wtorek, 16 września 2014

12

-Bardzo dobrze, panie Bates. Może pan odłożyć instrument, to tyle na dzisiaj.
 Nikolaj uśmiechnął się z ulgą i schował skrzypce do pokrowca. Po półtorej godzinie ćwiczeń bolały go plecy i ramiona, a fakt, że Madeleine przyglądała mu się zza okna tylko potęgował jego zdenerwowanie.
 -Dowidzenia, proszę pani. – zawołał do nauczycielki – starszej, spokojnej kobiety – wybiegając z sali.
 Nie dosłyszał odpowiedzi.
 Na polu już czekała na niego przyjaciółka. Na jego widok odepchnęła się od ściany i bez słowa dopasowała do jego kroku. Przez chwile szli w milczeniu, czekając, aż to drugie zacznie rozmowę.
 Maddy nie wytrzymała pierwsza.
 -Świetnie grasz. Od jak dawna ćwiczysz?
 -Odkąd skończyłem trzy lata. – odparł krótko.
 -Nie powinieneś wystąpić w jakimś konkursie czy w czymś? Podobno coś takiego organizują…
 -Nie w Mediolanie. A ja nie mam pieniędzy na podróż.
 -O. – urwała, zagryzając wargę. – Cóż… przykro mi. Pójdziemy teraz do parku rowerowego?
 -Jutro jest test z angielskiego. – zauważył chłopak.
 -Nie wmówisz mi, że się jeszcze nie nauczyłeś.
 -JA się nauczyłem. Ale ty…
 -Mną się nie przejmuj. – machnęła ręką. – I tak bym się nie nauczyła, tylko oglądała telewizje.
 -No dobra. – westchnął ciężko. – Ty w ogóle masz rower?
 -Owszem, mam, ignorancie. – odparła radośnie.
Chłopak z niedowierzaniem pokręcił głową.
 -Madeleine, wczoraj prawie się przez ciebie zabiłem i się nie obrażam, a ty jeszcze nazywasz mnie IGNORANTEM?
 -No wiesz… nazywam tak wszystkich, których lubię. Moi bracia, to na przykład, niepoprawni ignoranci. A moja kuzynka, Julia, to… no cóż, ona serio jest ignorantką, ale niespecjalnie ją lubię.
 -Czemu?
 -Taka tradycja. Ona jest z McEver’ów. Chociaż, generalnie, zachowuje się ok.
 -W porządku, ale… Maddy, zatrzymaj się.
 Stanęli przed wystawą sklepu multimedialnego. Nikolaj wskazał niewyraźne postacie, odbijające się w jednym z ekranów, ubrane w ciemne, idealnie skrojone garnitury.
 -Idą za nami od kilku minut. Wiesz, o co może chodzić?
 Wyczekująco popatrzył na przyjaciółkę. Madeleine pobladła lekko i obrzuciła go przestraszonym spojrzeniem.
-Słuchaj… chyba musimy się już pożegnać. Pogadamy jutro, dobrze? Przypomniałam sobie… mam coś pilnego do zrobienia.
 „Z tych wszystkich ludzi, czemu akurat JEGO nie potrafię porządnie okłamać?” – pomyślała ze złością.
 -Oni cię śledzą, prawda? – zapytał poważnie.
 -Nie pakuj się w to, rozumiesz? To świat, którego nie ogarniesz.
 -To twój świat?
 Zawahała się na chwile.
 -Tak.
 -A więc postaram się go ogarnąć. Jak mogę ci pomóc?
-Będziesz musiał zostawić gdzieś tu skrzypce, spowalniają cię. Potem po nie wrócimy.
 -Jasne.
 -Nikolaj… i ostrzegam. To, co teraz zrobimy, będzie piekielnie niebezpieczne. Oni… nie są normalnymi ludźmi. Mogą do ciebie strzelać, chociaż nie mają pistoletów. Potrafią się czasem poruszać dziesięć razy szybciej niż najszybszy biegacz. Dasz radę?
 -No cóż… przynajmniej spróbuje.
 -Chodź.
 Pociągnęła go w najbliższy zaułek. Na chwile stracili z oczu prześladujących ich ludzi. Nikolaj wepchnął futerał od skrzypiec pod najbliższy śmietnik z miną, jakby porzucał własne dziecko.
 -Szybko, zamienimy się ubraniami. – pouczyła go, pośpiesznie zdejmując bluzę.
 Jego wiatrówka była na nią trochę za duża, kaptur opadał jej na oczy, natomiast chłopak z trudem wciągnął na siebie jej bluzę, ale z daleka można było ich pomylić.
 -Biegnij najszybciej, jak umiesz. – dodała Madeleine. – Spotkamy się za pół godziny pod naszą szkołą, dobrze?
 -Jasne. – skinął głową, zastanawiając się, w jaką aferę się pakuje.
 Wybiegł z zaułka najszybciej jak potrafił, kątem oka rejestrując, że Maddy jakimś cudem wskoczyła na dach najbliższego budynku i teraz biegła w przeciwnym mu kierunku.
 Kim ona niby była?
 Tajemniczy ludzie w garniturach natychmiast zaczęli go gonić. Nikolaj ocenił, że albo są krótkowidzami, albo przygłupami, albo też nigdy nie widzieli Madeleine z bliższa na oczy, jeśli dali się na to nabrać. A dali. Kiedy wbiegał w jedną z bocznych uliczek, siedzieli mu już na ogonie. NAPRAWDĘ byli szybcy.
 Ale on o niebo lepiej znał Mediolan, przecież tu spędził całe dzieciństwo.
 Nie wiedział, czy uda mu się ich zgubić, ale zamierzał spróbować.


*

  
-No, uśmiechnij się! Wyglądasz jak znerwicowany uciekinier z psychiatryka!
 Dante miał ochotę zadusić Silve, która komentowała każdy jego krok od jakiegoś kwadransa. Po raz kolejny z zawodem przypomniał sobie, że jest to kompletnie niemożliwe, bo jego ukochana kuzynka siedziała w budynku naprzeciwko i obserwowała go za pomocą kamer, obserwujących każdy metr bazy Hadesu.
 Nawet odciąć się nie mógł. Niestety, słuchawka, którą miał w uchu, działała tylko w jedną stronę.
 -Dawaj! – zachęciła go Strażniczka. Jej głos brzmiał, jakby z trudem hamowała wybuch śmiechu.
 „Nienawidzę cię” – pomyślał ponuro i jakoś bez przekonania.
 -Sekretarka na dziesiątej! Chyba o tobie rozmawiają. Dziwna sprawa…
 Dante rzucił krótkie spojrzenie kobiecie, o której mówiła jego kuzynka. Od urodzenia miał dobry słuch i wcale nie wiązało się to z byciem łowcą. Zmarszczył brwi, usiłując wyłowić ich głosy spośród zgiełku.
 -Jest przystojny. – powiedziała sekretarka, rumieniąc się na widok jego spojrzenia.
 -Ależ ona ma poczucie humoru. – skomentowała Silva.
 -Ma ładny uśmiech…
 -Ha, dobrze, że nie znają jeszcze twojego poziomu poczucia humoru. – stwierdziła Strażniczka.
 -O rany, on ciągle się na mnie patrzy!
 -Dante, przestań się patrzeć, ona zaraz dostanie apopleksji. – ironicznie poradziła mu kuzynka.
 Łowca z trudem powstrzymywał zgrzytanie zębami. Podszedł do sekretarki.
 -Hej, przepraszam, ale…
 -Osobiście po takim początku uciekłabym z krzykiem. – beztroski głos Silvy sprawił, że poczuł się, jakby coś zaraz miało go trafić.
 -…nie wie pani, gdzie mogę znaleźć Jerome’go Rafts’a?
 Kobieta przez chwile szukała słów.
 -Myślisz, że ona jest zdrowa na umyśle? – zaciekawiła się Silva.
 „Zamknij się” – to właśnie mówiło krótkie spojrzenie, które posłał w kierunku jednej z najbliższych kamer.
 -Nie przejmuj się Dante, nie obrażam się mimo twojego uwłaczającego zachowania.
 Jakoś udało mu się zapanować nad ochotą wybiegnięcia z budynku i zabicia jej. Zamiast tego wyczekująco spojrzał na sekretarkę.
 -Czy pan… jest umówiony?
 -Jak tak dalej pójdzie, obiecuje, że zostawię cię tu samego i pójdę na frytki, a ty będziesz się musiał bić z Hadesem w pojedynkę. – ostrzegła go Strażniczka.
 „Błagam, niech ona to zrobi.” – rozpaczliwie pomyślał Dante, w którego po tej obietnicy wstąpiła nadzieja. Życie nagle nabrało barw.
 -Nie, niestety nie. – pokręcił głową. – Ale… mam dla niego ważne informacje.
 -W porządku. Jak pan się nazywa?
 Uśmiechnął się najbardziej czarująco jak potrafił w tej sytuacji.
 -Dante Vale.
 Zobaczył, jak sekretarka ze zdziwienia otwiera usta. No tak, pewnie wiedziała, że jest TYM łowcą.
 -Tak, to on jest TYM kretynem. – powiedział znudzona Silva. – Kiedy będę na tych frytkach, kupić ci coś?
 -Dobrze… poinformuje szefa. Proszę, niech pan chwile poczeka.
 Dante skinął głową i oparł się o ladę, obserwując ulice, widoczną za przeszklonymi drzwiami dwadzieścia metrów dalej.
 -Może „Happy Meal”, co o tym myślisz? – zapytała jego kuzynka.
 Wyobraził sobie, jak wiesza ją za nogi na Krzywej Wieży w Pizie i ta wizja trochę go uspokoiła i zapewniła, że jest patriotą, skoro pomyślał o czymś, co jest z Włoch, a nie o Wieży Eiffla lub Statule Wolności.
 Po chwili sekretarka oświadczyła mu, że szef go przyjmie.
 Wyprostował się i wszedł przez najbliższe drzwi po prawej, obok których stali dwaj ochroniarze. Łowcy.
 Rafts z wyglądu przypominał trochę szczura lub zmutowaną świnkę morską, i z pewnością nie był najwyższą szychą z Hadesie. Posłał Dantemu obmierzły uśmiech zza biurka.
 -Niech pan siada i szybko mówi, o co chodzi, panie Vale. – machnął lekceważąco ręką.
 Łowca usiadł spokojnie i chwile patrzył się na obraz, wiszący nad Rafts’em i dziesięć razy od niego ciekawszy; przedstawiał jakąś bitwę morską. W końcu opuścił wzrok na mężczyznę.
 -Wiecie, kim jestem, więc powinniście też wiedzieć, po co tu przyszedłem.
 -Dante Vale, uznawany za najlepszego lub jednego z najlepszych obecnie łowców. Jesteś członkiem jednej z najbardziej niebezpiecznych drużyn na świecie – wedle statystyk, które posiadam, proszę się nie urazić, trzecią najniebezpieczniejszą. Znam też kilka pańskich sekretów…
 -A wiecie z kim jestem spokrewniony? – przerwał mu Dante.
 -Melisa Vale, Madeleine Vale, Cyryl Vale, Metody Vale, Remigiusz Vale, Ikar Vale…
 Łowca znowu mu przerwał.
 -Silva McEver. – przez moment obserwował wrażenie, jakie jego słowa wywarły na mężczyźnie. Pobladł i zaśmiał się nerwowo.
 -Silva McEver? Któż to taki?
 -Wydaje mi się, że ktoś, z kim macie porachunki. – spokojnie odparł Dante. – Otóż chcę ją wam wydać.
 Jeszcze nigdy w życiu żadne słowa nie przyniosły mu takiej satysfakcji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz