5
Julia już od ranka miała złe przeczucia.
Nasiliły
się jeszcze z końcem lekcji, a kiedy wyszła na brukowane kostkami,
szkolne podwórze, już wiedziała, co jest ich powodem. Oliver – jak zwykle – robił z siebie kretyna. Tylko tym razem mogło to się okazać o wiele mniej bezpieczne, niż wcześniej.
Młodszy brat łowczyni naradzał się z przyjaciółmi, gniewnie spoglądając na stojącego w rogu placu i odpierającego się o ścianę, ukrytego w cieniu chłopaka. Julia zmrużyła oczy, chcąc się mu lepiej przyjrzeć, a kiedy w końcu dostrzegła zarys jego twarzy, gwałtownie odwrócił głowę w jej stronę.
Miała ochotę uciec, ale zamiast tego skrzyżowała z nim spojrzenie.
Jej oczy były niebieskie. Jego czerwone jak krew.
Zanim zdążyła podejść do brata i powiedzieć mu, żeby za żadne skarby nie pakował się w nic związanego z tym chłopakiem, którego chyba wszyscy w jej szkole znali, Oliver wyprostował się dumnie i podszedł do niego z kpiącym uśmiechem.
Julia jęknęła cicho.
„On jest nieprzyzwoicie głupi. Rodzice będą wściekli.” – pomyślała ponuro.
Ale wolała się w to nie mieszać. Oparła się o drzewo i wbiła wzrok w stojących naprzeciw siebie chłopaków. -Coś się stało? – warknął czerwonooki, jakby dopiero teraz dostrzegł jej brata.
-Owszem. Wiesz, chciałem się ciebie zapytać, jak zginęli twoi rodzice. Słyszałem, że ojciec zwariował i zabił matkę, a ty…
-Zamknij się. – chłopak wyprostował się nagle. Nawet z tej odległości łowczyni widziała, że w jego oczach malowała się wściekłość.
-A ty zwiałeś, co? A może byłeś wspólnikiem ojca? Jak myślisz, Valerian?
Valerian Phantomhim uderzył błyskawicznie, tak, że Oliver nawet nie zdążył mrugnąć, a co dopiero uchylić się. Natychmiast jednak otoczyło go dziesięciu chłopaków z paczki młodego McEvera. Rzucili się na niego równocześnie, ale zdołał się usunąć, zawirować, przepuścić ich bokiem. Jeden z gimnazjalistów chwycił go za rękę, ale jednym ruchem nadgarstka wyrwał się i podciął mu nogi.
Julii błysnęły oczy. Jej brat nieźle się wpakował. Dobrze rozpoznała natychmiastowe ciosy, do których nie zdolny byłby żaden normalny człowiek, szybkie uniki… Amulet, który wisiał chłopakowi na szyi.
Oczywiście.
Valerian Phantomhim był łowcą.
*
Silva
szła spokojnie po gałęzi drzewa, z łatwością utrzymując równowagę, a
potem zeskoczyła na ścieżkę i z uśmiechem rozglądnęła się po otoczeniu.
Las, którym szła, był dosyć młody, i składał się z niezbyt wysokich
drzew, do dziesięciu metrów, ale jak na nizinne położenie Marsylii, to i
tak było coś. W odległości kilkunastu mil, większe dęby można było
spotkać tylko na Trasie.
To
był jej ostatni dzień spędzony w domu. Jeśli miała tu wrócić, to nie
wcześniej, niż za miesiąc, bo wiedziała, że pomagierzy tego, który ją
szukał, są już na tropie. Znowu musiała uciec, ale zanim miało się to
stać, postanowiła odprowadzić Julie ze szkoły. Pamiętała te czasy, kiedy
też do niej uczęszczała… Dawno temu. Minęło piętnaście lat. Krótki sygnał komórki wyrwał ją z zamyślenia.
-I co, zdecydowałeś się, Dante? – zapytała radośnie, pomijając zwyczajowe „cześć”.
-Tak. – głos łowcy zabrzmiał spokojnie i pewnie, ale wiedziała, że nie podoba mu się pomysł misji sam na sam z nią. – Kiedy i gdzie?
-Jutro wieczorem. Spotkamy się na lotnisku w Moskwie.
-Na którym?
-Cóż… znam tylko jedno. Właśnie na tym. – uśmiechnęła się, kiedy dobiegł ją odgłos przypominający zgrzytanie zębów. – No dobrze. Pamiętasz naszą misje w Rosji, kiedy mieliśmy siedemnaście lat? Tam właśnie wylądowaliśmy samolotem. Nazwy nie pamiętam. Kojarzysz?
-Kojarzę. Jak sądzę, może być niebezpiecznie?
-Nie tylko może być, ale będzie. – odparła Strażniczka. – Ale, z tego co pamiętam, ty twierdzisz, że ryzyko tylko ubarwia misje.
-Rzeczywiście, tak twierdze. – zgodził się Dante. – Silvo, kiedy wrócimy? Tak mniej więcej.
-Jeśli wszystko dobrze pójdzie, za jakieś dwa dni.
-A jeśli nie pójdzie dobrze?
-No cóż… sam wiesz.
-Aha. Jeśli nie pójdzie dobrze, NIE wrócimy. No jasne.
-Toteż właśnie. Dante?
-Hm? – zabrzmiało, jakby łowca całkowicie jej nie słuchał.
-Trzysta dolarów? – zaryzykowała.
-NIE! Nigdy w życiu.
-Uratowałam ci życie!
-Ale wcześniej założyłaś się, że je stracę!
-Zakładałam się PIĘĆ razy, a uratowałam ci je PIĘTNAŚCIE!
Dante zamilkł.
-Ty to liczysz? Po co?
-Żeby później szokować niedorozwiniętych kretynów. – odparła nad wyraz uprzejmie i spokojnie.
-Nie zrozumiałem aluzji. – sucho poinformował ją łowca.
-Ależ jakiej aluzji? Nie wiem, o co ci chodzi.
Jednocześnie parsknęli śmiechem. Silva uśmiechnęła się lekko. Za chwile jej oczom miała ukazać się szkoła.
-Naprawdę zakładałaś się pięć razy? – zapytał Dante.
-Tak. I w gruncie rzeczy, oznacza to, że jesteś mi winny tysiąc dolarów.
-Tysiąc?
-Tak. Trzysta za to teraz, sto za miesiąc temu, dwieście za to rok temu, trzysta za to co było dwa lata temu i jeszcze sto. – wyrecytowała Strażniczka.
-Straciłaś tyle pieniędzy, a ja wciąż żyje. Nie łatwiej było wynająć zabójcę?
-Dante, w całym twoim życiu usiłowałam cię zamordować kilkanaście razy, ale nigdy mi się nie udało. Nie wchodzisz na podpiłowane kładki, nie wdajesz się w wojnę z gangsterami, nie dajesz się udusić poduszką, zjeść przez aligatora ani zrzucić z klifu. Po tym wszystkim stwierdzam, że jesteś albo piekielnie żywotny, albo nieśmiertelny.
-Chciałaś mnie kiedyś strącić z klifu? – ze zdziwieniem zapytał łowca.
-Trzy razy. – uściśliła.
-A podpiłowana kładka…
-Zamiast ciebie z wysokości spadł Metz, no i jeszcze przeżył. – stwierdziła gorzko.
Rozżalony ton jej głosy rozśmieszył kuzyna. -No dobrze… a aligator?
-Wpuściłam go do złej sypialni.
-Chciałaś mnie kiedyś udusić poduszką?
-To długa historia.
Milczeli przez chwile.
-Silvo, aż tak mnie nie lubisz? – z rozbawieniem zapytał jej kuzyn.
-Nie, żebym cię nie lubiła, po prostu… - zawahała się na chwile. – Po prostu mnie denerwujesz. No i jesteś z Vale’ów.
-A czy dalej chcesz mnie zabić?
-Zastanawiałam się nad tym, ale… - Silva urwała.
Przez przypadek, zajęta rozmową telefoniczną, źle skręciła i zamiast dojść do szkoły, stała teraz na skalnej półce, z której rozciągał się widok na gimnazjum na obrzeżasz miasta. Na placu, w dole, Oliver i jacyś chłopacy toczyli walkę z czerwonookim i czerwonowłosym nastolatkiem. Strażniczka rozpoznała błyskawiczne ruchy jeszcze szybciej niż Julia.
Łowca.
-Silvo, coś się stało? – zapytał zaniepokojony Dante.
-Pogadamy jutro. – powiedziała cicho. – Bądź na lotnisku o osiemnastej.
Przerwała rozmowę i wsunęła komórkę do kieszeni. Chwile przyglądała się walce, a potem pokręciła głową, odwróciła się o sto osiemdziesiąt stopni i ruszyła biegiem, żeby jak najszybciej wrócić na właściwą ścieżkę, wiodącą do szkoły.
Mieli mały problem.
*
-Nauczyłaś się na test? – radośnie zapytał Nikolaj, siadając obok Madeleine na parapecie.
Dziewczyna zapatrzyła się w punkt za oknem, widoczny za strugami deszczu.
- Nie lubię matmy, ale trochę wczoraj kułem i sądzę, że umiem. A ty? Będzie zaraz po długiej przerwie, bez możliwości poprawy. Maddy, czy ty mnie słyszysz?
Dalej gapiła się za okno. Chłopak przyjrzał jej się uważniej, nachylił się nad nią i wyjął słuchawki od MP3 z uszu.
Łowczyni drgnęła.
-Nikolaj! Długo już tu siedzisz?
Uśmiechnął się lekko.
-Krótko. Pytałem, czy nauczyłaś się na matmę.
-A jest dzisiaj kartkówka? – zapytała zdezorientowana.
-Test. – uściślił.
-Będzie poprawa…
-Właściwie to nie będzie.
-Jaki sadysta robi test w pierwszym tygodniu szkoły? – Madeleine przekrzywiła głowę.
-Ma sprawdzić naszą wiedzę z poprzedniego roku.
-Ale przecież ja wtedy jeszcze nie chodziłam tu do szkoły!
-Nie sądzę, żeby nauczyciela coś to obchodziło. – szczerze wyznał jej Nikolaj.
Dziewczyna zastanawiała się przez chwile.
-I mówiłeś, że kiedy to ma być?
-Zaraz po długiej przerwie.
-A, no to świetnie. Mamy jeszcze czas.
-Czas NA CO? – zapytał podejrzliwie chłopak.
-Jak to na co? Żeby ułożyć plan zniszczenia testów. – powiedziała, tak po prostu.
Nikolaj gapił się na nią długą chwile.
-Co proszę? – wykrztusił w końcu.
Madeleine uśmiechnęła się do niego z pobłażaniem.
-Na zniszczenie testów. Nikolaj, nie patrz się tak na mnie. Jak nie chcesz, zrobię to sama.
Chłopak otrząsnął się.
-Nie chcę. Ale samej to ja cię nie puszczę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz