piątek, 11 grudnia 2015

9



Po wyjeździe Silvy Dante nareszcie odetchnął z ulgą. Postanowił spotkać się z przyjaciółmi, załatwić sobie urlop (ZNOWU. Zastanawiał się, czy go nie zwolnią, ale ponieważ prezesem Rady był Metz, nie sądził.), zrobić tysiąc rzeczy które powinien zrobić, związanych ze sobą, z jego własnym życiem, z tym, kim był.
 Ale nie zrobił niczego z tego, co sobie zaplanował.
 Zamiast tego tkwił niewyspany na swojej kanapie przed wielkim ekranem. Nogi miał skrzyżowane w kostkach, jedną ręką trzymał książkę (hm… nie był pewien, co to właściwie było. Chyba przygodowa… chwila, a nie historyczna? Dopiero potem znalazł czas, żeby to sprawdzić – paranormal romans. Skąd on coś takiego miał???), a w drugiej miał filiżankę z kawą.
Trzecią filiżankę, nawiasem mówiąc.
 Rozmawiał z Debrą, usiłował czytać, pił kawę bez ograniczeń, rozpatrywał wszystkie za i przeciw wpakowania dzieci (Maddy by się obraziła, był tego pewien) w tą całą sprawę i udawał, że wypoczywa, bo w końcu nie było Silvy, więc mógł.
 Ale nie wypoczywał i to WŁAŚNIE DLATEGO, że Silvy nie było.
 Zastanawiał się, jak dogaduje się z Julią. Znając ją, to albo związała dziewczynę i dopiero potem przystąpiła do wyjaśniania sprawy (dobre rozwiązanie), albo powiedziała jej wszystko prosto z mostu (rozwiązanie w typie Silvy).
 Koniec końców, był pewien, że wszystko ułoży się nie po jej myśli…


*

  
Wszystko układa się po mojej myśli.” – Silva starała się nadać głosowi podświadomości jak najspokojniejsze i najbardziej przekonujące brzmienie, ale jakoś nie wychodziło.
 Dobra, może nie tak to miało wyglądać.
 Czy było jej winą, że Julia tak po prostu się na nią rzuciła? I czy to ona była winna faktu, że w końcu pole ich działań, zamiast ograniczać się do samej kuchni, rozrosło się na cały dom? I tego, że Arashi zapobiegawczo wyszedł na dach, tak jakby co (a to szkoda, mogła go czymś przebić – oczywiście przez przypadek)? I czy jej winą było to, że kiedy jakimś cudem zrzuciła z siebie rządną krwi bratanice i poderwała się na równe nogi, do głowy przyszła jej tylko ucieczka?
 „Odwrót taktyczny.” – natychmiast poprawiła się w myślach.
 Potem potoczyło się jasno: ona uciekała, Julia ją goniła (z patelnią. Skąd ona do diabła wzięła tą patelnie???). Najpierw Strażniczka uciekła na górę (odwrót taktyczny, idiotko, odwrót taktyczny!), potem na dół, zręcznie wymijając młodą łowczynie, w końcu zbiegła do piwnicy i zatrzasnęła się w schronie przeciwpożarowym.
 Znaczy… przez przypadek.
 I, podsumowując, to wcale nie była jej wina.
 Kolejne uderzenie w pancerne drzwi zatrzęsło pomieszczeniem. Silva zastanawiała się chłodno, czy Julia wali patelnią czy może czymś innym. Byleby nie znalazła przenośnego tarana. Wszystko, byleby nie to.
 Ona się wcale nie ukrywała: w wojennym słownictwie (lubiła wojenne słownictwo: zastępował beznadziejne, niezręczne zwroty na profesjonalne, dumne wyrażenia, które zawsze brzmiały niczego sobie) była to po prostu zasadzka. Tak, szykowała zasadzkę: Julia się tu wedrze, a ona ją obezwładni.
 Świetny plan.
 Prócz tego miała tu jeszcze zapasy na pięć miesięcy (jej służący, kochany, stary Winston, którego nie widziała już od dwóch lat, a który co roku przesyłał jej świąteczne kartki, wierzył święcie w nadejście kolejnej epoki lodowcowej, apokalipsy lub zmasowanego ataku kosmitów, więc zabezpieczył swoją panią na wszelkie możliwe sposoby). Gdyby jej bratanica nie śpieszyła się z wdzieraniem się tutaj siłą, mogła tu spokojnie przezimować.
 Aha, i było jeszcze wyjście ewakuacyjne.
 Silva poderwała się z podłogi, kiedy sobie o nim przypomniała. Wyjście ewakuacyjne, świetnie! To dopiero pomysł…
 Uśmiechnęła się chytrze.


*


Wbrew wszelkim pozorom i wściekłości, jaką nią teraz kierowała, Julia uznawała w głębi duszy zabicie cioci Silvy za niewyobrażalną zdradę. Za coś niemożliwego. Nie przez nią!
 Kochała ciocie Silvy. Tak trochę. I jej potrzebowała. Odrobinę.
 Mimo to, musiała walnąć w pancerne drzwi pięćdziesiąt razy, raz patelnią, raz używając swoich mocy, żeby w końcu otrzeźwieć. Co ona wyprawiała??? Zachowywała się jak ta harpia… ekhem, chciała powiedzieć, jak Madeleine. Jak dziecko, kompletne dziecko. Wypuściła narzędzie zbrodni z ręki i westchnęła ciężko, odgarniając z czoła mokre kosmyki.
 -Dobra, możesz już wyjść, ciociu Silvo! Nic ci nie zrobię! – zawołała z rezygnacją. Usłyszała cichy dźwięk i zaczęła się już obracać, kiedy ogłuszona padła na ziemie.
 -Ups. – powiedziała Strażniczka Silva, stojąca za jej plecami, z zakłopotaną miną opuszczając patelnie.


*
  

-Za późno się zorientowałam. – wyjaśniła później Arashiemu, siedząc na wysokim stołku w kuchni, tym samym co jej bratanica godzinę temu, pijąc kawę i obserwując, jak zabójca starannie bandażuje nieprzytomnej dziewczynie głowę.
 Chłopak krótko skinął głową.
 -To zrozumiałe, Silva-sama. – jego głosy był niewyobrażalnie chłodny. Dobra, Strażniczka trochę go rozumiała. W końcu ogłuszyła „jego łowczynie”, „jego księżniczkę”. Nie, żeby rozumiała jego ideologie i prace umysłu: Arashi nadal był dla niej zagadką, ale nawet ślepiec zauważyłby, że nie widzi świata poza Julią.
 Uśmiechnęła się lekko, czym najwyraźniej wywołała zgorszenie zabójcy, co jeszcze poszerzyło jej uśmiech. Przypomniała sobie zmienione powiedzenie, które często przytłaczał Dante, kiedy byli jeszcze dziećmi.
 On nie mówił „nawet ślepiec by zauważył”. On stwierdzał, że „zauważyłaby nawet Silva.”. Z tego co pamiętała, zaczął go używać tuż po tym, jak dowiedział się, że wyrzuciła walentynki, które dostała w szkole, bo myślała, że to tylko ulotki.
 NAPRAWDĘ tak myślała.
 Cóż, akurat kuzyn nigdy nie uważał jej za księżniczkę.
 Julia jęknęła cicho, co sprawiło, że Silva wyrwała się z zamyślenia. Szybko dopiła kawę i pochyliła się nad dziewczyną. Arashi niechętnie odsunął się o krok, odwracając głowę.
 Młoda łowczyni z trudem otworzyła oczy.
 -Ciocia Silva? – zapytała słabo. To, że w pierwszej sekundzie nie rzuciła jej się do gardła, mogło oznaczać tylko i wyłącznie to, że ma chwilową amnezje.
 -Tak, to ja. – Strażniczka miała wielką ochotę zaprzeczyć.
 -Co się stało? – Julia podniosła się ciężko na łokciach, a Silva poczuła lekkie uczucie dumy. Normalne dzieci leżałyby powalone jeszcze co najmniej kilka minut po takim przebudzeniu, a jej bratanica od razu chciała wstawać.
 No, ale łowczyni nie była normalnym dzieckiem. W ogóle już nie była dzieckiem.
 Zaraz jednak miłe uczucie minęło i Strażniczka zaczęła myśleć. Przecież nie powie jej, że ogłuszyła ją patelnią, jakby to wyglądało!?
 -To długa historia. – stwierdziła wymijająco. – Jak się czujesz?
 -Dobrze. Jest tu Arashi?
 -Nieste… Tak, jest. – Silva odsunęła się, gestem przywołując zabójcę, a potem wzięła bandaż i sama wymknęła się z kuchni.
 Musi opatrzyć własne rany, zanim jej śmiercionośna bratanica przypomni sobie, że chce ją zabić.


*
  

Zostało jeszcze sześć dni.
 Sześć dni…
 Cyryl chciał jednocześnie śpiewać i płakać. TYLKO sześć dni do wyjazdu. AŻ sześć dni bez Julii. Cała wieczność. Jeszcze cała wieczność…
 Miotały nim różne uczucia. Radość mieszała się z rozpaczą, zwątpienie z nadzieją, uraza z miłością, siła ze słabością… I nikt go nie rozumiał! Kiedy wyznał Metodemu, że w jego głębi kotłują się różne sprzeczności, jego brat odparł chłodno, że jego zdaniem Cyryl nie posiada żadnej głębi.
 -A teraz atakuj lisze, kretynie, bo znowu będziemy musieli zaczynać kampanie od początku. – dodał jeszcze.
 Chłopak westchnął żałośnie.
 Nikt go nie rozumiał.
 Był całkiem sam, jego dusza poety wyrywała się na powierzchnie…
 -Dusza poety? – ze zdumieniem zapytał Metody, na chwile przerywając rzeź nekromanckiej rasy.
 -Powiedziałem to na głos? – przeraził się Cyryl.
 Jego brat z politowaniem pokiwał głową i wrócił do gry.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz