czwartek, 24 grudnia 2015

Wesołych Świąt! Dzisiaj specjalny rozdział! Czy Wy też spędzacie święta jak nasi bohaterowie? Ja akurat tak :D 

Wigilia u McEver’ów





-Słyszałeś to, stary dziadzie? – czujnie zapytał Seweryn McEver.
-Owszem, barani łbie, ktoś się chyba bije na zewnątrz. – uprzejmie odparł Ikar Vale. – Ha! As, wygrywam.
Seweryn rzucił okiem na karty przeciwnika i gniewnie mruknął coś pod nosem.
-Oszukujesz. – oskarżył tamtego.
-Ja? Skądże, jestem czysty jak łza. – trochę zbyt gwałtownie zaprzeczył Ikar.
Z wieloletnią wprawą złożył i przetasował karty.
-Ciekawe, co robią dzieci. – powiedział w zamyśleniu.



Pierwsza para „dzieci” spinała się właśnie na strych rezydencji McEver’ów.
-Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. – oświadczył Nikolaj Bates.
-To świetny pomysł. – Zapewniła do Madeleine Vale, przechodząc nad ostatnim szczeblem drabiny i rozglądając się po ciemnym strychu. – Idziesz? – zawołała za przyjacielem.
-Idę. – odpowiedział niechętnie. Po chwili jego głowa pojawiła się w dziurze w podłodze. – Jesteś tu Maddy?
-Jestem. – dziewczyna krążyła po pomieszczeniu, próbując znaleźć kontakt. – Hym… nie ma światła. Szkoda, że nie wzięliśmy la…
Urwała, kiedy Nikolaj zaświecił jej latarką w oczy. Roześmiał się, widząc jej minę.
-Skąd ją wziąłeś? – zapytała Madeleine ze zdziwieniem.
-To moja. Po ostatnich wakacjach zdecydowałem, że na każdą waszą większą imprezę rodzinną, na którą będę zapraszany, wezmę latarkę, kompas, mapę terenu i rację żywnościową na trzy dni.
-Masz to wszystko przy sobie?
-Owszem. – wskazał na torbę, wiszącą mu na ramieniu.
-Aż tak bardzo mi nie ufasz? – prychnęła.
Nikolaj zapobiegawczo nie odpowiedział na jej pytanie.
-A masz tam linę holowniczą? – w końcu jej ciekawość przemogła urazę.
-Nie, ale mogę wziąć na następny raz.
-Może się przydać. Hej, poświeć mi… O nie!!!
-Grizzly? – spokojnie strzelił chłopak.
-Gorzej. Nikolaj, zamknąłeś klapę.
-I…? – zapytał wyczekująco.
Madeleine westchnęła ciężko.
-Jej się nie da otworzyć od tej strony. – powiedziała ponuro.
-Ale przecież ktoś wie, że tu jesteśmy… Prawda Maddy? Maddy?
-No… niecałkiem. – odparła powoli. – Ale mamy w końcu rację żywnościową na trzy dni. Nie przejmuj się, w końcu może nas znajdą.
-Może?
-E… tak. Może.



Druga para „dzieci” czyli Natalia i Adrian siedzieli przytuleni do siebie w jednym z dwóch salonów w rezydencji i oglądali „Dumę i uprzedzenie”.
Zostawmy ich tak jak są i przejdźmy do następnej pary – zakochani potrzebują trochę czasu.



Trzecia para – odpuśćmy sobie te „dzieci” – siedziała w jednym z pokojów na piętrze i usiłowała zrobić bombę wodorową
-To pełna napięcia chwila. Metody Vale, naukowiec światowej renomy i potrójny noblista w pełnym skupienia milczeniu podłącza zegar czasowy… - relacjonował Metody, pochylając się nad urządzeniem.
-Julia. – wymamrotał z błogim uśmiechem jego brat bliźniak, Cyryl. – Tak blisko… Julia…
Metody zgrzytnął zębami.
-…Ta wymagająca wielkiego skupienia czynność, jak już mówiłem, pochłania całą jego uwagę…
-…ona jest tak blisko! Mówiłem ci już, że ją kocham? Bo kocham ją! – w natchnieniu ciągnął Cyryl.
-Pochłania całą jego uwagę. – powtórzył jego brat – gdyż…
-Te jej jasne, jedwabiste włosy… gładka skóra i błyszczące oczy… - kontynuował niezrażony chłopak.
-Gdyż gdyby Metodemu Vale’owi zadrżała ręka – ryknął Metody – wszystko mogłoby wyskoczyć w powietrze!!!
-Mówiłeś coś? – z oryginalnym zdziwieniem zapytał Cyryl.
-Tak. – wycedził jego brat.
-A c… Też to słyszysz?
-Co?
-No takie… pikanie…
Przez chwile nasłuchiwali dziwnego dźwięku, a potem naglę wbili spojrzenia w bombę.
-Włączyłem ją. – wykrztusił Metody – Przez przypadek…
-Umrzemy? – słabym głosem zapytał Cyryl.
-Za pięćdziesiąt dwie minuty – wykrztusił jego brat.
A potem zemdlał.



Czwarta para z kolei zobowiązała się przypilnować psa Dantego.
-Arashi, wydaje mi się, że on jest jeszcze za młody żeby uczyć go tropienia. – stwierdziła Julia McEver, krytycznie przyglądając się zawodowemu zabójcy, bawiącemu się ze szczeniakiem na dywanie w korytarzu.
-Mylisz się. – uprzejmie skomentował Arashi.
Jak na swoje pięć miesięcy Sherlock był jeszcze wyjątkowo mały, ale on uważał, że psa powinno się szkolić od najmłodszego wieku.
-Jeśli napędzimy mu morderczych skłonności, wuj Dante może być zły. – cicho skomentowała łowczyni.
-Nie napędzimy. – zabójca lekceważąco machnął ręką.
-No dobra, a wiesz, co robisz?
-No cóż… nie całkiem.
-Po prostu świetnie.
-Przynajmniej spróbujmy, łowczyni. – zachęcił ją chłopak.
Julia zastanowiła się przez chwilę.
-Dobra, ale jakby co, to od początku byłam przeciwna.
-Oczywiście. No dobra, to ty mi dasz coś, co do ciebie należy i się ukryjesz, a ja go wtedy puszczę twoim tropem.
-Nie podoba mi się to. – mruknęła jeszcze dziewczyna, ściągając z nadgarstka bransoletkę zrobioną  z kilku rzemyków. Rzuciła ją przyjacielowi. – Dajcie mi minutę.
Kiedy zniknęła za zakrętem, Arashi usiadł pod ścianą, z kulącym się pod jego nogami psem. Sherlock pisnął żałośnie, wtulając mu nos w otwartą rękę. Uwielbiał śnieg, ale Dante wolał, żeby na razie nie wychodził na zewnątrz. Więc czekał w domu, bawiąc się z tym zabawnym, smutnym chłopcem.
I czekał, czekał, czekał…
-Dobra, chyba już można. – stwierdził zabójca, podnosząc się na równe nogi.
Szczeniak zeskoczył na ziemie i spojrzał na niego wyczekująco, a potem z pewnym politowaniem, kiedy Arashi podsunął mu bransoletkę pod nos.
„Co ja mam z tym zrobić, narwańcu?” – mówił jego wzrok.
-Szukaj Sherlock. Szukaj. – zachęcił go chłopak.
Dopiero kiedy powtórzył polecenie po włosku (nauczył się kilku słów w trakcie pobytu w Mediolanie), pies niechętnie obwąchał bransoletkę i truchtem ruszył przed siebie, węsząc dookoła.
To, że Sherlock szedł w kierunku, którym podążała Julia, gdy ostatnio ją widział, Arashi uznał za dobry znak. Przez pierwszą minutę próbował iść za psem, ale kiedy ten stulił uszy ku sobie i pomknął jak strzała do przodu, zabójca uznał, że jego łowczyni zaraz przyprowadzi tu szczeniaka i usiadł na stopniach schodów, czekając.
Dziesięć minut później poirytowana Julia pojawiła się w korytarzu. Szła nachmurzona, z rękoma w kieszeniach, ponuro…
Sama
-Gdzie zgubiłaś Sherlocka? – zapytał zdziwiony Arashi.
Rzuciła mu spojrzenie pełne zdumienia.
-Zgubiłam? – powtórzyła mimowolnie.
-Przecież szedł twoim śladem. – zabójca podniósł się ze stopni.
Julia tylko pokręciła głową.
-Może szedł, ale nie dotarł.
Chłopak jęknął głucho.
-Czyli, krótko mówiąc, zgubiliśmy psa najlepszego łowcy na świecie?
-Jest gorzej niż myślisz. – ponuro odparła dziewczyna.
-Wytłumacz.
Z parteru ich uszu dotarło głośne kichnięcie. Julia potarła skronie.
-Mama i Oliver są uczuleni na sierść. Wczoraj mówiła mi, że jak złapie Sherlocka, to zrobi z niego trzynaste danie do wigilijnej kolacji.
-Może zrobić coś takiego? – zapytał Arashi.
Łowczyni wzruszyła ramionami.
-Ma tasak. – Odparła złowieszczo. – I ma możliwości.



Piąta para stała właśnie w ogrodzie, przed nieforemnym bałwanem w żółtym płaszczu.
-Co to niby jest i dlaczego ma na sobie mój płaszcz? – wykrztusił Dante Vale.
Silva westchnęła ciężko, skrzyżowała ręce w rękawiczkach na piersiach i znacząco spojrzała na niego, potem na bałwana, znowu na niego, na bałwana, na niego, na bałwana…
-To ja? – po dłuższej chwili z niedowierzaniem zapytał jej kuzyn.
-Nie, to całkiem inny osobnik w żółtym płaszczu, jakiego znam. – ironicznie odpowiedziała Strażniczka.
-Mam pietruszkę zamiast nosa. – słabo stwierdził Dante.
-Nie udało mi się wykraść marchewki. – usprawiedliwiła się Silva.
-No dooooobra… - powoli powiedział łowca. – Słuchaj, rozumiem, dlaczego mam patyk zamiast ust, ale dlaczego zwisa z niego kawałek boczku?
-To język. Chciałam, żebyś wyglądał wesoło. – objaśniła mu kuzynka – A co? Nie widać? – zatroskała się.
Dante od razu uprzejmie potwierdził, że zdecydowanie widać, ale zaraz przyczepił się po kolejnego szczegółu.
-A oczy?
-Nie widzisz?
-Widzę. – przyznał łowca, przypatrując się dwóm szarym kamienią, na których brązowym markerem zaznaczono tęczówki, - Ale może wytłumaczysz mi, dlaczego mam zeza?
-Lepiąc bałwana wzorowałam się na oryginale. – z urazą odparła Silva – Wszystkie niedociągnięcia to wina ewolucji i twoja.
-To, że ten tutaj ma trzy ręce też? – zakpił Dante.
-To nie trzecia ręka, tylko szabla, kretynie.
-Okej, a jałowiec mam na głowie, bo… - łowca urwał wyczekująco.
-To włosy.
-Moje włosy wyglądają zupełnie inaczej.
-Nie powiedziałabym.
-No dobra. – Dante w myślach policzył do dziesięciu. – Na początku: to coś wcale mnie nie przypomina…
Przerwał, kiedy do ogrodu wbiegła Veronica.
Dostrzegła ich i pomachała radośnie.
-Hej, Dante, nie wiedziałam, że masz brata bliźniaka!
Łowcy opadła szczęka.
Silva pocieszająco poklepała go po ramieniu.
-Nie przejmuj się. Nie każdy jest idealny.



Powróćmy na chwilę do pary zamkniętej właśnie na strychu.
-Haaaalo!!! – wrzeszczała Maddy do podłogi. – Jest tam kto!?
Nie uzyskawszy odpowiedzi, opadła na ziemie obok Nikolaja, czytającego przy świetle latarki.
-To prawdziwy sadyzm, zrobić sobie dźwiękoszczelny strych. – powiedziała z urazą.
-Jestem doprawdy oburzony – niezbyt przekonująco stwierdził Nikolaj, przewracając stronę.
-No nie?
Madeleine chwile wpatrywała się w ciemność, a potem nagle wyjęła latarkę z ręki przyjaciela, podrywając się na równe nogi. Chłopak tylko uniósł brwi i z kamiennym spokojem schował książkę do torby.
Po chwili z zamyślenia wyrwał go tryumfalny okrzyk Maddy, szperającej między rupieciami.
-Nikolaj, jesteśmy uratowani!
-Znalazłaś trąbkę alarmową? – zażartował.
-Nie, no co ty. Znalazłam kilof!



Druga para, którą już wymieniliśmy, dalej śledziła perypetie pana Darcy’ego i jego wybranki.
Dajmy im jeszcze chwile samotności.



-Aaaaaa!!! – wykrzyknął Metody, podrywając się z podłogi. – Tępoto w ludzkiej skórze, przestań mnie kopać!
-Czy mam ci przypomnieć, że zemdlałeś w jednym pokoju z tykającą bombą? – Cyryl potrząsnął nim gwałtownie.
-Ile jeszcze mamy czasu? –Jego brat bliźniak błyskawicznie rzucił się do urządzenia i spojrzał na licznik.
25:32
25:31
25:30…
-Przez prawie pół godziny siedziałeś sobie spokojnie obok bomby? – jęknął.
-Usiłowałem cię ocucić! – bronił się Cyryl.
-Szybko. – Metody chwycił bombę jedną ręką, a drugą ucapił brata, wywlekając go z pokoju.
-Gdzie idziemy?
Chłopak poświęcił kilka sekund na przemyślenie tej sprawy.
-Do sypialni Olivera. – zdecydował wreszcie. – Nawet jeśli będzie w środku, to i tak nie zostanie zabita żadna istota posiadająca mózg.
-Genialne. – ocenił Cyryl
-Tak, tak. Wiem.


-Sherlock! Hej hej, piesku!
Czwarta para, czyli Julia i Arashi, w poszukiwaniu psa zapędzili się już na ostatnie piętro rezydencji – nad nimi był tylko strych.
Gdyby na chwilę przystanęli, może usłyszeliby równomierne walenie w sufit gdzieś niedaleko, ale żadne z nich nie miało czasu, by zwolnić kroku.
-Założę się, że moja matka już ostrzy noże. – ponuro stwierdziła Julia.
-Nie wysuwaj pochopnych wniosków, łowczyni. – cicho pocieszył ją Arashi – Sherlock! Sherlock, chodź tutaj! Sherlock!
-Zgubiliście tą zarazę? – przyjaciele cofnęli się o krok, kiedy zza załomu korytarza wyszła Theresa McEver, uśmiechając się zimno.
-Nie. – błyskawicznie zaprzeczyła Julia, mając nadzieje, że gwałtowność wypowiedzi nie zdradzi jej kłamstwa.
-Oczywiście, wy tylko bawicie się z tym czymś w chowanego. – zakpiła kobieta.  Zazwyczaj wyrachowana lecz głupia, dziś jakimś cudem nabrała inteligencji.
-Trafiłaś w dziesiątkę, mamo. – łowczyni posłała jej olśniewający uśmiech i pociągnęła Arashiego za rękaw. – W każdym razie, ja i mój profesjonalny, morderczy i łatwo wpadający w krwawy szał zabójca, już sobie pójdziemy.
Kiedy pobladła Theresa, potoczyła za nimi wzrokiem, Julia w myślach przybiła piątkę samej sobie. Jej matka bała się Arashiego jak ognia.
Po chwili dziewczyna usłyszała ciche kroki: kobieta pospiesznie weszła do swojego pokoju, nawet się na niech nie oglądając.
-Okej, teraz już naprawdę musimy się śpieszyć. – rzuciła Julia do przyjaciela. – Chodź, Sherlocka tu nie ma.
 -Skąd wiesz? – zapytał zabójca.
-Mama nie kichała, a mówiłam ci, że ona jest uczulona.
Ruszyli szybkim krokiem.
-A nawiasem mówiąc, łowczyni, o czym mówiłyście?
-Jak to o… Wybacz Arashi, ciągle zapominam, że słabo jeszcze znasz francuski. Słyszała, jak rozmawialiśmy o Sherlocku.
-Okłamałaś ją?
Julia skrzywiła się lekko.
-Wole raczej mówić, że delikatnie naciągam prawdę dla własnej korzyści. Jeśli o to właśnie chodzi, to owszem.
-No dobrze, ale…
Arashi urwał, kiedy gdzieś blisko zadudniły kroki i wypadli na nich zza zakrętu Cyryl i Metody. Rzucali między sobą jakimś urządzeniem.
-Trzymaj to!
-Nie, ty to trzymaj!
-Nie, ty!
-Zmarnowaliśmy już dziesięć minut, jaki ten dom wielki… mówiłem ci, trzymaj!
Julia z irytacją przewróciła oczami, a potem wskoczyła między nich i złapała przedmiot, którym się przerzucali, w powietrzu.
-O, to chyba najlepsze rozwiązanie. – Metody odetchnął z ulgą.
Z kolei jego brat zdębiał.
-Chcesz wystawić Julię na śmierć!? – wrzasnął piskliwie. – JULIĘ!? MOJĄ JULIĘ!?
Arashi zrozumiał z tego tylko ostatnie zdanie, ale to wystarczyło żeby zapałał nagłą chęcią mordu.
Jak to? Ten szczeniak domaga się prawa do JEGO łowczyni???
Co do samej Julii, zignorowała słowa Cyryla, jak to robiła już od pierwszego ich spotkania.
-Co to? – z ciekawością przyglądała się urządzeniu, obracając go na wszystkie strony.
Cyryl wydał z siebie kolejny, urwany okrzyk, próbując jej wyrwać przedmiot z rąk.
-Hej! – Julia odepchnęła go niecierpliwie. – Ktoś mi w końcu powie, co to?
-Bomba wodorowa. – uczynnie poinformował ją Metody.
Łowczyni błyskawicznie rzuciła mu bombę i cofnęła się o krok.
-Wynieś to stąd, szybko. – wykrztusiła.
-Właśnie nieśliśmy to do pokoju Olive… - zaczął uspokojony już nieco Cyryl.
-Wiecie, jakie to ma pole rażenia!? – Julia jęknęła cicho.
-O tym nie pomyśleliśmy. – z zakłopotaniem przyznał Metody.
-No to wynoście…
Łowczyni urwała, kiedy gdzieś w pobliżu rozległ się jakiś rumor, a później przerażony krzyk. Po chwili z sypialni Theresy McEver wyszła Madeleine, cała w kurzu i pyle, ale z uśmiechem na twarzy.
-Masz bardzo nerwową matkę. – zwróciła się do Julii otrzepując ręce.
Za nią wyszedł Nikolaj, nie mniej brudny i zakurzony, z kilofem opartym o ramie i włosami pełnymi tynku.
-Przepraszamy za najście. – zawołał w kierunku pokoju, a potem taktownie zamknął drzwi.
-A ona nie zemdlała? – zdziwiła się Maddy.
-Może. O, Julia! – ucieszył się chłopak. – Musicie nam wybaczyć tą dziurę w suficie, nie mieliśmy innego pomysłu.
Julia jęknęła głucho.
-Mój Boże, Sherlock, bomba wodorowa i jeszcze oni…
-Bomba wodorowa? – Madeleine natychmiast wychwyciła najciekawszą część zdania.
-Właśnie. – Metody otrząsnął się ze zdziwienia. – Tak nawiasem mówiąc… zostało nam osiem minut.



Piąta para tych nieszczęśliwych „dzieci” turlała się właśnie po śniegu, usiłując podusić jedno drugiego.
-Wzgardziłeś moją radosną twórczością! – wykrzyknęła ze śmiechem Silva, wpychając twarz kuzyna w śnieg.
Dante zwalił ją sobie z pleców, wypluł śnieg z ust i cisnął w Strażniczkę na prędko uformowaną śnieżką. Uskoczyła w ostatniej chwili, lądując za swoimi fortyfikacjami i czujnie rozglądając się dookoła.
-Poddajesz się? – zapytała, ciężko dysząc.
-W życiu! – warknął Dante, zrywając się na równe nogi.  W miejscu, gdzie przed chwilą leżał, rozbiła się śnieżka.
-To oznacza wojnę! – radośnie poinformowała go Silva.
-Przegrasz. – poinformował ją łowca.
-Chciałbyś, ofiaro losu.
Lekko wychyliła się zza usypanych ze śniegu wałów ochronnych i rozejrzała się dookoła.
Dante zniknął.
-Bu! – usłyszała głos tuż za plecami.
Bez namysłu uderzyła go łokciem, a potem chwyciła za włosy, przerzucając nad plecami. Złapał ją za ramię i oboje wylądowali na zaspie, bijąc się ze śmiechem, tak jak wtedy, kiedy byli dziećmi.
-Zabiję cię! – wykrzyknęła Silva.
-Nie dasz rady!
-Założysz się?
-A o co?
-Jeżeli przegrasz, zjem twój kawałek czekoladowego ciasta.
-Dobra, a jeśli wygram to zjem twój.
-Dobra… No ale wiesz, i tak i tak zjem twój.
-Chciałabyś.
-Tylko nie szarp mnie za włosy!
-To nie moja wina, że się wyrywasz, kiedy usiłuję cię udusić.
W końcu zmęczeni i przemoczeni do suchej nitki położyli się na śniegu. Silva wybuchła śmiechem.
-Rany, jak dobrze znowu mieć pięć lat! – skomentowała, przeciągając się.
-Nie chce cię martwić Silvo, ale…
-Cicho. Mam pięć lat, właśnie pobiłam się z moim o pół roku starszym kuzynem Dantym i teraz robimy aniołki na śniegu.
-A robimy?
-Jasne, że tak. Na bank mój będzie tysiąc razy ładniejszy od twojego.
Łowca już chciał podjąć wyzwanie, kiedy jedno z okien rezydencji otwarło się ze zgrzytem.
-Uwagaaaa!!! – wrzasnął Cyryl, wyrzucając coś przez okno.
Dante podniósł się na łokciach, obserwując, jak ciemny przedmiot opada łukiem nad ogrodem.
Potem nastąpił wybuch.
Fala uderzeniowa nie dotarła do Silvy i Dantego, ale oboje poczuli drgania ziemi i usłyszeli ogłuszający huk.
Zerwali się na równe nogi.
-Co to było, do… - Strażniczka urwała. – Wysadzili Dantego Bete!
Rzeczywiście – bałwan leżał w częściach na śniegu, a w miejscu, gdzie stał, ziała czarna dziura.
Silva rzuciła kuzynowi oskarżające spojrzenie.
-To nie ja, naprawdę! – zaprzeczył łowca.
-AAAAA!!! – wrzasnął Cyryl, wylatując na zewnątrz. Za nim wybiegł jego brat, dalej biały Nikolaj, wymachujący kilofem, zakurzona Madeleine oraz Julia razem ze swym zabójcą.
Otworzyło się jedno z okien na parterze.
-Zamknąć się! – ryknęła Natalia. – Tu się ogląda film!!!
Zanim ktokolwiek zdołał zareagować, zatrzasnęła okiennice.
Cyryl z płaczem upadł na kolana przed resztkami żółtego płaszcza, będącego wcześniej jedynym ubiorem Dantego Bety.
-Wysadziliśmy wujka Dantego! – załkał.
-E… Cyryl? – odezwał się łowca.
-To był najlepszy człowiek jakiego znałem. – kontynuował jego spłakany siostrzeniec.
-Hm? – powątpiewająco mruknęła Silva. Kuzyn spojrzał na nią wilkiem.
-Może nie był tak genialny jak ja – o wiele potulniejszym głosem dodał Cyryl, zaraz jednak znowu zalał się łzami. – Ale ja go kochałem! Wujku Dante, przepraszam!
-Co tu się dzieje? – zapytała Melisa, wychodząc przed dom. – Cyryl, uspokój się! Czy ktoś z was widział Therese McEver?
Madeleine i Nikolaj zaczęli fałszywie nucić coś pod nosem, robiąc najniewinniejsze miny, na jakie było ich stać. Chłopak jednocześnie – z wielkim powodzeniem – usiłował schować kilof za plecami.
Melisa z rezygnacją machnęła ręką.
-Już dobrze, nieważne. – odwróciła się, by odejść, ale nagle krzyknęła. – Sherlock, jak ty wyglądasz!
-O, znalazł się. – po japońsku powiedział Arashi.
Silva słysząc go, zmarszczyła brwi. To znaczy, że Sherlock cię zgubił? Na razie niewiele z tego rozumiała.
W następnej chwili czerwony pies wybiegł do ogrodu z wywieszonym językiem. Chwila…
 Strażniczka zamrugała oczami, ale nietypowy widok nie zniknął. Zwierzak Dantego RZECZYWIŚCIE był czerwony.
-O Boże. – jęknęła Melisa. – Musiał przewrócić garczek z barszczem w kuchni…
Sherlock okrążył Dantego i Silve, radośnie szczekając, a potem zaczął się łasić do Arashiego,
Zabójca roześmiał się i uklęknął przy psie.
Nagle Cyryl ze zdumieniem zamrugał oczami.
-Wujku, żyjesz! – wykrzyknął, rzucając się łowcy na szyje.
Dante runął w śnieg, a Strażniczka metodycznie wyjęła komórkę z kieszeni i zrobiła im zdjęcie.
-Uśmiechnijcie się! – wesoło zachęciła powalonego Vale’a i jego siostrzeńca.
-Ani mi się waż. – wycharczał podduszony Dante.
-Za późno. Co ty na to, żebym wrzuciła to na portal społecznościowy?
Melisa w myślach policzyła do dziesięciu i objęła spojrzeniem to wszystko: zaszokowaną Julię, zakłopotanego Metodego („Ta bomba miała mieć pole rażenia pięciu kilometrów, a nie pięciu METRÓW!”), pokrytych tynkiem Maddy i Nikolaja wraz z kilofem, rozczochranego Cyryla przywalającego białego od śniegu Dantego, niemniej zaśnieżoną od niego Silve, stojącą obok, oraz rzecz jasna czerwonego psa, bawiącego się z zabójcą.
W końcu odetchnęła głęboko.
-A teraz – powiedziała. – Może mi ktoś to wszystko wytłumaczyć?



To były bardzo wesołe święta.
Cała rodzina spędziła Wigilie w szpitalnym korytarzu, jako, że po rozbudzeniu Theresa McEver stwierdziła, że dziurę w suficie wybiły duchy i zabrano ją na obserwację. Cyryla przez przypadek uprowadzono do częśći budynku dla chorych z zaburzeniami psychicznymi – nikt, nawet sam porwany, nie kwapił się do wyjaśnienia prawdy lekarzom. Nikolaj (z kilofem) wywołał sensacje wśród pacjentów, natomiast Maddy udała się do sal dziecięcych i zaczęła opowiadać tam horrory (przez wiele lat wśród leczonych krążyła potem legenda o pokrytej tynkiem dziewczynce – doszło nawet do tego, że zaczęto nią straszyć niesfornych pacjentów).
Seweryn McEver i Ikar Vale urządzili zawody o chwytliwej nazwie „Poker dla seniorów”, Arashi siedział pod ścianą z dalej czerwonym Sherlockiem, a Julia włamała się do gabinetu jednego z lekarzy i podmieniła wyniki Theresy, by została zatrzymana na obserwacji jeszcze przez tydzień.
Oliver Starszy siedział przy swojej przerażonej żonie, zaś ich syn przebijał ich płaczliwym spojrzeniem, mówiącym „Ja- chcę- moje- gwiazdkowe- prezenty- teraz- zaraz- natychmiast”. Veronica wyszła na kawę, jej mąż zaś w ogóle się nie pojawił. Remi i Felicyty bawili się na korytarzu.
Co do Natalii i Adriana stali przed szpitalem, na śniegu, rozmawiając i śmiejąc się.
Metody spał.
Potem wszyscy zjedli zamówioną pizze i wrócili do wcześniejszych czynności.
I tylko Melisa, pilnująca Remiego i Felicyty i czytająca książkę, dostrzegła jeden znaczący brak…
Zmarszczyła brwi.

Gdzie znowu podziali się Dante i Silva?

środa, 23 grudnia 2015

Rozdział 13 - czyli dla Maddy szczególnie pechowy

13



-Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!
 Julie obudził przerażony krzyk Maddy. Jej pierwszą myślą było pełne satysfakcji „Udało się.”. Drugą „Niech przestanie wrzeszczeć.”. Trzecią: „Wygląda to po prostu przeuroczo.”.
 Akurat tę ostatnią wypowiedziała też na głos kiedy Madeleine Vale stanęła w drzwiach jej sypialni.
 -Zabije cię. – warknęła.
 -A to dopiero pierwszy krok genialnego planu. – Jill z uśmiechem położyła sobie ręce pod głowę, przyglądając się kuzynce. – Wiesz, mogłabym się nawet do tego przyzwyczaić.
 Rozpuszczone włosy opadały Madeleine na plecy i ramiona wściekle rudą, marchewkową kaskadą, mimo, że poprzedniego wieczoru były jeszcze mocno brązowe.
 Za dyszącą zemstą siostrą stanął zaspany Metody.
 -Coś się w tobie zmieniło. – stwierdził, mrużąc oczy.
 -Może włóż okulary, co? – syknęła jego siostra.
Posłusznie nałożył je sobie na nos.
-Ej! Rzeczywiście, jest jakaś różnica. E… masz inną fryzurę? – próbował zgadywać.
 Julia wybuchnęła niepohamowanym śmiechem.
 -Nie. – krótko odpowiedziała łowczyni, odpychając brata w drzwiach.
 Weszła do salonu.
 -Ani słowa. – warknęła do Natalii. 
-Nie zamierzałam nic mówić – spokojnie odparła dziewczyna, z łyżką płatków z mlekiem zastygłą w połowie drogi do ust.
 Madeleine przeszła korytarzem i załomotała do drzwi wujka Dantego.
 -Mogę zabić Julie!? – krzyknęła na cały głos.
 Zza drzwi doszedł ją huk, jakby coś walnęło o ziemie, a potem zduszone przekleństwo, i na progu stanął rozczochrany, zdumiony łowca.
 -Chyba źle zrozumiałem. Chcesz zabić Julie? A poza tym, coś się w tobie zmieniło… inne uczesanie, a może… - Dante mówił kompletnie poważnie.
 -Faceci. – mruknęła Maddy pod nosem, tym razem podchodząc do drzwi cioci i już podnosząc pięść do uderzenia.
 -Czekaj, wiem! Madienne, co się stało z twoimi włosami!?
 No, nareszcie zgadł.
 Drzwi otworzyła się, zanim łowczyni zdążyła w nie załomotać, i stanęła w nich spokojna, opanowana Silva.
 Na widok Madeleine lekko uniosła brwi.
 -Hm… Julia?
 -Julia. – warknęła dziewczyna.
 -Chcesz ją zabić?
 -A i owszem. Chciałam się zapytać, czy nie będzie ci to przeszkadzać, ciociu.
 -Możesz próbować, będzie ciekawie. – Strażniczka wzruszyła ramionami, a Maddy jak burza pomknęła korytarzem.
 Kuzynostwo wymieniło zdziwione spojrzenia.
 -Zgadłem, prawda? Miała włosy innego koloru.
 -Chyba tak – zgodziła się Silva.
 -Nawiasem mówiąc, nie wiem, czy dobrze zrobiłaś, pozwalając na rozpętanie się tej bratobójczej wojny.
 -To wszystko przez nostalgie.
 -Nostalgie?
 -Oj, nie powiesz, że nie przypominają ci się dawne czasy. Kiedy MY toczyliśmy bitwy.
 -Pamiętam. – przyznał niechętnie. – Zamknęłaś mnie na cały dzień w schowku na miotły.
 -A ty powiesiłeś mnie za ręce na dachu, więc jesteśmy kwita.
 -Jeśli tak mówisz….
 -Tak, właśnie tak mówię.
 -Myślisz, że kiedy Maddy i Jill występują do otwartej wojny, my też…
 -Nie. – krótko odparła Silva, obracając się na pięcie. – Nie ma w tym domu wystarczająco dużego schowka na miotły.
 Trzasnęła drzwiami.


*


Przy śniadaniu Madeleine zamieniła się w tykającą bombę, a cała reszta usiłowała ukrywać uśmiechy. Cyryl co chwila podnosił wzrok znad swoich kanapek, patrzyła na siostrę, parskał urwanym śmiechem i znów zwieszał głowę do dołu. Co chwila powtarzał cały proces.
 W końcu Maddy nie wytrzymała.
 -To był cios poniżej pasa. – stwierdziła chłodnym, obojętnym głosem.
 Jill milczała, patrząc się na nią z zimną uprzejmością.
 -…nie, żebym po McEverze spodziewała się czegoś innego. – dodała dziewczyna.
 -Po prostu Vale nie wymyśliłby czegoś takiego. – Julia posłała jej kpiący uśmiech.
 -Tak, tak. – Madeleine przewróciła oczyma. – A pamiętasz ten uroczy żart, który zrobiłam ci w wakacje?
 Jill zwęziły się oczy. TYLKO NIE TO.
 -Myślałaś, że Nikolaj jest moim chłopakiem! – ciągnęła siostrzenica Dantego z udawaną lekkością. – Zawsze będę pamiętała twoją głupawą minę, kiedy dowiedziałaś się, że…
 Palce młodej łowczyni zacisnęły się na blacie stołu. Lekko zaniepokojony tym gestem Arashi sprawdził, czy jego sztylet jest tam, gdzie powinien. Jedno nieodpowiednie słowo i Madeleine Vale mogłaby wylądować z poderżniętym gardłem.
 Julia posłała zabójcy uspokajające spojrzenie.
 -Zajmę się tym sama. – powiedziała po japońsku.
 Arashi krótko skinął głową.
 -Cóż za swobodna, radosna atmosfera – stwierdził Valerian Phantomhim, idealnie wyczuwając napięcie w powietrzu. Uśmiechnął się lekko. – Dzień dobry, wszystkim. Mogę się przysiąść?
 -Oczywiście. – spokojnie powiedział Dante, ignorując rozżalone spojrzenie, które posłał mu Cyryl. – Jak się czujesz?
 -Lepiej – krótko odpowiedział chłopak. – Co u twojego tresowanego zwierzątka, Jill?
 Arashi, widząc go, zerwał się na równe nogi, ale Silva rzuciła coś po japońsku i zabójca usiadł powoli, nie spuszczając wzroku z przeciwnika.
 -Nie wiem, o kim mówisz. – chłodno odparła Julia.
 Valerian uśmiechnął się do niej kpiąco i postąpił krok do przodu, ale nagle zachwiał się i musiał znów oprzeć się o ścianę.
 Dante wstał z miejsca, odsuwając od siebie talerz i podszedł do chłopaka.
 -Nadal jesteś wyczerpany. Chodź, musisz się jeszcze położyć.
 Wyprowadził łowcę z salonu, posyłając Silvie znaczące spojrzenie.
 Zrozumiała – Julia nie wiedziała co, ale wiedziała, że ciocia Silva zrozumiała. Coraz częściej zdawała sobie sprawę z tego, że wuj Dante i Strażniczka dogadują się ze sobą sto razy lepiej niż z kimkolwiek innym, chociaż dalej nie miała pojęcia, DLACZEGO.
 -Dobra, przyszedł czas na wielki moment. – cicho stwierdziła Silva, odsuwając od siebie talerz, by oprzeć łokcie na blacie stołu. Osiem osób siedzących przy stole wbiło w nią ciekawe spojrzenia. – Zabieramy was na misje. – powiedziała krótko.


*


Strażniczka szybko uciszyła rozemocjonowaną młodzież („Tak! Żadnych testów!” – wołał Cyryl). Tylko Julia nie dała się ponieś entuzjazmowi i beznamiętnie patrzyła na ciocie – za jej przykładem poszedł również zabójca, z którego twarzy nic nie dało się wyczytać.
 -Valerian nie może nas słyszeć. – ostrzegła ich Silva, a potem wzięła głęboki oddech i wyłuszczyła im cały plan, rysując palcem po blacie stołu.
 Przez moment nawet Maddy zapomniała o tym, że Jill dodała jej do szamponu farbę do włosów – liczył się tylko fakt, że mają przed sobą nową misje, następną przygodę, kolejne szalone pościgi i ucieczki po całym świecie.
 „Urodzeni łowcy.” – przeszło przez głowę Silvie. Może oprócz Nikolaja, Natalii i Arashiego, ale wszyscy inni byli tu urodzonymi łowcami. Oprócz niej, oczywiście. Nawet Cyryl… nawet Metody…
 Później tego dnia poprosiła Julie na słowo. Stały naprzeciw siebie – dwójka nieugiętych McEver’ów.
 Silva odezwała się pierwsza.
 -Powinnam wiedzieć, o co ci chodzi?
 -Mówisz o Maddy i farbie do włosów, ciociu? – beznamiętnie zapytała łowczyni.
 -Nie. Tamto mało mnie obchodzi. Mówię o tym, że nie cieszysz się z misji.
 -A powinnam? – prychnęła Jill, posyłając jej zimne spojrzenie. – Na poprzedniej przecież umarłaś. Okłamałaś nas i zostawiłaś.
 Te słowa zraniły Silve tak samo jak przed tygodniem – jakkolwiek było to głupie.
 -Tym razem tak nie zrobię.
 -Przysięgasz?
 -A potrzebujesz ode mnie przysięgi?
 Przez chwile mierzyły się wzrokiem.
 -Tak. – spokojnie odparła łowczyni.
 -A więc przysięgam, że tym razem nie ucieknę, nie okłamie was, nie UDAM śmierci.
 Julia nie zignorowała nacisku na przedostatnim słowie.
 -Jak to „nie UDASZ”? – zapytała chłodno.
 -Wiesz… zabicie Moriarty’ego jest czymś w rodzaju mojego celu. Osiągnę go nawet za cenę życia. – Strażniczka odwróciła się, chcąc odejść.
 -Wujek Dante wkurzyłby się, gdybyś zginęła – zauważyła Julia.
 Silva roześmiała się, wychodząc na korytarz.
 -I to właśnie, droga Jill, byłoby w tym wszystkim najlepsze.

niedziela, 20 grudnia 2015

12



-Nie chcę cię urazić, Valerian, ale to było naprawdę idiotyczne.
 Głos Dantego Vale’a dobiegł go jakby z daleka, z niezmierzonej, smolistej ciemności, która zagłuszała mu słuch, tępiła wzrok, myliła zmysły. Czuł, jakby narzucono mu na głowę gruby, miękki koc, pod którym dusił się powoli, nie mogąc zaczerpnąć tchu.
 Kiedy wreszcie oprzytomniał, poderwał się z wersalki, prawie uderzając łowcę w czoło i chwytając wielkie hausty powietrza. Potoczył dookoła niewidzącym wzrokiem. Musiał zamrugać kilka razy, by uświadomić sobie wreszcie, że otaczają go mniej lub bardziej znajome postacie, i że znajduje się w miejscu, które opuścił prawie rok temu.
 W mieszkaniu Madeleine Vale.
 -Będzie żył? – chłodno zapytała Silva, przewracając kartkę książki, nad którą siedziała przy kubku kawy.
 -Tak.
 -Niestety. – mruknął ktoś pod nosem. Przez chwile Valerianowi wydawało się, że głos należy do Julii i ta myśl przeszyła go jak lodowe ostrze, ale chwile później uświadomił sobie, że pobrzmiewało w nim zbyt wiele smutku i żalu. Wreszcie go rozpoznał: słowa wypowiedział chłopak, który dopingował go na przemian z Arashim przez większą część bójki.
 -Cyryl. – ostro powiedział Dante.
 -No co??? Wuju, bez niego miałbym o pięćdziesiąt procent większe szanse!
 -Nawet gdyby zginął i on i Arashi, nie zmieniałoby to faktu, że nie masz kompletnie żadnych szans. – wcale nie złośliwie stwierdziła Madeleine. – Co nie, Metody?
 -Daj mi chwile. Muszę się otrząsnąć z szoku, jakim jest fakt, że mój brat wie, co to są procenty.
 -Nienawidzę was – gorzko powiedział Cyryl.
 -Poszło łatwiej niż sądziłam – lekko odparła Maddy. – Hej, Valerian, słyszysz nas?
 Słabo skinął głową.
 -Gdzie… Julia? – zapytał cicho.
 -Nie ma mnie. – warknęła.
 -A to szkoda. – stwierdził obojętnym głosem, na powrót zamykając oczy.
 -On chyba nie jest jeszcze całkiem przytomny. – uznała Madeleine. – Hej, Jill, może go pocałuj czy coś w tym stylu, od razu się wybudzi.
 -COOOOOO??????? – krzyknął Cyryl. Arashi, mimo, że nie znał włoskiego, na dźwięk jej słów również podejrzliwie uniósł głowę.
 -Przestańcie. – powiedziała stanowczo Natalia.
 -W zasadzie – Nikolaj zamrugał oczyma. – Co ty tu robisz?
 -To długa historia. – jego siostra lekceważąco machnęła ręką.
 -Właśnie. – dodał Adrian, stając obok niej. Widząc, że dzieli ich zaledwie kilka centymetrów, Nikolaj zgrzytną zębami w bezsilnej złości.
 -Pamiętaj, że to łowca. – przypomniała mu Maddy, nawet nie odwracając głowy w jego stronę.
 -Wielkie dzięki.
 -Do usług.
 -Znów stracił przytomność. – odezwał się Dante, lekko dotykając czoła Valeriana. – Silvo, mogłabyś zapytać się Arashiego, o co w ogóle się bili?
 Strażniczka westchnęła z rezygnacją i wymieniła z zabójcą kilka zdań po japońsku.
 -Mówi, że Valerian obraził „jego łowczynie”. Julia, wyprałaś mu mózg, czy co?
 -Ciociu! – warknęła Jill, krążąc po salonie Madeleine niczym lew w klatce.
 -Mam to rozumieć jako tak czy jako nie?
 -Błagam cię, przestań. Może zamiast tego powiesz, dlaczego ty i wuj Dante wkroczyliście akurat w momencie, w którym Arashi próbował właśnie zabić Valeriana, a nie wcześniej? Czyżby przypadek?
 Dante i Silva wymienili porozumiewawcze spojrzenia, a potem oboje skierowali wzrok w inną stronę. Strażniczka wróciła do książki, łowca zaczął pogwizdywać jakąś melodyjkę.
 Julia przewróciła oczyma.
 -Dobra, a czemu wujek miał w ręce paczkę chipsów, a ty lornetkę?
 Silva mruknęła pod nosem coś, co zabrzmiało jak „Hm, bardzo interesujące, nie sądziłam, że on wybierze akurat ją...”, nawet nie podnosząc oczu znad książki, a Dante zaczął gwizdać jeszcze głośniej.
 -Jak tak dalej pójdzie, to nie tylko nic z nich nie wydobędziesz, ale dodatkowo moi sąsiedzi zaczną protestować. – zauważyła Maddy. Z wszystkich sił usiłowała nie okazywać po sobie zawodu związanego z faktem, że Julia ma zabójcę ORAZ łowcę, natomiast ona tylko Nikolaja, i jakkolwiek było na to patrzeć, wychodziła znacznie gorzej.
 Jill mruknęła coś niezrozumiałego.
 -Aha. Wielkie dzięki za tą wyszukana, przemyślaną i uprzejmą odpowiedź. – zjadliwie odparła Madeleine.


*


Valerian nie wybudził się do wieczora, mimo, że jego stan był stabilny.
 Nikolaj i Natalia załatwili jakoś nocleg u Madeleine, Julia nie zamierzała ruszać się z miejsca, a Arashi warował przy niej jak pies obronny, natomiast Cyryl i Metody – jak się okazało – od początku mieli w planie spanie u siostry.
 Grupę sen zmorzył krótko po północy.
 -Co z tym zrobimy? – zapytała cicho Silva.
 -Nie wiem. – odparł Dante, ciężko siadając przy kuchennym stole. Kuzynka w geście solidarności postawiła przed nim kubek z kawą. – O, dzięki.
 -Proszę. Myślisz, że teraz zamieszani będą w to wszyscy? 
-Wolałem tego uniknąć, ale tak. Tylko Arashi może nam pokazać bazę Moriarty’ego, a on nigdzie nie ruszy się bez Julii. Jeśli pojedzie Julia, Valerian zaraz pogna jej śladem. Cyryl też w końcu może zebrać się na odwagę i również jechać, Metody go nie zostawi, Madeleine poczuje się urażona i również pojedzie, Nikolaj będzie z nią na bank, a Natalia i Adrian… moim zdaniem też się wybiorą. Adrian jest odważny, utalentowany i uwielbia adrenalinę, przecież wiesz.
 -Wiem. Wszystko okropnie się skomplikowało. – Strażniczka skrzywiła się lekko przykładając palce do skroni.
 -I tak chciałaś wziąć całą grupę.
 -Tak, ale wiesz, wolałam raczej toczyć w tobą długie, pozbawione sensu debaty, a tak, prosto z mostu…. – zrobiła zawiedzioną minę.
 Dante roześmiał się.
 -Nie załamuj się Silvo, czuje, że dasz radę mnie jeszcze upokorzyć tysiące razy podczas szukania Moriarty’ego. Przynajmniej odpadł nam jeden temat…
 -A, właśnie. Nie mam telefonu. – zauważyła Strażniczka.
 -Telefonu? Do kogo?
 -Do twojej przyszłej żony. Mógłbyś mi go zapisać?
 -NIE!!!
 -A mogę poznać chociażby pierwszą cyfrę?
 -Robisz to specjalnie! Mogłabyś sprawdzić w książce telefonicznej, ale wolisz mnie dręczyć!
 -Czy to 1?
 -Nie!
 -No to 2?
 -Silvo….
 -3? Czekaj, powiesz mi jutro. Musi mi to starczyć na całą misje, czyż nie?
 Łowca zgrzytnął zębami.
 -Mówiłeś coś, kuzynie? Nie? Cóż, tak właśnie mi się wydawało. – stwierdziła radośnie.
 -Jesteś sadystką!
 -A skądże. Ja po prostu lubię cię dręczyć.
 Posłał jej znaczące spojrzenie.
 -Tylko ciebie, nie całą ludzkość.
 -To I TAK są objawy sadyzmu.
 Silva skrzywiła się lekko.
 -Zwał jak zwał. No dobrze, idę już spać. Popilnujesz Valeriana, dobrze?
 -Jasne. – łowca dopił kawę i wstał od stołu.
 -Obudź mnie, jak odzyska przytomność. Aha, i ta resztka chipsów jest w moim plecaku, razem z lornetką, gdybyś chciał.
 Skierowali się do salonu.
 -A na co mi lornetka?
 -Do podglądania sąsiadów, rzecz jasna. – z powagą odparła Silva. Trzymała już dłoń na klamce gościnnej sypialni, kiedy nagle zmarszczyła brwi i popatrzyła na niego ciekawie. – A w zasadzie komu dałeś do popilnowania Sherlocka?
 Dante nie powstrzymał uśmiechu.
 -Och, mam takiego jednego znajomego….


*


-Sherlock! Do nogi! Chodź tu natychmiast…. No, grzeczny pies. Nie, nie tam… widzisz, co narobiłeś, wywaliłeś wszystkie książki! STOP!!! Błagam, tylko nie wbiegaj do działu o królu Arturze!!!
 Rozległ się ogłuszający rumor.
 -To Biblioteka Ksiąg Zakazanych, a nie park, do diaska! – ryknął pan Brown, ruszając w pogoń za szczeniakiem.
 Huk, z którym runął stos bezcennych woluminów, zagłuszył jego przekleństwa, nad które wyniosło się jedno, wykrzyczane zdanie.
 -Nigdy więcej, Dante Vale!!!