wtorek, 31 marca 2015

5


Silva wbiła ponury wzrok w dolinę, leżącą pod nimi. Dom Vale’ów, starą kamienną rezydencje oświetlało wysoko stojące słońce. Kobieta lekko poruszyła ramionami, jakby w tym widoku coś ją niepokoiło. Setki wspomnień, związanych z tym miejscem tłoczyły jej się w głowie.
 -Wszystko w porządku ciociu? – zapytała Julia, lekko przekrzywiając głowę.
 -No jasne, że tak. W najlepszym. – odwróciła się do tyłu i z naganą pokręciła głową. – Czemu oni idą tak wolno?
 Na czele pochodu, wlokącego się ( według Silvy ) kilkanaście metrów przed nimi, szła głowa rodu, Seweryn McEver. W walce z Ikarem Vale’em, przed laty, stracił rękę, w tej samej bitwie odbierając arcy wrogowi obie nogi. Mimo prawie osiemdziesięciu pięciu lat na karku szedł dumnie wyprostowany.
 Za nim podążał brat Silvy, Oliver, jego dumna żona z arystokratycznego rodu, którego nazwy kobieta nigdy nie potrafiła zapamiętać, Oliver młodszy, dosyć złośliwy dzieciak i Adrian, z długimi, czarnymi włosami do ramion i brązowymi oczyma, całkiem nie przypominający McEvera.
 Kilka kroków za tamtymi podążała dalsza rodzina: Ethan, wysoki kuzyn Silvy, z którym od dawna chciał ją wyswatać dziadek, dwie jego młodsze siostry, kilka dzieci, za małych, by brać udział w Turnieju…
 Na coroczną potyczkę z rodziną Vale’ów zawsze zjeżdżała się cała rodzina.
 -Chodź. – kobieta popędziła bratanice. – Najwyżej będziemy przed nimi.
 -Oczywiście, ciociu. – Julia przyśpieszyła kroku. – Myślisz, że mogę wygrać z Madeleine?
 -W tym roku wyjątkowo przykładałyśmy się do treningu. Sądzę, że powinnaś wygrać… Szkoda jednak, że jej mentorem jest Dante.
-Szkoda? Dlaczego?
-Nie znasz go zbyt dobrze, ale on zawsze ma jakiegoś asa w rękawie. Jest równie dobrym taktykiem jak ja… i może nawet lepszym wojownikiem.
 -Jestem jednak lepiej przygotowana. – stwierdziła Julia.
 -Ty w ogóle jesteś lepsza. – prychnęła Silva.


*

  
-Idą. – poinformował zebranych Metody, wyglądając przez okno.
 Nikolaj krótko skinął głową, a potem z pewnym zażenowaniem potoczył wzrokiem po grupie. Madeleine i jej dwóch… nie, trzech braci. Remi budował coś z klocków w rogu pokoju.
 Wcześniej chłopak nie sądził, że będą wtajemniczali w sprawę chłopaków, ale jego przyjaciółka stwierdziła, że jest to konieczne.
 -To… jaka jest ta Julia?
 -Całkiem miła, ale to tyran pracy. Przetrenowuje się. – krótko wytłumaczyła Madeleine.
 -Ma stalowe nerwy. Pamiętacie tą małą aferę z pająkami? – Metody skrzywił się.
 Nikolaj nic o niej nie słyszał, ale tylko skinął głową.
 -Jest piękna, delikatna, inteligentna. Ma niebieskie oczy i… - Cyryl otrząsnął się, kiedy siostra lekko trzasnęła go w głowę.
 -Mu pod względem Julii nie można ufać. Jest nią zauroczony od kiedy skończył siedem lat.
 -Wcale nie! – wykrzyknął chłopak.
 -Owsem, tak. – stwierdził Remi, podnosząc główkę znad zabawek. – Cylyl się zabujał!
 Nikolaj uniósł brwi.
 -Jak to jest – zapytał powoli. – Że wasz brat czasem sepleni, a kiedy indziej już nie?
 Madeleine wzruszyła ramionami.
 -Sądzimy, że to taka taktyka. Jak tylko zacznie, to mama wszystko mu wybacza.
-A myślisz, że twój wujek słyszał jak cytowałem Amy?
 -Na sto procent. Ale wujek Dante jest Ok., przecież dobrze go znasz.
 -Chwila, chwila. – Cyryl rozpaczliwie zamachał rękami. – Daliście się nakryć wujkowi? Wstyd, Maddy.
 Dziewczyna wzruszyła ramionami.
 -Każdemu się zdarzy. Nikolaj, jesteś gotowy?
 -Nie nazwał bym tak tego, ale… w sumie może być. Tylko nie jestem pewien, co mam cytować.
 -Coś romantycznego.
 -Albo sam coś wymyśl. A jak Maddy zapyta się „Sądzisz, że jestem piękna?”, odpowiedz „Tak cię kocham, że uważam cię za piękną, chociaż wcale taka nie jes…
 Madeleine zrobiła wielkie oczy, a potem podcięła Cyrylowi nogi, a kiedy upadł, przyłożyła mu sztylet do szyi.
 -Powtórz, gdybyś mógł.
 -Skąd ty to wzięłaś? -Zwinęłam kiedyś ze zbrojowni. Odszczekaj to, idioto.
 -Co dokładnie?
 -Cyryl!
 -No ale co?
 -Dobrze wiesz!
 -Owszem, wiem, ale wolałbym żebyś mi przypomniała.
 -Ty…
 -Nie chcę przerywać tak zachęcająco rozpoczynającej się kłótni. – zauważył Metody. – Ale są już pod naszym domem.
 -Wszyscy?
 -Na razie tylko ciocia Silva i Julia.
 Madeleine niechętnie odsunęła broń od szyi brata i wsunęła ją za pasek. Posłała Cyrylowi ostatnie, mordercze spojrzenie.
 -Zabije cię później. Chodź Remi, czas przywitać się z naszymi wrednymi prawiekrewnymi.


*

  
-Nie będę kłamać, że miło cię widzieć, kuzynie. – stwierdziła Silva zaraz na wejściu.
 -To dobrze, bo mnie również zobowiązuje to do szczerości. – z kamienną minął odparł Dante. – Cześć, Julia.
 -Dzień dobry, wuju.
 -Reszta znów idzie tyłem?
 Silva wzruszyła ramionami.
 -Jak co roku, Dante.
 Zamknął za nimi drzwi. Po schodach zbiegli jego siostrzeńcy. Ostatni podążali Nikolaj i Madeleine.
 Chłopak cytował Yeats’a.
 -Różo nad Różami, jedyna w całym świecie…
 Dante z trudem powstrzymał się przed wybuchnięciem śmiechem. A więc taki był cel przedstawienia urządzonego przed Amy! Próba generalna… Mężczyzna uśmiechnął się, słysząc jak Nikolaj sprawnie zmienia niektóre słowa we fragmencie „Róży wojny”.
 -A kiedy już się wypełni los Stwórcy i będziemy razem, ustanie cichy szloch serc naszych, zdjętych trwogą, co bez siebie ni żyć nie potrafią, ni umrzeć nie mogą… O, dzień dobry! Nazywam się Nikolaj Bates.
 Julia otworzyła usta ze zdziwienia.
 -A ja… Julia McEver.
 -Nikolaj to mój przyjaciel, Jill. – Madeleine uśmiechnęła się do niej z ponurą satysfakcją.
 -Nieźle cytuje, chociaż trochę zmienił tekst i wymowę tego wiersza.
 -Ponieważ… normalnie ten wiersz nie oddaje uczuć, jakimi darze Maddy. Nie pragnę z nią walczyć, lecz być przy niej bez przerwy! Mógłbym znaleźć bardziej doniosły tekst, ale przy niej plącze mi się język.
 Silva i Dante wymienili rozbawione spojrzenia. W tej jednej chwili, na widok zszokowania malującego się na twarzy Julii, zgodnie stwierdzili, że tegoroczny Turniej będzie wyjątkowo udany.

sobota, 28 marca 2015

4

-Mam z tym mnóstwo roboty, a Cyryl i Metody raczej nie przejawiają wielkiej chęci do pomocy. – stwierdziła Melisa, formując ciasto tuż przed włożeniem do piekarnika.
 Dante siedział na skraju stołu kuchennego i przypatrywał się siostrze. Miał brązowe włosy, ciemniejsze niż w dzieciństwie i złote oczy. Niedawno skończył trzydzieści jeden lat i nadal był mistrzem walki i taktyki.
 -Remi też ci nie pomaga?
 -On ma cztery lata, Dante.
 -Nie nazwałabym tego wystarczającym usprawiedliwieniem.
 -Natomiast ja tak.
 -Niech ci będzie.
Melisa wsunęła placek do piekarnika i starannie wytarła ręce.
 -W sumie gdzie spotkałeś Nikolaja i Madeleine?
 -Na drodze niedaleko.
 -Robili coś szczególnego?
 -Dyskutowali o… Szekspirze.
 Dante czuł instynktownie, że w tej chwili jego siostrzenica i jej najlepszy przyjaciel, przyczajeni za kuchennymi drzwiami, zgodnie wzdychają z ulgą.
 -Madeleine i Szekspir? Chyba ze mnie żartujesz, braciszku.
 -Mieli w tym roku „Hamleta” jako lekturę. Może jej się spodobało?
 -Może. – powątpiewająco stwierdziła Melisa.
 -Nie wierzysz w swoją córkę?
 -Wierze. Ale jakoś mi to do niej nie pasuje.
 -Cóż, istnieje możliwość, że Nikolaj wywiera na nią dobry wpływ.
 -Pewnie masz racje. Ale niepokoje się. Każda matka by się zaniepokoi… Co to było?
 Nagle rozległ się rumor, a Dante i Melisa zgodnie poderwali się na równe nogi. Błyskawicznie znaleźli się w salonie.
 -To był… Remi. – wykrztusił pobladły Metody.
 Bracia patrzyli się na porozbijaną zastawę, którą mieli za zadanie powycierać, walającą się po podłodze.
 -Ściągnął obrus. - uściślił Cyryl.
 Remi uniósł na nowo przybyłych całkowicie niewinne spojrzenie. Miał czarne włosy, ale oczy zdecydowanie rodowe.
 -Oni nie chcieli mi pokazać, mamo. – pociągnął nosem. – A… a Lemi chciał zobaczyć!
 -Już dobrze, Remi. Powinniśmy gdzieś mieć drugą zastawę… chyba.
 -Coś się stało? – Nikolaj i Madeleine wsunęli głowy do salonu. Dante posłał siostrzenicy spojrzenie mówiące „Wiem, że przed chwilą nas podsłuchiwaliście.”, a ona uśmiechnęła się.
 „Wiem, że wiesz, wujku”.
 -Zastawa trochę się nam… nadwyrężyła. – stwierdził Metody.
 -Wy ją rozwaliliście?
 -Nie, Remi.
Dziewczyna spojrzał na niego z dumą.
-Mądry dzieciak.
 -Madeleine, ale wiesz, że i tak musimy przyjąć McEverów, prawda? – Melisa spojrzała na nią podejrzliwie.
 -No wiesz mamo? Z zastawą stołową w kawałkach? – Łowczyni spojrzała na kobietę z urazą.
Pojedynek na spojrzenia przerwał Nikolaj.
 -To może ja pomogę to posprzątać, co?
-Gdybyś mógł… - Melisa westchnęła ciężko. – Dante, idź przywitaj się z dziadkiem, dobrze?
 -Jak możesz posyłać mnie w paszcze lwa? – zapytał jej brat.
 -Bez przesady, akurat za tobą dziadek przepada… no, już. My to posprzątamy… Cyryl, Metody, obiecuje, że jeśli teraz uciekniecie, rozpalę dziś w kominku i przez całkowity przypadek wrzucę tam wasz laptop.
Bracia spojrzeli po sobie ponuro.
 -To szantaż. – stwierdził Cyryl.
 Melisa uśmiechnęła się z ponurą satysfakcją.
 -O tak. Inaczej bym tego nie nazwała.


*

  
-Dziadku?
Dante ostrożnie wsunął głowę do pokoju. Ciężkie zasłony były do połowy zasłonięte. Ikar Vale, najstarszy człowiek rodu, siedział na swym wózku pod oknem i przeglądał stary album. Okulary zsunęły mu się na skraj nosa i mimo prawie osiemdziesięcioletniej różnicy wieku, chwilowo łudząco przypominał Metodego.
 Na dźwięk głosu uniósł głowę.
 -Ach, to ty Dante. Myślałem, że przyjeżdżasz jutro.
 -Bo miałem przyjechać jutro, ale… wszystko skończyło się lepiej, niż podejrzewałem.
 -Znowu jakaś afera, co?
 -Owszem.
 Staruszek rzucił mu rozbawione spojrzenie.
 -I Bogu dzięki. Inaczej zrobiło by się nudno. Siadaj Dante, muszę z kimś pogadać.
 Mężczyzna posłusznie przysiadł na skraju łóżka, spoglądając na dziadka. Nie byli do siebie zbyt podobni: tylko te same oczy. Wszyscy Vale’owie mieli oczy tego koloru i kształtu…
 -Przed chwilą rozległ się straszny rumor. Co to było?
 -Remi zniszczył zastawę stołową. – Dante nie powstrzymał uśmiechu.
 -Tą po prababce? Mądry chłopak, była ohydna.
 -Madeleine powiedziała tak samo.
 -Właśnie! Jaki jest ten przyjaciel Maddy? Przed chwilą przyszli się przywitać, ale nie widziałem go zbyt dokładnie. A ty go znasz… Chyba chodziło o jakąś aferę, co?
 Dante parsknął śmiechem.
 -Tak. Pod koniec roku szkolnego wywołali niezłe zamieszanie. Zorganizowali kilka kolegów ze szkoły, dobrych informatyków, stworzyli własną stronę, wynajęli kilku prawników, nie pytaj się jak, nie mam najmniejszego pojęcia, i założyli firmę nieruchomości.
 -I co, działała? – zaciekawił się staruszek.
 -Wprost idealnie! Wszystko było zgodnie z prawem, no może oprócz tego, że niepełnoletni nie mogą zarządzać czymś takim. Ale w przeszło dwa miesiące zarobili pół miliona! Wyobrażasz to sobie?
 -Co zrobili z pieniędzmi?
 -Trochę poszło na studia Nikolaja – w przyszłości chce iść na Oxford i ma duże możliwości, ale stypendium nie pokrył by wszystkich kosztów TAKIEJ szkoły, więc musieli kombinować. Reszta dla niedoszłych informatyków i prawników.
 -A jak ty się w to wpakowałeś?
 -Cóż, ogłosili mnie szefem firmy. Zaczęto do mnie wydzwaniać w sprawie kupna domów, więc w końcu wymusiłem na Madeleine, żeby mi powiedziała, o co chodzi.
 -I co? Firma przestała działać?
 -„Phoenix” zawiesiło swoje działania, owszem.
 Dante wolał nie dodawać, że podejrzewa, iż firma funkcjonuje nadal, tylko, że pod inną nazwą. O ile Madeleine nie zamierzała wkurzać FBI, to co robili było nawet dosyć wychowawcze.
 Z punktu widzenia Dantego.
 -Czyli ogólnie to porządny chłopak. – stwierdził staruszek.
 -No jasne.
 -Czym się interesuje?
-Gra na skrzypcach i pisze genialne opowiadania.
 -Czyli podsumowując, to idealny przyjaciel dla mojej wnu… nie, prawnuczki. Ciągle mi się to myli. – dziadek wygodniej rozparł się na wózku. – Podobno niedługo przyjadą McEver’owie. Tegoroczny Turniej ma być naprawdę szokujący.
 -Niebezpieczniejszego nie urządzaliśmy od blisko piętnastu lat. – zgodził się Dante. – Trochę niepokoje się o Madeleine…
 -I masz racje. Julia może nie okazać się tak honorowa jak ty w Alpach.
 -Pamiętam, uratowałem wtedy Silve przed śmiercią.
 -Niestety. – mruknął pod nosem starzec, a potem uniósł głowę. – Ale ani wcześniej, ani potem specjalnie się nie przyjaźniliście.
 -W sumie tak.
 -Hm… dobra, dość ponurego tematu. Opowiedz mi, co jeszcze wyprawiali Nikolaj i Madeleine. Jestem pewien, że włamywali się do pokoju dyrektora, jak ty i Melisa w dzieciństwie. Kodem do sejfu tego patałacha była data urodzin jego kota, o ile dobrze pamiętam. Co za tępak…

poniedziałek, 23 marca 2015

3


-Cyryl, nie wygłupiaj się, przecież on cię ubije. – stwierdził Metody Vale, rozczochrany czternastolatek z profesorskimi okularami na nosie., spoglądając na ekran laptopa zza ramienia brata. 
-Bzdura. – Cyryl trzepnął go w ramię, a potem naprowadził Elfich Wojowników na wiwierny i uderzył. Bestia poderwała się do góry, kontratakując i zabijając prawie połowę żołnierzy.
Chłopak zaklął pod nosem. 
-Skąd miałem wiedzieć? Przecież istniała możliwość, że NIE BĘDZIE kontratakować.
-Ale było dziewięćdziesiąt procent szans, że to zrobi! Teraz to już mogę się założyć, że przegramy. 
-Grać elfami i przegrać z orkami! Wstyd, no nie?
Cyryl był identycznym odbiciem brata, z jasnymi włosami i złotobrązowymi oczyma. Gdyby ubrał okulary Metodego, nie dało by się poznać, że nim nie jest. 
-Owszem, wstyd. Wczytaj tą beznadziejną walkę i zacznijmy od nowa. I tym razem nie atakuj jak idiota.
-Dzięki, braciszku. 
-Proszę bardzo.
Salon rezydencji rodziny Vale’ów był cały zagracony. Wśród dziesiątek zdjęć leżących nad eleganckim kominkiem walał się kurz, dywan pokrywały oderwane od boku arkusze papieru z obrazkami Remiego, najmłodszego członka rodziny, a na stół, przy którym zwykle jedli, zasypany był zeszytami Metodego. 
Widząc, to Melisa Vale stanęła z szokowana.
-Może mi się wydaje. – wykrztusiła. – Ale chyba prosiłam was, byście posprzątali… dwie godziny temu. 
Cyryl posłał jej urażone spojrzenie.
-No wiesz, mamo? My właśnie ratujemy świat przed orkami, a ty… 
-Może zamiast tego zajmiecie się ratowaniem honoru rodziny??? Dziś wraca Madeleine!
-I…? – Metody spojrzał na nią z zaciekawieniem sponad okularów. 
-I przyjeżdża z nią jej przyjaciel ze szkoły.
-To jej chłopak? 
-Nie mam pojęcia… podobno jest miły.
-Tak twierdzi Madeleine? Nie uraź się mamo, ale jej ocena nie zawsze jest zgodna z rzeczywistością. 
-Tak twierdzi Dante i mi to wystarcza. POSPRZĄTAJCIE TU.
Cyryl jęknął głucho. 
 -Ale ten… mały, przeuroczy nieporządek… obrazuje, jak artystyczne są nasze dusze! – wypalił.
-Nie nazwałabym tego m a ł y m nieporządkiem. No, już! 
Niechętnie zatrzasnęli laptop.
-Mam nadzieje, że ten domniemany chłopak Maddy jest fajny. – mruknął Cyryl. – Bo nie zamierzam się poświęcać dla żadnego kretyna.
  

*


-Uściślijmy. – zaproponował Nikolaj, kiedy przedzierali się przez las, rosnący tuż przy peronie, na którym wysiedli. – Idziemy do tej Amy jakjejtam, żeby co zrobić? 
-Żebyś mógł poćwiczyć, zanim staniesz przed Julią. – cierpliwie wytłumaczyła mu Madeleine.
-Acha… a więc tej tutaj też nie lubisz? 
 -No wiesz, miałyśmy małe porachunki w przedszkolu. Ona przykleiła mi rękę do ściany, ja wyrwałam jej włosy.
-Musiał być z ciebie przeuroczy dzieciak. – z ironią stwierdził Nikolaj.
-Owszem, byłam naprawdę wspaniałym, delikatnym i niewinnym dzieckiem. 
-Serio?
-Jasne, że nie. Chodź, już prawie jesteśmy. 
Chwile jeszcze szli wśród drzew, a potem Madeleine wyciągnęła przyjaciela na trochę zarośniętą, wiejską drogę.
-No dobra. Dom Amy jest za zakrętem. Zaczynamy. Tylko pamiętaj, mów głośno. Ona ma pokój na drugim piętrze. 
Nikolaj jęknął cicho.
-Musze? 
-No oczywiście, że tak. Dawaj, nie wstydź się.
Chłopak odetchnął, a potem zaczął, jednocześnie idąc: 
-Tak więc… Na próżno próbowałem to zwalczyć. Wszystko na nic! Nie mogę dłużej tłumić swych uczuć. Muszę wyznać, jak gorąco podziwiam cię i kocham.
Madeleine pokazała mu kciuk w górę i lekko skinęła głową. Wyszli zza zakrętu i im oczom ukazał się wielopiętrowy dom na poboczu. Na balkonie, w górze, jakaś rudowłosa dziewczyna w ich wieku rozczesywała włosy. 
Jej wzrok padł na idących.
- Pragnę, by się pani dowiedziała, że była ostatnim marzeniem mojej duszy. Od chwili, kiedy panią poznałem, dręczą mnie wyrzuty sumienia, których wcale nie oczekiwałem. Od chwili, kiedy panią poznałem, słyszę dawne, wzywające mnie ku górze głosy, które w moim mniemaniu umilkły na zawsze… - kontynuował Nikolaj w absolutnym natchnieniu. 
Dziewczyna na górze krzyknęła z lekkim zdziwieniem, a Madeleine nie powstrzymała delikatnego uśmiechu satysfakcji.
-Niechże twoja wola decyduje o twoim losie. Lecz ofiaruje ci rękę, serce i udział we wszystkim, co posiadam! Ty… ty prawie nieziemskie stworzenie! Ciebie kocham jak siebie samego. Ciebie bied… - Nikolaj przerwał z konsternacją na ułamek sekundy, a potem kontynuował, jakby nigdy nic. – piękną, znaną mi, wielką nad wszystkie inne… Czy chcesz być moja? Odpowiedz, czy chcesz, odpowiedz prędko! 
Madeleine zagryzła wargi, by nie wybuchnąć śmiechem.
-Muszę to rozważyć… 
-Przecież miłość jest w sercu moim, stałość w postanowieniach! To zadośćuczyni przed trybunałem Najwyższego! Wiem, że Stwórca zezwala na ten czyn. Nie dbam o sąd świata. Opinii ludzkiej stawie czoło!
-Miło z twojej strony. – mruknęła Madeleine tak cicho, że dziewczyna w górze nie mogła jej usłyszeć. 
-Jesteś pięknością w moich oczach, pięknością wedle pragnień mego serca, delikatną i powiewną! – Nikolaj mówił z coraz większym zapałem.
-Ale czy mnie kochasz? – zapytała, całkiem nieźle imitując powagę.
-W stosunku to kogoś, kto ma jasne oko i wymowny język, gorącą duszę i charakter, który się ugina, lecz się nie łamię – w stosunku do kogoś takiego będę zawsze tkliwy i wierny. Kochać cię będę!
 -Wielki to zaszczyt, wielki panie…
 Dom zniknął już za zakrętem, ale Nikolaj mówił tak długo, aż odeszli od domu Amy na odległość głosu. Wtedy oboje parsknęli śmiechem.
 -Co to było? – wykrztusiła Madeleine.
 -Cytaty Z „Jane Eyre”, „Dumy i uprzedzenia”, „Opowieści o dwóch miastach”… No, może nie wszystkie były ścisłe, ale cóż.
 -Właśnie, przy tym „Ciebie piękną, znaną mi” i tak dalej, jakby się zawahałeś.
 Nikolaj speszył się lekko.
 -W sumie to tam miało być „Ciebie biedną i nieznaną, małą i nieładną, ciebie błagam, byś przyjęła mnie za męża”. Ale zbyt romantycznie to nie brzmiało, więc wolałem to pominąć.
 -I Bogu dzięki… Zmiażdżyła by mnie w innym razie. A teraz kochana Amy umiera z zazdrości…
 -No wiesz Madeleine? Minęło dziesięć lat i ty dalej dręczysz ją za tę przyklejoną rękę???
 Obcy głos kazał im podnieść głowy. Na środku ścieżki stała znajoma postać, z uśmiechem rozbawienia na ustach. Dziewczyna otrząsnęła się pierwsza i rzuciła mężczyźnie na szyje.
-Myślałam, że przyjeżdżasz dopiero jutro, wujku Dante.

piątek, 20 marca 2015

2


Julia McEver stała przed ciotką Silvą i ze zmrużonymi oczyma przyglądała się jej ruchom.
Silva miała prawie trzydzieści lat. Szczupła i wysoka, jasne włosy wiązała w warkocz dookoła głowy, by nie przeszkadzał jej w walce. Miała niesamowicie jasne oczy, koloru promieni słonecznych, wpadających do pokoju, w którym w powietrzu unosi się kurz. Poruszała się z wrodzoną gracją, jakby kilkanaście sztyletów, wiszących jej przy pasku, ukrytych w rękawie czy w nogawce spodni, oraz miecz u boku, w ogóle jej nie obciążały.
Razem z bratanicą ćwiczyła gerinn,sztukę walki znaną niewielu. Powolne ruchy uspokajały i łagodziły nerwy. W czasie pojedynku jednak, gdyby wykonać jedno z uderzeń kilka razy szybciej, było by zabójcze.
Z tego co wiedziała Julia, tylko rodzina McEver’ów do dziś pamiętała ten styl.
-Noga wyżej. Wyprostuj się. – nakazała Silva.
Julia napięła wszystkie mięśnie i zacisnęła zęby. Czuła, że naciąga sobie wszystkie ścięgna, każda jej część płonie żywym ogniem.
-Jeszcze trochę. – łagodnie ponagliła ją ciotka.
Noga dziewczyny przesunęła się jeszcze o centymetr, a potem Julia krzyknęła cicho i stanęła w normalnej pozycji.
-Nie potrafię. – stwierdziła niechętnie. Jak wszyscy z jej rodu, nienawidziła przyznawać się do błędów.
-Nie przejmuj się. Na początku ja też nie potrafiłam. I tak już nieźle ci idzie. Chcesz odpocząć?

 Dziewczyna pokręciła głową.
-W życiu. Chcę ćwiczyć!
Silva uniosła brwi.
-Skąd u ciebie ta nagła ochota do przedłużania ćwiczeń?
-Chcę pokonać Madeleine raz na zawsze. – wytłumaczyła krótko.
Ale był jeszcze inny powód, dla którego uciekała od rzeczywistości, pogrążając się w walce. Valerian...
Jej najlepszy przyjaciel, na początku wakacji, wyjechał wraz z Guggenheimem - swoim wujem i członkiem Rady jednocześnie - szkolić się na łowce. Wciąż jednak pamiętała wściekły wyraz twarzy przyjaciela, podczas ich ostatniej kłótni pod końcu roku szkolnego.
Kobieta skinęła głową.
-Miałam tak samo z Dantym. W sumie nadal mam.
-Czasami wydaje mi się ciociu, że będziecie rywalizować nawet kiedy już posiwiejecie.
-Oczywiście, że tak. W sumie, gdybym ostatecznie z nim wygrała, czułabym pewien zawód.
-Nienawidzisz wujka, no nie ciociu? – Julia zaczęła serie ćwiczeń rozciągających. – Ja nie mam nic do Madeleine, oprócz tego, że jest z Vale’ów… ale gdy wy byliście młodzi, chyba spór między rodami był o wiele ostrzejszy, prawda?
-Prawda. No dobra, teraz będziemy ćwiczyć uderzenia…
-Ciociu, nie odpowiedziałaś mi.
-Odpowiedziałam.
-Ale na to pierwsze…
-Nie przypominam sobie żądnego pierwszego.
-No ale…
-Julia, wracaj do ćwiczeń, jeśli chcesz wygrać.
Dziewczyna z rezygnacją wzruszyła ramionami.
-No dobra, czemu nie.
Chwile jeszcze ćwiczyły styl gerinn, a potem Silva ściągnęła z wieszaka na broń miecz ze złoconą rękojeścią i rzuciła go bratanicy. Sama wyjęła swój i sprawdziła go, kilka razy tnąc klingą powietrze.
-Dawaj. Nie mamy całego dnia.
Rozpoczęły walkę.
Julia była ulubioną bratanicą Silvy, która widziała w niej jedyną nadzieje na pokonanie Madeleine, siostrzenicy Dantego Vale’a. O ile kobieta nie wyjeżdżała z jakąś ważną misją, co dziennie spotykała się ze swoją uczennicą i szkoliła ją w walce, uczyła nazw broni, wtajemniczała w sekrety starych języków. Szczególnie ostro uczyły się teraz, tuż po zakończeniu roku szkolnego. Za tydzień, w rezydencji Vale’ów miał rozpocząć się Turniej.
-Czy w tym roku to będzie coś specjalnego? – zapytała Julia, parując uderzenie.
-Mówisz o Turnieju? – Silva odbiła się od ziemi, wykonała oszałamiające salto w powietrzu i miękko wylądowała kilka metrów dalej, ponawiając atak. Ona tylko się bawiła, podczas gdy jej bratanica dawała z siebie wszystko co mogła.
-Tak.
-Wydaje mi się, że będzie inaczej niż zwykle. Ale wiesz, że zwykle planują to nasi ukochani Vale’owie, twój ojciec i dziadek. Ja niewiele wiem.
-Ty i niewiele, ciociu? Coś mi tu nie gra. – z rozbawieniem prychnęła Julia. Wykonała piruet, pragnąc wytrącić miecz z dłoni przeciwniczki, ale Silva cofnęła się już o krok.
-No… może TROCHĘ wiem. Ale nie mogę ci nic powiedzieć. Może być fajnie.
-Na pewno będzie fajnie… - dziewczyna w ostatniej chwili zablokowała cięcie w głowę. Ostrze ze zgrzytem zderzyło się z ostrzem, sypiąc iskrami. Julia zacisnęła zęby. Skrzyżowane miecze coraz bardziej przysuwały się do jej twarzy.
Zwolniła nacisk i uskoczyła w bok, oczekując, że jej mentorka straci równowagę. Ale Silva przewidziała to i stała teraz spokojnie. Wyzywająco spojrzała na uczennice.
-Masz jeszcze jakiś temat do rozmowy?
-Jasne. Z kim będą konkurować Cyryl i Metody Vale? Są już w odpowiednim wieku, by brać udział w Turnieju.
-Racja. Wydaje mi się, że zmierzą się Adrianem, twoim dalszym kuzynem i Oliverem młodszym, twoim…
-Bratem, ciociu. – z rozbawieniem dokończyła Julia.
-Owszem, bratem. To ciekawe, że dzieci w naszych rodzinach rodzą się dokładnie w tych samych latach i mają podobny poziom umiejętności.
-Coś w tym jest… - dziewczyna była rozkojarzona.
O wypowiedzianym przez ciotkę zdaniu przypomniała sobie dopiero pod wieczór. „mają podobny poziom umiejętności”… Czyżby ciocia Silva sugerowała, że wygrać z Madeleine Vale wcale nie będzie łatwo?

wtorek, 17 marca 2015

1


16 lat później


Nikolaj Bates stał pośrodku Mediolańskiego dworca głównego, ze słuchawkami na uszach, nucąc pod nosem.
Miał czarne, zwijające się w pukle włosy i ciemnogranatowe oczy. Ciągle jeszcze ubrany był w białą koszule, czarne spodnie i krawat – strój galowy, w który został przebrany na zakończenie roku. W plecaku, luźno przewieszonym przez ramię, trzymał kilka książek i szóstkowe świadectwo. Resztę rzeczy spakował do sportowej torby, leżącej obok niego na podłodze.
Rzucił okiem na zegarek i skrzywił się mimowolnie. Pociąg miał odjeżdżać za trzy minuty, a jego przyjaciółka jeszcze się nie pojawiła. Wolał nie myśleć, co się stanie, jeśli się spóźni.
Cóż, chociaż zdecydowanie pasowało by to do Madeleine. Nigdy nie patrzyła na zegarek, jakby w jej świecie nie istniało pojęcie czasu. Zazwyczaj spóźniała się na różne lekcje, a on z niekończącym się natchnieniem tłumaczył nauczycielom, dlaczego jeszcze jej nie ma, nerwowo spoglądając na drzwi klasy. Często zapominała uczyć się na testy lub zapamiętywać wiersze. Nikolaj wysilał wtedy wszystkie swoje możliwości, by wydobyć ją z kłopotu, napisać dobrą ściągę, podpowiadać będąc niezauważonym.
Nie przypominał sobie, żeby Madeleine kiedykolwiek mu za to podziękowała, ale niespecjalnie mu to przeszkadzało.
Bo, w gruncie rzeczy, oboje w pewnym stopniu byli szaleni.
Często miewali dziwne, ryzykowne pomysły. Włamywali się do pokoju nauczycielskiego, zakładali kamery w gabinecie dyrektora, niszczyli testy na które nie umiała cała klasa. Jego przyjaciółka miała niebywały talent taktyczny i często dzięki temu wygrzebywali się z różnych kłopotów.
A poza tym była dobra z WFu i interesowała się piłką nożną, więc było warto ją ratować.
-Nikolaj! Spóźniłam się?
Chłopak, wyrwany z zamyślenia, ze zdziwieniem uniósł głowę. Madeleine również miała na sobie strój galowy, ale poluźniła krawat, a kilka kosmyków wysuwało jej się z warkocza, opadając na złote oczy Vale’ów.
Zaraz wbił wzrok z zegarek.
-Piętnaście sekund przed czasem. Mamy szczęście.
Błyskawicznie wpakowali się do pociągu, zajmując ostatni pusty przedział. Nie mieli zbyt wiele bagażu, więc szybko uwinęli się z odstawieniem wszystkiego na półki nad głową, a potem opadli na miejsca przy oknie.
Ułamek sekundy później pociąg ruszył.
-Ledwie. – Madeleine odetchnęła. Całkowicie rozwiązała krawat i schowała go do plecaka, a potem wbiła rozbawione spojrzenie w przyjaciela. – Gotowy na najlepsze wakacje w twoim życiu?
-Rzeczywiście będą takie świetne?
-Też mi pytanie… jedziesz do Vale’ów! A potem jeszcze do Austrii, odwiedzimy Japonię, może polecimy na Nową Zelandię…
-Trochę nieswojo się czuje, że wszystko mi tak fundujecie. – zauważył z zażenowaniem.
-Nie przesadzaj, mój dziadek ma i tak zbyt dużo pieniędzy, by następne dziesięć rozrzutnych pokoleń mogło to wydać, a bez ciebie bym nie jechała. Litości, w końcu jesteś moim najlepszym kumplem.
-Dzięki.
-Jeśli to podniosło twoją samoocenę, to proszę bardzo. Nikolaj, ależ będzie odjazdowo! – nagle Madeleine znieruchomiała na chwile, a potem spojrzała na niego trochę nie pewnie. – Tylko… mam do ciebie kilka próśb.
Nikolaj wzruszył ramionami.
-Jeśli nie chodzi o zrabowanie klejnotów koronacyjnych, włam do Banku Anglii, lub porwanie dzieci prezydenta, jestem do usług.
-Hm… a gdyby to były dzieci premiera?
-Madeleine!
-No już, przecież żartuje. – uspokoiła go.
Wygodnie rozparła się na siedzeniu, z uśmiechem spoglądając na przyjaciela.
-A więc… pierwsza sprawa to McEver’owie. Mówiłam ci o nich, nie?
-Jasne, i to nie raz. – Nikolaj skinął głową. – Rodzina mocno skłócona z twoją. I co roku w wakacje organizujecie jakiś konkurs, rywalizujecie i tak dalej.
-Właśnie. Mówiłam ci już o Julii?
-Julii McEver? – upewnił się.
-Ma się rozumieć. Bratanicy Silvy McEver. Co roku z nią konkuruje, a co do wygrywania… z tym jest różnie. Rozumiesz?
-Nie jestem idiotą.
-A ja nic nie sugeruje. Tak więc… znasz dużo wierszy, z „Romeo i Julii” czy z czegoś takiego? No wiesz… romantycznych.
Nikolaj ze zdziwieniem uniósł brwi.
-Sama wiesz, że interesuje się taką poezją. Ale wydaje mi się, że odchodzimy od tematu…
-Nie, nie, jesteśmy bardzo w temacie. A więc czy mógłbyś mi zacytować kilka takich tekstów przy Julii?
-TOBIE??? – wykrztusił Nikolaj.
-Owszem, mi. Mógłbyś mieć przy tym rozmarzone spojrzenie i wpatrywać się we mnie jak w obraz. – przekrzywiła głowę, jakby wyobrażała sobie tę scenę.
-Przecież my nie jesteśmy razem.
Madeleine parsknęła śmiechem i położyła przyjacielowi rękę na ramieniu.
-Ja to wiem i ty to wiesz. Ale Julia tego nie wie.
Chłopak z niedowierzaniem pokręcił głową.
-Znowu mnie w coś pakujesz!
-Oj, nie przesadzaj! Nawet ja muszę przyznać, że jesteś dosyć przystojny, więc Julia tym bardziej.
-To był komplement?
-Nie całkiem. Przystojniejsi już szli na mięso armatnie.
Nikolaj jęknął głucho, pocierając skronie. Policzył do dziesięciu, a potem uniósł wzrok na przyjaciółkę.
-No dobra, ale dlaczego chcesz to zrobić? Wydawało mi się, że nic do niej nie masz?
-Bo nie mam. Ale nienawidzenie jakiegoś McEvera i robienie mu kawałów to już tradycja rodzinna, jeśli rozumiesz.
-Rozumiem. Dobra… możemy coś takiego zrobić, w ostateczności. Ale… to była tylko JEDNA prośba.
-Zauważyłam. – Madeleine w zamyśleniu zmarszczyła brwi. – Ale wyglądasz na nieźle ogłupiałego, więc może poinformuje cię, jak dojedziemy.
-No jasne, czemu nie. – stwierdził beznamiętnie.
Gapił się przez chwile w okno, myśląc o swojej siostrze, Natalii, która miała jechać w tym miesiącu na tydzień do Austrii i zastanawiał się, czy się spotkają. A potem Madeleine wyjęła z plecaka niewielkie pudełko i potrząsnęła nim przed jego nosem.
-To krima, najlepsza gra taktyczna pod słońcem. Co myślisz o małej rozgrywce?

sobota, 14 marca 2015

Prolog


1998

 
-Uważaj! – wykrzyknęła Melisa.
Jej brat, Dante, w ostatniej chwili uniknął cięcia przez ramię. Przetoczył się po ziemi i błyskawicznie zerwał na równe nogi, w tym samym momencie zza pleców wyjmując krótką włócznie. Zawirował nią w powietrzu, przyjmując postawę bojową.
-Całkiem nieźle, kuzynie. – Silva spojrzała na niego z morderczym błyskiem w oczach. – Jak na ciebie, nadspodziewanie dobrze…
-Staram się specjalnie dla ciebie. – szarmancko odparł Dante, czujnie obserwując dziewczynę.
Był pół roku starszy od kuzynki, ale walki zaczęli się uczyć w tym samym wieku i dorównywali sobie umiejętnościami. Silva przodowała w szybkości i uwielbiała wyprowadzać przeciwników z równowagi, natomiast chłopak wolał przemyślane ataki i nagłe zwroty sytuacji, kiedy ludzie z którymi walczył, zdawali sobie nagle sprawę, że wszystkie ich małe wygrane lub potknięcia w czasie potyczki były przez niego starannie zaplanowane i miały prowadzić do jego zwycięstwa.
-Miło z twojej strony. – przyznała Silva, obracając w dłoni rękojeść miecza. – Czyżbyś nagle postanowił stać się gentelmanem?
Dante pokręcił głową.
-Nie, po prostu stwierdziłem, że przyszedł czas spuścić ci lanie.
-Chyba nie sądzisz, że dasz radę? Nie chcę cię zamartwić, ale jestem zdecydowanie lepsza tych rozgrywkach.
Prychnął cicho.
-No chyba żartujesz…
Wykorzystał fakt, że na chwile dziewczyna została wyprowadzona z równowagi, zakręcił włócznią i tępym końcem drzewca uderzył ją pod kolanami.
Silva zachwiała się, bliska upadku, ale w ułamek sekundy odskoczyła na bok, zawirowała i cięła kuzyna w odsłonięte ramię.
Dante w ostatnim momencie zasłonił się włócznią. Odbił klingę jej miecza, a potem podciął jej nogi, uderzając z półobrotu.
Dziewczyna upadła na piasek i błyskawicznie napięła mięśnie, by zerwać się na równe nogi, ale tuż przy jej twarzy kołysało się lekko ostrze broni kuzyna. Zrezygnowana opadła na plecy i przewróciła oczyma.
-No dobra, poddaje się. Ale dałam ci wygrać, rozumiesz?
Dante wbił włócznie w ziemie, a potem podał jej rękę. Przyjęła ją niechętnie i podciągnęła się do góry.
Otrzepała spodnie.
-Gdybyś go nie uprzedziła, Meliso – stwierdziła chłodno. – Wygrałabym.
Dziewczyna, opierająca się o pobliskie drzewo, beztrosko wzruszyła ramionami. Miała brązowe włosy, związane w kucyk i identyczne jak brata, złote oczy.
-Solidarność Vale’ów. – odparła krótko. – Nie wściekaj się. Walka była niezła.
Silva lekceważąco machnęła ręką i podniosła miecz z ziemi. Wsunęła go do pochwy przy boku, sprawdzając, czy wchodzi bez problemów, a potem przeciągnęła się.
-Nie ma jeszcze południa. Zdążę cię dzisiaj pokonać z milion razy.
Dante prychnął cicho.
-Raczej będziesz próbowała… wracamy?
-Czemu by nie? Opiszę naszemu mentorowi, jak pokonałam cię w zwycięskim stylu. – Silva uśmiechnęła się dumnie.
Chłopak patrzył na nią ze zdumieniem.
-JA cię pokonałem, Silvo. Pół minuty temu!
-Chyba brak ci świeżego powietrza i kontaktu z rzeczywistością. Oczywiście, że ja wygrałam. Przyłożyłam ci miecz do szyi!
-Wcale nie!
-W każdym razie ja to tak zapamiętałam. – stwierdziła z urazą.
Dante przez chwile wbił w nią poważny wzrok, a potem parsknął śmiechem. Silva uniosła brwi i w jej oczach na moment mignęła sympatia do kuzyna.
Lekko uderzyła go w ramię.
-Chodźmy już. Meliso, jesteś światkiem, że wygrałam, miażdżąc Dantego samym spojrzeniem.
-Nawet. O tym. Nie myśl. – chłopak ostrzegawczo spojrzał na siostrę.
Melisa posłała im niewinne spojrzenie.
-Walka? To wy walczyliście? Nie przypominam sobie… Myślałam, że przyszliśmy tutaj zbierać kwiatki.
Dante i Silva jednocześnie otworzyli usta ze zdziwienia.
-NO WIESZ?!

wtorek, 10 marca 2015

No i zakończyliśmy pierwszy tom. Łatwo poszło ;). Czekamy na wasze opinie dotyczące finału tej części oraz na propozycje dotyczące kolejnych. Do zobaczenia w piątek ;).

Epilog


Dwa miesiące później Nikolaj otwierał właśnie książkę, kiedy Madeleine wskoczyła na murek, tuż koło niego. Tak samo jak i on, ubrana była jeszcze bardziej galowo niż zazwyczaj, chociaż w jej przypadku oznaczało to całkiem coś innego, niż w przypadku reszty wszechświata – krawat miała zawiązany trochę mniej krzywo, włosy prawie nie wypadały z długiego warkocza, a koszula nareszcie była dobrze zapięta, bez pominięcia któregoś guzika.  -Trzymaj. – wepchnęła mu w rękę pendriva, identycznego jak ten, który wisiał jej na szyi.
 -Czyżby nagranie z ostatniej szkolnej wycieczki? – chłopak oderwał wzrok od książki i obrócił pendrive między palcami. – Naprawdę nie chcę po raz kolejny oglądać, jak spychasz mnie w krzaki z deptaku, ani jak kamera muzealna uwiecznia nasze włamanie do pomieszczeń zakazanych dla zwiedzających.
 Maddy syknęła niecierpliwie.
-Chodzi o Phoenix, Nikolaj. Wczoraj wieczorem dzwonił do mnie wujek Dante.
 -I?
 -Okazało się, że podanie go jako szefa firmy nie było najlepszym pomysłem.
 -No co ty nie powiesz. – Nikolaj przewrócił oczyma.
 -W każdym razie, od ostatnich dwóch miesięcy wydzwaniają do niego nasi klienci. Podczas gdy nam rozwijał się biznes, wujek dwa razy zmieniał numer – a ja… e… tak jakby dwa razy podałam na stronie jego nowy. W końcu się domyślił i mamy zamknąć interes.
 -Ale?
 -Ale po moim trupie i wuj Dante dobrze o tym wie. Na naszych pendrivach są wszystkie potrzebne dane, mam to też wydrukowane i ukryte.
 -Mów, co wymyśliłaś. – Nikolajowi błysnęły oczy. 
-Ogłosimy wycofanie się z rynku. Wujka na pewno to uspokoi i nie będzie się więcej mieszał do sprawy. Za mniej więcej trzy dni zmienimy to jednak na reorganizacje, lepiej zakonspirujemy firmę, zmienimy jej szefa i wychodzimy na świat z całkiem nowym Phoenix.
 -Nazwa zostaje? – ze zdziwieniem uniósł brwi.
 -Tak, natomiast zmienimy znak firmowy, prosiłam już o to Giovanniego.
 -Wiesz, jak to będzie mniej więcej wyglądać?
 -Mniej więcej tak – wyjęła komórkę z kieszeni i pokazała mu zdjęcie naszkicowanego ołówkiem symbolu, trzech ognistych skrzydeł ułormowanych z płomyków ognia. – Może być?
 -Jasne.
 -Giovanni i chłopacy zrobią to bardziej graficznie, a teraz… - rzuciła okiem na zegarek, chowając telefon. Podniosła wzrok i uśmiechnęła się do niego. – A teraz czeka nas ostatni dzień szkoły. Choć, już nie mogę się doczekać.
 -Wystawienia świadectw? – zapytał z niedowierzaniem, zeskakując z murku.
 -Wakacji, idioto. – Maddy uśmiechnęła się jeszcze szerzej. – Chyba pamiętasz, że jedziemy do mojej rodziny, no nie?
 -Może być ciekawie.
 -Będzie świetnie. Mam beznadziejnych braci, ale mama dobrze gotuje. I jeszcze Turniej…
 -Turniej?
 -Nigdy ci o nim nie opowiadałam? Turniej to zawody, w których…
 Jej głos coraz bardziej zmywał się z głosem setek innych uczniów, podekscytowanych końcem roku szkolnego.
 W sumie ten rok szkolny nie wypadł aż tak beznadziejnie, jak się spodziewała.


*

  
Ten rok szkolny wypadł o niebo gorzej, niż spodziewała się Julia.
 Najpierw było kiepsko, potem lepiej, bo poznała Valeriana, potem znów gorzej, bo Roza chciała ją otruć, potem jeszcze lepiej, a potem…
 Potem jeszcze miała ten sen, sen o śmierci.
 Sen, który nie był snem.
 Całość traciła na ostrości w jej głowie: pamiętała cienie, i taniec… ona tańczyła? Valerian tańczył? Był tam w ogóle Valerian? Ale pamiętała dokładnie część o pobycie u cioci Silvy.
 Część o morderstwie.
 Koszmar sprawił, że inaczej patrzyła na ciocie i na najlepszego przyjaciela. Nie była zła na Strażniczkę – tej nocy, kilka lat temu, broniła się przecież. Julia nigdy wcześniej nie widziała jej tak ludzkiej, płaczącej, przytulającej ją, pocieszającej… Ale w końcu dowiedziała się też, kto zabił rodziców Valeriana.
 A to wszystko zmieniło.
 -Popatrz mi w oczy, do diabła!
 Wyrwana z zamyślenia, łowczyni o kilka milimetrów uniosła spojrzenie. Nie spoczęło ono jednak na wściekłym przyjacielu, tylko prześlizgnęło się nad jego ramieniem i wbiło w chmury.
 Valerian zgrzytnął zębami.
 -Ciągle tak się dzieje. Od miesięcy… czemu nie chcesz spojrzeć mi w oczy?
 „Bo widzę w nich śmierć twoich rodziców.” – odpowiedziała w myślach.
 -Po co mam ci patrzeć w oczy? Nie jesteśmy chyba zakochanymi, co? – spytała jadowicie.
 -Nie, nie jesteśmy. – przyznał chłopak. – Ale kiedyś patrzyłaś mi w oczy. Kiedyś mówiłaś, co cię martwi, przynajmniej po części. Kiedyś się ze mną śmiałaś! A teraz… kim ty jesteś? Nie moją przyjaciółką.
 Zabolało, jakby ją uderzył. Julia stanęła jak wryta. Palce zacisnęła na świadectwie z paskiem. Poczuła nagłą ochotę uduszenia go, chociażby tym krawatem.
 „Ciotka zabija rodziców, bratanica zabija syna.”
Ta myśl pozwoliła jej powrócić do równowagi. Zacisnęła zęby, w myślach obiecując sobie, że nie będzie płakać. Nie stać ją na płacz. Nie będzie… nie będzie…
 -Nie taką cię pamiętam. – cicho powiedział Valerian.
 -Co robisz w te wakacje? – zapytała, zmieniając temat.
 -Jadę do mojego krewnego, Guggenheima.
 -Guggenheima? Mój wuj, Dante go zna. Pamiętasz Dantego Vale’a, no nie? – powiedziała martwym głosem.
 -Pamiętam. – przyznał. – A ty…
 -Jadę na Turniej.
 -Właśnie. Dlaczego nie możesz mnie zabrać? – zapytał chłopak z nagłym gniewem.
 -Tylko Vale’owie i McEver’owie. – powiedziała pośpiesznie.
 Milczał przez chwile.
 -Kłamiesz.
 Julia po raz kolejny spazmatycznie zacisnęła palce na świadectwie. Chciała mu spojrzeć w oczy… chciała… ale gdyby to zrobiła, zobaczyłby w niej bratanice morderczyni jego rodziców, nie ją samą.
 Przynajmniej tak myślała.
 -Nie masz prawa zarzucać mi kłamstwa, Valerian.
 -Mam do tego wszelkie prawo. – zacisnął powieki, a po chwili rozwarł je. – To nie chodzi o to, że nie jestem z twojego rodu… ani z tych Vale’ów. Ty uciekasz, Julia.
 -Ja wcale nie…
 -Boisz się mnie i uciekasz. – przerwał jej. Był wściekły. – Myślałem, że się ze mną przyjaźnisz, że przynajmniej ty nie czujesz strachu! Myliłem się.
 Łowczyni wbiła sobie paznokcie w nadgarstek. Nie bała się go, tylko o niego. Prawda, mogła go skrzywdzić… prawda paliła ją jak kwas i powoli wyniszczała jak ogień.
 -Jesteś idiotą. – wyrzuciła z siebie wreszcie zduszonym szeptem.
 Jesteś idiotą, bo nie rozumiesz. Jesteś idiotą, bo nie zdajesz sobie sprawy, że cię chronię. Jesteś idiotą, bo jakimś cudem nie rozumiesz, że cię potrzebuje.
 -Niech będzie. Miłego Turnieju, Julia. Mam nadzieje, że wygracie. – chłopak odwrócił się na pięcie.
 -Valerian… - zrównała się z nim. – Chodzi o to, że…
 -ZEJDŹ MI Z OCZU!!!
 Jego wściekłe słowa sprawiły, że cofnęła się o krok. Ostatni raz przeszył ją krwistoczerwonym spojrzeniem i zniknął między drzewami.
 Zejdź mi z oczu.
 Julia powoli osunęła się na kolana i wybuchnęła płaczem. Świadectwo upadło w błoto, jedną ręką, zaciśniętą w pięść opierała się o ziemię, palce drugiej owinięte były dookoła jej amuletu.
 Szlochała.
 Siedziała tam zaledwie kilka minut, kiedy ktoś ukląkł koło niej. Silva odgarnęła jej kilka kosmyków z czoła. Jej twarz nie wyrażała absolutnie nic.
 -Każdy musi się pogodzić z jakimiś stratami. – powiedziała cicho. – Wstawaj. McEver’owie nie powinni uginać się przed niczym.
 Zaślepiona przez łzy, Julia powoli skinęła głową i o własnych siłach podniosła się na nogi. Nawet się nie zachwiała.
 To był dobry moment, żeby wspomnieć cioci Silvie o tym, że zamordowała rodziców Valeriana.
 Tak, to był dobry moment na samobójstwo.
 Ale Julia milczała.
 -Chodź. Dziś odpoczniesz, ale jutro zaczynamy trening. – powiedziała Strażniczka, lekko dotykając jej ramienia. – W końcu nie możemy pozwolić na wygraną Vale’om, nie prawdaż?
 Julia uśmiechnęła się przez łzy.


*

  
Był wściekły. Ten kretyn, Rafts, nie żyje. „Sprytny” Rafts. „Cwany” Rafts. Jerome Rafts, ten idiota, który nie wiedział, że ON przez cały czas wie o tym jego niby martwym synu. Jerome Rafts, który sądził, że iluzja Orelsa, Nealla, Lineta i Yearsa się sprawdzi.
 Rafts, ten beznadziejny szaleniec.
 Wszystko zniszczył… wszystko. Strażniczka, Silva McEver, ta, która zostawiała za sobą szlak krwi, ta, która nie miała litości, ta, która… Silvie McEver udało się zbiec. Kolejny raz. Znowu nie zdołał wymierzyć jej kary. Bez przerwy uciekała, chowała się, jak oszalałe ze strachu, lecz niegroźne zwierze, mimo, że była chłodna i śmiertelnie dla niego niebezpieczna.
 Ale on już miał plan. Tym razem się nie wywinie…
 A jedyną jej ucieczką od bólu i poniżenia, które jej zada, będzie śmierć.

sobota, 7 marca 2015

Z góry przepraszam za wszystkie opóźnienia dotyczące wstawiana rozdziałów, ale zbliżamy się już do końca pierwszego tomu i wraz z Maddy musiałyśmy na chwilę zawiesić pracę. W każdym razie już w następnym tygodniu opublikujemy wstęp do drugiej części.
 
 51

Jeśli Silvie McEver można było coś zarzucić, to tylko fakt, że stojąc nad nieruchomym ciałem kuzyna, rozciągniętym na podłodze celi i opierając się o kraty, uśmiechała się o wiele za szeroko.
 -Nie szczerz się, bo się zorientują. – syknęła Debra. – Udawaj profesjonalistkę, co?
 -JESTEM profesjonalistką. – prychnęła Strażniczka. – Tyle, że nareszcie ziściło się moje największe marzenie… Od dziecka chciałam zabić Dantego, mówił ci chyba o tym?
 -Coś wspominał.
 -No właśnie. A teraz jest martwy.
 Zwłoki poruszyły się lekko i odemknęły złotobrązowe oczy – one nie błyszczały tak w ciemności, jak Silvy, ale i tak były dobrze widoczne.
 -No wiesz, Silvo? – syknął nieboszczyk.
 -Zamknij się i udawaj martwego, jeśli możesz. – z irytacją odparła Strażniczka, lekko kopiąc go w nogę.
 -Au.
 -Umarli nie powinni czuć bólu. – pouczyła go, zanim jej oddał, dosyć dotkliwie tłukąc jej kostkę.
 -A żywi nie powinni profanować zwłok. – odciął się Dante.
 -Silvo, przestań dyskutować z trupem. – syknęła cicho Debra.
 Łowca posłał jej pełne wyrzutu spojrzenie, a potem na powrót zamknął oczy i położył się nieruchomo.
 -Zaczynamy. – Silva westchnęła. – Tylko nie krzycz zbyt głośno.
 Była agentka Hadesu posłała jej sztuczny uśmiech, a potem nabrała powietrza w płuca i z jej gardła wydobył się najbardziej paniczny wrzask, jaki Strażniczka kiedykolwiek słyszała.
 -Dlaczego go zabiłaś??? – podniesionym głosem, pełnym łez zapytała Debra. – Co takiego ci zrobił??? Błagam… nie podchodź do mnie…. NATYCHMIAST SIĘ COFNIJ!!!
 Silva ostentacyjnie opierała się o kraty, nie potrafiąc ukryć zdumienia. Nawet nieboszczyk ze zdziwieniem odemknął jedno oko, zmierzył rudowłosą krzywym spojrzeniem i natychmiast je zamknął. Natomiast Debra jak zaszczute zwierze przylgnęła do krat. Oddychała ciężko, jakby zaraz miała się rozpłakać. Uderzyła w metalowe pręty kilka razy, a potem ze szlochem osunęła się na ziemie.
 -Nie podchodź do mnie!!! – wykrzyknęła przez łzy. Strażniczka ani myślała ruszać się z miejsca, w końcu jednak, na potrzeby scenariusza, odepchnęła się od krat i podeszła do kobiety z groźnym wyrazem twarzy, przestępując nad ciałem kuzyna.. – Zostaw mnie…. RATUNKU!!!!!!!!!!!!!
 W tym momencie do pokoju wtargnęło pięciu agentów. Zmierzyli rozgrywającą się przed nimi scenę zdziwionym spojrzeniem. Na widok rozciągniętego na posadzce Dantego zesztywnieli, a potem jednocześnie wycelowali do Silvy z pistoletów.
 -Ani… kroku… dalej. – wycedził przez zęby ich dowódca.
 Strażniczka uniosła ręce do góry w geście poddania.
 „Kretyni.” – przemknęło jej przez głowę.
 -Pomocy!!! – Debra zaszlochała. Agenci Hadesu na ułamek sekundy zwrócili głowy w jej stronę – Silvie to wystarczyło. Z całej siły kopnęła w przymknięte drzwi celi.
 Pokój był niezwykle mały – masywne, okratowane drzwi, idąc po łuku, zwaliły z nóg trzech z mężczyzn, zanim uderzyły o ścianę. Czwartemu broń wypadła z ręki, a piąty zamarł w bezruchu.
 -Zabawne. – skomentowała Strażniczka, teatralnie wycierając ręce. – Dlaczego wy zawsze zapominacie zabrać mi wytrychy?
 A potem ogłuszyła ostatniego.


*

  
-Czy dalej mam siano we włosach?
 -Czy naprawdę muszę odpowiadać na to pytanie?
-Silvo…
 -Twoje włosy wyglądają tak jak zwykle.
 Dante milczał przez chwile.
 -Coś czuje, że to nie był komplement.
 W trójkę przedzierali się korytarzami bazy Hadesu. Ze strażnikami poszło im niezwykle łatwo, a teraz od ucieczki dzieliło ich tak niewiele… tak mało…
 Nagle Strażniczka zatrzymała się gwałtownie. Kuzyn wyhamował tuż koło niej.
 -Coś się stało, Silvo? – Debra zmarszczyła brwi.
 -Tak… nie… nie wiem. – Silva niezadowolona z własnej odpowiedzi, tylko pokręciła głową. – Słuchajcie, idźcie już do wyjścia i czekajcie tam na mnie. Ja muszę coś jeszcze załatwić.
 -W co ty się znowu pakujesz? – usłyszała zrezygnowany głos Dantego, kiedy zerwała się do biegu.
 Właśnie, w co?
 Kiedy była jeszcze dzieckiem i chodziła do podstawówki, na jednej z lekcji omawiali budowę noweli. Pamiętała coś o tym, że napięcie rośnie, dochodzi w końcu do punktu kulminacyjnego, a później opada, kończąc opowiadanie. Napięcie rosło już od dawna, punkt kulminacyjny rozegrał się kilka godzin temu, kiedy dowiedziała się, że Hades był pułapką przygotowaną specjalnie dla niej, ale zakończenie… Ostatni akt jeszcze się nie rozegrał. Wszystkie tajemnice zostały ujawnione, ale została jeszcze jedna, jedyna scena, którą musiała zobaczyć.
 Silva nawet nie zastanawiała się, gdzie niosą ją nogi. Po chwili zwolniła do szybkiego kroku, rozglądając się na boki. Nie była jeszcze w tej części bazy, ale wiedziała, że bez trudu może wrócić teraz do przyjaciół – miała w końcu fotograficzną pamięć. Ale nie, jeszcze tylko trochę…
 Wiedziała, że to te drzwi, zanim je jeszcze ujrzała.
 Były lekko uchylone, jakby ktoś, kto tam wszedł, pchnął je za słabo, ale odszedł nie oglądając się za siebie i tak już zostało. Uchyliła je szerzej i postąpiła krok do przodu.
 Znalazła się w ciemnym pokoju – słaby blask pochodził jedynie od szyby z weneckiego szkła, za którą widoczny było inne pomieszczenie, rozjaśnione światłem lampy. Silva podeszła do niego i zajrzała do gabinetu w dole, mrużąc oczy.
 Wszystkie meble były wykonane z drogiego, błyszczącego drewna, za masywnym biurkiem ustawiony był fotel z wysokim oparciem. Ściany zasłonięte były regałami, uginającymi się pod ciężarem setek książek w skórzanej oprawie.
 Gabinet pana Lineta.
 Gabinet Raftsa.
 Zastanawiała się, jakim cudem weneckie lustro nie jest widoczne z dołu – sufit był wielki, więc lampa teoretycznie mogła pozostawiać szybę w mroku, niezauważoną. Poza tym…
 -Ojcze!
 Silva gwałtownie przeniosła wzrok na jeden z regałów, który nagle odsunął się od ściany, ujawniając ukryte za nim przejście. Jerome Rafts i jego syn wkroczyli do pomieszczenia – starszy mężczyzna, śmiertelnie blady, opadł na fotel.
 -Słyszałeś, co on powiedział, Victorze? – zapytał słabym szeptem.
 -Nie może ci tego zrobić, ojcze!
 -Może! On może wszystko! Upokorzyć mnie… odebrać mi Hades… nawet zabić. Jego siła i potęga nie ma granic, nie pojmujesz jej nawet. – Rafts drżał. Nagle ukrył twarz w dłoniach i załkał cicho. Opanował się dopiero po chwili. – Odbierze mi go… Powiedział, że znajdzie lepszego na moje miejsce…
 -Nie ma lepszego sługi od ciebie! – zaprotestował Victor.
 -Nie rozumiesz! Zdradziłem go… okłamałem… pozwoliłem uciec Strażniczce… On mnie ukarze! Odbierze mi wszystko co kocham…
 -Nie pozwolimy mu na to.
 „Młody i głupi.” – smutno pomyślała Silva, przyciskając czoło do szyby. Szło zaparowało w kontakcie z jej oddechem, ale dostrzegła, jak Rafts wyjmuje spod biurka niewielki, czarny przedmiot i chowa go do kieszeni, tak, by nie zauważył go jego syn.
 -O tak, przechytrzymy go. – skinął głową, wstając zza biurka i podchodząc do siedzącego naprzeciw Victora. Stanął za nim, kładąc jedną rękę na oparciu krzesła.
 -Nic mu nie oddamy. – podchwycił jego syn.
 -Ja nic mu nie oddam. – przyznał Rafts. – On nie zabierze mi już nic, co moje.
 Bez najmniejszego wahania przyłożył lufę do karku Victora i strzelił. Silva nawet nie drgnęła, kiedy chłopak desperacko wciągnął powietrze do płuc – w jego oczach było więcej zdziwienie niż bólu. Otworzył usta, z których popłynęła krew zamiast słów, a potem jego spojrzenie zamgliło się i zsunął się z krzesła.
 Martwe oczy były wbite w nią, mimo, że nie mógł jej dostrzec.
 -Nic, co moje. – powtórzył jedyny szef Hadesu, a potem przyłożył sobie pistolet do skroni. – Nic, co moje, nic, co moje, nic…
 Słowa, które powtarzał jak refren jakiejś piosenki, zacięły się, kiedy rozległ się głuchy huk wystrzału. Pod mężczyzną ugięły się nogi. Rozgrzana broń wypadła mu z ręki i upadła na dywan.
 Później on sam runął na podłogę.
 Silva cofnęła się o krok. Widziała już wszystko, co było do zobaczenia. Postawiono kropkę w ostatnim zdaniu księgi o Hadesie. Zakończył się ostatni akt. Kurtyna opadła, ale żaden z aktorów nie wyszedł przed nią, by pokłonić się wiwatującym tłumom.
 Wszyscy byli martwi.


*

  
-Wszystko w porządku, Silvo? – zapytał Dante, kiedy dołączyła do nich przy ukrytym wyjściu.
 -Co? O… tak. – skłamała cicho.
 -Czy coś się stało? – zaniepokoił się, marszcząc brwi.
Debra rzuciła im ciekawe spojrzenie.  -Nic. – odparła pośpiesznie Strażniczka. – Naprawdę nic takiego. Po prostu… chciałam jeszcze raz rzucić na to wszystko okiem.
 Łowca spokojnie skinął głową, a Silva bezgłośnie odetchnęła z ulgą. Jej kuzyn nigdy nie dowie się, co stało się w gabinecie Jerome’go Raftsa – a przynajmniej ona na to nie pozwoli. Dante wierzył w ideały, które były jej nieznane.
 Ale i tak chciała ich bronić, bo bez nich byłby jej kimś zupełnie obcym, a nie przyjacielem.
 -Nic takiego. – powtórzyła cicho. – Naprawdę nic takiego…