wtorek, 1 marca 2016


30

-No dobrze, a co myślisz o… Maddy, czy ty mnie w ogóle słuchasz? – zapytał Nikolaj.
-W tej chwili? – upewniła się Madeleine.
-Owszem.
-Nie.
-Hm…. Dlaczego?
-Dlatego. – młoda łowczyni, nawet na niego nie patrząc, z głową w cudowny sposób obróconą o sto osiemdziesiąt stopni i tułowiem zaledwie o dziewięćdziesiąt, przypatrywała się Silvie McEver i Dellixowi, siedzącymi obok siebie w samolocie.
-A oni dalej toczą tą rozgrywkę? – w głosie Nikolaja zabrzmiało pewne znużenie.
-To coś więcej niż rozrywka.
-CO więcej?
Na dźwięk głosu Julii obrócili się jednocześnie i opadli na fotele. Jill patrzyła na nich ciekawie zza oparcia swojego siedzenia. Arashi również patrzył w ich stronę – ale bardziej z powodu swojej łowczyni niż rozmowy, której nie mógł zrozumieć.
-Martwię się, że to ciociosilvowe udawanie, że ten łowca znaczy dla niej więcej niż wujek Dante, może doprowadzić do czegoś złego – niechętnie wytłumaczyła im Maddy.
-No wiesz, Dellix i ciocia do siebie pasują, natomiast co do wuja Dantego… - Julia urwała znacząco.
-To nieprawda! – zaprotestowała Natalia, włączając się do rozmowy. – Pani Silva i Dellix są do siebie podobni, ale ona i pan Vale po prostu się DOPEŁNIAJĄ.
-Racja – przyznał Adrian.
-Niestety – Nikolaj westchnął ciężko, wilkiem patrząc na chłopaka siostry. – Nie mogę się nie zgodzić.
-No dobra, ale jeśli oni naprawdę znaczą dla siebie najwięcej na świecie, to po co ta gra? Wiem, że oni uwielbiają się sprzeczać, ale chyba nie zrobią czegoś poważniejszego, nie?
-Miejmy nadzieje. – odparł Metody, podnosząc wzrok znad jakiegoś naukowego tomiszcza. – Sęk w tym, że jeśli ciocia Silva będzie ciągnąć wkurzanie wuja Dantego, a wujek bez przerwy będzie udawał, że to go nie obchodzi, coś wreszcie pęknie.
Wszystkie spojrzenia skierowały się na łowcę, ściśniętego między grupą emerycką, a trzema różowymi nastolatkami, siedzącymi w jednym fotelu (na ich widok Jill pobladła i nerwowo przełknęła ślinę).
-Wyobrażacie sobie wuja Dantego i ciocie Silve osobno? – zapytała nagle Maddy niezwykłym dla niej, poważnym głosem. – No wiecie… nie przyjaźniących się?
-Dlaczego pytasz? – zapytała Jill.
-No cóż… bo ja tak.

*

W wyobrażeniu Madeleine wuj Dante siedział w salonie rezydencji Vale’ów w kłębach dymu z cygara. Ubrany był jak w dziewiętnastym wieku, miał monokl, a jego twarz wyrażała powagę, brak poczucia humoru i lekceważenie dla reszty świata. Czytał książkę, nawet jej przyglądając się jakby należała do plebsu.
Drzwi się otwierają, wchodzi ciocia Silva. Jest ubrana w skórzaną kurtkę i glany, ma włosy ufryzowane w krótkiego, niebieskiego irokeza i kolczyk w nosie.
-Wychodzę – mówi, strzelając gumą do żucia.
-Doprawdy, Silvo. – odpowiada wuj Dante znużonym, protekcjonalnym tonem, patrząc na nią ze zgorszeniem przez swój monokl.
-Czego, staruszku? – pyta, wyciągając się w poprzek fotela i zostawiając na nim brudne ślady po butach.
-Nie rozumiem doprawdy, jak mogłaś upaść tak nisko. – prycha lekceważąco.
-Mogłam, mogłam – upiornie szczerzy do niego zęby. – Ja nie rozumiem, jakim cudem kiedyś mogliśmy się przyjaźnić.
-Mój Boże, nie mów tego na głos! – przeraża się wuj Dante. Jego przerażenie wygląda mniej więcej tak, jak zdziwienie u osoby z plebsu. Toczy przestraszonym wzrokiem po salonie. – Jeszcze ktoś usłyszy! W towarzystwie byłbym zrujnowany! Zrujnowany!
-W takim razie zadbam, by wszyscy dowiedzieli się o tym jeszcze dzisiaj. – Silva przeciąga się i po raz ostatni strzela z gumy.
Wychodzi.
Zamiast tego wchodzi Melisa Vale: w zwiewnej sukni z dziewiętnastego wieku i z łagodnym wyrazem twarzy. Wygląda wręcz eterycznie.
-Czy coś się stało, ukochany bracie?
-Owszem, droga siostro – z powagą odpowiada wuj Dante. – Nasza… ekhem… no wiesz… eeee….
-Kuzynka? – podpowiada mu Melisa.
-Ciii! Jeszcze ktoś usłyszy, że jesteśmy z nią spokrewnieni. W każdym razie ONA jest okropna. Niepokoje się wielce, iż trzeba ją będzie wyrzucić z naszego domu.
-Ależ Dante! – woła Melisa.
-Takie jest moje zdanie! – uniesiono stwierdza łowca.
Wtem wizja zgrzyta i rozpada się, zagłuszona czyimiś słowami…

*

-Jesteś nienormalna. – spokojnie uznała Julia.
Madeleine spiorunowała ją wzrokiem.
-A jak TY to widzisz, co?
-No, jeśli już chcesz wiedzieć… - Jill z udawaną (zdaniem Maddy) skromnością wbiła wzrok w ziemię i zaczęła mówić.

*

Białe ściany, białe, w większości plastikowe meble, kobiety i mężczyźni w białych kitlach przechadzający się po korytarzu. Szpital. Wchodzi ciocia Silva, prowadzona przez łagodnie uśmiechniętą pielęgniarkę.
-Tak więc gdzie jest mój wzgardzony przez świat, okropny kuzyn? – pyta dumnie.
-Och, w tej tu marnej klitce – dramatycznym głosem odpowiada kobieta, otwierając najbliższe drzwi.
W środku jest ciemno, ale od razu widać, że to mały pokoik. W oknach są kraty, światło księżyca wlewa się do pomieszczenia, oświetlając metalową pryczę i kiwającą się na niej jakby w chorobie sierocej, pobladłą istotę w białym ubraniu.
-Powodzenia – mówi pielęgniarka, zamykając drzwi za Silvą.
-Hej Dante, przyszłam. – dziarsko mówi Strażniczka.
Człowiek na pryczy nie przestaje się kiwać. Oczy ma utkwione w kamiennej ścianie, usta ciągle poruszają się, tworząc słowa.
-Silva odeszła… Bez niej jestem nikim… Jakże cierpię… Dlaczego wcześniej nie spostrzegłem, jacy wielcy i wspaniali są McEver’owie? Ach… czemuż to urodziłem się tylko nędznym Vale’em… Nie mógłbym nawet służyć z szlachetnym rodzie McEver’ów… Silva okazywała mi łaskę i przyjaźniła się ze mną… Zostawiła mnie… Teraz jestem nikim… Wszyscy Vale’owie są nikim… Wszyscy… Wszyscy… Wszyscy….

*

-Ej! – gniewnie wykrzyknęła Maddy.
-No co? – z niewinną miną zapytała Julia. – JA tak to widzę.
-Ta, jasne. – mruknął pod nosem Metody. – W każdym razie, ja nie potrafię sobie wyobrazić cioci Silvy bez wuja Dantego.
-Ja potrafię. – odparł Adrian.
Na moment zapadło milczenie. W końcu Madeleine zmarszczyła brwi.
-Wiesz, że my czekamy, aż nam to opowiesz?
-Tak, wiem. – uspokajająco odparł Adrian. – Po prostu się namyślam…

*

Scena w domu Vale’ów, podczas Turnieju.
Rodziny siedzą naprzeciw siebie przy długim stole. Ciocia Silva i wujek Dante jedzą, z wystudiowaną obojętnością przyglądając się otoczeniu i jednocześnie starannie omijając się wzrokiem.
-Nienawidzę cię – mówi nagle Strażniczka, smarując bułkę masłem.
-Ja ciebie też – Dante energicznie wpatruje się w swoją herbatę.
-Nie jesteś godzien siedzieć ze mną przy jednym stole.
-Bardzo zabawne, właśnie miałem powiedzieć to samo.
-Wyzywam cię! – wykrzykuje niespodziewanie Silva.
Jednocześnie zrywają się z krzeseł, wyciągają długie miecze i wskakują na stół. Ich ostrza krzyżują się, sypiąc iskrami. Wtem…

*

-Nie, to już jest kompletny absurd – zaprotestował Nikolaj.
-Mówimy o cioci Silvie i wuju Dantym, bez absurdu nie byłoby zabawy – odparła Madeleine. – Dobra, ktoś jeszcze widzi to na swój sposób?
-No cóż – z wystudiowaną, niezbyt przekonującą nonszalancją dandysa odparł Cyryl, przyglądając się swoim paznokciom. – Na przykład ja.
-Proszę bardzo – zachęcił go Metody.
Jego brat zaczął mówić…

*

Gra muzyka, w ciemności wirują kolorowe światła, kobiety z trwałymi na głowie i mężczyźni w rozszerzanym u dołu spodniach i do połowy rozpiętych koszulach tańczą na parkiecie, wykonując najdziwniejsze figury. Panuje tu gwar. Przy dwóch stolikach w dwóch różnych końcach sali siedzą wuj Dante i ciocia Silva. Mu towarzyszy Melisa Vale, jej Dellix.
-Mam go zupełnie dosyć – stwierdza Silva.
-Ona jest nie do wytrzymania – jednocześnie uznaje Dante.
-Coś o tym wiem – Dellix kiwa współczująco głową.
-No jasne, przecież ja też ją znam. – przyznaje Melisa.
-Nie wiem, jak kiedyś mogliśmy się przyjaźnić – stwierdzają równocześnie i łowca i Strażniczka.
-Yhm – Dellix pocieszająco klepie ją po ręce.
-No jasne – Melisa patrzy na niego ze zrozumieniem.
-Co ja mam teraz zrobić? – pyta Silva.
-Co ja mam teraz zrobić? – nieświadomie wtóruje jej Dante.
Milczą przez chwile. W końcu oboje jednocześnie zrywają się z krzeseł i krzyczą zgodnie, unosząc ręce do góry niczym jacyś superbohaterowie.
-CZAS ZATAŃCZYĆ!
Dołączają do tańczącej gawiedzi, wyginając się w najbardziej zdumiewających pozach w takt muzyki…

*

-Co to miało być? – niedowierzająco wykrztusiła Julia.
Cyryla wryło w połowie wykonywania „księżycowego kroku” na środku samolotu.
-No… disco. – odparł ze zdziwieniem w głosie.
Madeleine ukryła parsknięcie śmiechem, kaszląc na całe gardło.
-Zmieniam zdanie – szepnęła do Nikolaja. – Jednak z tym absurdem to lekka przesada.
Debra na siedzeniu obok ziewnęła i zaczęła się rozbudzać. Zamrugała, przeciągając się i wyjrzała przez okno.
-Zapnijcie pasy – poradziła im. – Lądujemy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz