niedziela, 10 stycznia 2016

14


-Zgiń przepadnij, ciemna zjawo!
 -Ciii! Cyryl, nie bądź kretynem, to ja, Maddy.
 -Nie wierze ci, ona nie ma rudych włosów. Metody! Hej, Metody!
 -Yhmmmmmmmmm????
 -Miałbyś jakiś krzyż, czy wodę święconą? W naszej sypialni jest południca!
 Pstryknął włącznik latarki: promień światła wyłowił twarz Madeleine z mroku.
 -Maddy! Odkąd ty jesteś ruda? – ciekawie zapytał Cyryl.
Jego siostra warknęła głucho.
-Nie ważne. Zbieramy się już. Jesteście spakowani?
 -Nie wygłupiaj się, jest środek nocy! – zaprotestował jej brat. – Co nie, Metody?
Z posłania jego bliźniaka doszedł tylko nieartykułowany, senny pomruk.
 -Widzisz? Zgadza się ze mną. A więc przykro mi Maddy, jednak ja wrócę do łóż…
 -Jedziemy na misje, kretyni! – jęknęła Madeleine.
 -W nocy!? – wykrzyknął oburzony Cyryl.
 -Nie może być – zawtórował mu wciąż senny Metody, chyba samemu nie wiedząc, co mówi.
 -Tak, w nocy. – łowczyni rzuciła im wściekłe spojrzenie. – No już, tylko cicho, bo obudzicie Valeriana!
 -Dziękuje, ale nie przyjmę propozycji. – odparł Cyryl, opadając na łóżko.
 Maddy policzyła w głowie do dziesięciu. I jeszcze raz. I znowu.
 -Dobra – powiedziała w końcu, odwracając się na pięcie. – Idę poszukać wiadra i zimnej wody.
 -Nie rusza mnie to – poinformował ją Cyryl.
 -A więc po zapałki. – odparła, wychodząc z pokoju.
 Usłyszała jeszcze, jak jej młodszy brat spada z łóżka.
 -Błagam, powiedzcie mi, że się przesłyszałem. – rzekł Metody, nagle całkiem odzyskując przytomność. – Maddy i zapałki. ONA i zapałki?
 -Nie przesłyszałeś się. – Cyryl poderwał się na równe nogi i w panice zaczął ładować ubrania do plecaka.
 -Mój Boże – wykrztusił z przerażeniem jego brat bliźniak. – Mój Boże….


*


-No dobra, czym im zagroziłaś? – zapytał Dante, obserwując, jak jego siostrzeńcy w milczeniu uganiają się po mieszkaniu.
 -Ja? Zagroziłam? – Madeleine zrobiła najniewinniejszą z min w swoim repertuarze i czym prędzej dała nogę, zanim jej wuj zaczął drążyć sprawę.
 -I tak nie chciałem wiedzieć. – mruknął łowca pod nosem.
 -Czego nie chciałeś wiedzieć? – zapytała Silva, starannie przywiązując rzemieniami miecz do plecaka. Krytycznie przyjrzała się robocie, poprawiła jedno wiązanie i wstała z ziemi, otrzepując ręce.
 -Nic takiego. – odparł Dante.
 -Zapałki. – odparła radośnie.
 -Co „zapałki”? – przyjrzał jej się uważnie.
 -Domyśl się. Przecież nie chciałeś wiedzieć. – Strażniczka posłała mu radosny uśmiech, a potem spojrzała na usiane gwiazdami niebo za oknem. – Za jakąś godzinę będzie świtać. Musimy się sprężyć.
 W salonie domu Madeleine jedynym źródłem światła była wysoka lampa, stojąca pod ścianą. Napełniała pomieszczenie ciepłym blaskiem, rysując na ścianach długie cienie uwijających się w pośpiechu ludzi.
 -Jesteś gotowa, Julia? – Silva ciekawie spojrzała na bratanice.
 Ta prychnęła cicho.
 -Ja urodziłam się gotowa, ciociu.
 -Trzeba przyznać, że egoizm zakiełkował w tobie nadspodziewanie szybko, ale nie przesadzajmy proszę. – upomniała ją Madeleine specjalnie wyrozumiałym tonem.
 -Jak ci się żyje z nowym kolorem włosów? – Jill posłała jej teatralnie niewinny uśmiech.
 Maddy zgrzytnęła zębami. Jej włosy, z których uparcie nie chciała zejść pomarańczowa farba, świeciły w półmroku jak dioda.
 -Lepiej zajmij się swoimi sprawami, kochana kuzynko – skomentowała.
 -Uwielbiam słuchać, jak się kłócą – mruknęła Silva do Dantego.
 -Znowu dopadła cię nostalgia? – zapytał łowca, nie kryjąc ironii w głosie.
 -To jak druga młodość. – odparła wesoło. – Właśnie dlatego czasami żałuje, że nie planuje dzieci.
 -Dlaczego? – jej kuzyn uniósł brwi.
 -Bo moje dzieci biłyby się z twoimi dziećmi. No, albo grzebały je żywcem, zwalały ze skalnych półek, truły….
 -Silva! – Dante spojrzał na nią z wyrzutem.
 -Coś nie tak, kuzynie? – uśmiechnęła się do niego czarująco.
 -Nie chcę być niemiły, ale chyba cieszę się, że nie będziesz miała dzieci.
 -Sadysta. Ale wiesz, że w takim razie twoje dzieci musi załatwić Jill?
 -Wielkie dzięki za pocieszenie.
 -Wiesz, może mogłabym zmienić zdanie po krótkiej rozmowie z twoją dziewczyną. Ale musisz dać mi numer – spojrzała na niego znacząco.
 -NIE.
 -Nie masz serca. – stwierdziła smutnym głosem, a potem posłała mu kolejne, pełne nadziei spojrzenie.
 -Nie, nie przekonałaś mnie. – łowca pokręcił głową.
 -To nie moja wina, że jesteś nieczuły.
 -Ale…
 -Wuju, ciociu, mówiliśmy coś o zachowaniu ciszy. – upomniał ich Adrian, pakując swój bagaż.
 -Święta prawda. – zgodziła się z nim Silva, a potem pociągnęła kuzyna za ramie. – Chodź, Dante. Pokłócimy się szeptem.


*


-Wszystko w porządku, Nikolaj? – zapytała Natalia, stojąc w drzwiach sypialnie brata i obserwując, jak starannie składa ubrania przed włożeniem ich do plecaka.
 -Co? A, tak. Wszystko w porządku.
 Wahała się przez chwile.
 -Dzięki.
 -Za co?
 -Że sprowadziłeś do Mediolanu Adriana. Ja…
 -Nie dziękuj mi, byłem za tym, żeby dokonać na nim dekapitacji. – odparł Nikolaj.
 -Hej!
 -Twój chłopak dalej żyje i ma się dobrze. O co ci chodzi?
 -A jeśli nie żyje? A jeśli to klon, który…
 -A teraz mówisz całkiem jak Maddy.
 -No co? Już na tym etapie staram się znaleźć wspólny język z moją bratową. – Natalia posłała mu ostatni uśmiech i zwiała, zanim zdążył w nią cisnąć najbliżej leżącym przedmiotem.


*


Do wyjścia byli gotowi tuż przed czwartą nad ranem. Dante szybko nabazgrał jeszcze na kartce wiadomość do Valeriana i zostawił ją na stoliku w salonie. Później kręciła się tam jeszcze przez chwile Silva z nikomu nie znanych powodów, a potem wyszli – cicho, bezszelestnie jak duchy.
 No… prawie.
 -Metody, idioto, depczesz mi po nogach!
 -To nie ja, kretynie.
 -No to co?
 -Cyryl, przestań panikować – powiedziała Maddy.
 -Coś łazi mi po nodze, a tu jest całkiem ciemno. A jeśli to szczur? Proszę, żeby to nie był szczur…
 -Nie skacz tak, bo na mnie spadniesz – warknęła Julia.
 -Ale moja noga…
 -CYRYL, PRZYMKNIJ SIĘ!!!
 Arashi jako ostatni wyszedł na klatkę schodową i chwile z nieodgadnioną miną przyglądał się pogrążonemu w ciemności mieszkaniu Madeleine Vale. W końcu bezszelestnie zamknął za sobą drzwi i ruszył szybkim krokiem za drużyną i swoją jasnowłosą łowczynią.


*


Valerian otworzył oczy o wpół do ósmej nad ranem i błyskawicznie uświadomił sobie, że obudziła go ni mniej, ni więcej, tylko cisza. Zwykle o tej porze Dante Vale był już na nogach, Natalia pobrzękiwała naczyniami, Cyryl i Metody kłócili się w korytarzu, w sąsiednim pokoju rozlegały się od czasu do czasu ciche kroki Arashiego, Julia dyskutowała głośno z Silvą McEver…
 A dziś było cicho.
 Przeczesał palcami potargane, czerwone włosy, wygrzebał się spod kołdry i przerzucił nogi nad ramą łóżka. Po kolei przeszukał wszystkie pokoje.
 Pokój Madeleine: pusto.
 Pokój Nikolaja: pusto.
 Pokój Julii….
 Pusto.
 W końcu wrócił do salonu i usiadł na kanapie przy stoliku. I wtedy to zauważył: śnieżnobiała kartka, złożona na dwoje, leżąca na szklanym blacie. Mimo, że przeczuwał już, co na niej piszę, sięgną po nią z wyraźnym wahaniem.
Rozprostował papier i przeczytał.
A potem zrozumiał.
 Wyjechali bez niego. Bo się śpieszyli. Bo on dalej był ranny. Bo nie chcieli czekać. Bo potrzebowali jakiegoś „operatora” i on świetnie się nadawał.
 W gniewie zacisnął zęby, w ostatniej chwili pohamowując odruch zmięcia kartki w dłoni.
 Bo coś na niej jeszcze pisało.
 Najpierw w oczy rzucił mu się podpis – Silva McEver. Dopiero potem przeczytał treść krótkiej notatki, umieszczonej pod głównym tekstem.
 A, i tak gdybyś chciał nas śledzić – kod to 558902. Powodzenia, łowco.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz