36
Bramy świątyni były otwarte.
Na głównym placu zalega zeschnięte, pomarszczone liście.
Fontanna stała się siedliskiem brudu. Już nawet ptaki przestały się do niej zbliżać.
-O nie. – Silva powoli obracała się wokół własnej osi ze śmiertelną powagą malującą się na twarzy. Na zimno szacowała skale zniszczeń, ich wiek i to, co mogło do nich doprowadzić. W myślach porównywała widok, rozciągający się jej przed oczyma z tym, który zapamiętała, wyjeżdżając z tego miejsca ostatnim razem. – A niech to.
-E… po tej reakcji wnioskuje, że coś jest nie tak? – zapytał Cyryl.
Julia posłała mu poirytowane spojrzenie.
-No co ty.
-Zostaw go w spokoju – Metody wepchnął ręce do kieszeni spodni. – Jest usprawiedliwiony. W końcu pokój Maddy nie wygląda wiele lepiej niż to tutaj.
-Zamknij się, pacanie – półgłosem rzuciła w jego stronę Madeleine.
Dante już od dobrej chwili krążył wokół placu, wzrokiem uciekając to na balkony, na górach poziomach okalające plac z trzech stron, to na wyłożone kostkami podłoże, przykryte zeschłymi liśćmi. Jeszcze przez chwile lustrował otoczenie wzrokiem, a potem przyklęknął na ziemi. Martwe oczu Buddy patrzyły na niego spokojnie z twarzy kamiennej figury, zwalonej z postumentu.
Podniósł się i otrzepał.
-Myślisz, że na nich napadli? – rzucił pytanie jakby w przestrzeń, podejmując wędrówkę.
-Tak sądzę. – Silva nawet nie spojrzała w jego stronę. – Znałam tych ludzi. Odwiedzałam ich kilka razy. Niejednokrotnie uratowali mi życie. Moriarty wiedział, że was tu zaprowadzę.
-I co to miało być? – z irytacją zapytał Adrian. – Ostrzeżenie? Zasadzka?
-Rzeź. – ponuro odparła Julia.
-Tutaj nikt nie umarł.
Łowczyni podniosła zdziwione spojrzenie na Arashiego. Zabójca z roztargnieniem gładził śnieżnobiałą sierść Sherlocka. Zdanie zostało przez niego wypowiedziane zupełnie bez namysłu.
-Żadnych śladów krwi. Żadnych ciał. Żadnych szczegółów, które wskazywałby na obronę. Ludzie… JEGO ludzie po prostu ograbili to miejsce i odeszli. Ich rąk nie splamiła niczyja krew… tym razem.
-Ma racje – przyznała mu Silva.
-A co powiedział? – szepnęła Natalia do Maddy. Łowczyni mogła tylko bezradnie wzruszyć ramionami.
-Pojęcia nie mam.
-Uciekliby, zostawiając swoje bóstwo? – powątpiewająco zapytał Dante. – To nielogiczne, przecież buddyści są niesamowicie oddani swej religii.
Strażniczka posłał mu zdziwione spojrzenie. Trzy ruchy nadgarstka. Złączenie placów. Kciuk i środkowy. Kciuk i mały. Mały i wskazujący. Znów poruszenie nadgarstkiem. Zwinięcie ręki w pięść.
Szyfr ruchów, którego nauczyli się używać już w dzieciństwie.
Trzy ruchy nadgarstkiem, czyli trzy słowa.
Złączenie palców – Silva zaczęła zdanie.
Dalej – „Skąd”.
Potem – „niby”.
I na końcu – „wiedziałeś”.
Poruszenie nadgarstkiem – teoretyczne skończenie zdania.
Pięść – pytajnik.
Dante wzruszył ramionami z dobrze jej znanym, lekkim, zadowolonym z siebie uśmiechem.
„Zgadywał.” – z zawodem pomyślała Silva. Poczuła wyraźny żal, że jej kuzyn nie okazał się jasnowidzem. Odurzyłaby go czymś, wywiozła i zaczęła pokazywać na jarmarkach. Albo w wesołym miasteczku. Albo na zmianę.
-To rzeczywiście dziwne – Dellix zmrużył oczy.
Tylko trzask liści pod czyimiś stopami dał im sygnał, że ktoś nadchodzi.
Wszyscy – nie wyłączając Sherlocka i Cyryla (właśnie w tej kolejności) – odwrócili się w stronę bramy. Debra dyszała ciężko, opierając się o mur. Obok niej stał Den, z stropioną miną „dotarłbym-tu-trzy-godziny-temu-gdyby-nie-ona”.
-Przybyłam. – uroczyście poinformowała ich była agentka Hadesu.
-Nawet nie wiesz, jak mnie tym uszczęśliwiłaś, Debora – skomentowała Silva, odwracając się już do reszty grupy. – Dobra, musimy się rozdzielić i przeszukać całą świątynie. Jest dosyć duża, więc musimy to podzielić na sektory. Cyryl i Metody…
-Błagam, kuchnia. – młody Vale posłał jej proszące spojrzenie.
-Kuchnia, czyli część północna. – zgodziła się łaskawie. – Julia, Arashi i Sherlock… część północno-wschodnia. Adrian i Natalia – część północno-zachodnia. Nikolaj i Maddy – część zachodnia. Den, część południowo-zachodnia. Dante i ja – cała część wschodnia. Debra zostaje tutaj, a ty Dellix, musisz pilnować, czy ktoś nie nadchodzi. Potrzebuje kogoś zaufanego przy bramie…
-Wyautowała wujka – ponuro szepnęła Maddy do Nikolaja.
Silva z trudem zdusiła uśmiech.
-No dobra, rozdzielamy się. Widzimy się znowu za pół godziny. Jeśli ktoś nie wróci, zaczniemy go szukać… no, chyba, że nazywa się Vale. Zrozumieliście?
-Jasne. – Jill skinęła głową.
Grupa rozbiegła się w dwie sekundy.
-„Zaufana osoba przy bramie”? – z wyrzutem zapytał Dante.
-Uważaj lepiej, bo następnym razem dam cię z Dellixem TO PARY. – odcięła się Strażniczka. – Dobra, a teraz… CYRYL, METODY, PÓŁNOC W DRUGĄ STRONĘ! Ok., mam dosyć. Chodźmy.
*
-Wiesz… jak ciocia Silva mówiła, że „kuchnia, czyli część północna”, to myślałem, że chodzi jej o jedną, wielką kuchnie. – ponuro zauważył Cyryl, przyglądając się ciągnącemu się z dwóch stron korytarzowi.
-Też myślę, że to oszukaństwo, ale co można by było z tym zrobić? Nic. Dobra, ja biorę lewo, ty prawo. Jakbyś znalazł coś jadalnego, to krzycz. – zakomendował Metody, poprawiając profesorskie okulary.
-A gdyby to coś się ruszało?
-To i tak będziesz krzyczał, przecież cię znam. – wyjaśnił mu brat. – To co, widzimy się tu za dwadzieścia minut?
-Nie mam zegarka.
-Po prostu wróć najszybciej jak się da.
-Jasne.
Rozeszli się w dwie różne strony. Pierwsze kroki Cyryl stawiał trochę niepewnie – ostatnio widział w telewizji film o duchu zamordowanego buddysty. Duch nie wiedzieć czemu powstał ze zbiorowego grobu, do którego go wrzucano i zaczął się mścić na każdym napotkanym człowieku.
No dobra, to był horror. A Cyryl nie mógł po nim spać przez cały weekend.
Szybko jednak jego kroki nabrały pewności. Najpierw otwierał drzwi po lewej, potem po prawej, potem po lewej, a potem po… no, właśnie.
Pierwsze drzwi – coś w stylu sypialni, tyle tylko, że nie było tam telewizora, komputera, tabletu, ani zapewne WiFi. Łowca uznał, że to bestialstwo i przeszedł dalej.
Drugie drzwi – kolejna sypialnia, a może nawet cela. Cyryl zaczynał nabierać przekonania, że ta świątynia to raczej obóz rehabilitacyjny dla zbiegłych więźniów. On nawet psa nie trzymałby w takich warunkach (wujek Dante trzymał, nie dając Sherlockowi nawet surfować po Internecie, ale to akurat nie było w tej chwili ważne).
Trzecie drzwi – rany, znów to samo. Gdzie ta przyobiecana kuchnia? A może ciocia Silva ich nabrała? Tak naprawdę kuchnia jest w części wschodniej, a ona planuje wrzucić wujka Dantego do pieca…
Czwarte drzwi – coś, co wygląda na kuchnie, nareszcie. Puste szafki. BARDZO puste szafki. Wszystko otwarte na oścież. Bez misek i sztućców. Cyryl coraz mocniej upewniał się w tym, że to obóz dla więźniów. Jakichś wyjątkowo podłych w dodatku.
Piąte drzwi – wreszcie, spiżarnia! Worki ze zbożem, warzywa na uginających się półkach, tygrys gotowy do skoku na środku pokoju, o, nawet trochę mięsa gdzieś tam dalej…
Chwila.
TYGRYS???
*
W tybetańskich górach nie było kamer.
Valerian miał z tego powodu spory wyrzut do Tybetańczyków.
Ponieważ nie mógł obserwować misji, zajmował się wysyłaniem SMS-ów do pani Silvy (miał nadzieje, że wyciszyła komórkę, bo gdyby ta zaczęła jej dzwonić w jakimś nieodpowiednim momencie… łowca nie chciałby być wtedy w swojej skórze). W międzyczasie starannie się umył, przebrał, uznał, że umiera z głodu, a zapasy Maddy na epokę lodowcową znikły w magiczny sposób, więc wyszedł z domu, zabrawszy portfel i laptop.
Rozsiadł się przy kawiarnianym stoliku nieopodal, rozkoszując się ostatnimi w tym roku promieniami słońca i oczekując, aż przyniosą mu kawę i zamówione ciasto. Otworzył laptop. Nie mógł uczestniczyć w misjach. Nie mógł ich nawet obserwować. Nie mógł się też zbyt wiele ruszać, bo po kilku minutach zaczynał czuć, jakby ktoś metodycznie walił go patelnią po głowie.
Ale mógł szukać.
I właśnie zamierzał zrobić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz