Na początku Valerian nie mógł uwierzyć własnym oczom.
Wiedział, że nie powinien włączać telewizora, ale nie mógł się powstrzymać. Był zbyt padnięty, by myśleć, a brak myślenia świetnie się u niego zgrywał z oglądaniem telewizji. Bez sił rzucił się na kanapę, na ślepo sięgnął po pilot i wybrał losowy program.
Losowym programem okazały się być informacje ze świata.
Korupcja… wojny… sekretne życie gwiazd… chciał już przełączyć, kiedy program doszedł do fazy katastrof i na ekranie wyświetlił się samolot, sfilmowany amatorską kamerą. Maszyna najpierw spadała w dół – coraz szybciej i szybciej zlatując ku ziemi. Z jej silników unosił się dym. Potem szarpnęło nią gwałtownie i wyrównała swój lot, z każdą sekundą jednak trochę obniżając wysokość. Wreszcie pilot najwyraźniej zupełnie odzyskał nad nią panowanie, bo zakołowała nad łąką w środku lasu i wylądowała pomiędzy drzewami, tylko cudem unikając uderzenia w konary.
Obraz się zmienił: teraz główny plan zajmowała podekscytowana dziennikarka z mikrofonem. Z jej ust nieprzerwanie wylewała się fala informacji, wskazywała na w górę, w bok, w dół, aż w końcu pokazała na grupę ludzi, usiłującą właśnie wykraść się z pola widzenia kamery.
-…ci o to ludzie zapobiegli dzisiejszej katastrofie… - jej słowa wreszcie doszły do uszu Valeriana. Zamarł z palcem na przycisku pilot, wpatrując się w grupkę, której przypatrywała się reporterka.
Zatkało go.
To była Jill.
To był pan Vale.
To była pani Silva… i Maddy… Ten Nikolaj… Adrian jakmutam… i ta Natalia… Cyryl i Metody… no i to indywiduum…
To byli oni.
A dzisiaj prawie zginęli.
Dalej bezwiednie gapił się w ekran, kiedy obraz znów się zmienił i reporter w czarnym garniturze poinformował świat, że dziś nastał wielki dzień – rekord w grupowym pieczeniu pizzy został pobity. W ostatecznym pieczeniu wzięło udział aż dwustu lu…
Valerian wyłączył telewizor.
*
Podczas gdy on właśnie przetrawiał przed chwilą zasłyszane wiadomości, Silva McEver przypatrywała się leżącemu przed nią talerzowi z chmurną miną.
-Nie, nie ma szans. – dźgnęła niezidentyfikowany, szary obiekt, widelcem, mrużąc oczy. – Nie wmówisz mi, że to jest jadalne.
Dante posłał jej krótkie spojrzenie znad mapy.
-Jest.
-No nie wydaje mi się.
Łowca przyjrzał się grupie, która obsiadła dwa stoły w restauracji: trójce rozgadanych Vale’ów, milczącemu zabójcy, bawiącemu się z psem (kiedy Maddy zapytała go potem, jak przemycił Sherlocka na pokład, mgliście wspomniał coś o luku bagażowym i szybko zmienił temat), dwójce McEver’ów, rodzeństwu Bates i wreszcie byłej agentce Hadesu. Całe to zbiorowisko dyskutowało właśnie na tysiąc różnych tematów, podając tysiąc odmiennych twierdzeń i posługując się tysiącem zmyślonych cytatów. Nawet Den, siedzący na skraju stołu i przyglądający się nieufnie przechodzącym w pobliżu ludziom, wyglądał na bardziej odprężonego niż kiedykolwiek wcześniej.
-Dante?
-Hmmmm???
-To coś na moim talerzu chyba się rusza.
-Silvo, błagam cię! To tylko mięso!
-Od kiedy mięso ma nogi?
-A twoje ma?
-Nooooo…. Tak mi się wydaje.
Łowca westchnął ciężko i odłożył książkę.
-Masz jeden z tych swoich humorów, prawda?
-Po prostu nic z tego nie rozumiem – Strażniczka zaatakowała mięso, przyszpilając je do talerza. – Z jednej strony Moriarty postanawia nas zabić jeszcze w piramidzie, z drugiej już tam podsuwa nam następną wskazówkę. Potem znowu: niby truje pilota, ale nie przychodzi mu do głowy, żeby otruć NAS. Daję nam szanse, żebyśmy się uratowali. Nie rozumiem tego, przecież…. HA! Widziałeś? Poruszyło się!
-Nie widziałem.
-Bo nie patrzyłeś. Jesteś okropny – Silva z rezygnacją machnęła ręką.
Restauracja, w której przebywali, należała do najlepszych w małym miasteczku, w których się zatrzymali, a mimo to, Strażniczka nadal była zdania, że po próbie zabicia jej, locie nurkowym samolotem zagłady i użeraniu się z tą przeklętą dziennikarką, należy jej się coś lepszego.
A skoro już mowa o dziennikarzach…
-Ona stoi za oknem – poinformowała kuzyna.
-Ona? – Dante uniósł głowę, z ulgą przyjmując fakt, że rozmowa o uciekającym obiedzie została już zakończona. Za szybą restauracji stała kobieta ubrana w szykowny, czarny płaszcz, z nosem przyciśniętym do szyby. – To ta dziennikarka, prawda?
-Owszem, to ona. Jechała za nami od lotniska… dziwne. Przecież prosiłam Dellixa, żeby się ją zajął.
-Kiedy mówisz „zajął”, masz na myśli… - zaczął Dante. Spojrzał na nią z nadzieją, jakby oczekiwał, że zaraz poinformuje go, że poinstruowała Dellixa, żeby wysłał tą kobietę na opłacony zawczasu pobyt w jakimś kurorcie. – Po prostu powiedz, że nie kazałaś mu jej zabić.
-Nie no, skądże. – zaprzeczyła Silva. – Dosyć dziwnych śmierci na dzisiaj. PO prostu ma ją odesłać do domu.
-Posługując się oczywiście swoim niebywałym darem przekonywania? – kąśliwie zapytał Dante.
Po chwili kontemplacji nad – jej zdaniem – nadal lekko podrygującym mięsem, Strażniczka odsunęła od siebie talerz i sięgnęła po frytki kuzyna.
-Przyznaj się, jesteś po prostu zazdrosny.
-Niby o co? – łowca spiorunował ją wzrokiem, kiedy sięgnęła po następną frytkę. – Nie chcesz mi nic powiedzieć w związku z faktem, że właśnie pozbawiasz mnie obiadu?
-Owszem, chcę. – przyciągnęła do siebie jego talerz. – Powinieneś dosolić.
Dante jęknął głucho.
-Silvo, zlituj się! Nie możemy porozmawiać o czymś poważniejszym niż to, czy solę frytki czy nie?
-A czy widzisz chwilowo na horyzoncie jakiś poważniejszy temat?
-No nie wiem, może na przykład Moriarty!?
-Ekhem… jeśli już o nim mówimy – wtrąciła się Julia, przerywając im powoli zaczynającą przeradzać się w kłótnie rozmowę. – To… słuchajcie, znowu dostałam SMS.
*
A WIĘC PRZEŻYLIŚCIE? ZASTANAWIAŁEM SIĘ, CZY
TYM RAZEM RÓWNIEŻ WAM SIĘ UDA – ALE JAK WIDAĆ,
SILVA MCEVER NIGDY NIE ZAWODZI, TO W KOŃCU
ŚWIETNY GRACZ. LECZ OTO ZNÓW CZAS NA MÓJ RUCH.
NIE SĄDZICIE, ŻE SZKOCJA JEST TROCHĘ ZA NUDNA?
MOIM ZDANIEM, JAK NA TAK WAŻNĄ ROZGRYWKĘ, TEN
KRAJ JEST ZDECYDOWANIE ZBYT PROZAICZNY. WIĘC
MOŻE KOLEJNA PRÓBA? CO MYŚLICIE O TYBECIE? DALSZE
INSTRUKCJE DOSTANIECIE WRAZ Z KOLEJNĄ WIADOMOŚCIĄ...
POZDRÓWCIE MOJEGO ZABÓJCE – POWIEDZCIE MU, ŻE
Z TEGO CO WIEM, JEGO BRAT MOCNO SIĘ ZA NIM STĘSKNIŁ.
MOŻE JUŻ WKRÓTCE DOJDZIE DO ICH NASTĘPNEGO
SPOTKANIA? OTO KOLEJNY ETAP NASZEGO MAŁEGO
TURNIEJU, A NAZWAŁEM GO POSZUKIWANIEM. MAM
NADZIEJE, ŻE PRZYPADNIE WAM DO GUSTU. WYRUSZAJCIE
SZYBKO.
M
-„Wraz z kolejną wiadomością”? – na głos przeczytała Maddy. – No, Julia, facet najwyraźniej cię polubił. Wuju Dante, zamierzamy mu przesyłać kartki bożonarodzeniowe?
-Jeszcze nie wiem. – powoli odparł łowca.
Wszyscy wokół stołu wbijali teraz wzrok w Arashiego Tenmetsu, któremu Silva ponownie – tym razem po japońsku – odczytywała SMS. Nawet Sherlock skulił się u nóg Dantego, usiłując z siebie nie wydawać żadnego dźwięku. Zabójca wysłuchał jej do końca, a potem z powagą skinął głową.
-Ty… masz brata? – z powagą zapytała Julia.
-Oui – Arashi miał siłę wyrzucić z siebie tylko to jedno, francuskie słowo. W głowie mu huczało, miał ochotę coś rozbić, zwalić stół, rozszarpać zasłony w oknach, wywrócić talerze, a potem wybiec z tej przeklętej restauracji i ruszyć przed siebie najszybciej jak się dało, uciec od tych wszystkich spojrzeń i od wszelkich myśli.
Jak Moriarty śmiał… Nie miał prawda… Stop. Oczywiście, że miał prawo. On mógł zrobić wszystko, a zabójca już nie raz boleśnie się o tym przekonał.
-Oui. – powtórzył jeszcze ciszej.
Ten właśnie moment wybrał sobie Dellix, żeby wściekle głodny, wparować do restauracji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz