Kolejny rozdział dodany tak późno na prośbę autorki ;) . Czekamy na komentarze!!!!
3
Dante
Vale czujnie rozejrzał się na boki, penetrując teren. Mniej niż tydzień
temu – minęły trzy, może cztery dni – świętował razem ze swoją drużyną i
przyjaciółmi pokonanie ich największego przeciwnika. Teraz natomiast
znów był na misji i niespecjalnie się tym cieszył.
Miał
bronić pleców swego byłego ucznia, ale nie mógł się skupić. Wydawało mu
się, że lada moment stanie się coś, co całą misje wywróci do góry
nogami i sprawi, że ich położenie obróci się o sto osiemdziesiąt stopni:
z myśliwych na ofiary. Ponownie omiótł wszystko spojrzeniem, co było na
widoku i zmarszczył brwi. Był przekonany, że zagrożenie nie nadejdzie z
zewnątrz, ale że spowoduje je któreś z nich. Popatrzył na swoją drużynę i uśmiechnął się z lekkim wymuszeniem, mając nadzieje, że nie dostrzegli tego przez półmrok. Nie powiedział im nic o swoich przeczuciach, i w sumie dobrze. Nie mógł pozwolić im na panikę… mimo, że sam czuł chęć ucieczki.
„Gdzie popełniłem błąd?” – pomyślał, bliski załamania. Coś było nie tak, ale nie wiedział co. Natomiast zdawał sobie sprawę, że za błąd będzie musiał zapłacić, bo…
Komórka. No oczywiście, nie wyciszył komórki.
Normalnie nie byłoby to nic strasznego, większość jego znajomych wiedziała, że jest łowcą i raczej zostawiała mu wiadomości na telefonie w jego domu, żeby odsłuchał je po powrocie z misji, ale była jedna osoba, która lekceważyła sobie wszelkie zasady bezpieczeństwa i kpiła z narażania innych na śmierć.
Silva McEver.
Taki napis zamigotał mu na wyświetlaczu komórki. Wyciszył ją w ostatniej chwili, nie pozwalając, żeby świdrujący uszy odgłos dzwonka rozdarł ciszę.
Jego drużyna zatrzymała się, przyglądając mu się ciekawie. Nie potrafił im wytłumaczyć na migi, że branie komórki na misje było nawykiem, który nabrał przez miesiące choroby swojego byłego mentora, więc tylko wzruszył ramionami i schował telefon do kieszeni.
Ruszyli dalej, ale Dante ciągle czuł wibracje komórki i zastanawiał się – nie pierwszy raz, odkąd Silva jakimś cudem dowiedziała się, jaki jest o niego numer – czy nie rzucić telefonu na ziemie i po nim nie poskakać.
W końcu zrezygnował, bo musieli zachować idealną ciszę.
Wibracje końcu ustały – po dwóch krótkich sygnałach łowca zorientował się, że tym razem Silva wysłała wiadomość.
Tego jeszcze nie było, żeby zaczął esemesować z kuzynką podczas misji, mającej na zadanie wytropić jedną z trzech baz wrogich im łowców, jakie jeszcze zostały w Europie. Kolejna wiadomość.
I jeszcze jedna.
Poczuł, że coś go zaraz trafi i bezszelestnie wyciągnął komórkę z kieszeni. Szedł z tyłu, zasłaniając wyświetlacz ręką, żeby rozproszone światło nie zaalarmowało jakiegoś z ich przeciwników.
Pierwszy SMS: „Wiem, że tam jesteś.”
Drugi: „Nawet jeśli uczestniczysz w jakiejś misji, nic mnie to nie obchodzi, masz odebrać.”
Trzeci: „Za tobą, Dante.”
W tym samym momencie łowca usłyszał ostrzegawczy krzyk swojej byłej uczennicy i uchylił się w ostatnim momencie, rejestrując, że ciemna sylwetka człowieka, który chciał go zwalić z nóg, przelatuje nad jego ramieniem. Wrogi łowca nie spodziewał się, że Dante zdoła się uchylić i niezgrabnie uderzył o ziemię. Wstał jednak prawie natychmiast, tylko po to, żeby zostać trafiony ognistą kulą w plecy.
-Skąd wiedziałeś? – zapytała Dantego ciemnowłosa kobieta, która właśnie pozbawiła przytomności łowcę, który chciał go zabić. No tak, gdyby nie wiadomość od Silvy, nie zdążył by zareagować.
Zignorował pytanie i zdziwione spojrzenia swojej drużyny, podchodząc do nieprzytomnego.
-To był tylko zwiadowca. Chodźmy dalej, zaraz mogą się tu zlecieć. – powiedział cicho.
Nie pierwszy raz dostrzegł respekt w oczach drużyny: pytanie na później, teraz liczy się misja. Dante cieszył się w duchu, że zdołał ukryć komórkę we wnętrzu dłoni, zanim się połapali.
Kiedy ruszyli dalej, napisał do Silvy:
„Skąd wiedziałaś, kuzynko?” – pierwszy raz od jakiegoś roku ciepło pomyślał o Strażniczce. Nie, żeby się nienawidzili, ale wrogość Vale’ów do McEver’ów i na odwrót była już prawie tradycją.
Odpisała natychmiast.
„Ja wiem wszystko. Nawiasem mówiąc, za uratowanie ci życia oczekuje datku pieniężnego. Trzysta dolarów byłoby idealnie.”
Dante prychnął cicho i schował komórkę do kieszeni z postanowieniem, że wróci do tej rozmowy później.
Na razie misja była najważniejsza.
*
-Ciociu Silvo?
-Hm? Strażniczka poprawiła ułożenie dłoni u swojej bratanicy i cofnęła się o krok, krytycznie spoglądając na pozę wejściową do stylu walki zwanej gerinnem.
-Powiesz mi, gdzie wczoraj byłaś? No wiesz, kiedy przyszłam, nie było cię w domu i czekałam do północy, a ty nie wróciłaś, więc sobie poszłam.
„I nie pozmywałaś naczyń.” – dodała Silva w myślach.
-Lewa noga do tyłu, za prawą. Masz równomiernie rozkładać ciężar, bo inaczej wypadniesz z rytmu. – powiedziała ostro.
-Ciociu Silvo! – dziewczyna spojrzała na nią z urazą, posłusznie wykonując polecenie.
-Byłam na Trasie. – powiedziała niechętnie.
-NA CZYM???
Na Trasie. Julia, nie opuszczaj dłoni, masz być cały czas gotowa do ataku!
Silva westchnęła cicho. Trasa. Stara, Strażnicza Trasa, którą znalazła z Dantym Vale’em, kiedy byli jeszcze dziećmi. Niewielu wiedziało o jej istnieniu, a ci, którzy mieli jakieś pojęcie, po prostu nie dowierzali.
Ale Trasa istniała, nadal żyła, nadal… nadal działała.
-Trasa nie istnieje – z uporem stwierdziła łowczyni.
-Jeśli tak mówisz – ugodowo stwierdziła Strażniczka. – Julia, NIE WYCHODŹ Z POZYCJI.
-Oj, przepraszam. Ale nie istnieje, prawda?
-Kiedyś ci o tym opowiem. Ale nie dzisiaj. Wyprostuj bardziej plecy, masz patrzeć w oczy przeciwnikowi.
-No ale…
-A teraz uderz. Nie, masz przechodzić p ł y n n i e z jednego ustawienia w drugie, a nie wracać do normalnej pozy. Jeszcze raz.
*
Mieszkała w dużym apartamencie w środku miasta, całkiem sama. Melisa, jej matka, proponowała, żeby zamieszkała w internacie, ale Maddy stanowczo odmówiła. W sumie nie wiedziała, skąd wzięli pieniądze na tak duże mieszkanie, ale czuła, że maczał w tym palce dziadek Ikar, rozporządzający rodzinną fortuną.
-No dobrze… To dosyć prosta lektura. Z czym masz problem? – zapytał chłopak.
Siedział po turecku na sofie, koło niej i lekko pochylał głowę nad książką. -Z wszystkim.
-Czyli?
-Ze zrozumieniem.
-Dobra, zacznijmy od jakiegoś prostego cytatu. – zaproponował, ogólnie nie zrażony.
Madeleine pomyślała, że z każdą godziną lubi go bardziej. Był niesamowicie cierpliwy i zrównoważony. Podała mu książkę, ale nie otworzył jej, tylko odstawił na stolik i zaczął krążyć po salonie, cytując.
Przeze mnie droga w miasto utrapienia,
Przeze mnie droga w wiekuiste męki
Przeze mnie droga w naród zatracenia.
Jam dzieło wielkiej, sprawiedliwej ręki.
Wzniosła mię z gruntu Potęga wszechwładna,
Mądrość najwyższa, Miłość pierworodna;
Starsze ode mnie twory nie istnieją,
Chyba wieczyste – a jam niespożyta.
-Rozumiesz to? – zapytał, przystając.
Madeleine otrząsnęła się dopiero po chwili. -Ty uczysz się na pamięć całych książek, czy też masz sto podręcznych cytatów, którymi czarujesz na balach?
-To raczej nie był podręczny cytat. – Nikolaj uśmiechnął się z rozbawieniem. – Ale zrozumiałaś, tak?
-W sumie to kto powiedział ten tekst?
Chłopak zmarszczył brwi.
-Czy ty w ogóle czytałaś tą książkę?
-A skądże, przecież ma z czterysta stron.
-Po pierwsze, trzysta pięćdziesiąt. A po drugie, jesteś chyba JEDYNĄ włoszką, która tego nie czytała.
-Jestem w połowie Angielką. – zauważyła uprzejmie.
-A ja jestem w stu procentach Anglikiem, a to przeczytałem. Madeleine, jeśli nie chcesz oblać testu z lektury, MUSISZ to przeczytać.
-Ale czterysta stron…
-W zaokrągleniu trzysta pięćdziesiąt. – poprawił ją.
-Niech ci będzie, trzysta pięćdziesiąt. To dla mnie za dużo!
-Mamy tydzień, żeby to przerobić. Zaczniemy powoli, dobrze? – westchnął ciężko.
-Jasne. – Madeleine milczała przez chwile. – Jesteś zły?
-Nie, w sumie nie. To będzie ciekawe wyzwanie. A więc… może ja ci to przeczytam?
Łowczyni zastanawiała się przez chwile.
-Hej, a ty znasz wszystkie teksty?
-Większość. – przyznał powoli Nikolaj.
-Świetnie. To mi to odegraj. – rozsiadła się wygodnie, nie zważając na zdumione spojrzenie chłopaka.
-Ale… tu jest trzech głównych bohaterów i chyba z tysiąc pobocznych!!!
-Jacy są ci główni? – zapytała ciekawie.
-Dante, Wergiliusz i Beatrycze.
-Dobra, to ty będziesz Dantym, a ja resztą. – Madeleine wzięła książkę do ręki i otworzyła ją na losowej stronie. – No dobra, zaczynamy.
-Nie sądzę, żeby to był najlepszy pomysł. – wtrącił Nikolaj.
-Cicho, szukam pierwszego rozdziału.
-Ale tu nie ma rozdziałów, są Pieśni. – zauważył.
-Dobra, zaczynamy. – kompletnie go zignorowała. – Pierwszy mówisz ty. O, jesteś też narratorem!
Nikolaj pomyślał, że łatwo nie będzie, ale nie potrafił powstrzymać uśmiechu.
super!
OdpowiedzUsuń