3
-Cyryl,
nie wygłupiaj się, przecież on cię ubije. – stwierdził Metody Vale,
rozczochrany czternastolatek z profesorskimi okularami na nosie.,
spoglądając na ekran laptopa zza ramienia brata.
-Bzdura.
– Cyryl trzepnął go w ramię, a potem naprowadził Elfich Wojowników na
wiwierny i uderzył. Bestia poderwała się do góry, kontratakując i
zabijając prawie połowę żołnierzy.
Chłopak zaklął pod nosem.
-Skąd miałem wiedzieć? Przecież istniała możliwość, że NIE BĘDZIE kontratakować.
-Ale było dziewięćdziesiąt procent szans, że to zrobi! Teraz to już mogę się założyć, że przegramy.
-Grać elfami i przegrać z orkami! Wstyd, no nie?
Cyryl
był identycznym odbiciem brata, z jasnymi włosami i złotobrązowymi
oczyma. Gdyby ubrał okulary Metodego, nie dało by się poznać, że nim nie
jest.
-Owszem, wstyd. Wczytaj tą beznadziejną walkę i zacznijmy od nowa. I tym razem nie atakuj jak idiota.
-Dzięki, braciszku.
-Proszę bardzo.
Salon
rezydencji rodziny Vale’ów był cały zagracony. Wśród dziesiątek zdjęć
leżących nad eleganckim kominkiem walał się kurz, dywan pokrywały
oderwane od boku arkusze papieru z obrazkami Remiego, najmłodszego
członka rodziny, a na stół, przy którym zwykle jedli, zasypany był
zeszytami Metodego.
Widząc, to Melisa Vale stanęła z szokowana.
-Może mi się wydaje. – wykrztusiła. – Ale chyba prosiłam was, byście posprzątali… dwie godziny temu.
Cyryl posłał jej urażone spojrzenie.
-No wiesz, mamo? My właśnie ratujemy świat przed orkami, a ty…
-Może zamiast tego zajmiecie się ratowaniem honoru rodziny??? Dziś wraca Madeleine!
-I…? – Metody spojrzał na nią z zaciekawieniem sponad okularów.
-I przyjeżdża z nią jej przyjaciel ze szkoły.
-To jej chłopak?
-Nie mam pojęcia… podobno jest miły.
-Tak twierdzi Madeleine? Nie uraź się mamo, ale jej ocena nie zawsze jest zgodna z rzeczywistością.
-Tak twierdzi Dante i mi to wystarcza. POSPRZĄTAJCIE TU.
Cyryl jęknął głucho.
-Ale ten… mały, przeuroczy nieporządek… obrazuje, jak artystyczne są nasze dusze! – wypalił.
-Nie nazwałabym tego m a ł y m nieporządkiem. No, już!
Niechętnie zatrzasnęli laptop.
-Mam
nadzieje, że ten domniemany chłopak Maddy jest fajny. – mruknął Cyryl. –
Bo nie zamierzam się poświęcać dla żadnego kretyna.
*
-Uściślijmy.
– zaproponował Nikolaj, kiedy przedzierali się przez las, rosnący tuż
przy peronie, na którym wysiedli. – Idziemy do tej Amy jakjejtam, żeby
co zrobić?
-Żebyś mógł poćwiczyć, zanim staniesz przed Julią. – cierpliwie wytłumaczyła mu Madeleine.
-Acha… a więc tej tutaj też nie lubisz?
-No wiesz, miałyśmy małe porachunki w przedszkolu. Ona przykleiła mi rękę do ściany, ja wyrwałam jej włosy.
-Musiał być z ciebie przeuroczy dzieciak. – z ironią stwierdził Nikolaj.
-Owszem, byłam naprawdę wspaniałym, delikatnym i niewinnym dzieckiem.
-Serio?
-Jasne, że nie. Chodź, już prawie jesteśmy.
Chwile jeszcze szli wśród drzew, a potem Madeleine wyciągnęła przyjaciela na trochę zarośniętą, wiejską drogę.
-No dobra. Dom Amy jest za zakrętem. Zaczynamy. Tylko pamiętaj, mów głośno. Ona ma pokój na drugim piętrze.
Nikolaj jęknął cicho.
-Musze?
-No oczywiście, że tak. Dawaj, nie wstydź się.
Chłopak odetchnął, a potem zaczął, jednocześnie idąc:
-Tak
więc… Na próżno próbowałem to zwalczyć. Wszystko na nic! Nie mogę
dłużej tłumić swych uczuć. Muszę wyznać, jak gorąco podziwiam cię i
kocham.
Madeleine
pokazała mu kciuk w górę i lekko skinęła głową. Wyszli zza zakrętu i im
oczom ukazał się wielopiętrowy dom na poboczu. Na balkonie, w górze,
jakaś rudowłosa dziewczyna w ich wieku rozczesywała włosy.
Jej wzrok padł na idących.
-
Pragnę, by się pani dowiedziała, że była ostatnim marzeniem mojej
duszy. Od chwili, kiedy panią poznałem, dręczą mnie wyrzuty sumienia,
których wcale nie oczekiwałem. Od chwili, kiedy panią poznałem, słyszę
dawne, wzywające mnie ku górze głosy, które w moim mniemaniu umilkły na
zawsze… - kontynuował Nikolaj w absolutnym natchnieniu.
Dziewczyna na górze krzyknęła z lekkim zdziwieniem, a Madeleine nie powstrzymała delikatnego uśmiechu satysfakcji.
-Niechże
twoja wola decyduje o twoim losie. Lecz ofiaruje ci rękę, serce i
udział we wszystkim, co posiadam! Ty… ty prawie nieziemskie stworzenie!
Ciebie kocham jak siebie samego. Ciebie bied… - Nikolaj przerwał z
konsternacją na ułamek sekundy, a potem kontynuował, jakby nigdy nic. –
piękną, znaną mi, wielką nad wszystkie inne… Czy chcesz być moja?
Odpowiedz, czy chcesz, odpowiedz prędko!
Madeleine zagryzła wargi, by nie wybuchnąć śmiechem.
-Muszę to rozważyć…
-Przecież
miłość jest w sercu moim, stałość w postanowieniach! To zadośćuczyni
przed trybunałem Najwyższego! Wiem, że Stwórca zezwala na ten czyn. Nie
dbam o sąd świata. Opinii ludzkiej stawie czoło!
-Miło z twojej strony. – mruknęła Madeleine tak cicho, że dziewczyna w górze nie mogła jej usłyszeć.
-Jesteś
pięknością w moich oczach, pięknością wedle pragnień mego serca,
delikatną i powiewną! – Nikolaj mówił z coraz większym zapałem.
-Ale czy mnie kochasz? – zapytała, całkiem nieźle imitując powagę.
-W
stosunku to kogoś, kto ma jasne oko i wymowny język, gorącą duszę i
charakter, który się ugina, lecz się nie łamię – w stosunku do kogoś
takiego będę zawsze tkliwy i wierny. Kochać cię będę!
-Wielki to zaszczyt, wielki panie… Dom zniknął już za zakrętem, ale Nikolaj mówił tak długo, aż odeszli od domu Amy na odległość głosu. Wtedy oboje parsknęli śmiechem.
-Co to było? – wykrztusiła Madeleine.
-Cytaty Z „Jane Eyre”, „Dumy i uprzedzenia”, „Opowieści o dwóch miastach”… No, może nie wszystkie były ścisłe, ale cóż.
-Właśnie, przy tym „Ciebie piękną, znaną mi” i tak dalej, jakby się zawahałeś.
Nikolaj speszył się lekko.
-W sumie to tam miało być „Ciebie biedną i nieznaną, małą i nieładną, ciebie błagam, byś przyjęła mnie za męża”. Ale zbyt romantycznie to nie brzmiało, więc wolałem to pominąć.
-I Bogu dzięki… Zmiażdżyła by mnie w innym razie. A teraz kochana Amy umiera z zazdrości…
-No wiesz Madeleine? Minęło dziesięć lat i ty dalej dręczysz ją za tę przyklejoną rękę???
Obcy głos kazał im podnieść głowy. Na środku ścieżki stała znajoma postać, z uśmiechem rozbawienia na ustach. Dziewczyna otrząsnęła się pierwsza i rzuciła mężczyźnie na szyje.
-Myślałam, że przyjeżdżasz dopiero jutro, wujku Dante.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz