piątek, 29 stycznia 2016

20


Kair. Egipt. Kair.
 Kair Egipt. Egipt Kair. Egipt Egipt. Kair Kair. Kair Egipt Kair. Egipt Kair Egipt.
 Skąd on to znał???
 Pamiętał przecież, że niedawno ktoś opowiadał mu o tym kraju z jakimś niezrozumiałym podnieceniem. Pamiętał tą radość w głosie… w czyim głosie? Nie był pewien. Pamiętał urywki słów.
 A potem… zobaczył chłopaka.
 Kair jak widać mocno zawiódł siostrzeńców Dantego, przynajmniej w niektórych częściach. Był jakby za bardzo… nowoczesny. W niczym nie umywał się do San Francisco czy Nowego Jorku, ale – jak wnioskował po ich twarzach – spodziewali się bardziej mędrców w turbanach na głowach niż biznesmenów. I woleli wielbłądy od aut. Wielbłądów rzeczywiście był tu dostatek… ale samochodów było więcej.
 Znaleźli jednak jedno miejsce, które mogłoby ich zadowolić: wielki targ, podobny do tego w Grecji. Kolorowe materiały, gliniane naczynia, ozdoby – wszystko na sprzedaż, wszystko tak wspaniale starodawne, wszystko piękne i wyjątkowe.
 Teraz jednak Dante stał jak wryty, nie zwracając uwagi na nic, z oczyma wbitymi w przejście między straganami.
 -Mam nadzieje, że żyjesz. – zauważyła Silva, krytycznie przyglądając się wystawionej na sprzedaż broni.
 Jej kuzyn nie zareagował.
 -Hej! – pomachała mu ręką przed oczyma. – Ej, padnięcie na zawał w tym momencie byłoby nie fair! Nawet nie dałeś mi PIN-u do swojej karty kredytowej!
 Nadal żadnej reakcji.
 -Och, nie, czyżbym dostrzegła właśnie bardzo niebezpiecznego łowcę! Dante, popatrz! O nie, już uciekł. Goń go!!! – mimo jej rozpaczliwych gestów, łowca nadal nie zareagował.
 -POBUDKA REKRUCIE!!!! – ryknęła mu do ucha.
 Odpowiedziało jej milczenie.
Silva westchnęła ciężko. Zastanawiała się przez chwile i w końcu wyjęła z plecaka flamaster, z zamiarem domalowania mu okularów – TAKA okazja mogła się już nigdy nie powtórzyć.
 -Nie ruszaj się – poinformowała go bardziej z grzeczności niż potrzeby.
 Otworzyła flamaster, namyśliła się, aż w końcu znów go zamknęła. To by było okropne…
 A poza tym wydzierganej czapki i tak już nie przebije.
 Miała natomiast inny pomysł.
 Dante oprzytomniał kilkanaście sekund później. Otrząsnął się, rzucając zdziwione spojrzenie Silvie, która z kamienną miną robiła coś na komórce.
 -Zaraz wracam. – poinformował ją, znikając w tłumie.


*


-Nikolaju Basilu Dante Batesie! – wykrzyknęła uradowana Madeleine.
 -Tśśś! – uciszył ją chłopak. – Nie przy ludziach!
 Nie wyglądała, jakby w ogóle go usłyszała. Po ponad roku znajomości Nikolaj zaczynał sobie uświadamiać, że lata praktyki nauczyły jego przyjaciółkę wytwarzać wokół siebie barierę, przez którą przechodziło tylko i wyłącznie to, co chciała usłyszeć.
 Drugie wyjście przedstawiało się tak, że była po prostu ignorantką, ale chłopak wolał to pierwsze.
 -Wiesz, co to? – zapytała uroczystym tonem Maddy, podnosząc gruby notes z jednego ze straganów.
 -Zeszyt – poinformował ją uprzejmie.
-Ale jaki!? 
Bez zainteresowania rzucił okiem na okładkę.
 -A5.
 Łowczyni posłała mu urażone spojrzenie.
 -…i czerwony. – dodał pośpiesznie.
 -Nikolaj!
 -E… karmazynowy?
 -Pudło.
 -Na pewno nie karmazynowy?
 -N. I. E.
 -Krwawy? Trafiłem?
 -Ślepą kulą w płot.
 -No to…koralowy?
 -Nie!
 -Ciemny róż? Intensywny pomarańcz? Czekaj, nie, to jest…. No… rubinowy?
 Madeleine jęknęła głucho.
 -Ej, jest naukowo udowodnione, że faceci znają kilka razy mniej kolorów niż kobiety! Sama powiedz, jaki to! – rzucił oskarżająco.
 -Szkarłatny. – poinformowała go uprzejmie. – Ale mi nie chodzi o kolor. TO JEST IDENTYCZNY NOTES JAK TEN JULII!!!
 -O-o. – mruknął chłopak. W jego głowie zapaliła się lampka z napisem „kolejny pechowy pomysł Maddy”.
 -Mówiłeś coś? – zapytała podejrzliwie, płacąc za zeszyt.
 Zrobił niewinną minę.
 -Nie, skądże.


*


-Ciociu Silvo!
 Strażniczka, wyrwana z zamyślenia, ze zdziwieniem odwróciła się w stronę bratanicy.
 -Hm? Jeśli znowu ci chodzi o kupowanie płynnego ognia to zdecydowanie, stanowczo ci to odradzam.
 -Nie zupełnie o to mi chodziło – odparła Jill. Wolała nie przypominać cioci, że ma jeszcze pełen zapas. – Widziałaś gdzieś Arashiego, ciociu? Chyba go zgubiłam.
 -Znajdzie się – bez zainteresowania odparła Silva, rozglądając się dookoła.
 -Był przy nim Sherlock – dorzuciła Julia.
 -Co!? Zostawiłaś tą bestie sam na sam z młodym???
 -Przecież pies wujka Dantego nie przegryzie Arashiemu gardła. – z rozbawieniem rzuciła dziewczyna.
 -Mówiąc „bestia”, niekoniecznie miałam na myśli Sherlocka. – szczerze przyznała Silva, ciągnąc bratanice za rękaw. – Chodź, zanim będziemy mogły się przekonać, czy anegdota o Japończykach i sushi z psa ma jakieś prawdziwe korzenie.


*
  

Dante był PEWIEN, że gdzieś tu go widział. Zupełnie, ostatecznie, do końca pewien.
 Tyle tylko, że było to dobre kilka minut temu. Teraz mógł on się już zupełnie ulotnić, wejść w któryś ze sklepów lub zrobić cokolwiek innego.
 Krótko mówiąc, mógł zniknąć.
 A jeśli tak zrobił, była duża możliwość, że już go nie zobaczy podczas pobytu w Kairze… ani przez wiele późniejszych miesięcy.
 Dante obrócił się powoli o trzysta sześćdziesiąt stopni, wypatrując znajomej postaci. Kolorowe materiały, rozwieszone między straganami lekko falowały na wietrze, ale generalnie panował tu straszliwy upał, wzmożony jeszcze przez tłum. Nie potrafił logicznie myśleć. Zmarszczył brwi, z wszystkich sił usiłując się skupić…
 i wtedy zauważył fragment podkoszulka, znikający za najbliższym straganem.
 Natychmiast, bez zastanowienia ruszył biegiem, przepychając się przez zwartą masę ludzi. Rzucił kilka ledwo zrozumiałych „przepraszam” po egipsku, a potem nagle wydostał się na otwartą przestrzeń.
 A chłopak już tam stał, równie zdziwiony jak on sam.
 -Nie sądziłem, że cię tu spotkam, Dante.


*


-Nigdy nie zrobiłbym nic Sherlockowi – spokojnie tłumaczył Arashi, kiedy wracali na miejsce zbiórki, na placu przed targiem. – Nie miałem pojęcia, że za mną pójdzie.
 -W porządku – uspokoiła go Julia. – Ciocia Silva po prostu martwiła się, że zrobisz z psa sushi. W sumie to co robiłeś w tym zaułku?
 -Zgubiłem się – niechętnie przyznał chłopak.
 -Ej, bo w końcu zacznę cię mylić z Ma… A to niby kto?
 Zatrzymali się, patrząc na chłopaka, który u boku wuja Dantego wynurzył się z tłumu i stanął naprzeciw zebranej już drużyny.
 -Chciałbym wam kogoś przedstawić – powiedział łowca, ale chłopak zaraz mu przerwał.
 -Wolę sam to zrobić. – wytłumaczył się szybko, a potem potoczył wzrokiem po zebranych i uśmiechnął się. – Hej. Jestem Den.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz