7
Dante ślęczał w swoim domu nad mapami Moskwy i zabazgranymi kartkami, usiłując wyczytać cokolwiek ze swojego dawnego pisma.
Jakie
lotnisko??? Zdążył już obdzwonić wszystkich, którzy wiedzieli o ich
Moskiewskiej misji za czasów, kiedy on i Silva byli jeszcze uczniami
Metza, jednego z najlepszych łowców jakich znał. Nikt nic nie pamiętał.
A co gorsza, Dante też nie miał pojęcia.
Jego
zapiski z tamtego okresu składały się głównie z dosyć nieudolnych
szkiców, niezrozumiałych dopisków na marginesach i wyrysowanych koślawo
planszach do gry w kółko i krzyżyk, w którą notorycznie przegrywał z
Silvą. Znalazł nawet tabele wyników, ale wolał na nie nie patrzeć, by
nie przypominać sobie o tej porażce.
Poza
tym było jeszcze kilka rysunków Silvy, o niebo bardziej udanych niż
jego, a z pomiędzy kartkami znalazł zdjęcie z Moskwy. Stali na Placu
Czerwonym: on, jego kuzynka i ich mentor. Strażniczka nie wiązała
jeszcze włosów, ale ścinała je często, tak, że sięgały jej ledwie do
ramion, a niektóre pasma były postrzępione, jakby nie umiała używać
nożyczek albo cięła nożem. Na zdjęciu akurat trącała go łokciem, mówiąc
coś, a on odwracał do niej głowę. Metz wyglądał, jakby na nich krzyczał.
No cóż, bez skutku.
Nic dodać, nic ująć, byli najbardziej skłóconą drużyną, jaką widział świat.
Dante
chwile zastanawiał się, czy nie wyrzucić zdjęcia, ale w końcu wsadził
je ponownie między notatki i wrócił do przeglądania pozostałych kartek.
Ich treść upewniła go, że był beznadziejnym nastolatkiem.
Westchnął
ciężko. Oczywiście MÓGŁ zadzwonić do Silvy i dokładniej dopytać się, o
jakie lotnisko chodziło, ale wiedział, że jego ukochana kuzynka z
pewnością by go wyśmiała.
Zdeterminowany, jeszcze raz obdzwonił znajomych, zaczynając na Metzie a kończąc na swojej siostrze Melisie.
Ona właśnie zaproponowała mu wyjście z sytuacji.
-Nie rozumiem, czemu tak się przejmujesz. – zauważyła.
-Bo to Silva.
-I co w związku z tym? – zapytała z rozbawieniem.
-Nic. To Silva, a więc sprawa jest wielkiej wagi.
-Ponieważ?
-Meliso!
-No już, dobrze. Słuchaj, nie sądzisz, że najłatwiej by było po prostu zdać się na szczęśliwy los?
-Dla mnie los nigdy nie jest szczęśliwy. – chmurnie przypomniał jej Dante.
-Chyba zaczynam rozumieć, czemu tak wkurzasz Silve. – przyznała jego siostra.
-Hej!
-Ile jest lotnisk w Moskwie?
-W grę wchodzą dwa, jedno… powiedzmy, publiczne, drugie prywatne, łowców.
-W porządku, bierz prywatne.
-Wybrałaś je, ponieważ lepiej brzmi? – ironicznie zapytał Dante.
-Nie, wybrałam je, bo tak podpowiedziała mi kobieca intuicja. Radzę ci tego nie kwestionować.
W najbliższym czasie łowca miał dowiedzieć się, że kobieca intuicja jest czymś, co niestety, czasami zawodzi.
*
Silva przyglądała się potyczce i dobrze wiedziała, że sprawy nie wyglądają najlepiej.
Strażniczka nonszalancko opierała się o drzewo, mrużąc oczy.
Julia radziła sobie bardzo dobrze, w końcu była z McEver’ów, ale młody
łowca – jak mu tam było, chyba Valerian – był utalentowany i w dodatku
wściekły, co nie ułatwiało pojedynku.
Między
walczącymi gromadziło się coraz więcej uczniów, jakiś nauczyciel,
zaalarmowany dopingującymi okrzykami, rzucił okiem na zamieszanie i
pobiegł zawołać dyrektora.
Jej bratanica z każdą chwilą była coraz bardziej poirytowana.
Uniknęła
uderzenia, wymierzonego trochę na oślep i szykowała się właśnie do
wykorzystania siły, jaką włożył w nie przeciwnik, przeciwko niemu, ale
Valerian błyskawicznie odzyskał równowagę i stanął prosto, gotowy do
odparcia jej kontrataku.
Zgrzytnęła zębami.
Tak
było cały czas. Był dla niej po prostu za szybki, chodź też dosyć
niestaranny i nieuważny, widać było, że dawno nie ćwiczył. Siły mieli
wyrównane.
Nie potrafiła przewidzieć wyniku pojedynku i to wprawiało ją w coraz większą złość.
Zaatakowała
z lewej, widząc, że nie broni się z tej strony, ale sparował
błyskawicznie, próbując ją wytrącić z rytmu. Dziewczyna rzuciła okiem na
ciocie Silve. Przegrać na jej oczach? W życiu.
To Valerian Phantomhim będzie gryzł piach.
Udała,
że się zachwiała, dostrzegła, że błysnęły mu oczy, ale kiedy rzucił
się, żeby ją powalić i szybko zakończyć walkę, ubiegła go, przepuściła
obok siebie i kopnęła go w tylną część kolana. Pod chłopakiem ugięła się
noga i uderzył o ziemię. Przeturlał się kilka metrów zanim wstał
gwałtownie z wściekłą miną. Nad okiem miał szerokie na kilka centymetrów
zadrapanie, w którym już gromadziła się krew.
-Julio McEver… Nie sądzisz, że zadarłaś ze złą osobą? – warknął.
-Nie chcę z tobą walczyć. – wzruszyła ramionami. – Ale nie dam ci tknąć mojego brata.
-Słyszałaś, jak mnie obraził!
-Pozwól,
że ja go pobije, gdy będziemy już w domu. – Julii wydawało się, że
słyszy stłumiony jęk Olivera. Kąciki jej ust podniosły się w uśmiechu,
ale zaraz zmierzyła Valeriana ostrym spojrzeniem. – Walczysz czy
tchórzysz? - zaciekawiła się uprzejmie.
„Ryzykujesz” – sygnalizował wzrok cioci Silvy, która nagle wyprostowała się, ciekawa dalszych zdarzeń.
-Chyba żartujesz. – prychnął Phantomhim.
Rzucił się do ataku. Tym razem to on ją ubiegł. Zamarkował cios w brzuch, w ostatniej chwili podcinając jej nogi.
-Bawimy się dalej? – syknął.
Widząc,
że szykuje się do kolejnego uderzenia, które odebrałoby jej oddech, w
ułamku sekundy przetoczyła się na bok. Jego pięć uderzyła w kostki,
kiedy niezgrabnie podnosiła się na nogi.
-Czemu by nie, możemy się bawić. – uśmiechnęła się kpiąco.
W następnej chwili poczuła, że ciężka ręka opada na jej ramie i potrząsa nią jak lalką. Z trudem utrzymała się na nogach.
-Julia
McEver! – wrzasnął dyrektor. W jego oczach czaiła się wściekłość. – Jak
widzę, znalazłaś sobie kolegę. Ty i Phantomhim, do mojego gabinetu,
NATYCHMIAST.
Łowczyni
poszukała wzrokiem cioci Silvy. Strażniczka posłała jej krótkie
spojrzenie i pokręciła głową. No jasne, nie mogła pomóc, nie była nawet
prawną opiekunką dziewczyny.
Julia miała kłopoty.
Nie było to niczym nowym.
*
-To
co – gorzko zapytał Valerian, kiedy wychodzili z gabinetu dyrektora,
wysłuchawszy półgodzinnej pogadanki i z pisemnymi upomnieniami dla
rodziców. -Myślisz, że mamy remis.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko.
-Myślę, że tak.
-Serio pobijesz swojego brata?
-Nie,
skądże. – pokręciła głową. – Zastanawiałam się bardziej nad otruciem,
uduszeniem, podtopieniem, spaleniem, zagłodzeniem, przestrzeleniem,
straceniem, powieszeniem, przywaleniem…
-Przywaleniem? – chłopak uniósł brwi.
-Ta szafa spadłaby na niego całkiem przypadkiem. – zbagatelizowała sprawę łowczyni.
Valerian uśmiechnął się.
-Nie wiedziałem, że jest jeszcze ktoś oprócz mnie.
-Jeszcze ktoś, kto ma mordercze myśli? – Julia rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie, kiedy obok nich przeszła sekretarka.
-Powiedzmy, że o to chodzi. – przyznał. – Mogę zobaczyć?
-Jasne.
Wyciągnęła
do niego rękę, odwracając ją wierzchem do góry i pokazując okręcony
wokół jej nadgarstka, zaczepiony na cienkim łańcuszku amulet.
Czerwone oczy rozbłysły.
-Dobry. – powiedział krótko.
-Mogę cię o coś zapytać?
-Może być. – odpowiedział powoli.
-Nosisz soczewki?
Valerian znieruchomiał na chwile.
-Zadaj mi inne pytanie.
-Mam
rozumieć, że na to nie odpowiesz, tak? Zmartwię cię, nie mam innych
pytań… a przynajmniej nie takie, które chciałabym ci teraz zadać.
-Muszę
już iść. – nowo poznany łowca rzucił okiem na wskazówki wiszącego na
ścianie zegara. – Zadbaj o to, żeby następnym razem twój brat nie
pakował się w kłopoty.
-Ciszej! – syknęła, rozglądając się uważnie.
-Bo?
-Bo wmówiłam mojej klasie, że to tylko zbieżność nazwisk. – odpowiedziała prosto z mostu.
Valerian przez chwile przyglądał jej się ze zdziwieniem.
-Myślisz, że po twojej dzisiejszej akcji, ktoś jeszcze będzie w to wierzył?
-Cóż, oni są dosyć ograniczeni. To do następnego spotkania, Phantomhim.
-Trzymaj się, McEver.
Julia
patrzyła, jak chłopak wychodzi ze szkoły, mimowolnie zastanawiając się,
czy fakt, że w jej życiu pojawił się nowy łowca, jest złym, czy też
może dobrym omenem.
great - najpierw wrogowie, potem przyjaciele? Ok. "To szafa spadłaby na niego zupełnie przypadkiem" - to mnie powaliło, ah cała Madzia :D
OdpowiedzUsuń