poniedziałek, 14 grudnia 2015

10

Tydzień później



-I ponownie Madeleine Vale, gwiazda Mediolanu wita nowy dzień, wchodząc do swej szkoły, w której, ni mniej, ni więcej, tylko przoduje, niczym królowa na tronie, lew, przewodnik stada lub… - nawijała Madeleine, otwierając wysokie drzwi szkoły i wparowując do środka.
 -Maddy, nie mogłabyś przestać? – jęknął jej przyjaciel, dopisując w biegu końcówkę wypracowania i usiłując jednocześnie nie stracić jej z oczu, co nie było łatwym zadaniem.
 -Nie, Nikolaj, nie mogłabym. – odparła radośnie łowczyni, tańcząc po korytarzu, kręcąc się, robiąc piruety, skacząc i ze śmiechem lądując na palcach - Dziś Adrian przyjeżdża do miasta. Happy end, wszyscy śpiewają, jestem bohaterem…
 -A ja?
 -Nie uraź się, ale ja trochę bardziej.
 Chłopak uśmiechnął się lekko, potrząsając głową.
 -No niech ci już będzie. Zrobiłaś zadanie z muzyki? Madeleine? Madeleine, hej, jesteś tam???
 Nagle jakby wybudziła się z odrętwienia.
 -Boże, nie!!!
 -Co? Uważaj!
 Szarpnęła chłopakiem w bok, tak, że oboje skryli się za szkolnymi szafkami. Wyjrzała zza nich dopiero po chwili, z wielką ostrożnością, z przymrużonymi oczyma wypatrując wroga.
 I zobaczyła go.
A raczej zobaczyła JĄ.
 Julia McEver, zmora jej życia, stała pośrodku korytarza…


*


Julie bolała głowa.
 Nie było to nawet porównywalne z tym, co czuła siedem dni temu, ale i tak co chwila musiała zaciskać zęby, by nie syknąć. Przy najdrobniejszym ruchu z tyłu jej czaszki wybuchała falą bezlitosnego bólu, malując przed jej oczyma feerie barw. Momentalnie chciała krzyczeć, by choć trochę sobie ulżyć.
 Ale mimo cierpienia… była szczęśliwa.
 Bo jakże inaczej niż szczęściem można było nazwać to uczucie pełnej satysfakcji i zadowolenia, które całą ją wypełniało? Była szczęśliwa, ale jakimś pokręconym, czarnym i ponurym szczęściem.
 Szczęściem McEver’ów.
 Po pierwsze, ciocia Silva żyła – teraz już na pewno, na sto procent, i Julii nie dane było o tym zapomnieć nawet na chwile, głównie przez ten paraliżujący ból głowy. Czy ona MUSIAŁA uderzać ją patelnią??? To ją trochę irytowało, tylko trochę.
 Po drugie, radowało ją poczucie przyszłej zemsty. Wyobrażała sobie ten momenty setki razy – ona stoi pośrodku korytarza, a Madeleine zastyga w pół kroku, patrzy na nią ze strachem i zdumieniem, a potem cofa się o krok, drugi, trzeci… Wtedy Julia podchodzi do niej i mówi, z radosnym uśmiechem nie schodzącym z twarzy. Opowiada historie o tym, jak przez kompletny przypadek (oczywiście da Maddy do zrozumienia, że o żadnym przypadku nie może być mowy) ona i Arashi zapisali się na wymianę narodową. Będzie snuć historie o tym, jak bardzo się cieszy, że będą teraz chodziły do jednej szkoły.
 Powie to wszystko.
 A Madeleine Vale będzie wiedziała, że każde słowo jest kłamstwem, ale jak miałaby to udowodnić? I jak miałaby uniknąć szykowanej na nią od ponad dwóch miesięcy zemsty?
 Po trzecie, nie było tu Valeriana, za to był Arashi – czyli, mówiąc krótko, znajdowała się na najlepszej drodze do dnia idealnego.
 Niestety, harpia nie zrobiła satysfakcji.
 Kiedy Julia w końcu ujrzała Madeleine, idącą u boku Nikolaja, ta wcale nie spanikowała – szła spokojnie korytarzem, z poważną twarzą i nie wypowiadając ani jednego słowa, ale pozbawiona uczucia strachu.
 No cóż, nie wszystko mogło się ułożyć idealnie.
 -O, Jill! – zawołała Maddy, przywołując na twarz radosny grymas. – Czyżby z poprzedniej szkoły cię wywalili, że jesteś teraz w naszej?
 Podczas gdy dziewczyny mierzyły się wściekłym spojrzeniem, Nikolaj i Arashi posłali sobie słabe uśmiechy. Każdy z nich stał po przeciwnej stronie barykady, ale też każdy miał szaloną przyjaciółkę, a taką więzią nie można było gardzić.
 W końcu łowczyni z McEver’ów potrząsnęła głową.
 -Muszę cię zawieść. Jestem po prostu na wymianie narodowej.
 -Tak jak Valerian?
 -Jaki Vale… - Julia urwała w pół słowa, odwracając się i widząc…
 Widząc czerwonowłosego i czerwonookiego chłopaka, ubranego w szkolny mundurek i stojącego w drzwiach, z plecakiem narzuconym na ramie i niedbale zawiązanym krawatem.
 Na jego widok umilkł cały korytarz.
 Valerian Phantomhim lekkim krokiem podszedł do łowczyń i uśmiechnął się do nich wesoło.
 -Witaj Maddy, hej Nikolaj, cześć Julia.
 -Co ty tutaj… - zaczęła pobladła dziewczyna.
 -Jestem na wymianie narodowej. A nie widać?


*


Valerian z trudem podtrzymał na twarzy uśmiech, kiedy w oczach łowczyni wyczytał złość. Nie chciała go tutaj i wcale się nie dziwił. Ale przecież tu był i ona nic nie mogła z tym zrobić.
 -Miło cię widzieć, zabójco. – śmiało spojrzał w oczy Arashiemu, zanim z całym impetem uderzył o ścianę.
 Uczniowie odsunęli się z krzykiem, a na środku korytarza została tylko piątka osób: trójka łowców, zawodowy zabójca i młody intelektualista. Valerianowi dopiero po chwili powrócił wzrok: uchylił się dosyć szybko, by uniknąć ciosu Arashiego, który mógł mu zgruchotać czaszkę.
 Zwęziły mu się oczy.
 -Nie zaczynaj zabawy, której nie masz szansy wygrać. – syknął.
 -Je m’appelle Arashi Tenmetsu. – powiedział chłopak po francusku. – Ja nie przegrywam, dzieciaku.
 -Walczyłeś kiedyś z łowcą?
 -Niejednym. – odparł zgodnie z prawdą. – Większość z nich była wręcz zaskakująca słaba.
 Valerian posłał mu ponury uśmiech.
 -Czas więc ratować honor łowców. – rzekł cicho.
 Wypływał na niebezpieczne wody.
 I podobało mu się to jak nigdy.


*


-Silvo, jesteś pewna, że to całkiem wychowawcze? – zapytał Dante.
 Leżeli na dachu budynku naprzeciw szkoły Madeleine – Strażniczka przykładała do oczu lornetkę, obserwując przebieg sytuacji w środku.
 -Arashi usiłuje zabić Valeriana. – powiedziała niemalże śpiewnie, jakby w ogóle nie usłyszała pytania kuzyna. – Uderza… oj, trochę za wysoko. Val wykorzystuje siłę jego rozpędu, by… Nie, nasz zabójca wyrywa się… cios, sparowanie, uderzenie, cios, cios, uskoczył, próba ogłuszania, nieudana, cios, unik, cięcie…
 -Cięcie?
 -Wiedziałeś, że Arashi nosi jeszcze przy sobie sztylety? Ja też nie wiedziałam. Cięcie, cios, obrona, uderzenie, unik, przejście, rzut…
 -Rzut?
 -Tak, Valerian jakimś cudem rzucił nim przez całą szerokość korytarza. Arashi nie zostaje wyprowadzony z równowagi… Biegnie, biegnie, odbija się, podaje, unik, unik, biegnie, uderza…. I NIE TRAFIŁ!!!
-To w końcu mecz piłkarski czy bójka?
 -Cicho. Na razie mamy remis… Podanie… – Dante nawet nie chciał wiedzieć, kto co podaje. – TO było mistrzowskie zagranie! Slalom…
 -Slalom?
 -…i główka! To było coś pięknego…
 -Silvo, zaczynam się o ciebie bać.
 -Ciiii. – przeszyła go poirytowanym spojrzeniem i znów podniosła lornetkę do oczu. – A nawiasem mówiąc dlaczego nie wzięliśmy popcornu?
 -Bo mamy dopilnować, żeby się nie pozabijali, a nie zakładać się, kto wygra.
 Silva nie słuchał go zbyt uważnie.
 -Zakłady, powiadasz? Możemy się założyć – zgodziła się uprzejmie, przyglądając się bójce. - …ale najpierw idź po popcorn. Tylko się pośpiesz, bo opuścisz najlepszy kawałek. Leci, uderza, nerwowa chwila milczenia…. Hej, to był faul!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz