poniedziałek, 28 marca 2016


37



Silva uważała, że polowania to ogólnie fajna sprawa, o ile zwierzyna ucieka, ty lecisz między przeszkodami niepewny, czy ją dogonisz, a nutka determinacji i ryzyka wisi w powietrzu. I TO uczucie, kiedy wiesz, że istota, którą gonisz ma nad tobą przewagę w terenie: zna każdy krzak, każde drzewo, każdą ścieżkę.
 Tego dnia i w tym momencie gwałtownie zmieniła zdanie.
 Zwierzyna nie powinna uciekać. A przynajmniej nie tak szybko. Przeszkody to idiotyczna sprawa. Szczególnie, kiedy stanowią je gruzy. Nutka determinacji i ryzyka jest głupstwem. Wtedy tylko, oczywiście, kiedy obok myśliwego biegnie jego kuzyn, na którego trzeba uważać, żeby nie skręcił sobie karku (Dante miał inne zdanie w tej sprawie, ale Strażniczka nawet nie zamierzała udawać, że ją to obchodzi). Co do przewagi uciekającego nad goniącym: czysta niesprawiedliwość losu. Bez tego wszystko byłoby łatwiejsze.
 Każdy ten zarzut kumulował się w pierwszym z tych, które przyszły jej do głowy: zwierzyna NIE POWINNA uciekać. To czysty sadyzm z jej strony. Kompletne zignorowanie wszelkich potrzeb myśliwego i zasad BHP (nie, żeby wiedziała, co to są zasady BHP. Ale brzmiało nieźle, a Dante podsuwał to przeciw niej w każdej ich poważniejszej kłótni).
 Uciekająca zwierzyna wszystko utrudniała i była niezmiernie irytująca.
 Szczególnie kiedy stanowiła akolitę buddyjskiej religii, którego KONIECZNIE trzeba było dogonić.
 -To nienormalne – skomentował łowca, biegnący ramie w ramie z kuzynką. – Czego ich tu uczą, medytacji czy biegów krótkodystansowych!?
 -Godne przemyślenia. – przyznała Silva. – Przewiduje, że i tego i tego.
 Chłopak, z głową wygoloną do skóry i w szarej szacie nowicjusza, zniknął im na chwile z oczu, gwałtownie skręcając w sąsiedni korytarz. Dwójka myśliwych jeszcze przyśpieszyła, przeskakując nad stosem gruzu, ciągnącym się przez całą szerokość korytarza.
 -W sumie chłopak ma naprawdę talent w nogach – zauważyła Strażniczka. – Szczególnie, że biegnie w sukience.
 -To nie sukienka – poprawił ją Dante.
 -Jasne, że tak.
 -Znając ciebie, kilt z kolei nazwałabyś spódniczką, prawda?
 -Kilt to JEST spódniczka. – gwałtownie weszli w zakręt. Chłopak znikał już na końcu korytarza. – No nie!
 -Oczywiście, że kilt nie jest spódniczka.
 -To równie prawdziwe jak to, że twoja dziewczyna istnieje.
 -To oczywiste, że moja dziewczyna ISTNIEJE!
 -A dałbyś mi do niej numer?
 -Silva!!!
 Znowu skręcili i ich oczom ukazało się wyjście na świątynny plac. Chłopak był już w jednej trzeciej jego długości, ale wyraźnie zwolnił, jakby brakowało mu sił.
 -Mamy go – z satysfakcją powiedziała Strażniczka.
 Wybiegli na plac za zwierzyną, błyskawicznie skracając dystans o dobrych kilka metrów. Dellix i Debra odprowadzili ich zdumionym spojrzeniem, kiedy przemknęli im tuż przed nosem i wpadli w krużganki prowadzące do zachodniej części świątyni.
 Akolita był tuż przed nimi, a jednak ciągle za daleko: znów przyspieszył, jakby czując oddech Śmierci na plecach. Ledwo Dantemu przeszło do przez głowę, już rzucił swojej kuzynce krótkie spojrzenie.
 Ta… to było trafne porównanie.
 Chłopak znów skręcił, lecz zanim zdążyli wejść w zakręt, rozległ się czyjś triumfalny krzyk, a potem odgłos szarpania się z kimś i zduszonych okrzyków w dziwnym języku.
 Para myśliwych zatrzymała się prawie równocześnie, przyglądając się scenie, właśnie rozgrywającej się przed ich oczyma. Młody adept szamotał się z Maddy i Nikolajem, stojącymi pośrodku korytarza z dosyć oszołomionymi minami. Każde z nich trzymało chłopaka pod ramie, nie dając mu uciec, mimo, że wyrywał się z wszystkich sił, nawołując w jakimś znanym tylko Silvie języku.
 -Hej ciociu, hej wujku. – Madeleine posłała im szeroki uśmiech. – Zakładam, że mamy tu kogoś, kogo szukacie.


*


To był tygrys.
 Gigantyczny tygrys.
 Tygrys bengalski, najpewniej.
 Tygrys – ludożerca.
 Nie, w sumie wszystkie tygrysy to ludożercy.
 Ale to na pewno był wyjątkowo zajadły tygrys-ludożerca.
 Cyryl zaraz umrze… a jeszcze nie zdążył wyznać Julii swojego głębokiego uczucia, no i zamordować Arashiego. Prawdziwy cios poniżej pasa. Jak śmiesz, okrutny świecie?
 Łowca patrzył na tygrysa.
 Tygrys patrzył na łowcę.
 Łowca wydał z siebie odgłos podobny do pisku przerażenia. Tygrys warknął. Łowca cofnął się o krok. Tygrys przybliżył się jeszcze bardziej. Łowca przełknął ślinę. Tygrys przeciągnął łapą po kamiennej posadzce, pazurami rysując bruzdy na równo poukładanych kostkach.
 -Hantā!
 Cyryl ani drgnął.
 -Hantā!
 Chłopak powoli przełknął ślinę. Skąd dobiegał ten głos? Powoli utkwił oczy w tygrysie.
 -Ty mówisz? – zapytał niepewnie.
 Bestia otworzyła paszcze, ukazując mu białe kły.
 -Cyryl!!!
 -O JENY. Brzmisz całkiem jak Julia. – łowca przez moment z niedowierzanie przyglądał się zwierzęciu.
 -Cyryl, ty skończony kretynie!
 -Tak właśnie mnie nazywała! – chłopak wyglądał na zachwyconego.
Tygrys warknął wściekle i naprężył się do skoku. Wszelkie szanse na ratunek przepadły.
 Teraz trzeba było dopuścić do steru prześwięte Zrządzenie Losu.


*


-Hantā! – po raz trzeci wykrzyknął Arashi.
 Razem z Julią stali w korytarzu łączącym część północną z północno-wschodnią. U nóg zabójcy warował Sherlock, co chwila trącając nogawkę jego spodni nosem i tym samym zapraszając go do zabawy.
 Chłopak ani drgnął.
 -Ten kretyn nas nie słyszy – Jill rzuciła gniewne spojrzenie na stojącego w drzwiach nieopodal Cyryla.
 -Z kim on właściwie rozmawia? – zapytał Arashi.
 -Nie mam najmniejszego pojęcia i w sumie nie chcę wiedzieć. Cyryl, tu jesteśmy!
 Jej daleki kuzyn nadal wpatrywał się w coś za drzwiami.
 -Jeny, on jest nieznośny – po japońsku skomentowała Julia. – Chodź, mam dosyć. Zostawmy tu tego oszołoma.
 -Hai – zabójca krótko skinął głową. Nagle pies u jego nóg zerwał się na równe nogi, naprężył i jak biała błyskawica pognał w kierunku Cyryla. – Sherlock, czekaj!
 Jill westchnęła ciężko, przeciągając dłonią po twarzy.
 -Świetnie, to teraz musimy gonić psa? Po prostu znakomicie.


*


Cyryl był już prawie gotowy na śmierć, gdy koło jego lewej nogi przemknął jakiś biały kształt, z trudem zatrzymał się w drzwiach, ślizgając się po kamiennej posadzce i stanął naprzeciw majestatycznego tygrysa, który z góry spojrzał na drobną istotę.
 -Sherlock… - wykrztusił chłopak.
 W następnej chwili Arashi przepchnął go w drzwiach, hamując obok. Koło niego zatrzymała się Julia.
 -O nie. – jęknęła. – Tygrys? Może się stać coś złego…
 -Ej, nic mi nie jest. – uspokoił ją Cyryl.
 Posłała mu zdumione spojrzenie.
 -Co? Cyryl, idioto, mówię o Sherlocku.
 Młody łowca jakby skarlał ułamku sekundy.
 -O Sherlocku? Tak… ekhem… jasne… wiedziałem. To był tylko żart.
 -Ta. – mruknęła Jill.
 Patrzyli w milczeniu, jak szczeniak jeszcze o pół kroku zbliża się do bestii i warczy na nią cienkim głosem, jeżąc sierść. Tygrys prychnął na niego wrogo. Sherlock uniósł łepek i zaszczekał na niego wściekle: nie zabrzmiało to zbyt groźnie, ale jednak. Wielki kot zniżył trochę głowę, tak, by spojrzeć w oczy małemu śmiałkowi, a potem ryknął.
 Zabrzmiało to trochę jak u lwa, tylko mniej samochwalczo, a bardziej niebezpiecznie. Sherlock przez chwile stał jak skamieniały, a potem zaczął ujadać, szczerząc coś, co od biedy można było nazwać kłami.
 Tygrys zamruczał, błyskając oczyma.
 Pies znowu zaszczekał.
 Trwali naprzeciw siebie przez kilka sekund. Bestia mierzyła przeciwnika wzrokiem, a potem nagle skoczyła do przodu. Sherlock ledwo umknął spod jej łap i rzucił się do ucieczki.
 Odprowadzili ich wzrokiem, aż nie znikli za zakrętem.
 -Co teraz robimy? – zapytała lekko oszołomiona Julia.
 -Idziemy na plac – zakomendował Arashi. – Sherlock wróci, jak już skończy się bawić.
 -BAWIĆ??? – po włosku wykrztusiła łowczyni.
 -Bawić. – potwierdził zabójca z kamiennym spokojem. Znał niewiele słów w tym języku, ale to akurat tak.
 Za jego plecami, Julia i Cyryl wymienili zdumione spojrzenia.

środa, 23 marca 2016


36



Bramy świątyni były otwarte.
 Na głównym placu zalega zeschnięte, pomarszczone liście.
Fontanna stała się siedliskiem brudu. Już nawet ptaki przestały się do niej zbliżać.
 -O nie. – Silva powoli obracała się wokół własnej osi ze śmiertelną powagą malującą się na twarzy. Na zimno szacowała skale zniszczeń, ich wiek i to, co mogło do nich doprowadzić. W myślach porównywała widok, rozciągający się jej przed oczyma z tym, który zapamiętała, wyjeżdżając z tego miejsca ostatnim razem. – A niech to.
 -E… po tej reakcji wnioskuje, że coś jest nie tak? – zapytał Cyryl.
 Julia posłała mu poirytowane spojrzenie.
 -No co ty.
 -Zostaw go w spokoju – Metody wepchnął ręce do kieszeni spodni. – Jest usprawiedliwiony. W końcu pokój Maddy nie wygląda wiele lepiej niż to tutaj.
 -Zamknij się, pacanie – półgłosem rzuciła w jego stronę Madeleine.
 Dante już od dobrej chwili krążył wokół placu, wzrokiem uciekając to na balkony, na górach poziomach okalające plac z trzech stron, to na wyłożone kostkami podłoże, przykryte zeschłymi liśćmi. Jeszcze przez chwile lustrował otoczenie wzrokiem, a potem przyklęknął na ziemi. Martwe oczu Buddy patrzyły na niego spokojnie z twarzy kamiennej figury, zwalonej z postumentu.
 Podniósł się i otrzepał.
 -Myślisz, że na nich napadli? – rzucił pytanie jakby w przestrzeń, podejmując wędrówkę.
 -Tak sądzę. – Silva nawet nie spojrzała w jego stronę. – Znałam tych ludzi. Odwiedzałam ich kilka razy. Niejednokrotnie uratowali mi życie. Moriarty wiedział, że was tu zaprowadzę.
 -I co to miało być? – z irytacją zapytał Adrian. – Ostrzeżenie? Zasadzka?
 -Rzeź. – ponuro odparła Julia.
 -Tutaj nikt nie umarł.
 Łowczyni podniosła zdziwione spojrzenie na Arashiego. Zabójca z roztargnieniem gładził śnieżnobiałą sierść Sherlocka. Zdanie zostało przez niego wypowiedziane zupełnie bez namysłu. 
-Żadnych śladów krwi. Żadnych ciał. Żadnych szczegółów, które wskazywałby na obronę. Ludzie… JEGO ludzie po prostu ograbili to miejsce i odeszli. Ich rąk nie splamiła niczyja krew… tym razem.
 -Ma racje – przyznała mu Silva.
 -A co powiedział? – szepnęła Natalia do Maddy. Łowczyni mogła tylko bezradnie wzruszyć ramionami.
 -Pojęcia nie mam.
 -Uciekliby, zostawiając swoje bóstwo? – powątpiewająco zapytał Dante. – To nielogiczne, przecież buddyści są niesamowicie oddani swej religii.
 Strażniczka posłał mu zdziwione spojrzenie. Trzy ruchy nadgarstka. Złączenie placów. Kciuk i środkowy. Kciuk i mały. Mały i wskazujący. Znów poruszenie nadgarstkiem. Zwinięcie ręki w pięść.
 Szyfr ruchów, którego nauczyli się używać już w dzieciństwie.
 Trzy ruchy nadgarstkiem, czyli trzy słowa.
 Złączenie palców – Silva zaczęła zdanie.
 Dalej – „Skąd”.
 Potem – „niby”.
 I na końcu – „wiedziałeś”.
 Poruszenie nadgarstkiem – teoretyczne skończenie zdania.
 Pięść – pytajnik.
 Dante wzruszył ramionami z dobrze jej znanym, lekkim, zadowolonym z siebie uśmiechem.
 „Zgadywał.” – z zawodem pomyślała Silva. Poczuła wyraźny żal, że jej kuzyn nie okazał się jasnowidzem. Odurzyłaby go czymś, wywiozła i zaczęła pokazywać na jarmarkach. Albo w wesołym miasteczku. Albo na zmianę.
 -To rzeczywiście dziwne – Dellix zmrużył oczy.
 Tylko trzask liści pod czyimiś stopami dał im sygnał, że ktoś nadchodzi.
 Wszyscy – nie wyłączając Sherlocka i Cyryla (właśnie w tej kolejności) – odwrócili się w stronę bramy. Debra dyszała ciężko, opierając się o mur. Obok niej stał Den, z stropioną miną „dotarłbym-tu-trzy-godziny-temu-gdyby-nie-ona”.
 -Przybyłam. – uroczyście poinformowała ich była agentka Hadesu.
 -Nawet nie wiesz, jak mnie tym uszczęśliwiłaś, Debora – skomentowała Silva, odwracając się już do reszty grupy. – Dobra, musimy się rozdzielić i przeszukać całą świątynie. Jest dosyć duża, więc musimy to podzielić na sektory. Cyryl i Metody…
 -Błagam, kuchnia. – młody Vale posłał jej proszące spojrzenie.
 -Kuchnia, czyli część północna. – zgodziła się łaskawie. – Julia, Arashi i Sherlock… część północno-wschodnia. Adrian i Natalia – część północno-zachodnia. Nikolaj i Maddy – część zachodnia. Den, część południowo-zachodnia. Dante i ja – cała część wschodnia. Debra zostaje tutaj, a ty Dellix, musisz pilnować, czy ktoś nie nadchodzi. Potrzebuje kogoś zaufanego przy bramie…
 -Wyautowała wujka – ponuro szepnęła Maddy do Nikolaja.
 Silva z trudem zdusiła uśmiech.
 -No dobra, rozdzielamy się. Widzimy się znowu za pół godziny. Jeśli ktoś nie wróci, zaczniemy go szukać… no, chyba, że nazywa się Vale. Zrozumieliście?
 -Jasne. – Jill skinęła głową.
 Grupa rozbiegła się w dwie sekundy.
 -„Zaufana osoba przy bramie”? – z wyrzutem zapytał Dante.
 -Uważaj lepiej, bo następnym razem dam cię z Dellixem TO PARY. – odcięła się Strażniczka. – Dobra, a teraz… CYRYL, METODY, PÓŁNOC W DRUGĄ STRONĘ! Ok., mam dosyć. Chodźmy.


*


-Wiesz… jak ciocia Silva mówiła, że „kuchnia, czyli część północna”, to myślałem, że chodzi jej o jedną, wielką kuchnie. – ponuro zauważył Cyryl, przyglądając się ciągnącemu się z dwóch stron korytarzowi.
 -Też myślę, że to oszukaństwo, ale co można by było z tym zrobić? Nic. Dobra, ja biorę lewo, ty prawo. Jakbyś znalazł coś jadalnego, to krzycz. – zakomendował Metody, poprawiając profesorskie okulary.
-A gdyby to coś się ruszało?
-To i tak będziesz krzyczał, przecież cię znam. – wyjaśnił mu brat. – To co, widzimy się tu za dwadzieścia minut?
 -Nie mam zegarka.
 -Po prostu wróć najszybciej jak się da.
 -Jasne.
 Rozeszli się w dwie różne strony. Pierwsze kroki Cyryl stawiał trochę niepewnie – ostatnio widział w telewizji film o duchu zamordowanego buddysty. Duch nie wiedzieć czemu powstał ze zbiorowego grobu, do którego go wrzucano i zaczął się mścić na każdym napotkanym człowieku.
 No dobra, to był horror. A Cyryl nie mógł po nim spać przez cały weekend.
 Szybko jednak jego kroki nabrały pewności. Najpierw otwierał drzwi po lewej, potem po prawej, potem po lewej, a potem po… no, właśnie.
 Pierwsze drzwi – coś w stylu sypialni, tyle tylko, że nie było tam telewizora, komputera, tabletu, ani zapewne WiFi. Łowca uznał, że to bestialstwo i przeszedł dalej.
 Drugie drzwi – kolejna sypialnia, a może nawet cela. Cyryl zaczynał nabierać przekonania, że ta świątynia to raczej obóz rehabilitacyjny dla zbiegłych więźniów. On nawet psa nie trzymałby w takich warunkach (wujek Dante trzymał, nie dając Sherlockowi nawet surfować po Internecie, ale to akurat nie było w tej chwili ważne).
 Trzecie drzwi – rany, znów to samo. Gdzie ta przyobiecana kuchnia? A może ciocia Silva ich nabrała? Tak naprawdę kuchnia jest w części wschodniej, a ona planuje wrzucić wujka Dantego do pieca…
 Czwarte drzwi – coś, co wygląda na kuchnie, nareszcie. Puste szafki. BARDZO puste szafki. Wszystko otwarte na oścież. Bez misek i sztućców. Cyryl coraz mocniej upewniał się w tym, że to obóz dla więźniów. Jakichś wyjątkowo podłych w dodatku.
 Piąte drzwi – wreszcie, spiżarnia! Worki ze zbożem, warzywa na uginających się półkach, tygrys gotowy do skoku na środku pokoju, o, nawet trochę mięsa gdzieś tam dalej…
 Chwila.
 TYGRYS???


*


W tybetańskich górach nie było kamer.
 Valerian miał z tego powodu spory wyrzut do Tybetańczyków.
 Ponieważ nie mógł obserwować misji, zajmował się wysyłaniem SMS-ów do pani Silvy (miał nadzieje, że wyciszyła komórkę, bo gdyby ta zaczęła jej dzwonić w jakimś nieodpowiednim momencie… łowca nie chciałby być wtedy w swojej skórze). W międzyczasie starannie się umył, przebrał, uznał, że umiera z głodu, a zapasy Maddy na epokę lodowcową znikły w magiczny sposób, więc wyszedł z domu, zabrawszy portfel i laptop.
 Rozsiadł się przy kawiarnianym stoliku nieopodal, rozkoszując się ostatnimi w tym roku promieniami słońca i oczekując, aż przyniosą mu kawę i zamówione ciasto. Otworzył laptop. Nie mógł uczestniczyć w misjach. Nie mógł ich nawet obserwować. Nie mógł się też zbyt wiele ruszać, bo po kilku minutach zaczynał czuć, jakby ktoś metodycznie walił go patelnią po głowie.
 Ale mógł szukać.
 I właśnie zamierzał zrobić.

sobota, 19 marca 2016


35

Cyrylowi podobało się w Tybecie do momentu, kiedy Silva beztrosko poinformowała ich, że aby dostać się do najbliższego zamieszkałego miejsca będą się musieli wspinać.
I to wysoko.
Nie rozumiał, dlaczego samolot nie mógł wylądować bliżej jakiejś wioski, albo jeszcze lepiej, miasta. Wydawało mu się to o wiele łatwiejszym rozwiązaniem, ale wolał nawet się nie pytać: po pierwsze, wujek jak zwykle udzieliłby mu jakiejś kompletnie niezrozumiałej odpowiedzi, po drugie, on sam, Cyryl, mógłby wtedy wypaść z marszowego rytmu, a po trzecie, chwilowo bardziej zajmowała go Julia, idąca ramie w ramie z tym przeklętym zabójcą i przeglądająca gazetę.
Normalna osoba może zachwyciłaby się oszałamiającym widokiem, jaki rozciągał się z wysokości, na jakiej się znajdowali, albo zaczęłaby podziwiać wszystkie drzewa i skały oraz wchłaniać TĄ atmosferę. Atmosferę harmonii i spokoju, pogodzenia się ze światem. On jednak myślał tylko o tym, że jest mu zimno, a ten zbir przekroczył krytyczną linie wokół jego bogini, którą Cyryl dawno temu wyznaczył sobie w myślach.
Już nie ma przebacz.
Arashi Tenmetsu musi zginąć.
Młody łowca pojął to już w te wakacje, zaraz po tym, jak śniła mu się uwięziona w wieży Julia (ach, te jej jedwabiste włosy…) on jako rycerz i Arashi w roli potwornej bestii. Tego dnia zaczaił się nawet na zabójcę, ale w ostatniej chwili stchórzył, czego powodem był fakt, że Ziemia nosiła jeszcze tego „plugawego zbira”.
Ale już niedługo…
-O czym myślisz? – beztrosko zapytał Metody, zrównując się z bratem.
-Chcę zabić tego niecnego, niegodnego plugawce.
-Arashiego? – podchwycił chłopak.
-No przecież mówię.
-A pomóc ci?
Cyryl zmierzył go zdumionym spojrzeniem.
-Ty tak serio?
Metody z uśmiechem poklepał go po ramieniu.
-Chłopie, jesteśmy rodziną. Jak już kogoś ubijamy, to zbiorowo.
-To takie… wzruszające. – niepewnie przyznał Cyryl.
-Jasne, że tak, braciszku. To od czego zaczynamy? A więc ja to widzę tak: kolorowe światła, jakiś motyw z Dickensa i narzędzia tortur.

*

-Ciociu, nie przypominasz sobie przypadkiem, czy tej nocy nie napadliście na jakiś bank? No… na przykład na Bank Narodowy we Włoszech? – głośno zapytała Julia, przekrzykując szmer wiatru. Irytował ją: szarpał jej włosami (to był jeden z tych momentów, kiedy szczerze żałowała, że nie potrafiła ich wiązać tak jak ciocia Silva) i gazetą, momentami prawie rzucał na Arashiego. Zabójca nie wyglądał, jakby go to denerwowało, ale nie życzyła sobie, żeby doszło do sytuacji, w której POMAGAŁBY jej się podnieść.
Żadnej McEver nie zniósł by czegoś takiego (znaczy…. Żaden SZANUJĄCY się McEver. Jej najbliższa rodzina nie liczyła się do bilansu.)
-Tak. – Julia już wyprostowała się, zadowolona z tej odpowiedzi, ale Strażniczka dokończyła z lekkim uśmiechem. – Albo i nie.
Jill zgrzytnęła zębami, ale stłumiła złość i powróciła do wertowania gazety. Silva uśmiechnęła się lekko.
-Musisz ją tak dręczyć? – Dante lekko zmarszczył brwi. – Mogłabyś jej po prostu powiedzieć prawdę.
-Jasne, że muszę. – odparła ze wzruszeniem ramion. – Powinna się zacząć uczyć. A poza tym, co by o mnie pomyślała, gdybym zdradziła jej, że zawaliliśmy noc, grając w „Herosem 3”???
Łowca roześmiał się.
-Rzeczywiście, to niedopuszczalne.
-No właśnie.
-Sam rozumiesz.
-Debra, jak tam!? – krzyknął Dante, rzucając spojrzenie przez ramie.
Była agentka Hadesu, z włosami związanymi w kucyk, i plecakiem wielkości kontenera na śmieci, wlokła się z samego tyłu grupy, całkiem wyczerpana. W normalnych okolicznościach Dante po dżentelmeńsku wziąłby od niej ciężar i nawet towarzyszyłby jej w niesamowicie powolnej wędrówce… ale to nie były normalne okoliczności. W końcu jednym okiem musiał patrzyć na swoich podopiecznych, a drugim na Dellixa, czy przypadkiem nie wyforsował się zbytnie do przodu, co uraziłoby męską dumę łowcy. Ponadto co jakiś czas Silva słodkim głosem pytała go, dlaczego robi zeza.
-Jest... całkiem… nieźle. – wycharczała Debra, usiłując pokazać mu kciuk uniesiony w górę. W połowie tego manewru zatrzymała rękę i przyjrzała jej się ze zdziwieniem, mrużąc oczy, jakby była krótkowidzem. Co jest? Przecież ostatnio, jak sprawdzała, jej lewa dłoń posiadała pięć palców, a nie dziesięć, do diabła...
-Den? – Dante rzucił chłopakowi pytające spojrzenie.
Młody łowca westchnął ciężko.
-Jasne, pomogę jej, ale następnym razem to ty będziesz robił za chłopca na posyłki.
-Zaproś mnie, jak już będzie ten „następny raz” – radośnie poprosiła Silva. – Przyniosę kamerę i urządzimy sobie potem filmowy wieczór.
-Chcesz nagrać, jak latam za różnymi sprawami? – upewnił się Dante.
-Otóż to. Ale lepiej o tym zapomnij: jeszcze nieprzekonująco wypadłbyś przed kamerą.
Den parsknął tłumionym śmiechem i odbiegł pomóc Debrze, a łowca spiorunował kuzynkę wzrokiem.
-Dzięki za podważanie mojego autorytetu przed współpracownikiem.
-Twojego CZEGO? – niewinnym głosem zapytała Silva.
-Oj zamknij się.
Dante uśmiechnął się lekko, a potem zmrużył oczy, przyglądając się Dellixowi, który wybił się już przed grupę i teraz lustrował teren w dole swoimi wszystkowidzącymi oczyma.
-On zaczyna mnie już denerwować – poinformował Strażniczkę.
-A co dokładnie? – potoczyła dookoła beztroskim spojrzeniem, pozwalając sobie na pojedynczy, przebiegły uśmiech.
-Hm… chyba ta jego żołnierska postawa. Czuje się jak w armii.
-Ach tak?
-Właśnie tak.
-Natomiast ja bardzo go lubię. Ma podobne zainteresowania jak ja.
-To twój najlepszy przyjaciel, tak?
Zanim Silva zdążyła odpowiedzieć, dobiegł ich kolejny okrzyk Jill.
-Ciociu, podłożyliście bombę pod sejm? – młoda łowczyni wyjrzała zza gazety, lustrując ciotkę Strażniczkę czujnym spojrzeniem.
-Tak, ale to było w zeszłym roku.
Dante przewrócił oczyma i przyśpieszył kroku.
Pomyślał, że na niektóre pytania lepiej jednak nie znać odpowiedzi.

*

-Widzieliście to? Było blisko – powiedziała Madeleine, zrównując się z Julią i Arashim.
-Bardzo blisko. – potwierdził Nikolaj, patrząc za siebie, przez ramie.
Jill lekko uniosła brwi, a Maddy z potępieńczym jękiem przyłożyła dłoń do czoła.
-Nikolaju Basilu Batesie, mówię o ciociu i wujku, a nie o twojej siostrze i jej chłopaku!
-Jak to nie? – Nikolaj dopiero przed chwilą udaremnił jakiś przypadkowy pocałunek między Natalią, a tym kretyńskim potępieńcem (Cyryl miał swoich plugawców, on natomiast gustował w bardziej subtelnych określeniach).
-Może powinieneś kupić sobie proce? – z rezygnacją zaproponowała Madeleine. – No wiesz, strzelałbyś w Adriana za każdym razem, kiedy zbliżyłby się do Natalii na więcej niż me…. O nie! Nikolaj, to był ŻART!!! Nie rób miny niewiniątka, widziałam ten błysk w twoich oczach!
Coś podobnego błysnęło w oczach Cyryla, idącemu razem z bratem kilka metrów za nimi. W zamyśleniu spojrzał na Julie i Arashiego. Hm, proca. Nie najgorszy ten pomysł… Ale skoro zamierzają zabić plugawca, na to już trochę za późno.
-Serio myślisz, że to może doprowadzić do rozłamu między ciocią a wujem? – zapytała Julia, w zamyśleniu składając gazetę.
-W sumie to nie mam pojęcia, ale martwię się, że tak. Wiecie jak jest, wiele kłótni, wiele ironicznych uwag, ale oni są najlepszymi przyjaciółmi. A skoro teraz zaczynają się sprzeczać bardziej na serio… Coś wisi w powietrzu. I wcale mi się to nie podoba. Co będzie dalej?
-Może zaczniemy od tego, że przestaniesz rozsuwać mi plecak w poszukiwaniu zeszytu. Go tam nie ma. – Jill posłała jej kpiący uśmiech.
Arashi parsknął śmiechem: Silva ze zdziwienia aż odwróciła twarz w jego stronę.
-Nosisz go pod bluzą czy co? – z irytacją zapytała Maddy.
-Może. – łowczyni wzruszyła ramionami.
Madeleine westchnęła i lekceważąco machnęła ręką. Tym razem było TAK blisko…

środa, 16 marca 2016

34



Mimo rady Moriarty’ego, drużyna wyruszyć postanowiła dopiero nad ranem.
 Julia stała w holu hotelu (jeśli można to było tak nazwać) i w zamyśleniu bawiła się sztyletem, obracając srebrne ostrze pomiędzy palcami. Nie zauważyła nadejścia milczącego Arashiego – zabójca stanął u jej boku bez słowa, wzrokiem bez wyrazu przebijając po kolei wszystkich zebranych.
 -Jak minęła wam noc? – z czystej uprzejmości zapytał Nikolaj, wklepując coś w swego laptopa z szybkością światła. Błyszczały mu oczy, w kąciku ust błąkał się tajemniczy uśmiech.
 Julia nadal nie odrywała oczu od sztyletu.
 -JILL. – dopiero kiedy wypowiedział jej imię z większym naciskiem, gwałtownie poderwała głowę. – Noc. Jak wam minęła?
 -E… no… w porządku.
 -Czy kiedy Maddy zejdzie po schodach, okaże się, że tym razem jej włosy zyskały wspaniałą barwę zgniłej zieleni?
 -Skąd ci to przyszło do głowy? – Julia uniosła brwi.
 -No cóż, spałyście w jednym pokoju. To, że zeszłaś dziś po schodach o własnych siłach, uznaję za cud.
 Łowczyni roześmiała się nagle.
 -Tym razem nie przefarbowałam jej włosów, spokojnie.
 -Mamy przez to rozumieć, że Maddy wykrwawia się teraz w wannie, tak? – wesoło zapytała Natalia, zlatując po schodach i rzucając swój plecak pod ścianę obok brata.
 -Ja do niczego się nie przyznaję! – Jill rzuciła im ostatni, rozbawiony uśmiech i obróciła się do Arashiego. – Dajesz sobie radę, zabójco? – uśmiechnęła się do niego lekko, mimo, że nikt poza nim nie mógł jej zrozumieć, lekko ściszając głos.
 -Martwię się, łowczyni. – Arashi uniósł na nią wzrok.
 -Nie rozmawialiśmy o tym wczoraj. Twój brat… on też pracuje dla NIEGO?
 -Tak. Jest… taki jak ja. Robi to samo, co ja robiłem i nie zna litości.
 -Ale jest dla ciebie ważny, prawda?
 -Ważniejszy niż cokolwiek innego… prawie. – zabójca urwał, nagle podnosząc głowę i wbijając wzrok w schody. Ramiona skrzyżował na piersi.
 -Jestem! Przeżyłam!!! – Madeleine zbiegła po skrzypiących stopniach, pokonując je co dwa schodki, a z czterech ostatnich po prostu zeskoczyła, poślizgnęła się na posadzce i prawie wpadła na Nikolaja. W ostatniej chwili trochę skorygowała swoje położenie, uderzając plecami o ścianę i osuwając się do pozycji siedzącej, tak, żeby opaść na ziemie tuż koło przyjaciela. – Co tam porabiasz?
 -To, co nie tak dawno obiecaliśmy twojemu wujowi – chłopak uśmiechnął się do niej radośnie.
 -Powinnam się bać?
 -Powinnaś się cieszyć.
 -Pokaż. – zajrzała mu przez ramie i roześmiała się. – Ciocia Silva go zabije.
 -Kogo zabije? – w przebiegu zapytał Metody, zeskakując ze schodów i pędząc dalej korytarzem. Za jego plecami gnał wściekły Cyryl, pokrzykując coś o swoim honorze, śmierci i Julii. Madeleine w myślach uznała to za świetne połączenie.
 -Wuja Dantego.
 -A skąd wiecie, że on już nie jest martwy? – podsunęła im Natalia. – W końcu wypadło mu spędzić całą noc w jednym pokoju z panią Silvą.
 -Znając ciocie, najprawdopodobniej wasz wuj wyskoczył już przez okno, chcąc się od niej uwolnić. – z rozbawieniem zauważył Adrian, szybkim krokiem schodząc ze schodów.
 -Jak możesz? Wujek sobie poradzi! – zaprotestowała Maddy.
 Rozczochrany Den właśnie tą chwile wybrał sobie, żeby wejść do holu, bawiąc się w zamyśleniu swoim amuletem.
 -Wy też słyszeliście te krzyki w nocy? – zapytał z roztargnieniem.
 -Krzyki? – Metody, znowu biegnąc przez korytarz, zatrzymał się gwałtownie. Cyryl o mało na niego nie wpadł, hamując w ostatniej chwili. – Krzyki SKĄD?
 -No… z pokoju po lewej od mojego.
 Rodzeństwo Vale’ów wymieniło zaniepokojone spojrzenia.
 -Ciocia Silva i wujek Dante. O rany. – jęknęła Maddy.
 -Myślicie, że będziemy musieli dopłacać za zabójstwo w pokoju?
 -Cyryl!!!
 -No co? – chłopak spojrzał na nią z niewinnym zdziwieniem.
 -Jesteś naprawdę… - zaczęła.
 -Cii! – syk Nikolaja sprawił, że wszyscy umilkli. Z góry dobiegły ich odgłosy znajomej kłótni i głośne kroki na schodach.
 -O, jednak żyją – ucieszyła się Natalia.
 Silva i Dante zbiegli po schodach, zażarcie dyskutując na tylko sobie znany temat. Przed nimi, ze schodka na schodek przeskakiwał Sherlock: przed każdym z nich przystawał, przez chwile uważnie patrzył w dół i w końcu ześlizgiwał się na następny stopień.
 -Myśleliśmy, że już po was. – poinformował ich Den.
 -Niby dlaczego? – Strażniczka spojrzała na niego ze zdumieniem, na chwile przerywając spór. – Znaczy… owszem, było blisko, ale akurat tym razem to nie przez niego.
 -„On” ma imię – zaznaczył Dante.
 -Mówiłeś coś?
 -Skądże, musiało ci się wydawać. Nawiasem mówiąc, gdzie Debra?
 -A Dellix? – zawtórowała mu Silva. Łowca przewrócił oczyma, na co zareagowała triumfującym uśmiechem. – No to?
 -Żadne z nich jeszcze nie zeszło – uprzejmie odparła Julia, odpychając się od ściany. – Den mówił o jakichś krzykach w nocy.
 -Wasza genialna ciotka spadła z łóżka – Dante nie powstrzymał cienia satysfakcji w głosie.
 -Ależ tak? – z roztargnieniem zapytał Nikolaj, wpisując coś jeszcze na klawiaturze laptopa. Co chwila szeptali coś do siebie razem z Maddy, śmiejąc się cicho. Jill pomyślała, że jeśli zaraz się nie dowie, co kombinują, coś ją trafi.
 -Wcale nie spadłam! – zaprotestowała Silva.
 -Jak inaczej nazwałabyś uderzenie o ziemie?
 -Po prostu zeskoczyłam!
 -Na głowę!?
 -Może. – odparła z urazą. – Spadam, tak jak lubię!
 -Silvo… - z rezygnacją zaczął Dante.
 Strażniczka lekceważąco machnęła na niego ręką.
 -To było piekielnie wysokie łóżko, co najmniej cztery metry!
 -Pół metra – szepnął łowca do siostrzeńców.
 -…a poza tym szafka nocna była jakiś jard ode mnie!
 -Piętnaście centymetrów – skorygował jej kuzyn.
 -….no a ta komórka zaczęła dzwonić jak szalona!
 -Była wyciszona – dopowiedział Dante.
 -DANTE VALE!
 -Nie wiem, czemu się złościsz. – łowca rozłożył ramiona w geście niezrozumienia. – Przecież kiedy zacząłem się wtedy śmiać, rzuciłaś we mnie poduszką!
 -I wtedy ty spadłeś – dodała, nagle odzyskując dobry humor.
 Dante odchrząknął.
 -Powiedział bym raczej, że zeskoczyłem.
 -Tak, oczywiście. – odparła ironicznie, krzyżując ręce na piersi.
 Natalia i Nikolaj wymienili rozbawione spojrzenia. Chłopak jednak spochmurniał, kiedy do jego siostry podszedł Adrian.
 -Czasami chciałbym mieć przy sobie pistolet. – mruknął do Maddy.
 -Odstrzeliłbyś mu głowę? – zapytała niezbyt uważnie, przyglądając się ekranowi laptopa.
 -No co ty? Jestem cywilizowanym człowiekiem. Walnąłbym go kolbą pistoletu, spakował do dużej paczki i wysłał do miejsca, gdzie najszybciej zginie z rąk tubylców. Jeśli będę miał odrobinę szczęścia, to zjedzą go żywcem.
 -Mówisz o Afryce? – Madeleine podniosła głowę.
 -W sumie myślałem o Nowym Jorku, ale twój pomysł też wcale nie jest taki zły. O, Debra i Dellix idą.
 Dante i Silva ani na chwile nie przerwali kłótni („Wcale nie spadłem! A w sumie dlaczego do mnie rzucałaś?” „Jasne, że spadłeś, kretynie. A rzucałam, bo zacząłeś się śmiać!” „Bo kiedy już spadłaś, przestałaś się ruszać, leżałaś z wzrokiem utkwionym w suficie, słuchałaś wibracji telefonu i wreszcie poinformowałaś mnie, że najpewniej złamałaś kilka żeber!” „To jeszcze nie był powód do śmiechu.” „Gdybyś widziała wtedy swoją minę….” „Wiesz co? Chyba wydam cię Moriarty’emu. Przy odrobinie szczęścia może się tym zadowolić i da mi odsapnąć na kilka godzin.” „Przecież i tak byś to zrobiła, prawda?” „No… może…”), kiedy łowca i była agentka Hadesu ramie w ramie weszli do holu, każdy niosąc swoją torbę.
 -Hej, jedziemy już? – wesoło zapytała Debra.
 -Tak, z tego co wiemy, taksówki już stoją. – Strażniczka rzuciła okiem na zegarek. – Nie chcę was martwić, ale jedziemy na lotnisko.
 -Z Szkocji odlatują samoloty do Tybetu? – zapytał Cyryl.
 -Samoloty łowców – owszem. – Dante rzucił okiem na zegarek. – Chodźmy.
 -A co się stało, kiedy pan Vale już dostał tą poduszką? – zapytała Natalia, podnosząc swoją torbę z ziemi.
 -Ta…. Może kiedyś się dowiecie. – wymijająco odparła Strażniczka.
 Kiedy Julia chciała wyjść na zewnątrz, Arashi lekko dotknął jej ramienia. W jego oczach błyszczała ciekawość – nie zapomniał o bracie, ale znalazł coś, dzięki czemu mógł go teraz odsunąć na dalszy plan.
 -Zbyt słabo znam wasz język, żeby zrozumieć, o czym dokładnie mówiliście – odezwał się do łowczyni. – ale wiem jedno. Ani Dante Vale, ani Silva-sama nie spali tej nocy.
 Jill lekko zmarszczyła brwi.
 -Wiesz co? Na lotnisku kupimy gazetę. Jeśli robili tej nocy coś ciekawego, na pewno będzie o tym tam pisać.

piątek, 11 marca 2016

                                             33



Na początku Valerian nie mógł uwierzyć własnym oczom.
 Wiedział, że nie powinien włączać telewizora, ale nie mógł się powstrzymać. Był zbyt padnięty, by myśleć, a brak myślenia świetnie się u niego zgrywał z oglądaniem telewizji. Bez sił rzucił się na kanapę, na ślepo sięgnął po pilot i wybrał losowy program.
 Losowym programem okazały się być informacje ze świata.
 Korupcja… wojny… sekretne życie gwiazd… chciał już przełączyć, kiedy program doszedł do fazy katastrof i na ekranie wyświetlił się samolot, sfilmowany amatorską kamerą. Maszyna najpierw spadała w dół – coraz szybciej i szybciej zlatując ku ziemi. Z jej silników unosił się dym. Potem szarpnęło nią gwałtownie i wyrównała swój lot, z każdą sekundą jednak trochę obniżając wysokość. Wreszcie pilot najwyraźniej zupełnie odzyskał nad nią panowanie, bo zakołowała nad łąką w środku lasu i wylądowała pomiędzy drzewami, tylko cudem unikając uderzenia w konary.
 Obraz się zmienił: teraz główny plan zajmowała podekscytowana dziennikarka z mikrofonem. Z jej ust nieprzerwanie wylewała się fala informacji, wskazywała na w górę, w bok, w dół, aż w końcu pokazała na grupę ludzi, usiłującą właśnie wykraść się z pola widzenia kamery.
 -…ci o to ludzie zapobiegli dzisiejszej katastrofie… - jej słowa wreszcie doszły do uszu Valeriana. Zamarł z palcem na przycisku pilot, wpatrując się w grupkę, której przypatrywała się reporterka.
 Zatkało go.
 To była Jill.
 To był pan Vale.
 To była pani Silva… i Maddy… Ten Nikolaj… Adrian jakmutam… i ta Natalia… Cyryl i Metody… no i to indywiduum…
 To byli oni.
 A dzisiaj prawie zginęli.
 Dalej bezwiednie gapił się w ekran, kiedy obraz znów się zmienił i reporter w czarnym garniturze poinformował świat, że dziś nastał wielki dzień – rekord w grupowym pieczeniu pizzy został pobity. W ostatecznym pieczeniu wzięło udział aż dwustu lu…
 Valerian wyłączył telewizor.


*


Podczas gdy on właśnie przetrawiał przed chwilą zasłyszane wiadomości, Silva McEver przypatrywała się leżącemu przed nią talerzowi z chmurną miną.
 -Nie, nie ma szans. – dźgnęła niezidentyfikowany, szary obiekt, widelcem, mrużąc oczy. – Nie wmówisz mi, że to jest jadalne.
 Dante posłał jej krótkie spojrzenie znad mapy.
 -Jest.
 -No nie wydaje mi się.
 Łowca przyjrzał się grupie, która obsiadła dwa stoły w restauracji: trójce rozgadanych Vale’ów, milczącemu zabójcy, bawiącemu się z psem (kiedy Maddy zapytała go potem, jak przemycił Sherlocka na pokład, mgliście wspomniał coś o luku bagażowym i szybko zmienił temat), dwójce McEver’ów, rodzeństwu Bates i wreszcie byłej agentce Hadesu. Całe to zbiorowisko dyskutowało właśnie na tysiąc różnych tematów, podając tysiąc odmiennych twierdzeń i posługując się tysiącem zmyślonych cytatów. Nawet Den, siedzący na skraju stołu i przyglądający się nieufnie przechodzącym w pobliżu ludziom, wyglądał na bardziej odprężonego niż kiedykolwiek wcześniej.
 -Dante?
 -Hmmmm???
 -To coś na moim talerzu chyba się rusza.
 -Silvo, błagam cię! To tylko mięso!
 -Od kiedy mięso ma nogi?
 -A twoje ma?
 -Nooooo…. Tak mi się wydaje.
 Łowca westchnął ciężko i odłożył książkę.
 -Masz jeden z tych swoich humorów, prawda?
 -Po prostu nic z tego nie rozumiem – Strażniczka zaatakowała mięso, przyszpilając je do talerza. – Z jednej strony Moriarty postanawia nas zabić jeszcze w piramidzie, z drugiej już tam podsuwa nam następną wskazówkę. Potem znowu: niby truje pilota, ale nie przychodzi mu do głowy, żeby otruć NAS. Daję nam szanse, żebyśmy się uratowali. Nie rozumiem tego, przecież…. HA! Widziałeś? Poruszyło się!
 -Nie widziałem.
 -Bo nie patrzyłeś. Jesteś okropny – Silva z rezygnacją machnęła ręką.
 Restauracja, w której przebywali, należała do najlepszych w małym miasteczku, w których się zatrzymali, a mimo to, Strażniczka nadal była zdania, że po próbie zabicia jej, locie nurkowym samolotem zagłady i użeraniu się z tą przeklętą dziennikarką, należy jej się coś lepszego.
 A skoro już mowa o dziennikarzach…
 -Ona stoi za oknem – poinformowała kuzyna.
 -Ona? – Dante uniósł głowę, z ulgą przyjmując fakt, że rozmowa o uciekającym obiedzie została już zakończona. Za szybą restauracji stała kobieta ubrana w szykowny, czarny płaszcz, z nosem przyciśniętym do szyby. – To ta dziennikarka, prawda?
 -Owszem, to ona. Jechała za nami od lotniska… dziwne. Przecież prosiłam Dellixa, żeby się ją zajął.
 -Kiedy mówisz „zajął”, masz na myśli… - zaczął Dante. Spojrzał na nią z nadzieją, jakby oczekiwał, że zaraz poinformuje go, że poinstruowała Dellixa, żeby wysłał tą kobietę na opłacony zawczasu pobyt w jakimś kurorcie. – Po prostu powiedz, że nie kazałaś mu jej zabić.
 -Nie no, skądże. – zaprzeczyła Silva. – Dosyć dziwnych śmierci na dzisiaj. PO prostu ma ją odesłać do domu.
 -Posługując się oczywiście swoim niebywałym darem przekonywania? – kąśliwie zapytał Dante.
 Po chwili kontemplacji nad – jej zdaniem – nadal lekko podrygującym mięsem, Strażniczka odsunęła od siebie talerz i sięgnęła po frytki kuzyna.
 -Przyznaj się, jesteś po prostu zazdrosny.
 -Niby o co? – łowca spiorunował ją wzrokiem, kiedy sięgnęła po następną frytkę. – Nie chcesz mi nic powiedzieć w związku z faktem, że właśnie pozbawiasz mnie obiadu?
 -Owszem, chcę. – przyciągnęła do siebie jego talerz. – Powinieneś dosolić.
 Dante jęknął głucho.
 -Silvo, zlituj się! Nie możemy porozmawiać o czymś poważniejszym niż to, czy solę frytki czy nie?
 -A czy widzisz chwilowo na horyzoncie jakiś poważniejszy temat?
 -No nie wiem, może na przykład Moriarty!?
 -Ekhem… jeśli już o nim mówimy – wtrąciła się Julia, przerywając im powoli zaczynającą przeradzać się w kłótnie rozmowę. – To… słuchajcie, znowu dostałam SMS.


*


A WIĘC PRZEŻYLIŚCIE? ZASTANAWIAŁEM SIĘ, CZY

TYM RAZEM RÓWNIEŻ WAM SIĘ UDA – ALE JAK WIDAĆ,

SILVA MCEVER NIGDY NIE ZAWODZI, TO W KOŃCU

ŚWIETNY GRACZ. LECZ OTO ZNÓW CZAS NA MÓJ RUCH.

NIE SĄDZICIE, ŻE SZKOCJA JEST TROCHĘ ZA NUDNA?

MOIM ZDANIEM, JAK NA TAK WAŻNĄ ROZGRYWKĘ, TEN

KRAJ JEST ZDECYDOWANIE ZBYT PROZAICZNY. WIĘC

MOŻE KOLEJNA PRÓBA? CO MYŚLICIE O TYBECIE? DALSZE

INSTRUKCJE DOSTANIECIE WRAZ Z KOLEJNĄ WIADOMOŚCIĄ...

POZDRÓWCIE MOJEGO ZABÓJCE – POWIEDZCIE MU, ŻE

Z TEGO CO WIEM, JEGO BRAT MOCNO SIĘ ZA NIM STĘSKNIŁ.

MOŻE JUŻ WKRÓTCE DOJDZIE DO ICH NASTĘPNEGO

SPOTKANIA? OTO KOLEJNY ETAP NASZEGO MAŁEGO

TURNIEJU, A NAZWAŁEM GO POSZUKIWANIEM. MAM

NADZIEJE, ŻE PRZYPADNIE WAM DO GUSTU. WYRUSZAJCIE

SZYBKO.



M



-„Wraz z kolejną wiadomością”? – na głos przeczytała Maddy. – No, Julia, facet najwyraźniej cię polubił. Wuju Dante, zamierzamy mu przesyłać kartki bożonarodzeniowe?
 -Jeszcze nie wiem. – powoli odparł łowca.
 Wszyscy wokół stołu wbijali teraz wzrok w Arashiego Tenmetsu, któremu Silva ponownie – tym razem po japońsku – odczytywała SMS. Nawet Sherlock skulił się u nóg Dantego, usiłując z siebie nie wydawać żadnego dźwięku. Zabójca wysłuchał jej do końca, a potem z powagą skinął głową.
 -Ty… masz brata? – z powagą zapytała Julia.
 -Oui – Arashi miał siłę wyrzucić z siebie tylko to jedno, francuskie słowo. W głowie mu huczało, miał ochotę coś rozbić, zwalić stół, rozszarpać zasłony w oknach, wywrócić talerze, a potem wybiec z tej przeklętej restauracji i ruszyć przed siebie najszybciej jak się dało, uciec od tych wszystkich spojrzeń i od wszelkich myśli.
 Jak Moriarty śmiał… Nie miał prawda… Stop. Oczywiście, że miał prawo. On mógł zrobić wszystko, a zabójca już nie raz boleśnie się o tym przekonał.
 -Oui. – powtórzył jeszcze ciszej.
 Ten właśnie moment wybrał sobie Dellix, żeby wściekle głodny, wparować do restauracji.