No i zakończyliśmy pierwszy tom. Łatwo poszło ;). Czekamy na wasze opinie dotyczące finału tej części oraz na propozycje dotyczące kolejnych. Do zobaczenia w piątek ;).
Epilog
-Czyżby nagranie z ostatniej szkolnej wycieczki? – chłopak oderwał wzrok od książki i obrócił pendrive między palcami. – Naprawdę nie chcę po raz kolejny oglądać, jak spychasz mnie w krzaki z deptaku, ani jak kamera muzealna uwiecznia nasze włamanie do pomieszczeń zakazanych dla zwiedzających.
Maddy syknęła niecierpliwie.
-Chodzi o Phoenix, Nikolaj. Wczoraj wieczorem dzwonił do mnie wujek Dante.
-I?
-Okazało się, że podanie go jako szefa firmy nie było najlepszym pomysłem.
-No co ty nie powiesz. – Nikolaj przewrócił oczyma.
-W każdym razie, od ostatnich dwóch miesięcy wydzwaniają do niego nasi klienci. Podczas gdy nam rozwijał się biznes, wujek dwa razy zmieniał numer – a ja… e… tak jakby dwa razy podałam na stronie jego nowy. W końcu się domyślił i mamy zamknąć interes.
-Ale?
-Ale po moim trupie i wuj Dante dobrze o tym wie. Na naszych pendrivach są wszystkie potrzebne dane, mam to też wydrukowane i ukryte.
-Mów, co wymyśliłaś. – Nikolajowi błysnęły oczy.
-Ogłosimy
wycofanie się z rynku. Wujka na pewno to uspokoi i nie będzie się
więcej mieszał do sprawy. Za mniej więcej trzy dni zmienimy to jednak na
reorganizacje, lepiej zakonspirujemy firmę, zmienimy jej szefa i
wychodzimy na świat z całkiem nowym Phoenix.
-Nazwa zostaje? – ze zdziwieniem uniósł brwi. -Tak, natomiast zmienimy znak firmowy, prosiłam już o to Giovanniego.
-Wiesz, jak to będzie mniej więcej wyglądać?
-Mniej więcej tak – wyjęła komórkę z kieszeni i pokazała mu zdjęcie naszkicowanego ołówkiem symbolu, trzech ognistych skrzydeł ułormowanych z płomyków ognia. – Może być?
-Jasne.
-Giovanni i chłopacy zrobią to bardziej graficznie, a teraz… - rzuciła okiem na zegarek, chowając telefon. Podniosła wzrok i uśmiechnęła się do niego. – A teraz czeka nas ostatni dzień szkoły. Choć, już nie mogę się doczekać.
-Wystawienia świadectw? – zapytał z niedowierzaniem, zeskakując z murku.
-Wakacji, idioto. – Maddy uśmiechnęła się jeszcze szerzej. – Chyba pamiętasz, że jedziemy do mojej rodziny, no nie?
-Może być ciekawie.
-Będzie świetnie. Mam beznadziejnych braci, ale mama dobrze gotuje. I jeszcze Turniej…
-Turniej?
-Nigdy ci o nim nie opowiadałam? Turniej to zawody, w których…
Jej głos coraz bardziej zmywał się z głosem setek innych uczniów, podekscytowanych końcem roku szkolnego.
W sumie ten rok szkolny nie wypadł aż tak beznadziejnie, jak się spodziewała.
*
Ten rok szkolny wypadł o niebo gorzej, niż spodziewała się Julia.
Najpierw
było kiepsko, potem lepiej, bo poznała Valeriana, potem znów gorzej, bo
Roza chciała ją otruć, potem jeszcze lepiej, a potem… Potem jeszcze miała ten sen, sen o śmierci.
Sen, który nie był snem.
Całość traciła na ostrości w jej głowie: pamiętała cienie, i taniec… ona tańczyła? Valerian tańczył? Był tam w ogóle Valerian? Ale pamiętała dokładnie część o pobycie u cioci Silvy.
Część o morderstwie.
Koszmar sprawił, że inaczej patrzyła na ciocie i na najlepszego przyjaciela. Nie była zła na Strażniczkę – tej nocy, kilka lat temu, broniła się przecież. Julia nigdy wcześniej nie widziała jej tak ludzkiej, płaczącej, przytulającej ją, pocieszającej… Ale w końcu dowiedziała się też, kto zabił rodziców Valeriana.
A to wszystko zmieniło.
-Popatrz mi w oczy, do diabła!
Wyrwana z zamyślenia, łowczyni o kilka milimetrów uniosła spojrzenie. Nie spoczęło ono jednak na wściekłym przyjacielu, tylko prześlizgnęło się nad jego ramieniem i wbiło w chmury.
Valerian zgrzytnął zębami.
-Ciągle tak się dzieje. Od miesięcy… czemu nie chcesz spojrzeć mi w oczy?
„Bo widzę w nich śmierć twoich rodziców.” – odpowiedziała w myślach.
-Po co mam ci patrzeć w oczy? Nie jesteśmy chyba zakochanymi, co? – spytała jadowicie.
-Nie, nie jesteśmy. – przyznał chłopak. – Ale kiedyś patrzyłaś mi w oczy. Kiedyś mówiłaś, co cię martwi, przynajmniej po części. Kiedyś się ze mną śmiałaś! A teraz… kim ty jesteś? Nie moją przyjaciółką.
Zabolało, jakby ją uderzył. Julia stanęła jak wryta. Palce zacisnęła na świadectwie z paskiem. Poczuła nagłą ochotę uduszenia go, chociażby tym krawatem.
„Ciotka zabija rodziców, bratanica zabija syna.”
Ta myśl pozwoliła jej powrócić do równowagi. Zacisnęła zęby, w myślach obiecując sobie, że nie będzie płakać. Nie stać ją na płacz. Nie będzie… nie będzie…
-Nie taką cię pamiętam. – cicho powiedział Valerian.
-Co robisz w te wakacje? – zapytała, zmieniając temat.
-Jadę do mojego krewnego, Guggenheima.
-Guggenheima? Mój wuj, Dante go zna. Pamiętasz Dantego Vale’a, no nie? – powiedziała martwym głosem.
-Pamiętam. – przyznał. – A ty…
-Jadę na Turniej.
-Właśnie. Dlaczego nie możesz mnie zabrać? – zapytał chłopak z nagłym gniewem.
-Tylko Vale’owie i McEver’owie. – powiedziała pośpiesznie.
Milczał przez chwile.
-Kłamiesz.
Julia po raz kolejny spazmatycznie zacisnęła palce na świadectwie. Chciała mu spojrzeć w oczy… chciała… ale gdyby to zrobiła, zobaczyłby w niej bratanice morderczyni jego rodziców, nie ją samą.
Przynajmniej tak myślała.
-Nie masz prawa zarzucać mi kłamstwa, Valerian.
-Mam do tego wszelkie prawo. – zacisnął powieki, a po chwili rozwarł je. – To nie chodzi o to, że nie jestem z twojego rodu… ani z tych Vale’ów. Ty uciekasz, Julia.
-Ja wcale nie…
-Boisz się mnie i uciekasz. – przerwał jej. Był wściekły. – Myślałem, że się ze mną przyjaźnisz, że przynajmniej ty nie czujesz strachu! Myliłem się.
Łowczyni wbiła sobie paznokcie w nadgarstek. Nie bała się go, tylko o niego. Prawda, mogła go skrzywdzić… prawda paliła ją jak kwas i powoli wyniszczała jak ogień.
-Jesteś idiotą. – wyrzuciła z siebie wreszcie zduszonym szeptem.
Jesteś idiotą, bo nie rozumiesz. Jesteś idiotą, bo nie zdajesz sobie sprawy, że cię chronię. Jesteś idiotą, bo jakimś cudem nie rozumiesz, że cię potrzebuje.
-Niech będzie. Miłego Turnieju, Julia. Mam nadzieje, że wygracie. – chłopak odwrócił się na pięcie.
-Valerian… - zrównała się z nim. – Chodzi o to, że…
-ZEJDŹ MI Z OCZU!!!
Jego wściekłe słowa sprawiły, że cofnęła się o krok. Ostatni raz przeszył ją krwistoczerwonym spojrzeniem i zniknął między drzewami.
Zejdź mi z oczu.
Julia powoli osunęła się na kolana i wybuchnęła płaczem. Świadectwo upadło w błoto, jedną ręką, zaciśniętą w pięść opierała się o ziemię, palce drugiej owinięte były dookoła jej amuletu.
Szlochała.
Siedziała tam zaledwie kilka minut, kiedy ktoś ukląkł koło niej. Silva odgarnęła jej kilka kosmyków z czoła. Jej twarz nie wyrażała absolutnie nic.
-Każdy musi się pogodzić z jakimiś stratami. – powiedziała cicho. – Wstawaj. McEver’owie nie powinni uginać się przed niczym.
Zaślepiona przez łzy, Julia powoli skinęła głową i o własnych siłach podniosła się na nogi. Nawet się nie zachwiała.
To był dobry moment, żeby wspomnieć cioci Silvie o tym, że zamordowała rodziców Valeriana.
Tak, to był dobry moment na samobójstwo.
Ale Julia milczała.
-Chodź. Dziś odpoczniesz, ale jutro zaczynamy trening. – powiedziała Strażniczka, lekko dotykając jej ramienia. – W końcu nie możemy pozwolić na wygraną Vale’om, nie prawdaż?
Julia uśmiechnęła się przez łzy.
*
Był
wściekły. Ten kretyn, Rafts, nie żyje. „Sprytny” Rafts. „Cwany” Rafts.
Jerome Rafts, ten idiota, który nie wiedział, że ON przez cały czas wie o
tym jego niby martwym synu. Jerome Rafts, który sądził, że iluzja
Orelsa, Nealla, Lineta i Yearsa się sprawdzi.
Rafts, ten beznadziejny szaleniec. Wszystko zniszczył… wszystko. Strażniczka, Silva McEver, ta, która zostawiała za sobą szlak krwi, ta, która nie miała litości, ta, która… Silvie McEver udało się zbiec. Kolejny raz. Znowu nie zdołał wymierzyć jej kary. Bez przerwy uciekała, chowała się, jak oszalałe ze strachu, lecz niegroźne zwierze, mimo, że była chłodna i śmiertelnie dla niego niebezpieczna.
Ale on już miał plan. Tym razem się nie wywinie…
A jedyną jej ucieczką od bólu i poniżenia, które jej zada, będzie śmierć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz