Prolog
1998
-Uważaj! – wykrzyknęła Melisa.
Jej brat, Dante, w ostatniej chwili uniknął cięcia przez ramię. Przetoczył się po ziemi i błyskawicznie zerwał na równe nogi, w tym samym momencie zza pleców wyjmując krótką włócznie. Zawirował nią w powietrzu, przyjmując postawę bojową.
-Całkiem nieźle, kuzynie. – Silva spojrzała na niego z morderczym błyskiem w oczach. – Jak na ciebie, nadspodziewanie dobrze…
-Staram się specjalnie dla ciebie. – szarmancko odparł Dante, czujnie obserwując dziewczynę.
Był pół roku starszy od kuzynki, ale walki zaczęli się uczyć w tym samym wieku i dorównywali sobie umiejętnościami. Silva przodowała w szybkości i uwielbiała wyprowadzać przeciwników z równowagi, natomiast chłopak wolał przemyślane ataki i nagłe zwroty sytuacji, kiedy ludzie z którymi walczył, zdawali sobie nagle sprawę, że wszystkie ich małe wygrane lub potknięcia w czasie potyczki były przez niego starannie zaplanowane i miały prowadzić do jego zwycięstwa.
-Miło z twojej strony. – przyznała Silva, obracając w dłoni rękojeść miecza. – Czyżbyś nagle postanowił stać się gentelmanem?
Dante pokręcił głową.
-Nie, po prostu stwierdziłem, że przyszedł czas spuścić ci lanie.
-Chyba nie sądzisz, że dasz radę? Nie chcę cię zamartwić, ale jestem zdecydowanie lepsza tych rozgrywkach.
Prychnął cicho.
-No chyba żartujesz…
Wykorzystał fakt, że na chwile dziewczyna została wyprowadzona z równowagi, zakręcił włócznią i tępym końcem drzewca uderzył ją pod kolanami.
Silva zachwiała się, bliska upadku, ale w ułamek sekundy odskoczyła na bok, zawirowała i cięła kuzyna w odsłonięte ramię.
Dante w ostatnim momencie zasłonił się włócznią. Odbił klingę jej miecza, a potem podciął jej nogi, uderzając z półobrotu.
Dziewczyna upadła na piasek i błyskawicznie napięła mięśnie, by zerwać się na równe nogi, ale tuż przy jej twarzy kołysało się lekko ostrze broni kuzyna. Zrezygnowana opadła na plecy i przewróciła oczyma.
-No dobra, poddaje się. Ale dałam ci wygrać, rozumiesz?
Dante wbił włócznie w ziemie, a potem podał jej rękę. Przyjęła ją niechętnie i podciągnęła się do góry.
Otrzepała spodnie.
-Gdybyś go nie uprzedziła, Meliso – stwierdziła chłodno. – Wygrałabym.
Dziewczyna, opierająca się o pobliskie drzewo, beztrosko wzruszyła ramionami. Miała brązowe włosy, związane w kucyk i identyczne jak brata, złote oczy.
-Solidarność Vale’ów. – odparła krótko. – Nie wściekaj się. Walka była niezła.
Silva lekceważąco machnęła ręką i podniosła miecz z ziemi. Wsunęła go do pochwy przy boku, sprawdzając, czy wchodzi bez problemów, a potem przeciągnęła się.
-Nie ma jeszcze południa. Zdążę cię dzisiaj pokonać z milion razy.
Dante prychnął cicho.
-Raczej będziesz próbowała… wracamy?
-Czemu by nie? Opiszę naszemu mentorowi, jak pokonałam cię w zwycięskim stylu. – Silva uśmiechnęła się dumnie.
Chłopak patrzył na nią ze zdumieniem.
-JA cię pokonałem, Silvo. Pół minuty temu!
-Chyba brak ci świeżego powietrza i kontaktu z rzeczywistością. Oczywiście, że ja wygrałam. Przyłożyłam ci miecz do szyi!
-Wcale nie!
-W każdym razie ja to tak zapamiętałam. – stwierdziła z urazą.
Dante przez chwile wbił w nią poważny wzrok, a potem parsknął śmiechem. Silva uniosła brwi i w jej oczach na moment mignęła sympatia do kuzyna.
Lekko uderzyła go w ramię.
-Chodźmy już. Meliso, jesteś światkiem, że wygrałam, miażdżąc Dantego samym spojrzeniem.
-Nawet. O tym. Nie myśl. – chłopak ostrzegawczo spojrzał na siostrę.
Melisa posłała im niewinne spojrzenie.
-Walka? To wy walczyliście? Nie przypominam sobie… Myślałam, że przyszliśmy tutaj zbierać kwiatki.
Dante i Silva jednocześnie otworzyli usta ze zdziwienia.
-NO WIESZ?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz