15
Jerome
Rafts mieszkał w rezydencji na obrzeżach miasta, w wielkim budynku,
rozświetlonym przez setki lamp. Przez szyby, ciągnące się w prawie
wszystkich pomieszczeniach od sufitu do podłogi, idealnie było widać
wszystkie pokoje. Służba właśnie je zasłaniała, uwijając się przed
pójściem spać. Powoli też zaczęły gasnąć światła w poszczególnych
salach.
Silva
przyglądała się widowisku z lekko przekrzywioną głową, stojąc na
gzymsie budynku odległego o jakieś pięćdziesiąt metrów od siedziby
Raftsa. Zawsze lubiła stać na krawędzi dachów nocą: wiatr we włosach,
kolorowe światło neonów rozjaśniające czerń pod stopami i jednolity
granat nieba nad głową, poprzetykany srebrzystymi punktami gwiazd.
Moskwa,
jak wszystkie inne wielkie miasta na ziemi, nigdy nie spała. Nawet
teraz w niektórych dzielnicach samochody stały w korkach, ulicami, mimo
późnej pory, nadal przechodzili mieszkańcy. Strażniczka zmrużyła oczy,
zastanawiając się, jak niby dostać się do starannie strzeżonej
rezydencji.
Przydałby się jej plan, to pewne.
Dawno,
dawno temu, kiedy jej i Dantemu patronował jeszcze ich mentor, Metz,
brali ze sobą na misje takie urządzenie. Było niesamowicie użyteczne:
pozwalało wyświetlać mapy w jakości 3D, no i robić jeszcze kilka innych
rzeczy, na które mniej zwracała uwagę. Nazywało się… jakoś. Tego też nie
pamiętała, w każdym razie jakaś głupia, nic nieznacząca nazwa na „g”
lub „h”.
No
dobra, nie miała teraz takich gadżetów więc musiała działać sama. I to w
miarę szybko. Z tego, co wiedziała, Rafts nie miał żony ani dzieci.
Mieszkał tylko ze służbą i z chmarą psów. Psy… miała nadzieje, że nie
były tresowane. Mógł mieć kamery… tak, pewnie miał. Ale nie zamierzała
nic kraść, ani nawet pokazywać mu się na oczy, więc nie widziała w tym
problemu. Nie wierzyła, żeby dwadzieścia cztery godziny na dobę jakiś
facet gapił się na nagrania z kamer i wszczynał alarm na widok każdej
obcej twarzy. Mogły się też tu znaleźć czujniki ruchu… Nie, nie było się
nad czym zastanawiać. Po prostu musiała tam wejść, zdobyć to, co
potrzebowała i wyjść, bez większych problemów.
Silva uśmiechnęła się lekko. Zapowiadała się niezła zabawa.
*
Zamek
w drzwiach był skomplikowany, na szczęście jakiś nieostrożny służący
zostawił okno – jedyne normalnych wymiarów, z tego, co spostrzegła –
otwarte na oścież. Cóż, było na drugim piętrze, ale nie przedstawiało to
większych problemów. Najpierw wspięła się kilka metrów po bluszczu,
wijącym się po ścianie – to akurat było dosyć ryzykowne – a potem
podciągnęła się, by stanąć na wąskim, ozdobnym gzymsie. Podskoczyła,
chwyciła się parapetu i powoli wywindowała się na do góry. Przykucnęła
na nim, cały czas czujna. No, na razie szło nieźle, wykluczając to, że
sam fakt, jak dostała się na piętro i w jakim czasie to zrobiła
(dwadzieścia siedem sekund) nie świadczy najlepiej o jej formie.
Problemy zaczęły się dopiero, kiedy przez okno weszła do środka.
Była
już jedną nogą wewnątrz pokoju, kiedy znieruchomiała, zszokowana.
Rzadko kiedy jakikolwiek widok wytrącał ją z równowagi i wprawiał w
oszołomienie. Ale ten akurat tak.
Pomieszczenie,
w którym się znajdowała, miało wielkość małej sali balowej lub dużego
salonu. Podłogę wyłożono miękkim dywanem, na którym rozłożyły się psy.
Mnóstwo psów. Dużych, białych, z długą sierścią. No dobra, wiedziała, że
jakieś hoduje, ale nie, że aż tyle i w takich warunkach.
Pod
ścianą rzędem stały miski z jedzeniem. Naliczyła ich blisko
trzydzieści, wszystkie oddalone od siebie o takie same odległości,
beżowe, z wypisanymi wielkimi literami imionami.
Jerome Junior.
Mitzi.
Fifi.
Izolda.
Franciszek.
Witold.
Otto I.
Otto II.
Otto III…
Przy
misce z imieniem Otto IX Silva przestała czytać. Uniosła brwi. Ktoś tu
BARDZO lubił naród Niemiecki, chociaż nie sądziła, żeby tak wielu
cesarzy miało w dynastii na imię Otto. Przez chwile rozmyślała, czy to
by już zakrawało na zdradę stanu i w końcu z żalem stwierdziła, że
jednak nie.
W
końcu Strażniczka przerwała rozmyślanie o psach i jak najostrożniej
stanęła oboma nogami na miękkim dywanie. Z rozpędu chciała zamknąć okno,
ale powstrzymała się w ostatniej chwili. Przed nią, na trasie
okno-drzwi walało się ponad trzydzieści psich ciał i zastanawiała się
mimowolnie, jak przejść, nie budząc żadnego z nich.
W
końcu powoli i z namysłem ruszyła drogą tuż przy ścianie, przy tych
nieszczęsnych miskach. Przesuwając dłonią po szorstkiej powierzchni
przyglądała się śpiącym zwierzętom. Jaka to mogła być rasa? Może jakiś
owczarek?
Po
chwili stanęła pod drzwiami, pewna wygranej. Prawie jęknęła, kiedy
spostrzegła potężne cielsko psa o skołtunionej sierści, leżącego na
progu, w poprzek drzwi. W pierwszym odruchu chciała się rzucić i go
udusić w napadzie szału, ale uspokoiła się, przypominając sobie o tych
nieszczęsnych kamerach.
Silva
powoli nacisnęła klamkę: ustąpiła spokojnie, bez najmniejszego
skrzypnięcia. Jej oczom ukazał się pogrążony w mroku korytarz.
Pobłogosławiła los za to, że światła zgaszono przed jej przybyciem i
ostrożnie przestąpiła nad śpiącym olbrzymem. Wielki, czarny nos poruszył
się nagle, chwytając jej zapach i gwałtownie zatrzymała się w miejscu.
Po chwili jednak pies uspokoił się i ponownie zapadł w twardy sen.
Odetchnęła z ulgą.
Zamknęła
za sobą drzwi, w duchu ciesząc się, że wydostała się już z tego
okropnego pokoju. Nie, żeby nie lubiła psów – po prostu były to
zwierzęta, które, zauważywszy ją, mogłyby zaalarmować cały dom. No i
jeszcze mogło im przyjść na myśl, żeby ją ugryźć. Była przygotowana na
walkę z każdym potworem i bestią, a nawet z człowiekiem, łowcą lub
Strażnikiem, ale nie z PSEM. Nie wiedziała nawet, czy byłaby zdolna go
zaatakować.
No, chyba, że byłby buldogiem. Z jakiegoś powodu ich nie lubiła.
Usiłowała
przypomnieć sobie rozkład pokoi. Jest na drugim piętrze, a więc te
drzwi to garderoba, to są dwa pokoje dla służby, tu jest bawialnia,
salon… gabinet. No wreszcie.
Wytrych
– Bogu dzięki – miała przy sobie przez całkowity przypadek. Nad ranem,
niewyspana, musiała go pomylić z innym długim, srebrzystym przyrządem,
który posiadała – cienkim przyborem do pisania o zabójczo ostrej
końcówce, którym często rzucała w drzwi do swojej sypialni, jak w tarcze
do rzutek. W domu. W Marsylii.
Uklękła
przy drzwiach i chwile grzebała wytrychem w zamku, z uchem przy zimnej,
drewnianej powierzchni. W końcu usłyszała odgłos ustępujących zapadek i
drzwi otworzyły się gwałtownie, ukazując jej mroczny gabinet. Świetnie,
no nareszcie.
Weszła
do środka i zamknęła za sobą drzwi, chowając przyrząd do kieszeni.
Szukała szyfru lub klucza, może nawet obu tych rzeczy, potrzebnych do
otwarcia sejfu moskiewskiej placówki Hadesu. Pamiętała, że sekretarka
przyniosła Rafts’owi informacje o niej, ale nie sądziła, żeby wydobyła
je z TEGO sejfu. Do niego klucze i szyfr mógł mieć jedynie on. A z tego
co wiedziała, jedna czwarta informacji dotyczących najróżniejszych osób i
stowarzyszeń, znajdowała się właśnie tam.
Gabinet
był elegancki, ale prawie zupełnie pusty. Strażniczka zapaliła lampkę
na biurku, zaglądnęła do szuflad – długopisy, luźne kartki, trochę
rachunków – przyjrzała się karteczkom przyklejonym na monitorze z
przypomnieniami typu „Hodowla owczarków szwajcarskich – G. Bielikow”.
Nareszcie dowiedziała się, jakiej rasy są te białe psy i do kogo pójść,
gdyby chciało się takiego kupić.
Przetrząsnęła
biblioteczkę, stojącą w rogu, i prócz kilku butelek alkoholu, ukrytych,
zapewne przed żoną, za książkami, nie znalazła zupełnie nic. Zdjęła
wszystkie obrazy ze ścian, szukając sejfu. Weszła na biurko i uważnie
obejrzała lampę, sprawdziła za zasłonami – jakkolwiek prostolinijne by
to było – i w końcu zrezygnowana usiadła na brzegu biurka.
Gdzie ten facet mógł to schować?
Postukała
palcami o blat i nagle oprzytomniała. Butelki ukryte p r z e d ż o n
ą? Przecież Rafts nie ma żony! Więc po co je ukrywał? Bezsens. Kompletne
pomieszanie zmysłów. Wyjęła wino zza książek i położyła na biurku, w
takim samym ustawieniu, w jakim spoczywały przed chwilą. Przyglądała im
się przez chwile, a potem sprawdziła ich daty.
2003.
2005.
2002.
2009.
Wzięła
z szuflady jeden z długopisów i zapisała na wierzchu dłoni cyfry 3529.
Podejrzewała, że to kod, ale… Rafts trochę za bardzo to zagmatwał.
Butelki mogły spokojnie stać na wierzchu i nigdy nie nabrałaby żadnych
podejrzeń. Sprawdziła je uważniej tylko dlatego, że były ukryte. O co
jeszcze chodziło? Miała już kod. Czego brakowało? Istniała możliwość, że
do otwarcia sejfu będzie też potrzebny klucz…
Przyjrzała
się jednej z butelek pod światło. Nic. Drugiej. Trzeciej. W czwartej
pływał jakiś niewyraźny kształt. Świetnie, kretyn utopił klucz zapasowy w
winie. Jakim wielkim trzeba być idiotą, żeby zrobić coś tak…
błyskotliwego? Odpowiedź brzmi: wielkim.
Chwile
przyglądała się butelkom, opierając głowę na rękach. Wreszcie wydobyła z
szuflady agrafkę i długą nitkę, zrobiła z tego prowizoryczny haczyk i
żyłkę i postanowiła zacząć łowić.
Miała trzy godziny do świtu.
Cześć :)
OdpowiedzUsuńHaha, miałam napisać : " Z tego, co wiedziała, Rafts nie miał żony ani dzieci. " i "... prócz kilku butelek alkoholu, ukrytych, zapewne przed żoną, za książkami, nie znalazła zupełnie nic." - taką małą niekonsekwencję wychwyciłam :) , a tu nie - wszystko składa się w logiczną, idealnie dopracowaną całość. Świetny pomysł z tymi butelkami.
Silvana... tfu, Silva (mam koleżankę Silvanę i jakoś tak z automatu przerzuciłam ;)) będzie próbowała złowić ten kluczyk... Ło matko. Ja bym chyba zwariowała po dwóch próbach. Monotonne, trudne, prawie że niewykonalne. Ciekawa jestem, czy wyłowi, czy może znajdzie inny sposób... Albo zostanie zauważona? Tyle pytań :D Bardzo niecierpliwie czekam na nowość ^^
No i te psy... Poważnie? Ze trzydzieści owczarków? Lubię psy, jasne, wszyscy lubią psy (a przynajmniej większość), ale nie w takich ilościach i nie będąc na obcym terenie. Brrr. Nawet jeśli te owczarki - zgooglowałam sobie, jak wyglądają, bo moja wiedza o rasach jest naprawdę mocno ograniczona >.< - nie wyglądają szczególnie zawistnie, to znalezienie się sam na sam w pokoju z takim stadem... Potrafię wymienić przynajmniej trzysta milszych miejsc, w których można spędzić noc.
Rozdział po prostu świetny, bardzo, bardzo mi się podobało :) Mam nadzieję, że nowa część niedługo. Pozdrawiam, Jo :)