12
-Bardzo dobrze, panie Bates. Może pan odłożyć instrument, to tyle na dzisiaj.
Nikolaj
uśmiechnął się z ulgą i schował skrzypce do pokrowca. Po półtorej
godzinie ćwiczeń bolały go plecy i ramiona, a fakt, że Madeleine
przyglądała mu się zza okna tylko potęgował jego zdenerwowanie. -Dowidzenia, proszę pani. – zawołał do nauczycielki – starszej, spokojnej kobiety – wybiegając z sali.
Nie dosłyszał odpowiedzi.
Na polu już czekała na niego przyjaciółka. Na jego widok odepchnęła się od ściany i bez słowa dopasowała do jego kroku. Przez chwile szli w milczeniu, czekając, aż to drugie zacznie rozmowę.
Maddy nie wytrzymała pierwsza.
-Świetnie grasz. Od jak dawna ćwiczysz?
-Odkąd skończyłem trzy lata. – odparł krótko.
-Nie powinieneś wystąpić w jakimś konkursie czy w czymś? Podobno coś takiego organizują…
-Nie w Mediolanie. A ja nie mam pieniędzy na podróż.
-O. – urwała, zagryzając wargę. – Cóż… przykro mi. Pójdziemy teraz do parku rowerowego?
-Jutro jest test z angielskiego. – zauważył chłopak.
-Nie wmówisz mi, że się jeszcze nie nauczyłeś.
-JA się nauczyłem. Ale ty…
-Mną się nie przejmuj. – machnęła ręką. – I tak bym się nie nauczyła, tylko oglądała telewizje.
-No dobra. – westchnął ciężko. – Ty w ogóle masz rower?
-Owszem, mam, ignorancie. – odparła radośnie.
Chłopak z niedowierzaniem pokręcił głową.
-Madeleine, wczoraj prawie się przez ciebie zabiłem i się nie obrażam, a ty jeszcze nazywasz mnie IGNORANTEM? -No wiesz… nazywam tak wszystkich, których lubię. Moi bracia, to na przykład, niepoprawni ignoranci. A moja kuzynka, Julia, to… no cóż, ona serio jest ignorantką, ale niespecjalnie ją lubię.
-Czemu?
-Taka tradycja. Ona jest z McEver’ów. Chociaż, generalnie, zachowuje się ok.
-W porządku, ale… Maddy, zatrzymaj się.
Stanęli przed wystawą sklepu multimedialnego. Nikolaj wskazał niewyraźne postacie, odbijające się w jednym z ekranów, ubrane w ciemne, idealnie skrojone garnitury.
-Idą za nami od kilku minut. Wiesz, o co może chodzić?
Wyczekująco popatrzył na przyjaciółkę. Madeleine pobladła lekko i obrzuciła go przestraszonym spojrzeniem.
-Słuchaj… chyba musimy się już pożegnać. Pogadamy jutro, dobrze? Przypomniałam sobie… mam coś pilnego do zrobienia.
„Z tych wszystkich ludzi, czemu akurat JEGO nie potrafię porządnie okłamać?” – pomyślała ze złością. -Oni cię śledzą, prawda? – zapytał poważnie.
-Nie pakuj się w to, rozumiesz? To świat, którego nie ogarniesz.
-To twój świat?
Zawahała się na chwile.
-Tak.
-A więc postaram się go ogarnąć. Jak mogę ci pomóc?
-Będziesz musiał zostawić gdzieś tu skrzypce, spowalniają cię. Potem po nie wrócimy.
-Jasne.
-Nikolaj… i ostrzegam. To, co teraz zrobimy, będzie piekielnie niebezpieczne. Oni… nie są normalnymi ludźmi. Mogą do ciebie strzelać, chociaż nie mają pistoletów. Potrafią się czasem poruszać dziesięć razy szybciej niż najszybszy biegacz. Dasz radę?
-No cóż… przynajmniej spróbuje.
-Chodź.
Pociągnęła go w najbliższy zaułek. Na chwile stracili z oczu prześladujących ich ludzi. Nikolaj wepchnął futerał od skrzypiec pod najbliższy śmietnik z miną, jakby porzucał własne dziecko.
-Szybko, zamienimy się ubraniami. – pouczyła go, pośpiesznie zdejmując bluzę.
Jego wiatrówka była na nią trochę za duża, kaptur opadał jej na oczy, natomiast chłopak z trudem wciągnął na siebie jej bluzę, ale z daleka można było ich pomylić.
-Biegnij najszybciej, jak umiesz. – dodała Madeleine. – Spotkamy się za pół godziny pod naszą szkołą, dobrze?
-Jasne. – skinął głową, zastanawiając się, w jaką aferę się pakuje.
Wybiegł z zaułka najszybciej jak potrafił, kątem oka rejestrując, że Maddy jakimś cudem wskoczyła na dach najbliższego budynku i teraz biegła w przeciwnym mu kierunku.
Kim ona niby była?
Tajemniczy ludzie w garniturach natychmiast zaczęli go gonić. Nikolaj ocenił, że albo są krótkowidzami, albo przygłupami, albo też nigdy nie widzieli Madeleine z bliższa na oczy, jeśli dali się na to nabrać. A dali. Kiedy wbiegał w jedną z bocznych uliczek, siedzieli mu już na ogonie. NAPRAWDĘ byli szybcy.
Ale on o niebo lepiej znał Mediolan, przecież tu spędził całe dzieciństwo.
Nie wiedział, czy uda mu się ich zgubić, ale zamierzał spróbować.
*
-No, uśmiechnij się! Wyglądasz jak znerwicowany uciekinier z psychiatryka!
Dante
miał ochotę zadusić Silve, która komentowała każdy jego krok od
jakiegoś kwadransa. Po raz kolejny z zawodem przypomniał sobie, że jest
to kompletnie niemożliwe, bo jego ukochana kuzynka siedziała w budynku
naprzeciwko i obserwowała go za pomocą kamer, obserwujących każdy metr
bazy Hadesu. Nawet odciąć się nie mógł. Niestety, słuchawka, którą miał w uchu, działała tylko w jedną stronę.
-Dawaj! – zachęciła go Strażniczka. Jej głos brzmiał, jakby z trudem hamowała wybuch śmiechu.
„Nienawidzę cię” – pomyślał ponuro i jakoś bez przekonania.
-Sekretarka na dziesiątej! Chyba o tobie rozmawiają. Dziwna sprawa…
Dante rzucił krótkie spojrzenie kobiecie, o której mówiła jego kuzynka. Od urodzenia miał dobry słuch i wcale nie wiązało się to z byciem łowcą. Zmarszczył brwi, usiłując wyłowić ich głosy spośród zgiełku.
-Jest przystojny. – powiedziała sekretarka, rumieniąc się na widok jego spojrzenia.
-Ależ ona ma poczucie humoru. – skomentowała Silva.
-Ma ładny uśmiech…
-Ha, dobrze, że nie znają jeszcze twojego poziomu poczucia humoru. – stwierdziła Strażniczka.
-O rany, on ciągle się na mnie patrzy!
-Dante, przestań się patrzeć, ona zaraz dostanie apopleksji. – ironicznie poradziła mu kuzynka.
Łowca z trudem powstrzymywał zgrzytanie zębami. Podszedł do sekretarki.
-Hej, przepraszam, ale…
-Osobiście po takim początku uciekłabym z krzykiem. – beztroski głos Silvy sprawił, że poczuł się, jakby coś zaraz miało go trafić.
-…nie wie pani, gdzie mogę znaleźć Jerome’go Rafts’a?
Kobieta przez chwile szukała słów.
-Myślisz, że ona jest zdrowa na umyśle? – zaciekawiła się Silva.
„Zamknij się” – to właśnie mówiło krótkie spojrzenie, które posłał w kierunku jednej z najbliższych kamer.
-Nie przejmuj się Dante, nie obrażam się mimo twojego uwłaczającego zachowania.
Jakoś udało mu się zapanować nad ochotą wybiegnięcia z budynku i zabicia jej. Zamiast tego wyczekująco spojrzał na sekretarkę.
-Czy pan… jest umówiony?
-Jak tak dalej pójdzie, obiecuje, że zostawię cię tu samego i pójdę na frytki, a ty będziesz się musiał bić z Hadesem w pojedynkę. – ostrzegła go Strażniczka.
„Błagam, niech ona to zrobi.” – rozpaczliwie pomyślał Dante, w którego po tej obietnicy wstąpiła nadzieja. Życie nagle nabrało barw.
-Nie, niestety nie. – pokręcił głową. – Ale… mam dla niego ważne informacje.
-W porządku. Jak pan się nazywa?
Uśmiechnął się najbardziej czarująco jak potrafił w tej sytuacji.
-Dante Vale.
Zobaczył, jak sekretarka ze zdziwienia otwiera usta. No tak, pewnie wiedziała, że jest TYM łowcą.
-Tak, to on jest TYM kretynem. – powiedział znudzona Silva. – Kiedy będę na tych frytkach, kupić ci coś?
-Dobrze… poinformuje szefa. Proszę, niech pan chwile poczeka.
Dante skinął głową i oparł się o ladę, obserwując ulice, widoczną za przeszklonymi drzwiami dwadzieścia metrów dalej.
-Może „Happy Meal”, co o tym myślisz? – zapytała jego kuzynka.
Wyobraził sobie, jak wiesza ją za nogi na Krzywej Wieży w Pizie i ta wizja trochę go uspokoiła i zapewniła, że jest patriotą, skoro pomyślał o czymś, co jest z Włoch, a nie o Wieży Eiffla lub Statule Wolności.
Po chwili sekretarka oświadczyła mu, że szef go przyjmie.
Wyprostował się i wszedł przez najbliższe drzwi po prawej, obok których stali dwaj ochroniarze. Łowcy.
Rafts z wyglądu przypominał trochę szczura lub zmutowaną świnkę morską, i z pewnością nie był najwyższą szychą z Hadesie. Posłał Dantemu obmierzły uśmiech zza biurka.
-Niech pan siada i szybko mówi, o co chodzi, panie Vale. – machnął lekceważąco ręką.
Łowca usiadł spokojnie i chwile patrzył się na obraz, wiszący nad Rafts’em i dziesięć razy od niego ciekawszy; przedstawiał jakąś bitwę morską. W końcu opuścił wzrok na mężczyznę.
-Wiecie, kim jestem, więc powinniście też wiedzieć, po co tu przyszedłem.
-Dante Vale, uznawany za najlepszego lub jednego z najlepszych obecnie łowców. Jesteś członkiem jednej z najbardziej niebezpiecznych drużyn na świecie – wedle statystyk, które posiadam, proszę się nie urazić, trzecią najniebezpieczniejszą. Znam też kilka pańskich sekretów…
-A wiecie z kim jestem spokrewniony? – przerwał mu Dante.
-Melisa Vale, Madeleine Vale, Cyryl Vale, Metody Vale, Remigiusz Vale, Ikar Vale…
Łowca znowu mu przerwał.
-Silva McEver. – przez moment obserwował wrażenie, jakie jego słowa wywarły na mężczyźnie. Pobladł i zaśmiał się nerwowo.
-Silva McEver? Któż to taki?
-Wydaje mi się, że ktoś, z kim macie porachunki. – spokojnie odparł Dante. – Otóż chcę ją wam wydać.
Jeszcze nigdy w życiu żadne słowa nie przyniosły mu takiej satysfakcji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz