczowa farba, świeciły w półmroku jak dioda.
-Lepiej zajmij się swoimi sprawami, kochana kuzynko – skomentowała.
-Uwielbiam słuchać, jak się kłócą – mruknęła Silva do Dantego.
-Znowu dopadła cię nostalgia? – zapytał łowca, nie kryjąc ironii w głosie.
-To jak druga młodość. – odparła wesoło. – Właśnie dlatego czasami żałuje, że nie planuje dzieci.
-Dlaczego? – jej kuzyn uniósł brwi.
-Bo moje dzieci biłyby się z twoimi dziećmi. No, albo grzebały je żywcem, zwalały ze skalnych półek, truły….
-Silva! – Dante spojrzał na nią z wyrzutem.
-Coś nie tak, kuzynie? – uśmiechnęła się do niego czarująco.
-Nie chcę być niemiły, ale chyba cieszę się, że nie będziesz miała dzieci.
-Sadysta. Ale wiesz, że w takim razie twoje dzieci musi załatwić Jill?
-Wielkie dzięki za pocieszenie.
-Wiesz, może mogłabym zmienić zdanie po krótkiej rozmowie z twoją dziewczyną. Ale musisz dać mi numer – spojrzała na niego znacząco.
-NIE.
-Nie masz serca. – stwierdziła smutnym głosem, a potem posłała mu kolejne, pełne nadziei spojrzenie.
-Nie, nie przekonałaś mnie. – łowca pokręcił głową.
-To nie moja wina, że jesteś nieczuły.
-Ale…
-Wuju, ciociu, mówiliśmy coś o zachowaniu ciszy. – upomniał ich Adrian, pakując swój bagaż.
-Święta prawda. – zgodziła się z nim Silva, a potem pociągnęła kuzyna za ramie. – Chodź, Dante. Pokłócimy się szeptem.
*
-Wszystko w porządku, Nikolaj? – zapytała Natalia, stojąc w drzwiach sypialnie brata i obserwując, jak starannie składa ubrania przed włożeniem ich do plecaka.
-Co? A, tak. Wszystko w porządku.
Wahała się przez chwile.
-Dzięki.
-Za co?
-Że sprowadziłeś do Mediolanu Adriana. Ja…
-Nie dziękuj mi, byłem za tym, żeby dokonać na nim dekapitacji. – odparł Nikolaj.
-Hej!
-Twój chłopak dalej żyje i ma się dobrze. O co ci chodzi?
-A jeśli nie żyje? A jeśli to klon, który…
-A teraz mówisz całkiem jak Maddy.
-No co? Już na tym etapie staram się znaleźć wspólny język z moją bratową. – Natalia posłała mu ostatni uśmiech i zwiała, zanim zdążył w nią cisnąć najbliżej leżącym przedmiotem.
*
Do wyjścia byli gotowi tuż przed czwartą nad ranem. Dante szybko nabazgrał jeszcze na kartce wiadomość do Valeriana i zostawił ją na stoliku w salonie. Później kręciła się tam jeszcze przez chwile Silva z nikomu nie znanych powodów, a potem wyszli – cicho, bezszelestnie jak duchy.
No… prawie.
-Metody, idioto, depczesz mi po nogach!
-To nie ja, kretynie.
-No to co?
-Cyryl, przestań panikować – powiedziała Maddy.
-Coś łazi mi po nodze, a tu jest całkiem ciemno. A jeśli to szczur? Proszę, żeby to nie był szczur…
-Nie skacz tak, bo na mnie spadniesz – warknęła Julia.
-Ale moja noga…
-CYRYL, PRZYMKNIJ SIĘ!!!
Arashi jako ostatni wyszedł na klatkę schodową i chwile z nieodgadnioną miną przyglądał się pogrążonemu w ciemności mieszkaniu Madeleine Vale. W końcu bezszelestnie zamknął za sobą drzwi i ruszył szybkim krokiem za drużyną i swoją jasnowłosą łowczynią.
*
Valerian otworzył oczy o wpół do ósmej nad ranem i błyskawicznie uświadomił sobie, że obudziła go ni mniej, ni więcej, tylko cisza. Zwykle o tej porze Dante Vale był już na nogach, Natalia pobrzękiwała naczyniami, Cyryl i Metody kłócili się w korytarzu, w sąsiednim pokoju rozlegały się od czasu do czasu ciche kroki Arashiego, Julia dyskutowała głośno z Silvą McEver…
A dziś było cicho.
Przeczesał palcami potargane, czerwone włosy, wygrzebał się spod kołdry i przerzucił nogi nad ramą łóżka. Po kolei przeszukał wszystkie pokoje.
Pokój Madeleine: pusto.
Pokój Nikolaja: pusto.
Pokój Julii….
Pusto.
W końcu wrócił do salonu i usiadł na kanapie przy stoliku. I wtedy to zauważył: śnieżnobiała kartka, złożona na dwoje, leżąca na szklanym blacie. Mimo, że przeczuwał już, co na niej piszę, sięgną po nią z wyraźnym wahaniem.
Rozprostował papier i przeczytał.
A potem zrozumiał.
Wyjechali bez niego. Bo się śpieszyli. Bo on dalej był ranny. Bo nie chcieli czekać. Bo potrzebowali jakiegoś „operatora” i on świetnie się nadawał.
W gniewie zacisnął zęby, w ostatniej chwili pohamowując odruch zmięcia kartki w dłoni.
Bo coś na niej jeszcze pisało.
Najpierw w oczy rzucił mu się podpis – Silva McEver. Dopiero potem przeczytał treść krótkiej notatki, umieszczonej pod głównym tekstem.
„A, i tak gdybyś chciał nas śledzić – kod to 558902. Powodzenia, łowco.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz