poniedziałek, 4 sierpnia 2014





1

-Och, Oliver, zobacz, jak tu FANTASTYCZNIE!!!
Jasnowłosa Julia McEver, pierworodne dziecko swoich rodziców, stała u boku o rok młodszego brata i złowrogo zgrzytała zębami, wsłuchując się w lekko piskliwy głos swojej matki.
-Pomyśl, mój skarbie, będziesz tu teraz chodził. Najlepsze gimnazjum w mieście! Jesteśmy z ciebie bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo….
-Błagam, zabijcie mnie. – jęknęła dziewczyna.
Ojciec spiorunował ją wzrokiem.
-…bardzo dumni. – dokończyła matka, przyciągając do siebie chudzielca o zarozumiałym wyrazie twarzy i lekko cofniętej brodzie.
-Ale maaaaamo, czy ona musi chodzić do szkoły ze mną? – zapytał płaczliwie posyłając siostrze spojrzenie spode łba.
Rodzice skierowali na nią wzrok.
-Możecie go przepisać. – zaproponowała niewinnie ze wzruszeniem ramion.
Albo sprzedać na allegro. Korsarzom. Satanistom. Vale’om. KOMUKOLWIEK” – pomyślała, ale nie wypowiedziała tego na głos.
I dobrze.
-Co za skandaliczny pomysł! – wykrzyczała falsetem jej matka, jeszcze bardziej przyciskając do siebie syna.
Julia dyskretnie rozejrzała się na boki, czy nikt z przechodzących obok nich uczniów nie przygląda się scenie.
Cóż, wszyscy się przyglądali.
Odetchnęła głęboko, a potem przywołała na twarz wymuszony uśmiech, poprawiając szkolną torbę na ramieniu.
-No cóż, ja muszę już iść. Połamania nóg, Oliver.
Brat zza ramienia matki wystawił do niej język, natomiast dziewczyna uśmiechnęła się jeszcze szerzej i uniosła lekko połę cienkiej wiatrówki, którą narzuciła na szkolny mundurek, tak, żeby tylko on mógł dostrzec dwa sztylety, które mocowała tam całe wczorajsze popołudnie.
Oliver przełknął ślinę.
Julia mrugnęła do niego radośnie, odwróciła się i poszła dalej. Już nie mogła się doczekać, aż nauczyciele rozdadzą plany lekcji i odeślą ich do domu.
Dzisiaj miała wrócić jej mentorka, Silva McEver.

*

Madeleine Vale mierzyła wszystkich uczniów ze swojej nowej klasy czujnym spojrzeniem, w duchu pragnąc natychmiast wybiec z klasy, głośno trzaskając drzwiami.
Miała długie, brązowe włosy, związane teraz w warkocz, i złotoorzechowe oczy, szczególne dla wszystkich z jej rodu. Ku jej niezmierzonemu żalowi, miała na sobie też mundurek drugiej klasy najlepszego mediolańskiego gimnazjum. Spódniczka krępowała jej ruchy, mimo, że była dosyć luźna, biała bluzka okropnie gryzła, a krawat… nie, w sumie krawat był spoko.
Westchnęła ciężko, dalej gapiąc się na pozostałych uczniów. Rozmawiali w małych grupkach – no jasne, oni wszyscy już się znali, natomiast ona była tu nowa. Nikt nie kwapił się, żeby do niej podejść, zapytać się, jak leci i tak dalej. Nikogo nie ciekawiło jej imię.
Była zła.
-Czy są już wszyscy? – zapytała ich wychowawczyni ostrym głosem, przez który Madeleine aż drgnęła. Wyjęła dziennik i zaczęła czytać. – Allen?
-Obecny! – wykrzyknął jakiś chłopak.
-Adams?
-Jestem, proszę pani! – jakaś gładko ulizana dziewczyna energicznie pomachała ręką. Proszę pani??? Maddy szybko zarejestrowała, żeby nigdy z nią nie rozmawiać. Lizuska.
-No dobrze, Lizo – nauczycielka wyglądała na wyraźnie zadowoloną. – A więc… Bates?
Nikt się nie odezwał.
-Bates!? Czy ktoś widział dzisiaj Batesa?
-Nie. – jasnowłosy chłopak pokręcił głową. – Nikolaj chyba jeszcze nie przyszedł.
-To dziwne. – mruknęła kobieta pod nosem.
Tylko Madeleine ją usłyszała. Zawsze miała nadwrażliwy słuch.
– On w końcu nigdy się nie spóźnia… no cóż, wpiszę mu spóźnienie, a my przejdziemy do następnej pozycji. No to…
-Jestem!
Drzwi uderzyły o ścianę, prawie podrywając Maddy z miejsca. Jak wszyscy w klasie, uniosła głowę na chłopaka z czarnymi, zaplątanymi włosami i ciemnogranatowymi oczyma, który stał w progu.
-W ostatniej chwili. – zimno stwierdziła nauczycielka. – Siadaj, Bates. Cutty obecnya?
-Obecna! – pisnęła jakaś dziewczyna z trzeciej ławki.
Bates przeszedł między ławkami, przez nikogo nie zaczepiany. Nie wyglądało, że inni go nie lubili, raczej był im obojętny. Z ciężkim westchnieniem opadł na miejsce kilka ławek od Madeleine, która przyglądała mu się czujnie.
Błyskawicznie oceniła, że jest całkiem przystojny, raczej inteligentny i pewnie dosyć sztywny, ale i tak mniej niż reszta tej beznadziejnej klasy.
Świetnie, go mogła polubić.
Kiedy nauczycielka dotarła do nazwiska Vale, dziewczyna dalej wpatrywała się w Batesa, mrużąc oczy i lekko stukając koniuszkami palców w blat biurka, w takt niesłyszanej dla nikogo melodii.
-Vale? – powtórzyła kobieta.
-Jestem. – mruknęła Madeleine, otrząsając się z zamyślenia.
Uśmiechnęła się złowrogo. Jak wszyscy z jej rodziny, była świetnym strategiem.
I właśnie wymyśliła, jak wkupić się w łaski Nikolaja Batesa.

*

-Ciociu Silvo! Ciociu Silvo!
Julia po pięciu minutach walenia w drzwi wreszcie zrezygnowała, wyjęła własny klucz i przekręciła go w zamku. Nacisnęła klamkę i włożyła głowę do holu.
-Ciociu! To ja, Julia! Przyszłam!
Chwile wsłuchiwała się w ciszę, a potem westchnęła ciężko i zamknęła za sobą drzwi. Cały dom był nienaturalnie pusty i milczący. Poza tym nie mówił chyba nic o właścicielu: nie było żadnych zdjęć w ozdobnych ramkach czy ulubionych książek na stole. Julia wiedziała, że gdzieś tutaj ciocia Silva składuje swoją broń, ale nigdy nie dowiedziała się, gdzie dokładnie.
Jedynym w miarę ludzkim miejscem w mieszkaniu była sypialnia cioci Silvy. Dziewczyna weszła tam tylko kilka razy, za każdym razem przynosząc na prośbę ciotki coś potrzebnego im do nauki. Widziała tam trochę takich książek, które Strażniczka lubiła czytać, wepchniętych między te, które wystawiono na pokaz, stwarzając iluzje, że to normalny dom, kilka ubrań, a na szafce nocnej, tuż obok łóżka, do połowy zapisany dziennik w czarnej, grubej oprawie, z wieloma wypadającymi kartkami.
Złoty Graal wśród pamiętników.
Julia nigdy do niego nie zajrzała.
Dom otaczała nieprzebita niczym zasłona ciszy. Młoda łowczyni wiedziała, że to może znaczyć tylko to, że Strażniczka medytuje, ćwiczy, lub… lub nie przyjechała.
Prychnęła z irytacją. Niemożliwe. W końcu obiecała.
-Ciociu Silvo! Hej, nie ma cię?
Przeszła przez wszystkie pokoje na parterze, nawołując, i w końcu postanowiła zrezygnować, uznając porażkę.
Świetnie, nie przyjechała. Nici ze wspólnego treningu, nic już nie mogło poprawić jej humoru.
-Ciociu Silvo! – zawołała po raz ostatni, zmierzając holem w stronę wyjścia.
Nagle usłyszała, że ktoś delikatnie poruszył klamką przy drzwiach wejściowych. Błyskawicznie wycofała się do salonu i sprawdziła swój stan uzbrojenia. Miała tylko dwa sztylety, te, które były przy wiatrówce. Nic poza tym.
Zapadła cisza i dziewczyna już zaczęła pocieszać się myślą, że to był tylko listonosz, kiedy klamka nagle opadła i ktoś wszedł do holu. Dokładnie usłyszała ciche, prawie bezszelestne kroki i zacisnęła palce na rękojeści jednego ze sztyletów, w każdym momencie mogąc go wyrwać i wyskoczyć na przeciwnika.
Nieznajomy stanął kilka kroków od drzwi salonu i zatrzymał się.
-No dobrze, Julia. Zanim mnie zaatakujesz, chcę cię poinformować, że nie jadłam nic od trzydziestu sześciu godzin i mogę się bardzo poirytować, jeśli wyskoczysz na mnie nagle z bronią. – odezwał się znużony głos Silvy.
Dziewczyna w myślach pobłogosławiła się za to, że nie zaatakowała za wcześnie, ponownie starannie ukryła sztylet za połą kurtki i z uśmiechem weszła do holu.
-Nie wiem, o co ci chodzi, ciociu. – powiedziała idealnie spokojnym tonem. – Przecież od początku wiedziałam, że to ty.
-Oczywiście. – Strażniczka uśmiechnęła się z trudem.
Dopiero teraz Julia spostrzegła, że oczy Silvy lekko przygasły, a cała postawa wyrażała znużenie. Dosyć dobrze znała ciocie, żeby wiedzieć, iż jeśli nie stoi idealnie prosto, w każdej chwili zdolna do ataku, to jest wyczerpana i psychicznie i fizycznie.
-Może zrobię kawę? – zaproponowała.
-Świetny pomysł. – przyznała Strażniczka, odwieszając płaszcz. – A potem porozmawiamy o terenie prywatnym i dlaczego nie powinno się na niego wchodzić bez pozwolenia.






1 komentarz:

  1. Jak na razie zapowiada się ciekawie, mam tylko malutką uwagę. Może nie pisz "spoko" i "gapić się", gdyż to pierwsze to bardziej młodzieżowe słówko, niezbyt pasujące do książki a gapienie mogłabyś zastąpić patrzeniem :) Ale jestem zainteresowana

    OdpowiedzUsuń