8
Madeleine
przemocą wepchnęła klucz do dziurki i przekręciła go gwałtownie.
Przeszła przez próg z miną furii i rzuciła torbę pod ścianę,
zatrzaskując za sobą drzwi. Potem ciężko usiadła z boku kanapy, by w
końcu opaść na plecy, bezmyślnie gapiąc się w sufit.
Ten dzień był pasmem mniejszych i większych sukcesów. Była wykończona.
Z zamkniętymi oczyma zamachała ręką gdzieś po swojej lewej, natykając się na blat stołu i podnosząc z niego pilota. Nacisnęła czerwony guzik, jednocześnie podnosząc się do pozycji siedzącej i zakładając kosmyk, który wyszedł z warkocza, za ucho.
-Co tam, siostro? – na dużym, czarnym ekranie wyświetlił się salon rezydencji Vale’ów i Metody, siedzący po turecku na sofie i jedzący frytki z okularami osuniętymi na skraj nosa.
-Zdejmuj nogi, mama cię zabije, jeśli zabłocisz narzutę. – mechanicznie zauważyła Madeleine.
Zignorował jej uwagę i uśmiechnął się.
-Jak życie? Ilu arcywrogów zdążyłaś się już dorobić?
-Pozwól, że najpierw zaznaczę, że arcywróg może być tylko jeden.
Metody znacząco uniósł brwi. Jego siostra prychnęła cicho.
-No niech ci będzie. Trzech.
-Tylko? – zapytał ironicznie.
-Ale mam przyjaciela, wiesz? – powiedziała nagle.
Nie spodobało jej się, że po tych słowach brat zakrztusił się frytką.
-Masz KOGO? -Przyjaciela.
-Jest garbaty?
-Nie.
-Chory psychicznie?
-Nie.
-Zostało mu kilka dni życia?
-Nie.
-Zaszantażowałaś go?
-Nie!
Metody milczał przez chwile.
-Ale NA PEWNO jest zdrowy na psychice? Nie patrz się tak na mnie, albo to, albo jest szpiegiem, nie ma innego rozwiązania. – Metody bezradnie rozłożył ręce.
Madeleine zgrzytnęła zębami.
-Nie przyszło ci do głowy, że on mnie po prostu lubi? – warknęła.
-E… nie.
Milczeli przez chwile.
-Ale jego zdrowie psychiczne… - na nowo zaczął chłopak. -On jest zdrowy!
Jej brat zastanawiał się jeszcze przez moment, dalej podjadając. Wreszcie rozjaśniła się mu twarz i walnął się w czoło.
-No jasne! Pewnie jest nieletnim przestępcą, zgadłem? Nie? Naprawdę? No to może bezdomnym? Nie? Terrorystą? Kanibalem? Mordercą? Alkoholikiem? Hodowcą marihuany? Psychopatą? - wyraźnie nie zdawał sobie sprawy ze wściekłego wzroku siostry.
-Metody… - zaczęła z groźbą z głosie.
-Kretynem? – wysunął ostatnią propozycje i najwyraźniej zauważył, że Madeleine ma szaleństwo w oczach, więc odchrząknął nieznacznie i kontynuował ze sztucznym uśmiechem. – No CHYBA, że zauważył twoje liczne przymioty charakteru i cię polubił. Jest też taka możliwość.
Z nadzieją popatrzył na łowczynię, która pokręciła głową, nie przekonana.
-Trochę za późno na takie zagrywki.
-Rany, wiedziałem, że mogłem nie wspominać o tym psychopacie. – Metody uśmiechnął się do już o wiele naturalniej. – No już, nie złość się. A oprócz tego twojego zdrowego na psychice kumpla, zdarzyło się jeszcze coś ciekawego?
Madeleine przez chwile rozważała, czy powiedzieć mu o włamie do gabinetu dyrektorki, ale ostatecznie zrezygnowała.
-Nie, nic ciekawego. Muszę już kończyć, mam mnóstwo zadania. Pozdrów mamę, dziadka i Remiego.
-A Cyryl?
-I Cyryla też, prawie zapomniałam.
-No cóż, jest okropnie nijaki. – Metody ponuro pokiwał głową.
-Słyszałem to! – wrzasnął jego brat z innego pokoju.
-To moja wina, że masz twarz osła? – odkrzyknął chłopak.
-Jesteśmy bliźniakami, kretynie!
Madeleine parsknęła śmiechem.
-Dziękuje, znacznie podnieśliście mnie na duchu. – stwierdziła wesoło. – Do zobaczenia.
-Jasne, na razie. – Metody dyplomatycznie skinął jej głową, ale wyraźnie słyszała, że kiedy się rozłączał, krzyczał do Cyryla. – Wiedziałeś, że nasza szalona siostra ma wyimaginowanego przyjaciela!?
Łowczyni nie potrafiła powstrzymać krzywego uśmiechu.
*
O ile bliższe poznanie Valeriana podniosło Julie na duchu, to jej rodzice wszystko zepsuli.
Skończyli
na nią wrzeszczeć dopiero koło północy. Oczywiście, jej brat zeznał, że
dołączyła się do bójki, żeby go zabić, całkiem pomijając, że to on
wywołał walkę, a siostra tylko go broniła. Wściekła matka przyciskała do
siebie syna, wyzywając Julie od wyrodnych córek, a ojciec z uśmiechem
sadysty poinformował ją, że przez następne pół roku ma szlaban. Kara wydłużyła się do roku, kiedy łowczyni, zamiast potulnie pójść do swojej sypialni, rzuciła się na Olivera i wyrzuciła go przez otwarte okno. Mimo niezbyt miłej perspektywy, fakt, że jej ukochany brat będzie chodził przez następny miesiąc z guzem pod okiem i wybitym jednym z tylnich zębów, napełnił ją satysfakcją, której dawno nie czuła.
Po wysłuchaniu kolejnych krzyków, zatrzasnęła się w pokoju.
Miała ochotę wykraść się po rosnącej pod jej oknem winorośli do domu cioci Silvy, ale przypomniała sobie natychmiast, że ta najpewniej już się pakuje, a może już wyjechała. To, że Strażniczka powiedziała, że wyjeżdża jutro, wcale nie znaczyło, że nie chodzi jej o pierwszą nad ranem.
Julia westchnęła ciężko i rzuciła się na łóżko.
*
Silva zbudziła się o czwartej.
Na
początku nie miała pojęcia, co ją obudziło. Zamrugała kilka razy, żeby
odzyskać ostrość widzenia i błyskawicznie zanurkowała w dół, unikając
postaci, która w fontannie szkła z wybitej szyby przeskoczyła jej nad
głową. Strażniczka szybko pobłogosławiła fakt, że zasnęła przy biurku i narzuciła plecak na ramie.
-Chcę się tylko wyspać, czy ja proszę o zbyt wiele? – gorzko zapytała zamachowce.
Kiedy próbował się podnieść , uderzyła go lekko w punkt nad barkiem, sprawiając, że natychmiast opadły mu powieki. W następnym momencie usłyszała tupot kroków na schodach i jęknęła cicho.
Pośpiesznie rozglądnęła się po sypialni, wsunęła dotąd ładującą się komórkę i MP3 do kieszeni i bez zastanowienia wyskoczyła przez okno.
Wylądowała na ziemi trochę niezgrabnie, z powodu plecaka, który prawie upuściła. Przez chwile kusiło ją, żeby go tu zostawić, ale miała tam paszport, kartę kredytową i bankomatową, oraz trochę ubrań, a poza tym był do niego przytwierdzony jej długi miecz, więc ten pomysł odpadał. Założyła plecak na oba ramiona i po raz ostatni rzuciła okiem na wybitą szybę na drugim piętrze, zanim zerwała się do biegu, błyskawicznie znikając za rogiem budynku.
*
-Uciekła. – poinformował dowódcę oddziału jeden z mężczyzn, wysłanych w pogoń za Silvą McEver.
Dyszał
ciężko, trzymając się za ramię. Materiał jego grubej bluzy przesiąknęła
krew z podłużnej rany, ciągnącej się od góry barku prawie do
nadgarstka.
-Wysłałem
was trzech. – odparł tamten, pochylony nad mapą, którą Strażniczka
nieopatrznie zostawiła na biurku. – Gdzie Smith i Thompson? -Sir, doganialiśmy ją, kiedy odwróciła się i wyjęła ten swój przeklęty miecz. Jesteśmy dobrzy, pan to wie, ale ta piekielna istota jest niesamowicie szybka. Ogłuszyła Smitha, a Thompsona zraniła w nogę, głęboko, tak, że nie mógł iść. Ja…
-Uciekłeś? – ostro zapytał mężczyzna.
-Nie, ja nigdy… Ona uciekła, a ja zostałem przy rannych, a potem przybiegłem tu. Zrobiłem coś źle, sir?
-Nie, wszystko dobrze. – dowódca podniósł mapę i podał ją podwładnemu. – Czy wiesz, co to jest?
-To… plan. Plan Moskwy.
-Właśnie. – ponuro skinął głową. – Wydaje mi się…
-Co się panu wydaje? – mężczyzna kompletnie zapomniał o ranie. Błyszczały mu się oczy.
-Jeśli to jest możliwe, a raczej nie… No cóż, sądzę, że Silva McEver, ta głupia Strażniczka, postanowiła rozpracować Hades.
*o*
OdpowiedzUsuń