1
-Och, Oliver, zobacz, jak tu FANTASTYCZNIE!!!
Jasnowłosa
Julia McEver, pierworodne dziecko swoich rodziców, stała u boku o rok
młodszego brata i złowrogo zgrzytała zębami, wsłuchując się w lekko
piskliwy głos swojej matki.
-Pomyśl,
mój skarbie, będziesz tu teraz chodził. Najlepsze gimnazjum w mieście!
Jesteśmy z ciebie bardzo, bardzo, bardzo, bardzo, bardzo….
-Błagam, zabijcie mnie. – jęknęła dziewczyna.
Ojciec spiorunował ją wzrokiem.
-…bardzo dumni. – dokończyła matka, przyciągając do siebie chudzielca o zarozumiałym wyrazie twarzy i lekko cofniętej brodzie.
-Ale maaaaamo, czy ona musi chodzić do szkoły ze mną? – zapytał płaczliwie posyłając siostrze spojrzenie spode łba.
Rodzice skierowali na nią wzrok.
-Możecie go przepisać. – zaproponowała niewinnie ze wzruszeniem ramion.
„Albo sprzedać na allegro. Korsarzom. Satanistom. Vale’om. KOMUKOLWIEK” – pomyślała, ale nie wypowiedziała tego na głos.
I dobrze.
-Co za skandaliczny pomysł! – wykrzyczała falsetem jej matka, jeszcze bardziej przyciskając do siebie syna.
Julia dyskretnie rozejrzała się na boki, czy nikt z przechodzących obok nich uczniów nie przygląda się scenie.
Cóż, wszyscy się przyglądali.
Odetchnęła głęboko, a potem przywołała na twarz wymuszony uśmiech, poprawiając szkolną torbę na ramieniu.
-No cóż, ja muszę już iść. Połamania nóg, Oliver.
Brat
zza ramienia matki wystawił do niej język, natomiast dziewczyna
uśmiechnęła się jeszcze szerzej i uniosła lekko połę cienkiej wiatrówki,
którą narzuciła na szkolny mundurek, tak, żeby tylko on mógł dostrzec
dwa sztylety, które mocowała tam całe wczorajsze popołudnie.
Oliver przełknął ślinę.
Julia
mrugnęła do niego radośnie, odwróciła się i poszła dalej. Już nie mogła
się doczekać, aż nauczyciele rozdadzą plany lekcji i odeślą ich do
domu.
Dzisiaj miała wrócić jej mentorka, Silva McEver.
*
Madeleine
Vale mierzyła wszystkich uczniów ze swojej nowej klasy czujnym
spojrzeniem, w duchu pragnąc natychmiast wybiec z klasy, głośno
trzaskając drzwiami.
Miała
długie, brązowe włosy, związane teraz w warkocz, i złotoorzechowe oczy,
szczególne dla wszystkich z jej rodu. Ku jej niezmierzonemu żalowi,
miała na sobie też mundurek drugiej klasy najlepszego mediolańskiego
gimnazjum. Spódniczka krępowała jej ruchy, mimo, że była dosyć luźna,
biała bluzka okropnie gryzła, a krawat… nie, w sumie krawat był spoko.
Westchnęła
ciężko, dalej gapiąc się na pozostałych uczniów. Rozmawiali w małych
grupkach – no jasne, oni wszyscy już się znali, natomiast ona była tu
nowa. Nikt nie kwapił się, żeby do niej podejść, zapytać się, jak leci i
tak dalej. Nikogo nie ciekawiło jej imię.
Była zła.
-Czy
są już wszyscy? – zapytała ich wychowawczyni ostrym głosem, przez który
Madeleine aż drgnęła. Wyjęła dziennik i zaczęła czytać. – Allen?
-Obecny! – wykrzyknął jakiś chłopak.
-Adams?
-Jestem,
proszę pani! – jakaś gładko ulizana dziewczyna energicznie pomachała
ręką. Proszę pani??? Maddy szybko zarejestrowała, żeby nigdy z nią nie
rozmawiać. Lizuska.
-No dobrze, Lizo – nauczycielka wyglądała na wyraźnie zadowoloną. – A więc… Bates?
Nikt się nie odezwał.
-Bates!? Czy ktoś widział dzisiaj Batesa?
-Nie. – jasnowłosy chłopak pokręcił głową. – Nikolaj chyba jeszcze nie przyszedł.
-To dziwne. – mruknęła kobieta pod nosem.
Tylko Madeleine ją usłyszała. Zawsze miała nadwrażliwy słuch.
– On w końcu nigdy się nie spóźnia… no cóż, wpiszę mu spóźnienie, a my przejdziemy do następnej pozycji. No to…
-Jestem!
Drzwi
uderzyły o ścianę, prawie podrywając Maddy z miejsca. Jak wszyscy w
klasie, uniosła głowę na chłopaka z czarnymi, zaplątanymi włosami i
ciemnogranatowymi oczyma, który stał w progu.
-W ostatniej chwili. – zimno stwierdziła nauczycielka. – Siadaj, Bates. Cutty obecnya?
-Obecna! – pisnęła jakaś dziewczyna z trzeciej ławki.
Bates
przeszedł między ławkami, przez nikogo nie zaczepiany. Nie wyglądało,
że inni go nie lubili, raczej był im obojętny. Z ciężkim westchnieniem
opadł na miejsce kilka ławek od Madeleine, która przyglądała mu się
czujnie.
Błyskawicznie
oceniła, że jest całkiem przystojny, raczej inteligentny i pewnie dosyć
sztywny, ale i tak mniej niż reszta tej beznadziejnej klasy.
Świetnie, go mogła polubić.
Kiedy
nauczycielka dotarła do nazwiska Vale, dziewczyna dalej wpatrywała się w
Batesa, mrużąc oczy i lekko stukając koniuszkami palców w blat biurka, w
takt niesłyszanej dla nikogo melodii.
-Vale? – powtórzyła kobieta.
-Jestem. – mruknęła Madeleine, otrząsając się z zamyślenia.
Uśmiechnęła się złowrogo. Jak wszyscy z jej rodziny, była świetnym strategiem.
I właśnie wymyśliła, jak wkupić się w łaski Nikolaja Batesa.
*
-Ciociu Silvo! Ciociu Silvo!
Julia
po pięciu minutach walenia w drzwi wreszcie zrezygnowała, wyjęła własny
klucz i przekręciła go w zamku. Nacisnęła klamkę i włożyła głowę do
holu.
-Ciociu! To ja, Julia! Przyszłam!
Chwile
wsłuchiwała się w ciszę, a potem westchnęła ciężko i zamknęła za sobą
drzwi. Cały dom był nienaturalnie pusty i milczący. Poza tym nie mówił
chyba nic o właścicielu: nie było żadnych zdjęć w ozdobnych ramkach czy
ulubionych książek na stole. Julia wiedziała, że gdzieś tutaj ciocia
Silva składuje swoją broń, ale nigdy nie dowiedziała się, gdzie
dokładnie.
Jedynym
w miarę ludzkim miejscem w mieszkaniu była sypialnia cioci Silvy.
Dziewczyna weszła tam tylko kilka razy, za każdym razem przynosząc na
prośbę ciotki coś potrzebnego im do nauki. Widziała tam trochę takich
książek, które Strażniczka lubiła czytać, wepchniętych między te, które
wystawiono na pokaz, stwarzając iluzje, że to normalny dom, kilka ubrań,
a na szafce nocnej, tuż obok łóżka, do połowy zapisany dziennik w
czarnej, grubej oprawie, z wieloma wypadającymi kartkami.
Złoty Graal wśród pamiętników.
Julia nigdy do niego nie zajrzała.
Dom
otaczała nieprzebita niczym zasłona ciszy. Młoda łowczyni wiedziała, że
to może znaczyć tylko to, że Strażniczka medytuje, ćwiczy, lub… lub nie
przyjechała.
Prychnęła z irytacją. Niemożliwe. W końcu obiecała.
-Ciociu Silvo! Hej, nie ma cię?
Przeszła przez wszystkie pokoje na parterze, nawołując, i w końcu postanowiła zrezygnować, uznając porażkę.
Świetnie, nie przyjechała. Nici ze wspólnego treningu, nic już nie mogło poprawić jej humoru.
-Ciociu Silvo! – zawołała po raz ostatni, zmierzając holem w stronę wyjścia.
Nagle
usłyszała, że ktoś delikatnie poruszył klamką przy drzwiach
wejściowych. Błyskawicznie wycofała się do salonu i sprawdziła swój stan
uzbrojenia. Miała tylko dwa sztylety, te, które były przy wiatrówce.
Nic poza tym.
Zapadła
cisza i dziewczyna już zaczęła pocieszać się myślą, że to był tylko
listonosz, kiedy klamka nagle opadła i ktoś wszedł do holu. Dokładnie
usłyszała ciche, prawie bezszelestne kroki i zacisnęła palce na
rękojeści jednego ze sztyletów, w każdym momencie mogąc go wyrwać i
wyskoczyć na przeciwnika.
Nieznajomy stanął kilka kroków od drzwi salonu i zatrzymał się.
-No
dobrze, Julia. Zanim mnie zaatakujesz, chcę cię poinformować, że nie
jadłam nic od trzydziestu sześciu godzin i mogę się bardzo poirytować,
jeśli wyskoczysz na mnie nagle z bronią. – odezwał się znużony głos
Silvy.
Dziewczyna
w myślach pobłogosławiła się za to, że nie zaatakowała za wcześnie,
ponownie starannie ukryła sztylet za połą kurtki i z uśmiechem weszła do
holu.
-Nie wiem, o co ci chodzi, ciociu. – powiedziała idealnie spokojnym tonem. – Przecież od początku wiedziałam, że to ty.
-Oczywiście. – Strażniczka uśmiechnęła się z trudem.
Dopiero
teraz Julia spostrzegła, że oczy Silvy lekko przygasły, a cała postawa
wyrażała znużenie. Dosyć dobrze znała ciocie, żeby wiedzieć, iż jeśli
nie stoi idealnie prosto, w każdej chwili zdolna do ataku, to jest
wyczerpana i psychicznie i fizycznie.
-Może zrobię kawę? – zaproponowała.
-Świetny
pomysł. – przyznała Strażniczka, odwieszając płaszcz. – A potem
porozmawiamy o terenie prywatnym i dlaczego nie powinno się na niego
wchodzić bez pozwolenia.
Jak na razie zapowiada się ciekawie, mam tylko malutką uwagę. Może nie pisz "spoko" i "gapić się", gdyż to pierwsze to bardziej młodzieżowe słówko, niezbyt pasujące do książki a gapienie mogłabyś zastąpić patrzeniem :) Ale jestem zainteresowana
OdpowiedzUsuń