13
-Naprawdę sądzisz ciociu, że to jest najlepszy pomysł? – powątpiewająco zapytał Adrian, przekrzywiając głowę.
Silva rzuciła mu poirytowane spojrzenie. Poprawiła plecak, a potem podciągnęła się na rękach i miękko przeskoczyła nad murem. -Dawajcie. – niecierpliwie popatrzyła na Julie.
Po chwili dziewczyna znalazła się u jej boku.
-Nadal twierdze, że to zły pomysł. – mruknął Adrian, ale poszedł w ślad za kuzynką. Ostatni przez mur przeskoczył Oliver, ale zabrakło mu kociej gracji, którą mogła się pochwalić reszta rodziny.
-No dobra. – westchnęła Julia. – Włamaliśmy się właśnie do Parku Gȕel. Co robimy dalej?
-Szukamy Strażnika, to chyba jasne. – prychnęła Silva.
-A kamery?
-Nie doceniasz mnie, Julia. – kobieta z żalem pokręciła głową. – Włamałam się kiedyś niezauważona do pałacu Buckingham, a ty myślisz, że nie dam rady w głupim parku.
-Bez kitu, ciociu. – prychnął Oliver.
-Zapytaj się Dantego. Uprzedziłam go wtedy o włos.
-Dalej nie wierze.
-Możesz nie wierzyć. W to, że jestem wrogiem publicznym w Stanach Zjednoczonych też nie dowierzasz?
-W sumie owszem.
- I dobrze, bo tak naprawdę jestem wrogiem publicznym tylko w Austrii.
-Co takiego zrobiłaś, ciociu? – Adrian uniósł głowę.
-Długo by mówić. W każdym razie nie to, co rozpowiada Dante. Wcale nie wysadziłam tamtejszego rządu. Chodźcie już, za kilka godzin będzie świtać.
-Ale kamery…
-Zadbałam, żeby je wyłączyli już kiedy nasz samolot kołował nad lotniskiem.
-Jakim cudem?
Silva nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się lekko, przypominając sobie wierszyk, którym w dzieciństwie dogryzali jej Vale’owie: „Gdy czarną nocą, nocą głuchą, usłyszysz trzask w ciemności, wiedz, że to razem z zawieruchą, przywiało od McEverów gości. W ciemnych prochowcach, kontrwywiad wroga, lepiej uciekaj, schowaj się w szafie, bo McEverów szpieg, póki zdoła, będzie cię tępił, póki nie złapie.” Popularnych też było kilka innych, ale ten wierszyk zapamiętała najlepiej. Cóż, istotnie, McEver’owie mieli wtyki wszędzie.
Zapaliła latarkę.
-Nie mamy czasu. Szybko, trzeba znaleźć Strażnika.
Rozproszyli się. Nie szli ścieżkami, które zostały wytyczone, tylko zagłębiali się w głąb parku, między drzewa. Co chwila słychać było krzyk przerażonego Olivera, w każdym krzaku widzącego wroga i Julia pomyślała z irytacją, że nigdy nie spotkała takiego wielkiego tchórza jak jej brat.
Przeskoczyła miękko nad zwalonym drzewem i bezszelestnie wylądowała na ziemi. Snop światła z jej latarki zatoczył okrąg, poszukując Strażnika w granicy wzroku, ale nie znalazł nic. W sumie, żadne z nich nie wiedziało jak ma wyglądać Strażnik, więc nie było to niczym dziwnym.
Dziewczyna szła dalej, rozmyślając nad zemstą. To, że Madeleine udało się nabrać ją na taką głupotę, było… niewyobrażalne. Odzew musiał być natychmiastowy i bolesny.
Co zabolało by Madeleine Vale najbardziej?
Przed oczyma Julii przesunęły się ulubione rzeczy i ukochane osoby kuzynki. Cyryl? Nie. Metody? W życiu. Wuj Dante? Lepiej nie ryzykować. Nikolaj Bates? Hm…
To on pomógł Maddy w wykonaniu tego okropnego, obłudnego planu. On ją nabrał. Ale… nie mogła w jakikolwiek sposób mścić się na chłopaku, który umiał recytować „Róże wojny”. Nie, to nie było możliwe.
A gdyby Madeleine też jakoś nabrać. Nie na to, że Julia jest z kim w związku, to już odpadało. Ale może…
Uśmiechnęła się z ponurą satysfakcją.
Miała plan.
*
-Przeszukaliśmy już cały park. I nic. – stwierdził Adrian, popijając wodę z butelki.
-Została nam godzina do świtu. Musimy coś wymyślić. – dodał Oliver. Julia milczała, zajęta kreśleniem czegoś w zeszycie.
-Myślę. – warknęła Silva. – Myślę…
Stukała palcami o wielki głaz, na którym przysiedli. W górze gwiazdy zaczynały już blednąć. Wiedziała, że mieli góra pięć godzin, żeby zdążyć na następny samolot, gdziekolwiek miał lecieć.
I godzinę na znalezienie Strażnika.
Po raz kolejny wyciągnęła z kieszeni Wskazówkę. To ten park, na pewno. Strażnik…. Gigant bez duszy. Czyli to coś powinno być duże i martwe, ale z wyglądu przypominać istotę żywą. Strażnik. Broni czegoś. Nie może być kruchy. Może skała? Ale przeszukali cały park. Nigdzie dużych skał.
Nigdzie, kompletne nic.
Żadnego głazu w polu widzenia.
Nagle Silva poderwała głowę. Błysnęły jej oczy. Kompletna kretynka, chora idiotka. No jasne.
-Już mam. – stwierdziła. – Wybaczcie, że tyle to trwało. Najprawdopodobniej ostatni kilkudniowy kontakt z Vale’ami musiał mnie ogłupić. Wstawajcie.
-Gdzie idziemy? – zapytała Julia, otrzepując spodnie.
-Nigdzie. Rozwiązanie jest tutaj.
Wskazała na porośniętą bluszczem skałę, na której usiedli. Zerwała kilka pnączy i odrzuciła je na bok. Latarka oświetliła martwe oczy giganta, w połowie otwarte usta, kamienny, na wpół przeżarty nos. Rysy twarzy, zmienione przez deszcz i wiatr na przestrzeni lat.
-Wszyscy jesteśmy kretynami. – jęknął Adrian.
-Mów za siebie, osobiście twierdze, że przerastam inteligencją was obu. – Julia trzasnęła go w ramię. – Ciociu, ale on tu leży od lat. Nie sądzę, że ktoś go przesuwał ostatnimi czasy i schował klucz pod spodem.
Silva rzuciła jej krótkie spojrzenie.
-Jasne, że nie. Tu musi być jakieś wejście….
Gigant mierzył dziesięć metrów wysokości, nim padł przed laty. Silva okrążyła go pośpiesznie, szukając miejsca wolnego od pnączy, a potem wskoczyła na szeroką pierś posągu i zaczęła po nim spacerować w tę i z powrotem.
-Gdzieś tu powinno być… mam! – krzyknęła nagle. Oczy błyszczały jej w ciemności. – Chodźcie. Jeszcze nie wiem, jak to otworzyć, ale to na pewno to.
Po chwili cała trójka stała wokoło jedynego wolnego od bluszczu miejsca. Silva przyklękła i odgarnęła piasek z marmuru, poszukując jakiegoś przycisku lub wajchy.
Wyrzeźbione przed setkami lat na ciele giganta, prawie zatarte przez deszcz rysunki odsłoniły się w jednej chwili.
-To pismo? – zapytał podekscytowany Adrian.
-Cicho, jeszcze nie wiem.
Przez chwile palce kobiety błądziły po znakach, a potem położyła dłoń na okręgu w centrum rysunku i nacisnęła go.
Usłyszeli przerażający trzask i zgrzyt mechanizmu i cofnęli się zgodnie. Delikatne drżenie podłoża zauważyła tylko Silva.
A potem marmurowe płytki dookoła okręgu zaczęły się zapadać.
Oliver i Adrian patrzyli się oniemiali, a Julia i jej ciotka wymieniły porozumiewawcze spojrzenia. Pierwsza płytka od lewej, długa na trzy stopy, szeroka na dwie, nie drgnęła, następna opadła o dwadzieścia centymetrów i znieruchomiała, trzecia o czterdzieści i zawisła w próżni, czwarta zjechała poniżej pół metra, a potem została zatrzymana.
Tworzyły się schody.
Zapadła się ostatnia z prawie dwudziestu płytek, a potem mechanizm wydał kolejny zgrzyt i znieruchomiał.
Oliver próbował oddychać spokojnie.
-No dobra. – Adrian potoczył wzrokiem po zebranych. – No to… kto wchodzi pierwszy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz