37
Silva uważała, że polowania to ogólnie fajna sprawa, o ile zwierzyna ucieka, ty lecisz między przeszkodami niepewny, czy ją dogonisz, a nutka determinacji i ryzyka wisi w powietrzu. I TO uczucie, kiedy wiesz, że istota, którą gonisz ma nad tobą przewagę w terenie: zna każdy krzak, każde drzewo, każdą ścieżkę.
Tego dnia i w tym momencie gwałtownie zmieniła zdanie.
Zwierzyna nie powinna uciekać. A przynajmniej nie tak szybko. Przeszkody to idiotyczna sprawa. Szczególnie, kiedy stanowią je gruzy. Nutka determinacji i ryzyka jest głupstwem. Wtedy tylko, oczywiście, kiedy obok myśliwego biegnie jego kuzyn, na którego trzeba uważać, żeby nie skręcił sobie karku (Dante miał inne zdanie w tej sprawie, ale Strażniczka nawet nie zamierzała udawać, że ją to obchodzi). Co do przewagi uciekającego nad goniącym: czysta niesprawiedliwość losu. Bez tego wszystko byłoby łatwiejsze.
Każdy ten zarzut kumulował się w pierwszym z tych, które przyszły jej do głowy: zwierzyna NIE POWINNA uciekać. To czysty sadyzm z jej strony. Kompletne zignorowanie wszelkich potrzeb myśliwego i zasad BHP (nie, żeby wiedziała, co to są zasady BHP. Ale brzmiało nieźle, a Dante podsuwał to przeciw niej w każdej ich poważniejszej kłótni).
Uciekająca zwierzyna wszystko utrudniała i była niezmiernie irytująca.
Szczególnie kiedy stanowiła akolitę buddyjskiej religii, którego KONIECZNIE trzeba było dogonić.
-To nienormalne – skomentował łowca, biegnący ramie w ramie z kuzynką. – Czego ich tu uczą, medytacji czy biegów krótkodystansowych!?
-Godne przemyślenia. – przyznała Silva. – Przewiduje, że i tego i tego.
Chłopak, z głową wygoloną do skóry i w szarej szacie nowicjusza, zniknął im na chwile z oczu, gwałtownie skręcając w sąsiedni korytarz. Dwójka myśliwych jeszcze przyśpieszyła, przeskakując nad stosem gruzu, ciągnącym się przez całą szerokość korytarza.
-W sumie chłopak ma naprawdę talent w nogach – zauważyła Strażniczka. – Szczególnie, że biegnie w sukience.
-To nie sukienka – poprawił ją Dante.
-Jasne, że tak.
-Znając ciebie, kilt z kolei nazwałabyś spódniczką, prawda?
-Kilt to JEST spódniczka. – gwałtownie weszli w zakręt. Chłopak znikał już na końcu korytarza. – No nie!
-Oczywiście, że kilt nie jest spódniczka.
-To równie prawdziwe jak to, że twoja dziewczyna istnieje.
-To oczywiste, że moja dziewczyna ISTNIEJE!
-A dałbyś mi do niej numer?
-Silva!!!
Znowu skręcili i ich oczom ukazało się wyjście na świątynny plac. Chłopak był już w jednej trzeciej jego długości, ale wyraźnie zwolnił, jakby brakowało mu sił.
-Mamy go – z satysfakcją powiedziała Strażniczka.
Wybiegli na plac za zwierzyną, błyskawicznie skracając dystans o dobrych kilka metrów. Dellix i Debra odprowadzili ich zdumionym spojrzeniem, kiedy przemknęli im tuż przed nosem i wpadli w krużganki prowadzące do zachodniej części świątyni.
Akolita był tuż przed nimi, a jednak ciągle za daleko: znów przyspieszył, jakby czując oddech Śmierci na plecach. Ledwo Dantemu przeszło do przez głowę, już rzucił swojej kuzynce krótkie spojrzenie.
Ta… to było trafne porównanie.
Chłopak znów skręcił, lecz zanim zdążyli wejść w zakręt, rozległ się czyjś triumfalny krzyk, a potem odgłos szarpania się z kimś i zduszonych okrzyków w dziwnym języku.
Para myśliwych zatrzymała się prawie równocześnie, przyglądając się scenie, właśnie rozgrywającej się przed ich oczyma. Młody adept szamotał się z Maddy i Nikolajem, stojącymi pośrodku korytarza z dosyć oszołomionymi minami. Każde z nich trzymało chłopaka pod ramie, nie dając mu uciec, mimo, że wyrywał się z wszystkich sił, nawołując w jakimś znanym tylko Silvie języku.
-Hej ciociu, hej wujku. – Madeleine posłała im szeroki uśmiech. – Zakładam, że mamy tu kogoś, kogo szukacie.
*
To był tygrys.
Gigantyczny tygrys.
Tygrys bengalski, najpewniej.
Tygrys – ludożerca.
Nie, w sumie wszystkie tygrysy to ludożercy.
Ale to na pewno był wyjątkowo zajadły tygrys-ludożerca.
Cyryl zaraz umrze… a jeszcze nie zdążył wyznać Julii swojego głębokiego uczucia, no i zamordować Arashiego. Prawdziwy cios poniżej pasa. Jak śmiesz, okrutny świecie?
Łowca patrzył na tygrysa.
Tygrys patrzył na łowcę.
Łowca wydał z siebie odgłos podobny do pisku przerażenia. Tygrys warknął. Łowca cofnął się o krok. Tygrys przybliżył się jeszcze bardziej. Łowca przełknął ślinę. Tygrys przeciągnął łapą po kamiennej posadzce, pazurami rysując bruzdy na równo poukładanych kostkach.
-Hantā!
Cyryl ani drgnął.
-Hantā!
Chłopak powoli przełknął ślinę. Skąd dobiegał ten głos? Powoli utkwił oczy w tygrysie.
-Ty mówisz? – zapytał niepewnie.
Bestia otworzyła paszcze, ukazując mu białe kły.
-Cyryl!!!
-O JENY. Brzmisz całkiem jak Julia. – łowca przez moment z niedowierzanie przyglądał się zwierzęciu.
-Cyryl, ty skończony kretynie!
-Tak właśnie mnie nazywała! – chłopak wyglądał na zachwyconego.
Tygrys warknął wściekle i naprężył się do skoku. Wszelkie szanse na ratunek przepadły.
Teraz trzeba było dopuścić do steru prześwięte Zrządzenie Losu.
*
-Hantā! – po raz trzeci wykrzyknął Arashi.
Razem z Julią stali w korytarzu łączącym część północną z północno-wschodnią. U nóg zabójcy warował Sherlock, co chwila trącając nogawkę jego spodni nosem i tym samym zapraszając go do zabawy.
Chłopak ani drgnął.
-Ten kretyn nas nie słyszy – Jill rzuciła gniewne spojrzenie na stojącego w drzwiach nieopodal Cyryla.
-Z kim on właściwie rozmawia? – zapytał Arashi.
-Nie mam najmniejszego pojęcia i w sumie nie chcę wiedzieć. Cyryl, tu jesteśmy!
Jej daleki kuzyn nadal wpatrywał się w coś za drzwiami.
-Jeny, on jest nieznośny – po japońsku skomentowała Julia. – Chodź, mam dosyć. Zostawmy tu tego oszołoma.
-Hai – zabójca krótko skinął głową. Nagle pies u jego nóg zerwał się na równe nogi, naprężył i jak biała błyskawica pognał w kierunku Cyryla. – Sherlock, czekaj!
Jill westchnęła ciężko, przeciągając dłonią po twarzy.
-Świetnie, to teraz musimy gonić psa? Po prostu znakomicie.
*
Cyryl był już prawie gotowy na śmierć, gdy koło jego lewej nogi przemknął jakiś biały kształt, z trudem zatrzymał się w drzwiach, ślizgając się po kamiennej posadzce i stanął naprzeciw majestatycznego tygrysa, który z góry spojrzał na drobną istotę.
-Sherlock… - wykrztusił chłopak.
W następnej chwili Arashi przepchnął go w drzwiach, hamując obok. Koło niego zatrzymała się Julia.
-O nie. – jęknęła. – Tygrys? Może się stać coś złego…
-Ej, nic mi nie jest. – uspokoił ją Cyryl.
Posłała mu zdumione spojrzenie.
-Co? Cyryl, idioto, mówię o Sherlocku.
Młody łowca jakby skarlał ułamku sekundy.
-O Sherlocku? Tak… ekhem… jasne… wiedziałem. To był tylko żart.
-Ta. – mruknęła Jill.
Patrzyli w milczeniu, jak szczeniak jeszcze o pół kroku zbliża się do bestii i warczy na nią cienkim głosem, jeżąc sierść. Tygrys prychnął na niego wrogo. Sherlock uniósł łepek i zaszczekał na niego wściekle: nie zabrzmiało to zbyt groźnie, ale jednak. Wielki kot zniżył trochę głowę, tak, by spojrzeć w oczy małemu śmiałkowi, a potem ryknął.
Zabrzmiało to trochę jak u lwa, tylko mniej samochwalczo, a bardziej niebezpiecznie. Sherlock przez chwile stał jak skamieniały, a potem zaczął ujadać, szczerząc coś, co od biedy można było nazwać kłami.
Tygrys zamruczał, błyskając oczyma.
Pies znowu zaszczekał.
Trwali naprzeciw siebie przez kilka sekund. Bestia mierzyła przeciwnika wzrokiem, a potem nagle skoczyła do przodu. Sherlock ledwo umknął spod jej łap i rzucił się do ucieczki.
Odprowadzili ich wzrokiem, aż nie znikli za zakrętem.
-Co teraz robimy? – zapytała lekko oszołomiona Julia.
-Idziemy na plac – zakomendował Arashi. – Sherlock wróci, jak już skończy się bawić.
-BAWIĆ??? – po włosku wykrztusiła łowczyni.
-Bawić. – potwierdził zabójca z kamiennym spokojem. Znał niewiele słów w tym języku, ale to akurat tak.
Za jego plecami, Julia i Cyryl wymienili zdumione spojrzenia.