17
-No to, Deboro…
-Debra. Mam na imię Debra. – warknęła Debra Rose, mierząc Cyryla Vale’a ostrym spojrzeniem.
-Ale ciocia Silva powiedziała, że…
-Nie wierzcie jej, ona kłamie. – wtrąciła się Strażniczka.
Ona i była agentka Hadesu wymieniły wściekłe spojrzenia.
-One się NIENAWIDZĄ. – mruknął Adrian z cieniem zdziwienia w głosie.
-Nie daj się zwieść pozorom – radośnie odparł Dante. – Są tylko o krok od złożenia ślubów wiecznej przyjaźni.
-Hej! – zaprotestowała Silva.
Łowca roześmiał się, wystawiając twarz na promienie słońca.
Szli parkiem – gdyby ktoś go zapytał, nie potrafiłby odpowiedzieć, jak się ten park nazywał, a mimo to, był przekonany, że na zawsze to zapamięta. Ich grupa rozciągnęła się: Adrian i Natalia szli z samego tyłu, potem Jill, Arashi i Sherlock, tuż przed nimi Cyryl i Metody, dalej Madeleine, która chwilowo zapomniała o kompromitującej barwie włosów i zażarcie dyskutowała o czymś z Nikolajem, wreszcie Debra, Silva i on sam. Liście na drzewach nabrały już intensywnych, jasnych barw: od czerwieni, poprzez pomarańcz i brąz, aż do żółci. Ścieżkami przechadzało się o tej porze niewielu ludzi, więc osobę, której oczekiwali, dostrzegli z daleka.
Ciemnoskóry mężczyzna przypominał trochę dżina z legend. Miał twarde, bezlitosne rysy obcokrajowca, oczy jakby obrysowane cienką, czarną linią, ręce poznaczone setkami mniejszych i większych blizn oraz zakrzywiony miecz, którego rękojeść wystawała mu znad ramienia.
U jego boku stał brązowowłosy i zielonooki chłopak, mający około dziewiętnastu lat i dziewczyna w bezrękawniku o włosach w kolorze morskiej zieleni.
-Nie powiedział, że będzie razem z drużyną – mruknęła Silva pod nosem. Zakodowała, że jej kuzyn skrzywił się lekko na widok ciemnoskórego wojownika (świetnie, a więc nie tylko ona będzie tu cierpiała). – Cześć, Dellix!
Zdziwiona, trzyosobowa grupa odwróciła się w ich stronę. Na twarzy mężczyzny pojawił się słaby ukłon i pochylił się lekko, jakby w powitalnym pokłonie.
-Strażniczka Silva, Dante Vale – dziewiętnastolatek posłał im niechętny uśmiech.
-O, Lucas z najsławniejszego-rodu-w-świecie-łowców. Nie tęskniliśmy, gdybyś chciał wiedzieć. – wesoło poinformowała go Strażniczka.
Metody wyprostował się gwałtownie.
-Hej… Lane. – powiedział cicho.
Morskowłosa dziewczyna uśmiechnęła się do niego lekko.
-Cześć Drużyno Turnieju.
-Drużyna Turnieju? – Debra spojrzała na nich ze zdziwieniem.
-A i owszem. Maddy, wujek Dante, Nikolaj, Metody, Adrian, Natalia, ciocia Silva, ja i Julia. – Cyryl błyskawicznie znalazł się koło wybranki swojego serca, przyjacielsko klepiąc ją po ramieniu.
„Wybrał sobie szybko sposób na samobójstwo.” – chłodno pomyślał Arashi Tenmetsu.
Jill odsunęła się na krok od młodego Vale’a.
-Drużyna Turnieju brzmi nieźle. – uznała Maddy.
-Trzeba przyznać. – zgodził się z nią wuj.
-Po prostu znakomicie, ale może powiedzielibyście, czego od nas chcecie? – prychnął Lucas.
-Od ciebie ni… - zaczął Dante, ale Silva przerwała mu nagle.
-Wiesz, gdybyś mógł włożył na głowę papierową torbę, to by było świetne. – powiedziała z zapałem.
-I sznur na szyje. – ironicznie dodał jej kuzyn. – A najlepiej, gdyby Lucas powiesił go na haczyku przy suficie i zeskoczył z krzesła, co?
-Ty to masz dzisiaj trafione pomysły, Dante. – Strażniczka popatrzyła na niego z podziwem.
Lane nie powstrzymała lekkiego uśmiechu.
-Ach, no tak. Pozwólcie sobie, że was przedstawię: to jest Debra Rose, a to Lane, Lucas i Dellix. – pośpiesznie powiedział łowca.
-Ona ma na imię Debora, Dante się pomylił. – szybko poprawiła go Silva.
-Wcale nie! – zaprzeczyła była agentka Hadesu.
-Nie wierzcie jej, to w dodatku patologiczna kłamczyni – teatralnym szeptem poinformowała drużynę Lucasa Strażniczka, zasłaniając usta dłonią.
Natalia i Maddy jednocześnie parsknęły śmiechem.
-Bardzo zabawne, Silvo. – prychnęła Debra.
-Dziękuje, wiem. W każdym razie, może porozmawiamy w jakimś ustronniejszym miejscu, co? – zaproponował Dante.
-Dobry pomysł. – Lucas wyjątkowo się z nim zgodził. – Nawet znam takie jedno…
*
Valerianowi wyjątkowo się poszczęściło.
Już po pół godzinie zarejestrował Jill i resztę grupy, przechodzących na pasach w pobliżu Wieży Eiffla.
-Trafiony-zatopiony. – mruknął pod nosem, starannie zapisując godzinę. Czuł w sobie cień satysfakcji: byłaby ona większa, gdyby kamery miały wbudowane lasery. Jedno cięcie i ten piekielny zabójca wylądowałby bez głowy.
Niestety, akurat o mordercach-psychopatach władzę Paryża nie pomyślały.
Drużyna znikła z kamery, na której ich zauważył, lecz w tym samym momencie pojawiła się na następnej, potem na kolejnej i kolejnej…
„Dokąd oni idą?” – z niepokojem pomyślał Valerian.
Był już raz w Paryżu, i to w ostatnie wakacje, kiedy to Julia bawiła się w Turniej ze swoim zabójcą. Wiedział, że jest tam usytuowana jedna z placówek łowców – odwiedził ją nawet z wujem Guggenheim’em.
Czyżby właśnie tam szła grupa? Prowadził ją jakiś brązowowłosy chłopak: szedł szybko, zdecydowanym krokiem, jakby słowa takie jak „wahanie”, „niezdecydowanie” i „pomyłka” nie miały racji istnienia w jego słowniku. Koło niego podążała dziewczyna… stop. Przecież taki kolor włosów nie istnieje w naturze. Chociaż… w sumie to jego też nie istniał. Większość osób, jakie poznał, myślały, że krwistoczerwoną barwę zawdzięcza farbie do włosów.
Mylili się.
Valerian otrząsnął się z zamyślenia. Nikogo z grupy nie było już na kamerze.
Czyżby ich zgubił?
Był bliski wpadnięcia w popłoch, ale zmusił się do spokojnego przeglądnięcia nagrań z sąsiednich kamer. Znalazł ich na ostatniej i odetchnął z ulgą.
A teraz tylko krok po kroku, żeby dowiedzieć się, dokąd idą.
Zżerała go ciekawość.
*
-Dante?
-Hm?
-3?
-A o co ci chodzi?
-O pierwszą cyfrę numeru twojej dziewczyny.
-Nie mam dziewczyny.
-A więc to już żona? A mówiłam ci, żebyś nie brał jej do Las Vegas.
-Silvo!
-Oj, nie złość się. W każdym razie twoja mina była bezcenna. Mogę zrobić zdjęcie?
-Nie!
-Cóż, i tak było już za późno. Nie złość się.
-Nie złoszczę.
-Żartujesz chyba!? W takim razie musimy to czym prędzej zmienić.
-Ale…
-To 3, czy nie?
-Nie.
-To może cztery?
-Może.
-Dante!
-Słucham?
-To jest 4, czy to nie jest 4!?
-Tak.
-Co „tak”!?
-Tak.
-Dante! Co ty wyprawiasz???
-Robię ci zdjęcie. O, zobacz. Właśnie TO jest bezcenna mina.
-Ale…
-Oj, już nic nie mów. Przecież skasuje. Ups! Przez całkowitą pomyłkę wysłałem do wszystkich znajomych.
-DANTE VALE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
-Możecie się przestać kłócić? – zapytał poirytowany Lucas.
-Nie teraz. – warknęła Silva, usiłująca wyrwać kuzynowi komórkę.
-Ale… doszliśmy.
-Co!?
Stali pod gmachem placówki łowców we Francji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz