16
-I naprawdę ci to pasuje? – po raz trzydziesty z niedowierzaniem zapytała Madeleine.
Rozmowa
podczas lekcji chemii nie była może najlepszym pomysłem, ale nie mogła
się powstrzymać, dalej nie dowierzając, że przyjaciel zaakceptował fakt,
że była… łowcą. -Tak, pasuje mi. – odparł cicho, ledwie słyszalnym głosem Nikolaj, zapamiętale notując w zeszycie. Był chyba jedynym uczniem, który jeszcze nadążał za tokiem rozumowania nauczyciela i łowczyni zastanawiała się, czy podziwiać go, czy się bać.
-Nie do uwierzenia. – pokręciła głową, rysując na marginesie zeszytu coś, co w namyśle miało oddawać wygląd probówki z kwasem, którą nauczyciel właśnie wymachiwał przy biurku (nadpobudliwość pana Petersa była jednym z powodów, dla którego wszyscy rozsądni uczniowie siadali w tylnych ławkach. Drugą był jego doskonały słuch).
-Mario Vale! – warknął, mierząc dziewczynę wściekłym spojrzeniem i szybko podszedł do ławki, zaciskając palce na probówce tak mocno, że mogła pęknąć w każdej chwili.
-Madeleine. – poprawiła go.
-Co? A, no tak. Madeleine Vale, przecież wiedziałem. Czemu rozmawiasz na lekcji?
-Nie rozumiałam, o czym mówimy i zapytałam się o zagadnienie kolegę. – wskazała na Batesa.
-A teraz już rozumiesz? – jadowicie zapytał nauczyciel.
-Jasne. – odparła, zanim zdążyła ugryźć się w język.
-Świetnie! Zapiszę więc teraz kilka zadań na tablicy, a ty je rozwiążesz… – urwał, z upodobaniem wsłuchując się w pełna napięcia ciszę. - …na ocenę.
Madeleine z trudem powstrzymała jęk. Większość klasy popatrzyła na nią ze współczuciem. Urocze zadanka pana Petersa były znane na całą szkołę. Wzrok Nikolaja był zimny, chłopak z uporem wpatrywał się w ścianę.
Był obrażony?
Maddy zmarszczyła brwi. Nie, to do niego nie pasowało. On kalkulował…
-Czy
panna Vale byłaby taka miła, wstała z ławki i podeszła do tablicy? –
sarkastyczny ton nauczyciela wyrwał ją z zamyślenia. Zadania były już na
tablicy, w liczcie pięciu, jedno pod drugim. Jeden rzut oka wystarczył,
żeby ze straszliwą pewnością uświadomiła sobie, że nie ma pojęcia, o co
może chodzić w tych obliczeniach. – A może dowiem się teraz, że nasza
droga Madeleine jednak nie umie? No, proszę mi powiedzieć. Nikolaj wyrwał z zeszytu pojedynczą kartkę i zaczął na niej zapisywać coś z szybkością światła, co chwila rzucając okiem na tablice.
-Dawaj, Maddy. Dasz radę. – zachęcił ją cicho.
Dziewczyna ciężko podniosła się z krzesła, przyjęła kredę od pana Petersa i stanęła przed tablicą, udając, że coś jednak umie. Zapisała coś szybko, przekrzywiła głowę, zmazała, mrucząc pod nosem, że to „kompletnie błędny algorytm” i skrycie potoczyła zrozpaczonym wzrokiem po klasie. Nauczyciel przyglądał jej się wyczekująco.
-No? Umiesz, czy nie?
-Umiem. – odparła z powagą. „Nie umiem!” – wrzeszczał jakiś głos głęboko w jej głowie. Przełknęła ślinę. – Proszę chwile poczekać, ja… muszę się zastanowić. Działania, które mam tu zapisać dla uzyskania właściwego wyniku, winny być zapisywane bez wahania, gdyż… gdyż mogłabym zapomnieć ich treści i całe zadanie zostało by zniweczone.
„Co ja gadam?” – pomyślała z niedowierzaniem.
-No dobra, masz jeszcze… trzydzieści sekund na zastanowienie. – rzucił okiem na zegarek.
Maddy spojrzała na zegar ścienny: dziesięć minut do końca lekcji. Cwany drań. Wbiła zamyślony wzrok w tablice, nie przestając kombinować. O czym w ogóle była ta lekcja?
Uświadomiła sobie, że przestała słyszeć skrzypienie długopisu. Nikolaj skończył pisać, popatrzył, na swoje dzieło, a potem nachylił się do chłopaka, siedzącego tuż pod oknem, coś mu podając. Tamten popatrzył nerwowo na pana Petersa, zważył przedmiot w dłoni, gwałtownie wychylił głowę przez okno i cisnął podaną mu przez Batesa rzecz. Kamień sporej wielkości poszybował w powietrzu, opadając łukiem. W następnej chwili rozległ się alarm samochodowy.
Uczniowie natychmiast rzucili się, by zobaczyć, co dzieje się na placu. Podczas gdy oni tłoczyli się, usiłując wyglądać przez szyby, Nikolaj staną za nimi na palcach i gwizdną przez zęby.
-Panie Peters? Chyba włączył się alarm w pańskim aucie.
-Że co? – nauczyciel poderwał głowę.
-Alarm. Włączył się. W pańskim aucie. – chłopak cedził słowa, jakby mówił do zupełnego półgłówka.
Mężczyzna krzyknął cicho i wybiegł z klasy. Nikolaj natychmiast podszedł do Maddy.
-Facet ma nowego mercedesa. – mrugnął do niej wesoło, podając jej kartkę. – Wydaje mi się, że wyniki są dobre. Przepisz na tablice tak cztery z pięciu, a ostatnie zapamiętaj, żebyś mogła sama dokończyć, jak wróci.
-Dzięki, Nikolaj. – uśmiechnęła się z ulgą.
-Nie wiem, o co ci chodzi, rozwiązałem je dla czystej przyjemności, a obrzucanie kamieniami samochodów nauczycieli to moje największe hobby. – wzruszył ramionami z udawaną obojętnością.
-To powinieneś poznać moich braci. – stwierdziła dziewczyna.
-Z prawdziwą przyjemnością.
-Nie nazwałabym tego przyjemnością. – odparła szczerze. – A tak, z innej beczki… w obliczeniu pierwszym, to jest jedynka czy krzywe A?
*
-Mam
dziwne przeczucie, że powinnam się bać – szczerze przyznała Julia,
wspinając się u boku Valeriana skarpą, prowadzącą do jego domu.
Chłopak uśmiechnął się do niej przelotnie. -Cioci Rozy? Nie przesadzaj. Ona jest całkiem miła, to po prostu… oryginalny typ człowieka.
-Szczerze się zastanawiam, czy nie powinna się zakolegować z ciocią Silvą.
-Ciocia Silva? – posłał jej zdziwione spojrzenie.
-To Strażniczka, siostra mojego taty. Jestem jej uczennicą.
-Jest dobra?
-No jasne.
-A nienormalna?
-Oczywiście, że nie! – prychnęła łowczyni.
-Zawahałaś się. – zauważył.
-Bo jest różnica między byciem nienormalną, a nie byciem normalną. I ciocia właśnie taka jest, nie jest normalna, tylko niezwykła. Niesamowita. Zaskakująca.
-To twoja idolka? – zgadł Valerian.
Julia zarumieniła się lekko.
-Nie, ale… gdybym miała idolkę, byłaby nią właśnie ciocia Silva. Wiesz, może ją widziałeś. Kiedy się pobiliśmy na placu, kilka dni temu, stała pod drzewem.
-Taka wysoka, jasnowłosa, około dwudziestu pięciu lat?
-Niedługo będzie miała trzydzieści, ale reszta opisu się zgadza. Tak, to ona.
-Musi być miła.
-To zależy dla kogo.
Valerian skinął głową.
Był bardziej od przyjaciółki doświadczony we wspinaniu się na klif, ale i tak dotarli do rezydencji tak samo zmordowani. Drzwi stały otworem, wejście kusiło mrokiem i cieniem, uwolnieniem się od dusznego powietrza i prażącego słońca.
-Będziemy jeść na zewnątrz. – poinformował ją chłopak. – Na tarasie.
-Wychodzi na morze? – zgadła.
Uśmiechnął się.
-Powinnaś wiedzieć, że u nas w domu wszystko wychodzi na morze. Okna, drzwi, nawet piorunochron przechyla się w jego stronę… nawiasem mówiąc, jest zniszczony. Cała rezydencja to ruina.
-Ale bardzo malownicza. – stwierdziła chcąc poprawić mu humor, ale raczej nie była w tym najlepsza.
Zanim zdążył coś odpowiedzieć, usłyszeli okrzyk bólu, dochodzący z domu i natychmiast ruszyli biegiem. Roza skuliła się na schodach, przyciskając do siebie ranną rękę. Na widok krwi Valerian zatrzymał się gwałtownie w pół kroku i zastygł w miejscu.
-Co ty wyrabiasz, twojej ciotce coś się stało, a ty… - Julia urwała w połowie zdania, widząc, że nie reaguje na jej słowa. Machnęła na niego ręką i podbiegła do kobiety. – Co się stało?
-Szłam po schodach… potknęłam się. – jęknęła cicho. – Rozsypałam nici po schodach. Chciałam zacerować spódnice, rozumiesz. Chyba zraniłam się przy spadaniu.
„Na co ty mnie nabierasz, kobieto?” – Julia zmarszczyła brwi, przyglądając się ranie. Była prosta, nie miała poszarpanych brzegów, nie wbiły się w nią żadne drzazgi. Za wąska i zbyt głęboka. Czysta – nie dostały się do niej żadne bakterie. Takich ran nie doznaje się przy upadku, lecz są zadawane nożem. Chciała się wykrwawić, czy co?
Poza tym nici. Razem z igłami rozsypane były u podnóża schodów,podczas gdy, Roza, spadając, zatrzymała się gdzieś połowie, a pudełko po przyrządach krawieckich leżało u ich szczytu.
„Wiem, że wiesz.” – oczy Rozy Phantomhim błysnęły na krótko, wyrażając… co? Zniechęcenie? Lekceważenie? Podziw? Może irytacje, lub wszystko na raz?
„Zrobiłaś to dla mnie. – łowczyni patrzyła na nią chwile, usiłując jeszcze coś wyczytać z podstarzałej twarzy. – Cała ta inscenizacja… Obiad, co? Dałam się nabrać…”
Zmarszczyła brwi, ale pomogła kobiecie podnieść się ze schodów, obwiązała jej ranę bandażem, obudziła Valeriana i nakłoniła go do pozbierania nici. Cały czas czuła jednak, że Roza chcę ją wplątać w jakąś rozgrywkę.
W sumie… czemu nie?
Bo jeżeli Rozalia Phantomhim chciała grać, to Julia McEver nie widziała w tym nic złego.