4
Silva
McEver odprowadziła bratanice wzrokiem, kiedy ta szła podjazdem i w
końcu znikła w cieniu drzew, a potem zamknęła drzwi i westchnęła ciężko,
jakby przez cały czas, kiedy Julia była przy niej, wstrzymywała oddech.
Idąc do salonu, wyjęła komórkę z kieszeni i skrzywiła się lekko, widząc, że jej okropny kuzyn jeszcze nie oddzwonił. Trzeba to było zmienić, bo MUSIAŁA porozmawiać z kimś uświadomionym.
Nie, żeby nie lubiła Julii – z wszystkich McEver’ów ona była jej pupilką – ale Dante znał ją od dziecka i mimowolnie czuła, że mógłby jej pomóc. Mogliby sobie pomóc nawzajem, o ile łowcy szukali informacji, które ona miała.
Wybrała do niego numer i przyłożyła komórkę do ucha, gapiąc się w sufit.
Odebrał po kilkunastu sygnałach, a Silva przypomniała sobie, że znowu dzwoni do kuzyna w środku nocy. Przyzwyczajenie, którego nie potrafiła się pozbyć.
-Zadam ci małe pytanie – oschle poinformował ją Dante, nie tracąc czasu na uprzejme przywitanie się. – CZY TY KIEDYKOLWIEK ŚPISZ???
-Uznaje to za kompletną stratę czasu, ale owszem, czasami mi się zdarza. – wesoło odparła Strażniczka.
Nie było rzeczy, którą lubiłaby bardziej, niż irytowanie Dantego Vale’a. -Świetnie. W każdym razie chciałbym cię poinformować, że ja sypiam w miarę regularnie, sześć godzin na dobę i byłoby mi miło, gdybyś w tym czasie do mnie nie dzwoniła.
-A czy ja kiedykolwiek zrobiłam coś, co sprawiłoby ci radość? – uśmiechnęła się, wyobrażając sobie minę kuzyna.
-No cóż, w sumie nie, ale mogłabyś zacząć.
-Może dam ci prezent na urodziny?
-Nie wiesz, kiedy mam urodziny.
-Zamknij się, jasne, że wiem.
Dante westchnął ciężko.
-No dobrze, czy ta rozmowa ma na celu coś jeszcze, poza zdenerwowaniem mnie?
Silve kusiło, żeby zaprzeczyć, ale w końcu się przemogła.
-Ma. – odpowiedziała krótko. – Słuchaj, podobno – chociaż osobiście nie dowierzam – załatwiłeś w ostatni dzień wakacji waszego arcywroga, nie?
-Ja i moja drużyna. – zgodził się Dante, już przebudzony.
-I co, dowiedzieliście się czegoś nowego?
-No… w sumie tak. Wiemy o istnieniu jakiegoś stowarzyszenia, podobno jeszcze potężniejszego, niż to, którym dowodził… wiesz kto.
-Tak, wiem. A gdybym powiedziała, że wiem, gdzie znajduje się jedna z pomniejszych placówek tego waszego nowego wroga, gdzie mógłbyś zdobyć informacje?
-Nie uwierzyłbym. – spokojnie i natychmiastowo odpowiedział Dante. – To już taka dewiza życiowa: nigdy ci nie wierzyć.
-Au. – krótko skomentowała Strażniczka.
Wyczuła, że jej kuzyn się uśmiecha.
-Ale serio. – kontynuowała. – Dobra, może niekoniecznie jest to placówka WASZEGO wroga, ale naprawdę możesz się tam czegoś dowiedzieć.
-Silvo, w co ty się znowu pakujesz? – miękko zapytał mężczyzna.
-Ty masz swoich wrogów, i ja mam swoich. Możemy sobie nawzajem pomóc. To co, wchodzisz w to?
-Ale… - zaczął.
-Ale nie możesz o tym powiedzieć swojej drużynie.
-To jeszcze bardziej podejrzane niż wcześniej. – prychnął łowca.
-Zdziwisz się, ale zauważyłam. Inaczej nie może być, przepraszam, ale to by było niemożliwe. W tej misji musi uczestniczyć jak najmniej osób, a poza tym… nie obraź się, ale ja bym niespecjalnie ufała swojej drużynie.
-Silvo, czy ty KOMUKOLWIEK ufasz?
-Jasne, jak możesz pytać. – zmarszczyła brwi, dalej gapią się w sufit i obracając sztylet między palcami.
-Podaj przynajmniej jeden przykład. – zaproponował jej kuzyn.
-A jeśli mi się uda, trzysta dolarów będzie moje?
-O co ci chodzi z tymi pieniędzmi? – zapytał z lekką irytacją.
-No cóż, przez ciebie przegrałam zakład. – odparła wprost.
-Co takiego zrobiłem, że cię na to naraziłem, co? – oczyma wyobraźni widziała, jak kpiąco przekrzywia głowę.
-Przeżyłeś.
Dantego zatkało, a Silva nie potrafiła powstrzymać uśmiechu.
-Może mi się wydaje. – powiedział powoli. – Ale… Silvo McEver, czy założyłaś się z kimś, że zostanę ZABITY na ostatniej misji?
-W sumie tak. – przyznała. Zaraz jednak dodała. – Ale nie złość się, w końcu przegrałam.
-A ty masz jeszcze czelność mówić, żebym to JA płacił, tak?
-Tak. Cóż, wrócimy do tego później. – stwierdziła i szybko zmieniła temat. - No dobra, to na przykład… powiedzmy… Metz. Nasz mentor, jakby mu nie ufać?
-A na polu bitwy, zaufałabyś mu bez wątpliwości? – zapytał podejrzliwie.
-No… nie bardzo. Zaufałabym tobie.
-Chyba żartujesz. – Dante brzmiał, jakby był oryginalnie zdumiony.
-Tak. Bo jesteś honorowy.
-Wręcz czuje, że w myślach dodałaś „i głupi”. – stwierdził łowca.
-Może. Wchodzisz w to czy nie?
-Daj mi się zastanowić… jutro ci powiem.
-W porządku. Dobranoc.
Silvie wydawało się, że Dante mruknął coś, co zabrzmiało jak „Już za późno”, ale po chwili uprzejmie życzył jej dobrej nocy i rozłączył się.
Strażniczka uśmiechnęła się lekko. Wiedziała, że jej kuzyn już złapał przynętę.
*
-Zastanawiam
się, jak to jest, kiedy nauczyciele cię nie nienawidzą. – w zamyśleniu
powiedziała Madeleine, kiedy przechodzący niedaleko nich humanista
uśmiechnął się do Nikolaja i zamienił z nim kilka uprzejmych słów.
-Całkiem miło. – z uśmiechem wyznał chłopak. – No dobrze, kontynuujmy. Madeleine, czy mogłabyś na chwile zostawić tą deskorolkę? -Jesteśmy w skate parku, czego ty ode mnie chcesz? – zapytała.
-Żebyś się trochę pouczyła, jak to mieliśmy w planach. – uprzejmie odparł Nikolaj.
Był chyba jedynym pozbawionym roweru lub deskorolki nastolatkiem w promieniu stu metrów. Maddy uśmiechnęła się do niego przepraszająco, rozpędziła się i zjechała po rampie.
Chłopak westchnął cicho.
-Jak już skończysz, to ja tu jestem i umieram z nudów. – poinformował ją.
Madeleine jęknęła z rezygnacją, pchnęła lekko zakrzywioną końcówkę deskorolki, pozwoliła, by zawirowała w powietrzu i złapała ją lewą ręką, a potem usiadła na ławce koło chłopaka.
-Wygrałeś. – założyła jedną nogę na kolano i uśmiechnęła się. – Ale na pewno nie chcesz pojeździć?
-Chcę, ale najpierw przeróbmy chociaż kilka stron. Potem mnie nauczysz.
-Jesteś pewien? To twardy sport.
-Przewrócę się dwa, trzy razy i się nauczę. Dobra, pieśń czwarta.
-Koniecznie?
-Tak. No to zaczynajmy. Dante znajduje się w Przedpieklu, są tu nieochrzczone dzieci, oraz szlachetni ludzie, którzy żyli w starożytnych, pogańskich czasach, nie poznawszy nauk Chrystusa. Nie cierpią męk, ale nigdy nie będą mogli oglądać Boga. Zaczyna się od przebudzenia się Dantego w Przedpieklu, w lochu „bezdennym, mgławym, czarnosinym”. Mówi Wergiliusz. – chłopak podał jej książkę w twardej, startej oprawie.
-Zejdziemy teraz w otchłanie ślepych światów zakomory, ja pójdę pierwszy, a ty w moje ślady.
-Może powiedziałabyś to z większym uczuciem? – zaproponował Nikolaj.
-Co ty, teraz mówisz „Jakże iść mam skory, gdy w tobie odwaga ustaje”…
-Nie, to jest zdanie Nikolaja Batesa, nie Alighieri’ego.
-Nie startuje w konkursie na role do szkolnego teatrzyku, tylko usiłuje zrozumieć tą lekturę. – poskarżyła się Madeleine.
Nikolaj roześmiał się, widząc jej urażony wyraz twarzy. -Ej! – łowczyni lekko uderzyła go w ramie i również się uśmiechnęła. – No dobra, lecimy dalej. A więc…
-Jakże iść mam skory, gdy w tobie odwaga ustaje, co mi w zwątpieniach użyczasz podpory? – zapytał się, nawet nie zaglądając do książki.
-Może ty powinieneś dołączyć do kółka teatralnego? – zaproponowała.
-Byłem, w czwartej klasie, ale po tragedii z Makbetem zrezygnowałem. – odparł Nikolaj.
-Jakiej tragedii z Makbetem?
-No cóż, byłem reżyserem i… - urwał na chwile. – Powiem tyle, że wiedźmy pobiły się na scenie, a tytułowy bohater, zamiast umrzeć, pokonał Makdufa i został królem.
-Żartujesz. – Madeleine parsknęła śmiechem.
-Uwierz, że nie. No dobra, twoja kwestia.
-Kaźń ludu, co te zamieszkiwa kraje, twarz mi czyni równą białej chuście, z barw litowania, coć się lękiem zdaje. Idźmyż: daleki cel ma nasze pójście… Idźmyż? Serio?– prychnęła Maddy.
-Madeleine… - westchnął ciężko.
-Twoja kwestia. – nie dała mu dokończyć zdania.
-Teraz idą przez to Przedpiekle, widzą zgromadzonych ludzi. Nie, teraz jest twoja kwestia.
-Serio? No dobrze… Azaś nie ciekawy tłumu, co smętne te wydaje gwary? Nim stąd odejdziem, masz poznać ich sprawy. Bezgrzeszni oni są, ale z tej miary, jeszcze się zasług zbawienia nie bierze: stanowi o nim chrzest, brama twojej wiary… I tak jeszcze przez pięć linijek. Nikolaj, muszę?
-Tak, musisz. – uśmiechnął się. – Czym się przejmujesz? Przecież zostały ci jeszcze tylko trzysta pięćdziesiąt cztery strony!
Madeleine popatrzyła na niego z oburzeniem, a potem parsknęła śmiechem.
-Tak się zastanawiam – powiedziała po chwili. – Czy tego przypadkiem nie ma na DVD?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz