wtorek, 26 stycznia 2016

19
  

Samolot wylatywał o północy, co było jednocześnie szczęśliwym i dosyć kłopotliwym trafem.
 Szczęśliwym, bo im wcześniej znaleźliby się w Kairze, tym lepiej, a kłopotliwym, bo prawie wszystkie miejsca były już zajęte.
 Dante szybkim krokiem wszedł na pokład i obrzucił przeciągłym spojrzeniem swoją grupę. Natalia, Maddy i Adrian rozmawiali, Nikolaj słuchał muzyki, Julia opowiadała o czymś Arashiemu, gwałtownie gestykulując, Cyryl i Metody robili to co zawsze – pakowali się w kłopoty przy użyciu papierowego kubka i nici dentystycznej, Debra zajęta była czytaniem jakiegoś magazynu, a Silva i Dellix…
 Łowca zamrugał. Nie, to nie może być prawda.
 Silva McEver była denerwująca, bezwzględna i trochę szalona, ale TAKI cios poniżej pasa nie leżał nawet w jej repertuarze.
 A mimo to, kiedy ponownie otworzył oczy, to nadal tam było.
 Silva i Dellix.
 Siedzący obok siebie.
 W samolocie.
 I rozmawiający.
 O broni.
 Niemożliwe. To sen. I to jeden z tych głupich. Z tych WYJĄTKOWO głupich.
 Była taka jedna, święta, niepisana zasada, którą wszyscy znali, a mówiła ona, że Dante i jego kuzynka ZAWSZE siedzieli obok siebie w czasie lotu. A nawet jeśli nie przy starcie, to jedno z nich zawsze się w końcu przesiadało do tego drugiego. I rozmawiali. Grali w krime. Wygłupiali się. Żartowali.
 Silva złamała zasadę. Sławetną, nieopisaną zasadę, którą wszyscy znali i szanowali.
 Pierwszą myślą Dantego po otrząśnięciu się z szoku było „Ktoś podmienił mi kuzynkę.”. Drugą: „Maddy miała racje, CIA klonuje obywateli w podziemiach państwowej stolicy.”. Trzecią: „A może to UFO?”. Czwartą: „Musieli jej wyprać mózg.”. Piątej natomiast nie da się opisać słowami, bo była raczej opisana niespodziewanym wkroczeniem do akcji, a nie jakimś zdaniem.
 -To chyba moje miejsce – zauważył uprzejmie, zerkając na swój bilet. A14. ZDECYDOWANIE jego miejsce.
 Dellix zrobił zdziwioną minę.
 -Rzeczywiście. – przyznał z pewnego rodzaju skruchą, już podnosząc się z miejsca.
 -Nie, zostań. – powstrzymała go Silva, a potem z uśmiechem spojrzała na kuzyna (to musiał być naprawdę dobry klon, uśmiechał się całkiem jak ona). – Odpuść mu, rozmawiamy o czymś ważnym.
 Dante chciał zapytać, czy planują ślub, ale po pierwsze, jeśli to była ta Silva którą znał i szanował, wyskoczyłaby przez okno, a po drugie, nie zdążył.
 -Może się zamienimy? – powiedział Dellix, oddając mu swój bilet.
 -Tak, jasne, oczywiście. – dobre wychowanie zwyciężyło nad oburzeniem.
 Nic po sobie nie pokazując, skierował się do swojego nowego miejsca i usiadł, opadając z sił.
 -Młody człowieku, potrzymasz? – doszedł go zaciekawiony, starty jak stara płyta głos.
 Łowca uniósł głowę: obok niego siedziała chuda emerytka, patrząca na świat kilka razy powiększonymi przez grube na centymetr szkła okularów, błękitnymi oczyma. Włosy miała białe jak wełna, którą właśnie wepchnęła mu do rąk. Zaraz też wyjęła druty i zaczęła szydełkować w ekstremalnym tempie.
 Usta nie zamykały się jej ani na chwile.
 -Przypomina mi pan mojego siostrzeńca, Norberta. Może pan zna? Nie? Cóż, szkoda. To taki miły chłopaczyna. Ma teraz drugą żonę, straszną latawice, ale czego by się można spodziewać po takiej tlenionej blondynie, nie? Wcale nie lubi moich kotów… Mruczusia, Perełki, Czarnulka ani Wafelka. A przecież Perełka jest gwiazdą na naszej ulicy! Najlepszy miot w całej okolicy… myśli pan, że przesadzam? Wcale nie! Chcę pan zobaczyć zdjęcia? A, to nie teraz. Wie pan, co ja tu robie? Nie wie pan? To ma być czapka. Myśli pan, że jak wychodzi? Całkiem nieźle, nie? Czapka na zimę, będzie doskonała. Może mój wnuk się ucieszy. On uwielbia Mruczusia, wiedział pan o tym? Nie? No cóż. A mówiłam już panu o Perełce? Najlepszy miot w okolicy… Oczywiście pani Peters mówi co innego, ale kto by jej tam wierzył. A ostatnio był u nas taki skandal! Chce pan posłuchać? Jasne, że pan chce! A więc zaczęło się wtedy, kiedy ja i Wafelek….


*


-Wiesz wujku, w gruncie rzeczy to bardzo twarzowe… coś. – niepewnie zauważył Cyryl, kiedy stali już na lotnisku.
 Dante zmierzył go ponurym spojrzeniem. Staruszka na pożegnanie wręczyła mu wydziergany szalik, czapkę i rękawiczki i stał tak teraz, czekając aż odleci i machając bez entuzjazmu.
 -Robisz furorę – pocieszyła wuja Maddy.
 -Teraz ty powiedz coś miłego, Metody. – mruknął łowca do siostrzeńca.
 -Ciii – ostro syknął do niego chłopak. – Wybaczcie, ale z obawy o moje dobre imię, muszę udawać, że was nie znam.
 -Nie idzie ci zbyt dobrze – poinformował go Adrian, opierając się o kamienny filar.
 -No wielkie dzięki.
 -Powinieneś wziąć trening u cioci Silvy. – dodała Julia, wskazując na pogwizdującą Strażniczkę, stojącą przy tablicy odlotów i usiłującą nie patrzeć w ich stronę.
 -Może tak właśnie zrobię – prychnął Metody.
 -Wszyscy odwracają się przeciwko mnie – mruknął Dante, poprawiając kudłatą, gryzącą czapkę.
 Nadeszli Dellix i Arashi z bagażami. Sherlock biegał między nimi, wydając z siebie coś między szczekaniem a piskiem.
 -Nawiasem mówiąc, jak udało się go przemycić? – zapytał Nikolaj.
 -Nie chcesz wiedzieć – krótko odpowiedział łowca, głaszcząc psa po grzbiecie, a potem rozglądnął się z niepokojem i wpakował czapkę, szalik i rękawiczki do plecaka.
 -No, wreszcie – Silva podeszła do nich z wyraźną ulgą. – Wyglądałeś uroczo – poinformowała kuzyna.
 -Natychmiast skasuj wszystkie zdjęcia.
 -NO WIESZ!?
 -Wszystkie – powtórzył z uporem, kiedy wychodzili na świeże, zimne powietrze. Gdzieś nad piaskami wschodziło słońce. – Jak ci się gadało z Dellixem?
 -Świetnie. Jest do mnie bardzo podobny.
 -Nie jest sadystą.
 -Czy ty coś sugerujesz?
 -Nie, skądże.
 Silva z uśmiechem zmrużyła oczy.
 -Historia Wafelka była zachwycająca.
 Łowca posłał jej ostrzegawcze spojrzenie.
 -Wręcz żałowałam, że nie mogłam z bliższa przyjrzeć się tym albumom, które ci pokazywała. Ile ich było? Dwa? Trzy?
 -Czternaście – gorzko odparł Dante. – Kto normalny nosi przy sobie zdjęcia własnych kotów?
 -Ale w gruncie rzeczy to była niezwykle urokliwa, starsza pani. Coś jak panna Marple.
 -Panna Marple nie posiadała czterech kotów.
 -Ale też szydełkowała.
 -Ale rozwiązywała sprawy kryminalne.
 -Ale też miała siostrzeńca.
 -Ale nie Norberta.
 -Nie. To chyba był… czekaj, mam to na końcu języka… Wiem! Raymond!
 -Właśnie. I nie miała czterech kotów – powtórzył Dante.
 -Czy te koty są takie ważne?
 -To mi się będzie śniło po nocach!
 -Skoro tak mówisz…
 Maddy przyjrzała im się z rozbawieniem. Nad Egiptem powoli wschodziło słońce, oświetlając może piasków w oddali i barwiąc je kolorem krwi.


*


Egipt. Kair. Przylecimy samolotem.” – cztery krótkie słowa, cała zawartość SMS-a od Silvy McEver wyjaśniły wszystko.
 Valerian przebudził się o trzeciej nad ranem i od tego czasu czatował na drużynę, wlepiając oczy w kamery. Kiedy nie nadlecieli lotem o 3:20, wstał, zrobił sobie kawę i wypił ją, usiłując uwolnić się z półsnu.
 Nie do końca mu się to udało, ale i tak ich zauważył.
 Julia… zabójca… Maddy… Nikolaj… Natalia… Ten, jak mu tam, Adrian, Cyryl, Metody, pani Silva... A to kto? Ciemnoskóry facet z mieczem na plecach (wpuścili go z tym do samolotu???), ruda dziewczyna i osoba nieokreślonej płci, pewnie mężczyzna, w puchatej czapie, szaliku i rękawiczkach, wyprowadzająca z samolotu jakąś drobną staruszkę.
Staruszka energicznie pomachała dziwnemu inwiduum i zniknęła w tłumie.
 Chwila, a gdzie Dante Vale? Bo chyba to nie…
 Minęło kilka minut, zanim Yeti zdjęło czapkę, odsłaniając zarost i brązowe, teraz poplątane włosy.
 Dobra, to było NAPRAWDĘ dziwne.
 Valerian zanotował to sobie, by później nie zapomnieć zapytać o tą scenę.
 A potem w milczeniu obserwował, jak wychodzą z hali przylotów do budzącego się miasta i czuł, że to nie jest miejsce, gdzie znajdą odpowiedzi na nękające ich pytania. Polecą dalej, i dalej, i dalej…
 A on ciągle będzie tutaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz