8
-Uważaj!
Madeleine błyskawicznie przejęła piłkę od zawodnika wrogiej drużyny i ruszyła na bramkę. Usłyszała poirytowany okrzyk Nikolaja – który zrównał się z nią w biegu.
-Wiesz jakie to irytujące, kiedy przegrywamy z drużyną dziewczyn? – krzyknął do przyjaciółki.
-Nie ma się czego wstydzić, w końcu to ja nią dowodzę, a jak wszyscy wiedzą, jestem niepokona…
Urwała, kiedy chłopak z drużyny Nikolaja wyskoczył przed nią, przejmując piłkę. Krzyknęła z goryczy.
-Zagadałeś mnie!
-Lepiej się bardziej staraj, bo utracisz status niepokonanej. – uśmiechnął się do niej przyjaciel.
-To nie moja wina, że mamy remis!
Szybko rozglądnęła się po szkolnym boisku: zawodnik Nikolaja podawał właśnie do skrzydłowego, skrzydłowy oddał jakiemuś trzeciemu, trzeci wahał się, gdzie strzelić i w końcu podał do chłopaka stojącego tuż obok niej.
Ona i chłopak zmierzyli się czujnymi spojrzeniami, a potem rzucili się na piłkę.
-Oddawaj!
-Zwariowałaś?
-Ej no!
-Nikolaj powiedział, że jeżeli znowu dam ci się przekabacić, nie pomoże mi na biologii.
-Stosujesz SZANTAŻ, zdrajco? – krzyknęła ponad jego głową do Nikolaja. – W każdym razie… Zobacz, anioł sprzedający bekon w rogu boiska!
Chłopak ani drgnął.
-A, nie, pomyliłam się – z troską stwierdziła Maddy. – To twoja matka…
Zawodnik odwrócił głowę tylko na ułamek sekundy, ale to wystarczyło, żeby wytrąciła mu piłkę spod nóg i ruszyła biegiem.
-No wiesz!? – Nikolaj znalazł się u jej boku w ułamku sekundy, usiłując przejąć piłkę.
-Ej, każdy mógł się pomylić! Anioł sprzedający bekon, jego matka, wielka mi różnica…
-Tyle tylko, że tam nie było ani jednego, ani drugiego!
Madeleine wzruszyła ramionami.
-Ups? Hej!
Krzyknęła, kiedy Nikolaj spróbował jej sprzątnąć piłkę sprzed nosa i jeszcze przyśpieszyła. Od bramki przeciwnika dzieliło ją jeszcze kilkanaście metrów, obrońca, jasnowłosy, krótko ścięty chłopak przyglądał jej się w skupieniu. Jakby wyprowadzić go z równowagi…?
No tak.
-Theo! – zawołała go. Spojrzał na nią, mrużąc oczy. – Stój jak stoisz, okej? Trochę w prawo i słońce mnie oślepi…
W odróżnieniu od Nikolaja, kruczowłosego, mądrego Nikolaja, Theo nie grzeszył rozumem – chociaż uważał, że jest inaczej. Błyskawicznie przesunął się w prawo, nie zauważając nawet, że dopiero teraz zasłania jej zachodzące słońce – a ponadto daje pole do strzału.
Kopnęła piłkę, która bez przeszkód poleciała prosto do bramki.
Nikolaj jęknął cicho.
-No nie, czyżby już nie było remisu? – roześmiała się wesoło na widok jego miny. Dziewczyny z jej drużyny zakrzyknęły radośnie.
-Spokojnie, zostało jeszcze dziesięć minut meczu. – odpowiedział z kamienną miną.
-Myślisz, że to coś zmieni?
Nikolajowi radośnie błysnęły oczy.
-Dziesięć minut, moja droga, może zmienić wszystko…
*
Następnego dnia po południu Julia siedziała przy kuchennym stole w domu cioci Silvy – nie, teraz domu Arashiego: ciągle się myliła – i czekała na przyjaciela, który niedawno wyszedł na zakupy.
Kuła z nim francuski już od ponad dwóch miesięcy i szło mu naprawdę dobrze, ale od czasu do czasu wysyłała go do sklepu spożywczego, żeby sprawdził się w kontaktach z ludźmi.
Kiedy zamiast chleba przynosił wędlinę, wiedziała, że coś jest nie tak.
Promienie słońca wpadały do pomieszczenia przez wielkie okno z widokiem na zarośnięty ogród: tańczyły w powietrzu, kładąc się długimi liniami na jej twarzy, na szafkach, podręcznikach, na wszystkim.
W skupieniu napisała ostatnie zdanie wypracowania i przyjrzała mu się krytycznie. Żadnych literówek, błędów gramatycznych, nic. Zamknęła zeszyt, a potem, słysząc trzask otwieranych w holu drzwi, na powrót go otworzyła.
Rozpoznała ciche, prawie bezszelestne kroki, zmierzające do kuchni. Rozpoznała szelest materiału, kiedy tajemniczy gość odłożył swój płaszcz – szary, półdługi, stary płaszcz – na szafkę w korytarzu. Rozpoznała równy, spokojny oddech, który zapamiętała jej podświadomość. Teraz więc udała, że coś, co napisała w zeszycie, pochłania całe jej zainteresowanie.
Słyszała szybkie uderzenia swojego serca i miała nadzieje, że gość ich nie usłyszy.
Raz. Dwa. Trzy. Cztery… Kroki zatrzymały się. Pięć. Sześć. Siedem… Ktoś wbił wzrok w Julie, opierając się o framugę drzwi w nonszalanckiej, tak dobrze znanej jej pozie. Osiem. Dziewięć.
Dziesięć.
Łowczyni błyskawicznie odepchnęła krzesło i zadała cios. Silva McEver nawet nie próbowała się uchylić – dostała w twarz i cofnęła się o krok w tył.
-Myślałaś, że nie wiem? – syknęła Julia, mrużąc wściekle oczy.
Strażniczka spojrzała na nią z dziwnym połączeniem zdumienia, smutku i rozbawienia: każde z tych uczuć rozbłyskało jedno po drugim. W końcu otarła krew z twarzy i bystro przyjrzała się bratanicy.
-Szczerze mówiąc, tak, chociaż wiedziałam, że w końcu się domyślisz.
Na następne uderzenie była już gotowa: kiedy łowczyni zadała kolejny cios, uchyliła się, dając Julii szanse na kolejny krok. I dziewczyna wykonała go – była o dwie głowy niższa, ale uczyła się od dziecka, więc bez trudu zahaczyła stopą o nogę Silvy i podcięła ją błyskawicznie. Strażniczka zrobiła salto, nie wyprowadzona z równowagi i cofnęła się jeszcze o krok, przygotowując sobie pole do działania.
-Raczej za mną nie tęskniłaś, co? – powiedziała cicho, odrobinę zaczepnym głosem. Julia nie usłyszała w nim żalu, który POWINNA usłyszeć. Bo ciocia Silva miała się o nią bać. Miała się martwić. Miała ją kochać.
Poczuła w oczach łzy, ale złość, która w niej drzemała, natychmiast je osuszyła.
Jest z McEver’ów, do jasnej cholery.
-Jak ci się podobał twój pogrzeb, ciociu? – zapytała zdławionym od gniewu głosem.
Strażniczka otworzyła usta, chcąc odpowiedzieć, ale w tym momencie Julia chwyciła ją za ramie i zakręciła się, chcąc, by tamta się przewróciła. Silva obróciła się razem z nią, nie dając się wywieść w pole, ale zaraz potem poczuła uderzenie i runęła na podłogę.
„Co z tobą jest? Przegrywasz z szesnastolatką???” – pomyślała z wyrzutem.
Odpowiedź nasunęła jej się sama. Po prostu nie potrafiła się bić z tym dzieckiem. Nie na serio. Nie tak, że mogłaby jej zrobić krzywdę.
Unikanie ciosów to inna sprawa.
Okej, to teraz na poważnie.
Zerwała się z ziemi z szybkością dostępną tylko dla najlepszym ze Strażników – kolejne uderzenie Julii trafiło w pustkę. Łowczyni zachwiała się lekko, a potem cofnęła. Tylko odrobinę. O pół kroku.
Przebiła ciocie wściekłym spojrzeniem.
-Uciekłaś. – stwierdziła oskarżająco.
-Nie nazwałabym tak tego. – uprzejmie odparła Silva. Krążyły dookoła siebie jak lwy. Uczeń, który zwrócił się przeciwko mistrzowi i mistrz, który nie może pokonać ucznia. – To był raczej taktyczny odwrót.
-Nic mi o tym nie powiedziałaś!
-Chroniłam cię.
-Nie potrzebuje ochrony! Nie jestem słaba!
-Przy nim każdy jest słaby, Julio.
Łowczyni zacisnęła zęby.
-A mimo to z nim walczysz?
-Ktoś musi.
-Ja też mogę!
-NIE!!!
Dziewczyna z trudem powstrzymała odruch ucieknięcia, kiedy w oczach cioci dostrzegła wściekłość.
-Nie. – łagodniej powtórzyła Silva. – Możesz mi pomagać. Możesz się temu przyglądać. Ale nie będziesz się sama w to pakować.
Nagle Julia zatrzymała się jak wryta.
-Ty właśnie po to tutaj przyszłaś… - powiedziała cicho. – Nie do mnie. Przyszłaś, bo potrzebujesz pomocy.
-Julia… - spokojnie zaczęła Strażniczka, zanim bratanica rzuciła się, by ją udusić.
Turlały się po podłodze, Silva usiłując unieruchomić młodą łowczynie, Julia rozedrzeć Strażniczce gardło.
Przerwało im uprzejme chrząknięcie.
Znieruchomiały, zwracając wzrok w stronę drzwi.
-To ja to tutaj położę i zostawię was same – zaproponował Arashi, kładąc paczki z zakupami na stole. – Miło panią znów widzieć, Silva-sama.
-Ciebie też. Daj nam jeszcze chwile. – poprosiła go Strażniczka.
-Jasna sprawa. Zaparzyć wam potem herbaty?
-Gdybyś mógł. Dzięki.
-Proszę bardzo, Silva-sama.
Odwrócił się na pięcie i wyszedł.
Chwile przyglądały się jeszcze pustemu korytarzowi, a potem Julia, za młoda by potrafić poskromić wściekłość, która ją opanowała, znów rzuciła się do walki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz