poniedziałek, 1 lutego 2016

21



-Powinienem jej się bać? – zapytał Den pół godziny później, kiedy całą grupą siedzieli przy jednym stole, jedząc bardzo wczesny obiad lub niezwykle późne śniadanie.
Dante podążył wzrokiem za jego spojrzeniem i uśmiechnął się, na widok Silvy, która stała pośrodku sali z zawiązanymi oczyma, ciskając rzutką w tarcze zawieszoną jakieś dziesięć metrów dalej.
 I trafiła, tak samo jak ostatnie siedem razy.
 -Teoretycznie, jest po naszej stronie – odparł lekko.
 -Teoretycznie?
 -Z nią to nigdy nie wiadomo. – wzruszył ramionami. – Głównie zależy to od jej nastroju.
 -I od pogody. – dodała usłużnie Maddy.
 -Chwilowej sytuacji politycznej – podsunęła Jill.
 -I wyników giełdy – powiedziały chórem, a potem spojrzały na siebie dziwnie.
 -Nie przejmuj się, Ben – Cyryl uśmiechnął się do młodego łowcy. – Generalnie ciocie Silve da się znieść. 
-Den – poprawił go chłopak.
 -Przecież mówię, Ben.
 -Ciocia Silva jest kompletnie pozbawiona manier, gustu i inteligencji, to trzeba przyznać, ale… - Metody urwał, kiedy w drewno stołu, zaledwie kilka milimetrów od jego dłoni wbiło się ostrze rzutki.
 -Ups – powiedziała Strażniczka, podchodząc do nich i jednocześnie zdejmując opaskę z oczu. – Chybiłam o włos.
 -Chyba o dosyć gruby włos – prychnął Metody, przyciskając do siebie rękę. – Tarcza jest TAM.
 -Och, doskonale wiem, gdzie jest. – Silva posłała mu czarujący uśmiech, na powrót wędrując na środek sali.
 -A wracając do mojego pytania… – zaczął Den.
 -Tak. Powinieneś się bać.


*
  

Silva na stałe powróciła do stolika kiedy przyniesiono drugie danie. Jedli w milczeniu przerywanym tylko od czasu do czasu komentarzami Cyryla („O rany, Ben, wiesz, że nigdy nie jadłem czegoś takiego?”) i Julii („Nie chcę was martwić, ale to coś na moim talerzu zaczyna się ruszać.”) oraz radosnymi odzywkami Madeleine („Ooooo, czyli już nawet suflet od ciebie ucieka, Jill.”).
 Prawie doszło do bójki („We mnie przynajmniej nie zabujały się wszystkie obecne na sali karaluchy, Maddy.”), kiedy cichy, usłużny kelner lekko dotknął ramienia Strażniczki.
 -Coś się stało? – rzuciła mu ciekawe spojrzenie.
 -Pani wziąć. Ja dawać. – podsunął jej złożoną na dwoje, beżową kartkę. Silva wzięła ją wręcz mechanicznie, rozprostowała i zastygła, w kółko czytając kilkanaście słów, spisanych zwartym pismem na najlepszej jakości papierze.
 -Kto ci to dał? – zapytała w końcu.
 -Tak, pani. – uprzejmie powiedział kelner, wykazując się całkowitym brakiem znajomości języka.
 -KTO CI TO DAŁ? – powtórzyła dobitniej, tym razem po arabsku.
 Najwyżej zaczynał łapać.
 -Bardzo miły pan. Bardzo miły. On powiedzieć „to dla tej pani”.
 -Gdzie on teraz jest? – Silva zerwała się na równe nogi.
 Kelner stropił się wyraźnie.
 -On wyjść. Pani zła?
 -Mówił gdzie idzie? – Strażniczka popatrzyła na niego z napięciem.
 -Nie. Ale on iść w prawo. Minuta temu. Bardzo miły… - urwał, kiedy Silva odepchnęła go i wybiegła z restauracji, błyskawicznie znikając w tłumie. – Kto zapłacić? Ty wracać! Ty nie zapłacić!
 Dante z ciężkim westchnieniem wyjął portfel z kieszeni.
 -Ile? – zapytał kelnera.
 Mężczyzna najpierw spojrzał na niego ze zdziwieniem, a potem ze zrozumieniem. W jego oczach błysnęła chciwość, a następnie uśmiechnął się szeroko i wymienił siedmiocyfrową sumę w idealnej angielszczyźnie.


*


-Czy ona postradała zmysły? – zapytał Den, kiedy wyszli na zalaną słońcem ulice Kairu. Dochodziło południe, kupcy („Czy oni są prawdziwi?” – poufałym tonem zapytał Cyryl Metodego) pędzili muły ulicą, tysiące osób mieszało się na targu zaledwie kilka kroków stąd, w uszy bił nieopisany harmider…
 -I to pewnie całe lata temu – przyznał mu łowca. Rzucił spojrzeniem dookoła i uspokoił się, widząc, że Arashi zajął już się pilnowaniem Sherlocka przed stratowaniem – na jego widok każdy przechodzień cofał się co najmniej o półtora metra.
 -O co może chodzić? – zapytała Julia, marszcząc brwi.
 -Nie wiem. Ale martwi mnie sprawa tej kartki. Dellix, Debra, widzieliście co na niej pisało.
 Ciemnoskóry wojownik tylko pokręcił głową.
 -Niestety nie. – z nieźle pozorowanym smutkiem odparła była agentka Hadesu.
 -A może ty coś wiesz, Ben? – Cyryl z nadzieją popatrzył na starszego łowcę.
 -Den – po raz kolejny poprawił go chłopak. – I nie, nic nie wiem. Dante, może wyjaśnicie mi, o co tu właściwie chodzi?
 -To by była długa historia. – łowca tylko machnął ręką. – Nie ważne. Jesteśmy na misji.
-No wiesz, domyśliłem się, że nie prowadzisz obozu harcerskiego. – Den uśmiechnął się krzywo.
 -Żartujesz – Cyryl przyjrzał mu się z podziwem. – Czyli mogę się już pozbyć chusty drużynowego?
 Metody wydał z siebie zduszony jęk.
 -Wziąłeś na misje chustę drużynowego?
 -Uściślając, dziesięć chust. Kupiłem je tuż przed wyjazdem z Mediolanu. Jakaś przykrywka musi być, nie? – z urazą powiedział jego brat. – Ale ten Ben to rzeczywiście jakiś geniusz. Tak szybko złamać naszą…
 -Czy on jest normalny? – szepnął Den do Dantego.
 -Nie. – poinformowała go Julia.
 Madeleine posłała jej wrogie spojrzenie.
 -Nie obrażaj mojego brata!
 -Brata? Ja powątpiewam, czy on w ogóle pochodzi z gatunku ludzkiego.
 -Dobrze, że Cyryl jej nie słyszy – mruknął Nikolaj.
 -Złamała by mu serce. – dodał Adrian.
 Uśmiechnęli się zgodnie, a potem popatrzyli na siebie ze zdziwieniem. Następnie szybko odwrócili wzrok: każdy w swoją stronę.
 -Kim on może być, jak nie człowiekiem, hm? – warknęła Maddy.
 -No nie wiem… może ukrywającym się mamutem? – Jill uśmiechnęła się lekko.
 Madeleine na chwile gapiła się na nią z przerażeniem, a potem spiorunowała resztę grupy wzrokiem.
 -Kto jej powiedział o zoo!?
 Podczas gdy Nikolaj, Natalia, Metody i Adrian na spółkę usiłowali wypchnąć do przodu Cyryla, Arashi z uśmiechem głaskał Sherlocka po pysku, Den usiłował pojąć niedorzeczność tej sytuacji, Dellix i Debra mierzyli się niepewnymi spojrzeniami, a Dante…
 Dante po prostu się martwił.


*


Silva powróciła do nich dopiero po godzinie.
 -Ani słowa. – warknęła na drużynę.
 Dopiero po chwili spacerowania miastem rozglądnęła się niepewnie i wcisnęła Dantemu w rękę zmiętą kartkę.
 Rozprostował ją i z trudem powstrzymał cichy jęk.



WRÓCIŁAŚ, STRAŻNICZKO.

PEWNIE GRATULUJESZ SOBIE PRZEBIEGŁOŚCI.

MYŚLISZ, ŻE MNIE POKONAŁAŚ. ALE MYLISZ

SIĘ. ZACZNIJMY OD NOWA, SILVO MCEVER…

NADSZEDŁ CZAS, ŻEBY POZAŁATWIAĆ STARE

SPORY.

WIĘC, JAK TO MÓWICIE CO ROKU: „NIECH WIĘC

ROZPOCZNIE SIĘ TURNIEJ!!!”.

CIESZE SIĘ, ŻE ZNÓW ROZPOCZNIE SIĘ WALKA.

ZAWSZE BYŁAŚ GODNĄ PRZECIWNICZKĄ…

NIE MNIEJ GODNĄ SZYKUJE CI WIĘC ŚMIERĆ.

POZDRÓW SWEGO KUZYNA ORAZ BRATANICE…

NO I MOJEGO ZABÓJCE. WKRÓTCE SIĘ O NIEGO

UPOMNĘ.



MORIARTY



-To znowu się stało – powiedział Dante.
 Silva skinęła głową.
 -Tak. – odparła. – Znowu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz