sobota, 27 lutego 2016

29



Mieli po trzynaście lat, jeździli na łyżwach na jeziorze niedaleko domu Vale’ów.
 -Nie, nie uda mi się! – poskarżyła się Silva.
 -Co ty, jasne, że się uda!
 -Wcześniej się nie udało.
 -No ale teraz się uda. Silva, no dawaj!
 -Ale mi się już nie chcę!
 -Spróbuj ten jeden, ostatni raz!
 -Nie chcę!
 -Silva!
 -Jak nie chcę to nie chcę i tyle!
 -Zachowujesz się całkiem jak twój brat!
 Młoda Strażniczka spojrzała na niego z oburzeniem.
 -Coś ty powiedział!?
 -To co słyszałaś – wesoło odparł Dante.
 -Natychmiast to odszczekaj!
 -Nie zamierzam!
 -Bo cię zmuszę!
 -Ha! Najpierw musisz mnie złapać!
 -Myślisz, że nie dam rady?
 -Owszem, tak właśnie myślę! – odparł łowca, już się rozpędzając.
 Silva ruszyła za nim.
 -Zabiję cię! – poinformowała go. Lód był gruby i nie bała się, że się pod nią załamie: łyżwy ślizgały się po nim wprost niesamowicie, powietrze było chłodne i rześkie, widoczność znakomita. Bez przerwy przyśpieszała: nie spuszczając oczu z kuzyna.
 -Nie uda ci się! – wesoło krzyknął Dante, na ułamek sekundy odwracając zachwyconą jazdą twarz w jej stronę.
 -Zaraz zrobię ci coś takiego, że już nigdy nie będziesz mógł mówić! – zawołała za nim.
 -Zakneblujesz mnie? – zapytał z dziecięcą ciekawością.
Silva zastanawiała się przez chwile.
 -Nie. Wyrwę ci język.
 Łowca krótko skinął głową, usatysfakcjonowany jej wypowiedzią. Ślizgali się po wielkim jeziorze, zbliżając się w szybkim tempie do rzeki, będącej jednym z dopływów zbiornika.
Dante wjechał na nią z niesamowitą prędkością – Silva siedziała mu już na ogonie. Tu lód był przejrzysty, ale nie mniej gruby.
-Nigdy mnie nie dogonisz!!! – krzyknął łowca.
 -Dogonię! – zaprotestowała. Nie zwalniając, wyciągnęła rękę do przodu – jej palce znajdowały się może centymetr od kaptura jej kuzyna, kiedy Dante skręcił gwałtownie w odnogę rzeki, pozostawiając ją w tyle.
 Zgrzytnęła zębami i przyśpieszyła.
 -Nie wykaraskasz się już, Vale!
 -Chciałabyś, McEver!
 Wodospad zobaczyli całkiem nagle, wyjeżdżając zza zakrętu.
 Był istnym fenomenem natury: w większości zamarzał normalnie, ale tworzył też wąską, oblodzoną ścieżkę, ciągnącą się na ukos, od jego szczytu do samego końca. Dante wjechał na nią, prawą ręką strącając sople, zawieszone tuż koło ciasnego przejścia. Po jego lewej ziała kilkunastometrowa przepaść. Gdyby spadł… ale nie spadł, tak samo jak Silva, która zjechała ścieżką tuż za nim.
 -Gdy czarną nocą, nocą głuchą, usłyszysz trzask w ciemności, wiedz, że to razem z zawieruchą, przywiało od McEverów gości. W ciemnych prochowcach, kontrwywiad wroga, lepiej uciekaj, schowaj się w szafie, bo McEverów szpieg, póki zdoła, będzie cię tępił, póki nie złapie! – zaśpiewał Dante na całe gardło.
 -Jesteś już martwy! – wykrzyknęła Strażniczka. Góry echem powtórzyły słowa piosenki. Zanuciła własną. – Gdy jasnym rankiem, dniem przejrzystym, zobaczysz gdzieś Vale’a, pamiętaj – zważać na to musisz, to przecież wszystko zmienia! Groźny ten człowiek, podstępna bestia, przy nim – ni zmrużyć powiek. Pamiętać! zawsze masz, by pamiętać! O czym? Zaraz ci powiem. TY ZWAŻAĆ MUSISZ, BO NIEBEZPIECZNIE się robi, gdy Vale nadchodzi. On chcę cię złapać i wyssać dusze, pamiętaj więc, co ci szkodzi! Bo jeśli złapie, to już po tobie, więc ZAPAMIĘTAJ te słowa. Pamięć to dobra rzecz, ale musisz, pamiętać by nie przeholować. I mam dla ciebie ostatnią radę, z której skorzystać można – nie mów, że ci nie powiedziałam, gdy Vale nadzieje na rożna!
 Dante prawie zwalił się z łyżew w ataku śmiechu.
 -Ty… - Silva już zamierzała mu zrobić niezłą pogadankę, kiedy potknęła się lekko. Straciła równowagę, próbując ją odzyskać i na ślepo sterując torem jazdy wyprzedziła kuzyna i, by uniknąć zalegającej na lodzie sterty śniegu, jakimś cudem wybiła się w powietrze, zrobiła piruet i wylądowała znowu na nogach, zgrzytając iskrami po lodzie.
 -MÓWIŁEM, że tym razem się uda – triumfująco stwierdził młody łowca.
 -Bo ty to oczywiście wszystko zaplanowałeś, hm? – nie można było być pewnym, czy w głosie Strażniczki znajdowało się więcej jadu czy niedowierzania.
 -Owszem. – z powagą odparł Dante. – Bo, jeśli to jeszcze do ciebie nie doszło, jestem świetnym nauczycielem.
 -Najwyraźniej masz gorączkę, bo zaczynasz gadać od rzeczy – stwierdziła sarkastycznie.
 -No wiesz, Silva???
 Roześmiała się, a potem, przepełniona szczęściem, cisnęła w kuzyna śnieżką.
 Wszystko było idealnie na swoim miejscu.


*


Silva jeszcze nie zdążyła się do końca obudzić, a już usiadła na łóżku, wprawiając w zdziwienie wszystkich w pokoju.
 Potoczyła po zebranych trochę nieprzytomnym wzrokiem, a potem skupiła spojrzenie na Dantym.
 -Normalnie przypuszczałabym, że umarłam i jestem w niebie, ale skoro jesteś tutaj ty…
 -W niebie, żartujesz? Zawsze widziałem cię bardziej jako Lorda Piekieł. – poinformował ją kuzyn ze śmiertelnym wręcz spokojem.
 -Co innego prawda, a co innego moje skryte marzenia. Prawda jest taka, że z uwagi na mój nieskalany charakter rzeczywiście pójdę do nieba… A szkoda, bo do sfery marzeń zawsze zaliczał się czarujący obraz jak goszczę na herbatce Czterech Jeźdźców Apokalipsy.
 Dante mruknął pod nosem coś co zabrzmiało jak „Ta, jasne, nieskalany charakter.”, ale wolał nie rozwijać tematu. 
-Nie chcę cię martwić, ale żyjesz. – stwierdził.
 -Właśnie widzę. Wszyscy tu są? Adrian, Nikolaj! Żyjecie! Chyba, że…
 -Błagam, tylko nie „chyba, że”. – jęknął łowca.
 -…tak naprawdę to wszyscy nie żyjemy i jesteśmy w bożej poczekalni! Ja za chwile pojadę windą do nieba. Znaczy, mam nadzieje, że to się wcale nie stanie jakoś szybko, chcę najpierw zobaczyć, jak spychają Dantego w czeluście piekieł.
 -Na pewno dobrze się pani czuje? – z wahaniem zapytał Den.
 -Och, ona czuję się doskonale. – uspokoiła go Julia.
 -Racja – zawtórował jej Dante. – Po prostu Silva jest zdolna do wykorzystania każdej sytuacji, byleby tylko obrzucić mnie błotem.
 -Za kogo ty mnie masz? – z urazą zapytała Strażniczka.
 -Racja – półgłosem zauważyła Debra. – Gdyby Silva miała kogoś czymś obrzucać, na pewno byłoby to coś znacznie gorszego niż błoto.
 Dellixowi z największym trudem udało się ukryć uśmiech.
 -Chyba powinniśmy ci teraz wytłumaczyć co i jak, ciociu – zauważyła Maddy.
 Silva rzuciła okiem na zegarek, leżący na szafce nocnej w jej hotelowym pokoju, w którym zameldowali się nad ranem.
 -Wytłumaczyć: owszem. – odparła. – Ale nie teraz.
 -Dlaczego? – Natalia zmarszczyła brwi.
 -Głupie pytanie. Jest dwudziesta pierwsza, jeśli jakiś samolot odlatuje dzisiaj do Szkocji, to albo już to zrobił, albo zrobi to w najbliższym czasie. Jesteście spakowani?
 -Nie, jeszcze nie. – odparł Adrian.
 Strażniczka spojrzała na nich niedowierzająco.
 -Mam nadzieje, że macie coś dobrego na swoje usprawiedliwienie.
 -No wiesz, staliśmy nad twoim łóżkiem i obserwowaliśmy, jak konasz. – zauważył Dante.
 -To nie jest WYSTARCZAJĄCE usprawiedliwienie. – prychnęła. – Idźcie się pakować, JUŻ!
 Kiedy w niewyobrażalnym tempie wynosili się z jej pokoju, Arashi posłał Julii szeroki uśmiech.
 -Dwie minuty temu była prawie martwa, a teraz ustawia nas po kątach – powiedział po japońsku. – Właśnie za to lubie Silve-same.


*


Valerian siedział z paczką chipsów w ręku (Maddy miała zapasy jakby zamierzała zabarykadować się w swoim mieszkaniu na całą epokę lodowcową, gdyby ta miała nadejść w najbliższym czasie) i wpatrywał się w ekran laptopa.
 Patrzył na niego o szóstej nad ranem.
 Patrzył na niego o ósmej.
 Patrzył na niego w południe.
 Patrzył na niego po południu.
 Patrzył na niego w porze obiadu, deseru i kolacji.
 Patrzył na niego nawet wtedy, kiedy przyszedł SMS od Silvy McEver.
 Ja przed chwilą prawie się wykrwawiłam. A co u ciebie?”.
 Patrzył na niego i chciało mu się śmiać.

wtorek, 23 lutego 2016

28



-Ty też to widzisz, Bates?
 -Mówisz o zabójczych kolcach, płomieniach, tarantulach czy jadowitych wężach?
 -O przejściu.
 -W takim razie nie.
 -Chwila… Jakie tarantule?
 -Za tobą – nie bez cichej satysfakcji poinformował go Nikolaj.
 Adrian gwałtownie odbił się od ściany w niemożliwym dla śmiertelnika skoku i wylądował na ścianie obok chłopaka, wczepiając się palcami w kamień. Obejrzał się i skrzywił na widok pajęczego gniazda, w które przed chwilą prawie nie wlazł.
 -Ale mówię serio, widzę przejście tam na górze.
 -A, TAM na górze! Tam, za tymi wszystkimi zabójczymi pułapkami? – drwiąco zapytał Nikolaj.
 -Czy twój sadyzm objawia się tylko w chwilach największego napięcia?
 -Nie, chodzi raczej o to, że moje i tak poza normowane IQ wzrasta, gdy znajduje się w towarzystwie jakiegoś przygłupa.
 -Nie obrażaj tamtych tarantul – odciął się Adrian.
 -O, bardzo zabawne.
 -Mam ochotę zepchnąć cię w tą przepaść.
 -Mam ochotę pociągnąć cię za sobą.
Przez chwile mierzyli się wrogimi spojrzeniami, wreszcie Nikolaj podciągnął się na rękach i na powrót rozpoczął mozolną wspinaczkę. Łowca poszedł w jego ślady.
 -Jest moją dziewczyną, musisz się przyzwyczaić. – mruknął po chwili.
 -Spoko.
 -Serio? – w tonie Adriana pobrzmiewało zdumienie.
 -Jasne. Przyjdę nawet na wasz ślub. – z ironią odparł chłopak.
 -Z prezentami, mam rozumieć?
 Nikolaj posłał mu czarujący uśmiech.
 -No, o ile można uznać wieniec pogrzebowy za prezent…


*


-Wuju Dante!
 -Ciociu Silvo!
 Dante przerzucił sobie wojownika nad ramieniem i dopiero wtedy odwrócił się, stając twarzą w twarz z Maddy, Metodym, Cyrylem, Natalią, Jill i Arashim. Sherlock miotał się między nim, a młodym zabójcą, jakby nie wiedząc, do kogo podbiec. Wreszcie, słysząc głośny szczęk stali (Silva toczyła właśnie walkę z dziesięcioma szermierzami na raz i bawiła się jak nigdy), ukrył się za nogami Arashiego, popiskując cicho.
 -Co jest? – zapytał Den, chroniąc magiczną tarczą siebie i Debre, wojowniczo ciskającą w przeciwników odłamkami gruzu, który znalazła pod ścianą. Jednego trafiła w potylice i natychmiast padł, zemdlony, a Strażniczka posłała jej niedowierzające spojrzenie.
 -Wrócili – poinformował grupę Dante.
 Dellix zmierzył trzy sylwetki ciężkim spojrzeniem i krótko skinął głową.
 -Czas to kończyć – z autentycznym żalem w głosie stwierdziła Silva. Miecz rozmazał się w jej dłoni, kiedy jednocześnie blokowała ciosy zadawane z różnych stron dziesięcioma klingami.
 Zanim jednak zdołała wyeliminować któregoś z nich, dowódca oddziału rozejrzał się, zatrzymał na moment spojrzenie na trójce dzieci (Julia wyglądała, jakby zaraz miała mu się rzucić do gardła i wydrapać oczy, z braku pod ręką lepszej broni niż paznokcie), wycofał się nagle z okręgu atakujących i wydał krótki, ostry rozkaz w jakimś arabskim narzeczu.
 Wojownicy odstąpili jednocześnie, błyskawicznie formując szyk. Zostało tylko kilku, osłaniając odwrót, kiedy w zastraszającym tempie czarne sylwetki znikały, pogrążając się w mroku tunelu. Silva oszołomiła ostatniego obrońcę i rozejrzała się ze zdumieniem po polu walki.
 -To było… dziwne. – powiedziała w końcu Debra.
 -Może przerazili się tej miny furii – zasugerował Dante, wskazując głową na kuzynkę i pomagając byłej agentce Hadesu wstać z ziemi.
 -Nie wiem, o czym mówisz – z urazą rzuciła Strażniczka, a potem zwróciła się w stronę bratanicy. – Jak widzę, poszło wam całkiem… - jej wzrok na moment zatrzymał się na Maddy. - …nieźle. – spojrzenie Silvy, tym razem trochę oskarżające, a trochę niedowierzające, powędrowało w stronę Jill, jakby pytała „Jak to, miałaś TAKĄ okazje, a Madeleine Vale ciągle żyje!?”.
 -Wszyscy cali? – raźnie zapytał Den.
 -No… oprócz Adriana i Nikolaja. – Cyryl rozejrzał się, a widząc przerażoną minę Natalii, natychmiast zaczął się tłumaczył. – Nie żeby coś… nic nie sugeruje… oczywiście, oni mogą ciągle żyć… jest pewne prawdopodobieństwo… no… tak z pół procenta czy coś w tym guście.
 -On już wie, co to są procenty – szepnął do Maddy Metody, udając wzruszenie. Teatralnie otarł łzę z oka.
 Madeleine parsknęła śmiechem, ale zaraz spoważniała.
 -Co tam Adrian, ale Nikolaj… - zawiesiła głos.
 -Wszystko będzie dob… - Silva urwała nagle. Na jej twarzy odmalował się szok, miecz wypadł z bezwiednej dłoni, otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć… 
Prawie upadła.
 Dante złapał ją w ostatniej chwili.
 -O nie.
 Obejrzał się, ale mrok dawno skrył już jednego z zabójców, którego sztylet tkwił właśnie w plecach jego kuzynki.


*


-Gdzie ona jest!?
 -Tamaro, spokojnie!
 Były to pierwsze słowa, które usłyszała Silva. Obraz przejaśniał się powoli, wyraźniał, tracił zamazane kształty i zyskiwał kolor. Najpierw zobaczyła spory korytarz – drewniana podłoga, białe ściany, duże okna… znała to miejsce. Znała też osoby, które stały w nim stały.
 Najpierw – Dante. Spokojny, siedemnastoletni, stateczny Dante. Rozczochrane, brązowe włosy – o pół tonu jaśniejsze niż teraz – złotobrązowe oczy, stanowczość malująca się na twarzy. A naprzeciw niego…
 Tamara Breakenshaw.
 O nie.
Zanim był Moriarty, zanim byli wszyscy jej wrogowie, była właśnie Tamara – Tamara o ciemnoczerwonych włosach i ciemnobrązowych oczach. Włosach ściętych na krótko, tak jak u niej, Silvy. Tamara, z mieczem na plecach i wściekłością na twarzy.
 -Spokojnie!? Chciała mnie zabić!
 Dante nawet nie drgnął.
 -Nie chcę być nieuprzejmy, ale to pewnie dlatego, że myślała, że jesteś zdrajczynią.
 Tamarze zwęziły się oczy.
 -Nic nie rozumiesz, Dante. Muszę się z nią zobaczyć! 
-Żeby ją zabić?
 -No… może. Zasłużyła!
 -Silva usiłuje tylko bronić to, co… jest jej potrzebne.
 -Zazwyczaj mówi się „to, co kocha”. – zauważyła Tamara. Lekko przekrzywiła głowę, na jej wargach pojawił się lekki uśmiech. – Ale ty wcale nie jesteś co do tego taki pewien, prawda, Dante?
 -Przestań. Po prostu do niej teraz nie wejdziesz, rozumiesz!?
 Dziewczyna roześmiała się złowrogo.
 -I ty będziesz mi rozkazywał, Vale? Mi, „zdrajczyni” Fundacji? Przyznaj się, ona jest po prostu ranna. Złamałam jej coś, prawda? Na pewno, tylko nie jestem pewna co… hm. W każdym razie, masz mnie NATYCHMIAST przepuścić. – chciała wejść na schody, wiodące do niewielkiego pokoiku na piętrze, którego drzwi Silva widziała ze swojej pozycji, ale Dante przestąpił jej drogę.
 -Nie.
 Tamara wyjęła miecz…
 -Niesubordynacja, panno Breakenshaw! Slytherin traci pięćdziesiąt punktów.
 Niepowtarzalny, rozbawiony, kpiący i równocześnie pogardliwy głos nie mógł należeć do nikogo innego… Strażniczka rozpoznałaby go nawet z zamkniętymi oczyma.
 U szczytu schodów, jakby zjawiła się znikąd, stała, opierając się o balustradę, Silva McEver. Miała szesnaście i pół roku, krótkie, postrzępione włosy, jasne oczy, drwiący wyraz twarzy. Skrzyżowała ręce na piersi i uśmiechnęła się do Tamary.
 -Silva – syknęła dziewczyna.
 -Zdrajczyni – wesoło odparła młoda Strażniczka. – Ups! Chciałam powiedzieć: Tamaro… 
-Czyżbyś bała się ze mną walczyć? – tamta aż drżała od rozpierającej ją wściekłości.
 -Chodzi ci o to, czy martwiłabym się o swoją wygraną? – upewniła się Silva.
 -Owszem, o to właśnie mi chodzi.
 -No to po strachu, nawet ze złamanym kręgosłupem zdołałabym cię pokonać.
 -Właśnie dlatego chronisz się za plecami łowcy? – Tamarze zwęziły się oczy.
 -Nie. Robię to… - Silva urwała na moment, widząc, że dziewczyna chce się siłą wedrzeć na schody. Dante obrzucił ją krytycznym spojrzeniem i podciął jej nogi. Zamiast jednak bezwiednie opaść na plecy, zrobiła salto w powietrzu i wylądowała na drewnianej podłodze korytarza, poza jego zasięgiem. Strażniczka dokończyła z triumfującym uśmiechem. -…ponieważ chcę, żeby on też miał trochę zabawy.
 -Nie zamierzasz reagować? – wściekle zapytała łowcy Tamara.
 Dante uśmiechnął się lekko – w jego uśmiechu nie było wrogości ani też przyjaźni. Jakby nic do niej nie miał.
 -Po prostu wolę się zbytnio nie mieszać w ten spór między wami.
 Silva lekko zbiegła po kilku schodkach, stając jakieś pół metra za plecami kuzyna. Zmierzyła dziewczynę bystrym spojrzeniem.
 -Jestem już zmęczona tą audiencją. Możesz wyjść – posłała jej szeroki uśmiech.
 -No dobrze, będę więc musiała przełożyć datę twojej śmierci.
 -Bardzo honorowo – pochwaliła ją Strażniczka. –Pa, do następnego spotkania! Powiadom nas wcześniej, to ja i Dante zrobimy ciasteczka.
 -Mnie do tego nie mieszaj – mruknął pod nosem jej kuzyn.
 -Do zobaczenia! – Silva entuzjastycznie machała Tamarze do momentu, aż ta znikła za załomem korytarza. Dopiero wtedy lekko zachwiała się na nogach i usiadła na jednym ze schodków.
 -Jak z twoją nogą? – troskliwie zapytał łowca, sadowiąc się obok niej.
 -Boli jak diabli. – ponuro poinformowała go kuzynka, lekko dotykając kostki. – Chyba złamana… No, ale rozumiesz chyba. Nie mogłam dać satysfakcji tej wiedźmie!
 Dante tylko skinął głową.


*


Silva najpierw spała spokojnie, potem szarpnęło nią nagle. Jej twarz wykrzywił grymas, spięła się, by zaraz znowu opaść na plecy. Jej oddech przyśpieszyć, głowa rzucała się na poduszce…
 -Myślisz, że co jej się śni? – zapytała cicho Debra.
 Dante nie odpowiedział.

sobota, 20 lutego 2016


27



-Padnij!
Silva przetoczyła się po ziemi, unikając kuli, błyskawicznie wyprostowała się i skrzyżowała miecze z dowódcą zabójców. Przez chwile tańczyli wokół siebie, a potem Strażniczka cięła go przez pięść, ignorując tą kretyńską zasadę Dantego „bez rozlewu krwi”. Jeśli facet był dobry, to miał szanse przeżyć.
W gruncie rzeczy mogła go też dobić, ale już raz, rok temu, naraziła się na złość kuzyna – i uznała, że nigdy więcej.
-Co u ciebie, Dellix? – zapytała ciekawie, szybko rzucając okiem na walczącego u jej boku łowcę.
-Nieźle. – uderzył w przeciwnika jakimś zaklęciem, posyłając go na ścianę.
-Z lewej. – uprzejmie poinstruował ją Dante, walcząc właśnie z jakimś wyjątkowo dobrym nożownikiem.
Strażniczka odwróciła się błyskawicznie – szybciej niż wzrok zadziałał refleks i zanim zdążyła pomyśleć, jej miecz krzyżował się z szablą przeciwnika milimetry od jej twarzy.
Zacisnęła zęby – facet był silny. No, ale ona była lepsza. Zwolniła nacisk na ostrze, odskakując w bok, kiedy wojownik stracił równowagę. Zabójca błyskawicznie odzyskał jednak rezon i ponownie rzucił się w jej stronę… Bez większego namysłu popchnęła na niego stojącą obok Debre – przewrócili się jednocześnie, lądując na ziemi.
-Ej – Dante popatrzył na nią ostro.
-No co? – usiłowała zrobić niewinną minę. Z dosyć miernym skutkiem.
Jej kuzyn ogłuszył jednego z przeciwników Dena i poczekał, aż chłopak powali drugiego. Potem rozglądnął się szybko – ciągle byli w czymś, co od bólu można było nazwać kompletem, natomiast wszyscy przeciwnicy leżeli na ziemi.
-I po sprawie. – Debra wygrzebała się spod nieprzytomnego wojownika i posłała Silvie wściekłe spojrzenie. – Słuchaj, jeśli…
-Na żadne pytanie nie odpowiem bez mojego adwokata. – pośpiesznie poinformowała ją Strażniczka.
-Ty nie masz adwokata – mimowolnie zauważył Dante, sprawdzając puls pokrwawionemu dowódcy.
Uśmiechnęła się szeroko.
-I właśnie DLATEGO to jest taki świetny pomysł.
Debra prychnęła na nią wściekle.
-W każdym razie, teraz będzie już z górki – powiedział Den, przestępując nad jednym z ciał.
-Nie powiedział bym – Dellix przeszył go poważnym spojrzeniem.
-On ma racje. Ich było za mało. – Silva starannie wytarła klingę miecza o tunikę któregoś z nieprzytomnych mężczyzn.
-Czyli jeszcze ci mało? – Debra zmarszczyła brwi.
-To też, ale po prostu Moriarty wie, że sześciu ludzi to i sama zdołałabym rozwalić.
-A zdołałabyś? – młody łowca spojrzał na nią ze zdziwieniem.
-Nie obrażaj mnie chłopcze.
Dante uśmiechnął się lekko.
-W każdym razie, coś tu nie gra. – natychmiast spoważniał.
-Niby CO mogłoby nie grać? – zapytała Debra.
Silva spojrzała nad ich głowami.
-Hm… nie chcę was martwić, ale na przykład to.
Korytarz był zastawiony z obu stron.


*


-Myślicie, że są tu węże? – ciekawie zapytała Julia, oświetlając latarką drogę przez korytarz pajęczyn, którym szli.
-Tylko jedna żmija. – mruknęła Maddy pod nosem.
-Mówiłaś coś?
-A skądże.

Arashi zmarszczył brwi. Rozmowa toczyła się po francusku i mimo, że nie znał jeszcze zbyt dobrze tego języka, wydawało mu się, że to nie brzmi jak „z miłości”. Poza tym akurat te dwie łowczynie nigdy jakoś nie okazywały sobie zbyt ciepłych uczuć… A może się mylił? Może były jak Silva-sama i Dante Vale?
Hm… chyba jednak nie.” – pomyślał, patrząc, jak Madeleine podświetla na ścianie pajęczyn cień swojej ręki, formując ją w paszcze jakiegoś potwora i śmieje się z relacji Jill, która na początku, wyrwana z zamyślenia, aż cofnęła się o krok.
-Bardzo zabawne – stwierdziła zgryźliwie.
-Dzięki. – Maddy posłała jej szeroki uśmiech, potrząsając jaskrawopomarańczowymi włosami.
Zabójca rzucił okiem na baraszkującego pośród pajęczyn Sherlocka i uśmiechnął się lekko. Po pięciu minutach marszu zrezygnował z pomysłu niesienia go na rękach – a szczeniak umierał teraz z radości, goniąc się z pająkami mutantami i szczekając na nie wesoło.
-Przejście – Julia pierwsza zauważyła wielki, ziejący przed nimi, ciemny prostokąt.
-No dobrze, wykazałaś się już spostrzegawczością, teraz ustalmy, kto idzie pierwszy. Głosuje za tym, żebyś to była ty.
-To powinien być najmniej wartościowy członek grupy – przytomnie zauważyła łowczyni.
-No to przecież mówię.
-Sądzę, że ty byłabyś lepszym wyborem.
-Ja pójdę – przerwał im Arashi z błyskiem rozbawienia w oku.
-Nie, stój – Jill machnęła na niego ręką. – Chodź, Maddy, rozegramy to jak na łowców przystało.
-Papier, kamień, nożyce? – zgadła Madeleine.
-Właśnie.
Podczas gdy grały, zabójca uklęknął na brudnej, kamiennej posadzce i cicho gwizdnął na Sherlocka. Szczeniak zaszczekał radośnie i podbiegł do niego z prędkością błyskawicy, obskakując dookoła i domagając się głaskania. Arashi z uśmiechem zdjął z niego kilka większych pajęczyn.
-I jak, znalazłeś nowych kumpli? – zapytał po japońsku.
Sherlock zaskomlił cicho, całkiem jakby mówił „Niestety, te dziwne psy nie chcą się ze mną bawić.”.
-Nie przejmuj się tym zbytnio. – mruknął do niego zabójca. – W sumie to dosyć okropne typy. Mogłyby cię sprowadzić na złą drogę. – uśmiechnął się przelotnie.
-Ha! – Julia krzyknęła triumfująco. – Wygrałam, dwa jeden dla mnie.
-Przecież gramy do pięciu – zmitygowała ją Madeleine.
-Wcale nie, do trzech. – dziewczyna zmarszczyła brwi.
-Nie słyszałaś tego przysłowia: „Do pięciu razy sztuka”?
-Mówi się, że do TRZECH razy sztuka.
-Ja mówię, że do pięciu.
Jill przewróciła oczyma.
-W każdym razie, i tak i tak wygrałam. Idziesz pierwsza.
Maddy zrobiła niewinną minę.
-A nie walczyłyśmy o to, która będzie miała szanse pójść przodem? A skoro wygrałaś…
-Madeleine Vale!
-No już, już, Jilly. – dziewczyna spojrzała na nią z wyrzutem.
-JILLY??? – wykrztusiła łowczyni.
-Brzmi uroczo, nieprawdaż? – Maddy posłała jej szeroki uśmiech i przeszła pewnym krokiem do następnej sali.


*


-Słyszeliście to? – zapytała Natalia.
Bracia Vale zamilkli na chwile. W mroku, rozświetlanym tylko przez latarki, dało się słyszeć ciche kroki.
-Może to nieśmiertelni strażnicy piramidy. – poważnym tonem stwierdził Metody, poprawiając okulary na nosie.
Cyryl przez chwile wsłuchiwał się w odgłos kroków i przyciszonych głosów, a potem wyprostował się nagle.
-To raczej posłannictwo z niebios! – wykrzyknął.
-Czyli? – Natalia uniosła brwi, próbując opanować nadchodzące, dominujące uczucie beznadziei.
-Czyli, że Julia. – flegmatycznie poinformował ją drugi Vale.
Jakby w odpowiedzi na jego słowa, Cyryl rzucił się do przodu.
-Juuuuuuuuliaaaaaaa!!! – skoczył w ramiona jednej z ciemnych sylwetek, znajdujących się już na skaju kręgu światła.
Rozległo się zduszone, japońskie przekleństwo i chłopak natychmiast odskoczył.
-Nie jesteś Julią. – zauważył.
-Nie, nie jest. – z irytacją potwierdziła Jill, świecąc mu swoją latarką prosto w twarz. – To ARASHI.
Japończyk stanął u boku łowczyni. Miał wymiętą bluzę i bardziej potargane włosy niż jeszcze przed chwilą. Posłał Cyrylowi przeciągłe spojrzenie.
-Ja… pomyliłem was. – chłopak wbił wzrok w podłogę.
-Ciebie z Arashim? Ja bym się obraziła. – poinformowała Julie głośnym, rozbawionym szeptem Madeleine.
-Bogu dzięki, przybyliście na ratunek. – Natalia doskoczyła do niej błyskawicznie i złapała za ramiona. – Dobre wieści, już wiem, dlaczego taka jesteś. Ja też pewnie bym się taka stała, gdybym miała takich braci.
Maddy zamrugała i spojrzała na nią z niedowierzaniem.
-JAKA jestem???
-I JAKICH braci??? – zawtórował jej Metody.
Z obecnych tu Vale’ów tylko Cyryl milczał, w ciszy rozmyślając nad tym, że prawie wyznał profesjonalnemu zabójcy wieczną miłość.

wtorek, 16 lutego 2016

26



-Sześciu na pięciu? – z niedowierzaniem zapytała Silva. Na jej twarzy powoli wykwitł szeroki uśmiech. – Panowie, będziemy mieli przednią zabawę.
 -Panowie? A ja? – zapytała Debra, beznamiętnie przyglądając się stojącym w ciemności zabójcom.
 Strażniczka posłała jej krótkie, niechętne spojrzenie.
 -Ciebie tu nie ma. Nie widzę cię. – powiedziała swoim najłagodniejszym, najbardziej przekonującym i pewnym siebie głosem, a potem odwróciła się do przeciwników.
 -To będzie pogrom – uprzejmie poinformował towarzyszy Dante, jakby byli nie w piramidzie, stojąc oko w oko ze śmiercią, tylko na przedstawieniu teatralnym przyglądając się finałowej walce.
 Dellix na próbę zamachnął się mieczem.
 Wszystko zastygło w oczekiwaniu.
 Jeden z zabójców ujął coś wiszącego mu przy pasku. W jego ręku błysnęła stal. Byli gotowi na nóż, sztylet, miecz, szable, ale…
 ale nie na to.
 Kula świsnęła w powietrzu.
 Silva zdołała tylko pomyśleć, że Dante z dziurą między oczyma nie byłby najlepszym widokiem, a potem broń w jej dłoni zawirowała, kreśląc spory okrąg w powietrzu. Odbita kula wbiła się w ścianę, odłupując fragment kamienia.
 Drużyna posłała jej niedowierzające spojrzenia.
 -No co? – wzruszyła ramionami. – Strażnicza stal. Nawiasem mówiąc, kuzynie, podziękowania są zbędne. Oczekuje datku pieniężnego wysokości…
 Rozległ się huk, kiedy kolejna kula przecięła powietrze. Zabójca wystrzelał cały magazynek: miecz rozmazał się w dłoni Silvy, kiedy z nadludzką szybkością odbijała pociski.
 Szczęknęła przeładowywana broń.
 -A wiesz co, Dante? – powiedziała Strażniczka. – Obgadamy to później.


*


-Mogę ci zadać szczere pytanie? – zapytał Adrian.
 -Nie.
 Nikolaj zacisnął zęby, wyszukując koniuszkami palców jakiś szczelin w pionowej, prawie zupełnie gładkiej ścianie. Niezależnie od tego, jak szybko się wspinał, młody McEver był zawsze co najmniej metr nad nim – nieludzko zwinny, nieludzko silny, nieludzko wytrzymały.
 Cholerny łowca.
 -Czy ty i Maddy jesteście ze sobą blisko? – Adrian kompletnie zignorował jego odpowiedź.
 -Mówiłeś coś? – odgryzł się chłopak.
 -Tak. – odparł uprzejmie, po czym powtórzył pytanie.
 -Mógłbyś jeszcze raz? Nie dosłyszałem. – Nikolaj podciągnął się na rękach. Wspinali się już od dobrych dziesięciu minut, musieli już pokonać z… osiem metrów? Dziewięć? Nie miał pojęcia, ale był zdziwiony, jakim cudem, przy takiej wysokości, nie rozbili się przy wypadku – skoro sufitu nadal nie było widać.
 -Oczywiście – głos Adriana nadal brzmiał uprzejmie.
 On musi być androidem.” – przemknęło Bates’owi przez myśl, ale wolał się nad tym zbytnio nie zastanawiać.
 Trzeci raz powtórzonego pytania nie mógł już zignorować.
 -Jesteśmy przyjaciółmi. – powiedział, starannie ukrywając urwany oddech. Kiedy był z Madeleine, mógł się wspinać bez końca, kilka razy byli nawet na ściance wspinaczkowej w Mediolanie. Ale z Adrianem… to już była całkiem inna sprawa.
 -Nie ma między wami nic… więcej? – łowca rzucił mu zaciekawione spojrzenie.
 -Nie. – Nikolaj musiał ugryźć się w język, żeby nie dopowiedzieć „Niestety”. Przy okazji prawie go sobie odgryzł, bo omsknęła mu się noga i na sekundę zawisł na samych rękach. W ustach poczuł metaliczny smak krwi.
 -Ale na pew… uważaj!
 Adrian oderwał się od ściany i nadludzką sprawnością przeskoczył na sąsiednią – rzeczywiście, z odcinka skały, na którą się wcześniej wspinał, wysunęło się kilkanaście wąskich, zabójczo ostrych kolców. W następnej sekundzie łowca znowu skoczył, o włos unikając śmierci w płomieniach, kiedy fragment ściany zajął się ogniem. Wylądował koło Nikolaja, czepiając się skały koniuszkami palców.
 -Nie chcę cię niepokoić – stwierdził piekielnie poważnym tonem, patrząc na płomienie. – Ale chyba mamy spory problem.


*


-Wiesz, nie wydaje mi się, że sytuacji, kiedy jesteśmy zagubieni w ciemnym, nieznanym miejscu najprawdopodobniej jeżącym się od pułapek, spacer jest najlepszym pomysłem. – powątpiewająco stwierdziła Julia.
 -Kto naopowiadał ci tych bzdur, ukochana kuzynko? – Maddy poprawiła plecak.
 Jill przewróciła oczyma.
 -Wolę trzymać się swojego zdania. Arashi?
 -Tak, łowczyni? – Japończyk uniósł na nią wzrok. Klęczał przy Sherlock, lekko drapiąc go za uszami.
 -Idziemy – żałowała, że musi to mówić akurat w jednym z nielicznych momentów, kiedy Arashi wydawał jej się być taki… ludzki. Ale nie miała wyjścia. Niby puszczenie Madeleine samą na samobójczą eskapadę kusiło, jednakże…
 Jednakże…
 No. Jednakże. Na samym tym słowie postanowiła poprzestać, bo nie przyszło jej do głowy, co mogłaby powiedzieć dalej.
 -Jasne – zabójca podniósł się płynnie i wziął szczeniaka na ręce. Sherlock wydał z siebie pełne protestu szczeknięcie (w teorii).
 -A więc do przodu – Julia westchnęła ciężko, patrząc na ciemne przejście, oświetlane tylko i wyłącznie światłem ich latarek.
 -Myślicie, że powinniśmy iść po ciemku? – zapytała Madeleine. – Gdyby tam był jakiś, no nie wiem, pająk mutant i nas zobaczył…
 -Nie przejmuj się, każdy pająk mutant zwieje na widok twoich włosów. – Jill posłała jej czarujący uśmiech, za co w zamian kuzynka zamordowała ją spojrzeniem.
 -Kłócicie się? – po japońsku zapytał Arashi.
 -Skądże – łowczyni mrugnęła do niego. – My tak z miłości.


*


-Dziwie się, że Madeleine nie popełniła jeszcze samobójstwa, mając was za braci – jęknęła Natalia.
 -Mówisz o tym, że mój geniusz ją przyćmiewa? – ciekawie zapytał Metody, z dumą poprawiając profesorskie okulary.
 -Raczej chodzi tu o moją czarującą osobowość. – uprzytomnił mu Cyryl.
 -Zwariowałeś? W tobie nic nie jest czarujące, braciszku!
 -A w tobie nic nie jest genialne. Ciągle tylko…
 -Bezmózgowiec!
 -Kretyn!
 -Idiota!
 -Te twoje okulary są okropne!
 -Julia cię nie lubi!
 -Oooooooooooooch!
 -Ty chyba nie zemdlejesz, co? – z niepokojem zapytała Natalia, widząc, że Cyryl śmiertelnie zbladł, z niedowierzaniem wpatrując się w brata. W tym momencie jedyną gorszą rzeczą od przebywania w podziemiach piramidy z dwoma Vale’ami niespełna rozumy, jaką teraz potrafiła sobie wyobrazić, było przebywanie w podziemiach piramidy z dwoma Vale’ami niespełna rozumu, w dodatku jednego z nich, nieprzytomnego, taszcząc na plecach.
 -Nie, nie, najwyżej się rozryczy – uprzejmie uspokoił ją Metody.
 -No to nie mamy się czym martwić – ironicznie rzuciła dziewczyna.
 Cyryl gwałtownie, wręcz panicznie zaczerpnął powietrze w płuca, jakby właśnie wynurzył się na powierzchnie jeziora po roku spędzonym pod wodą na wstrzymywaniu oddechu.
 -Kłamiesz – powiedział, dramatycznie celując palcem w brata, odrobinę łamiącym się głosem.
 Metody z lekkim uśmiechem pokręcił głową.
 -Wcale, że nie.
 -Wcale, że tak. – Cyryl pociągnął nosem.
 -Nie!
 -Tak!
 -Nie!
 -Tak!
 -Nie!
 -Tak!
 -Nie!
 -Natalia, powiedz mu!
 -Nie, mu powiedz! Natalia!
 Natalia Bates popatrzyła na nich z przerażeniem, a potem zamknęła oczy i zaczęła się modlić o szybką teleportacje.
 Ewentualnie o śmierć.

sobota, 13 lutego 2016

25



Silva nie pamiętała tego zbyt dobrze – znów zadziałał jej instynkt, w połączeniu z refleksem na kilka sekund czyniąc z niej niszczycielską maszynę.
 Wiedziała tylko, że krzyknęła ostrzegającą na drużynę, samemu uskakując w bok, a w następnym momencie stała już na skraju przepaści, która otwarła się pod nogami jej przyjaciół.
 Usłyszała cichy szelest za plecami i odwróciła się gwałtownie: Dante w ostatniej chwili zdołał zejść z toru lotu ciśniętego przez nią noża.
 -Hej, bo się jeszcze obrażę. – poinformował ją z irytacją.
 -Uskoczyłeś – powiedziała ze zdziwieniem.
 -Wydaje mi się, że nie pokładasz we mnie dość dużej wiary.
 -Zabawne, że to mówisz…
 -Dante, Silva! – z ciemności wychynął Den z latarką w dłoni. – Już się bałem, że zostałem tu sam.
 -Nie. Jesteśmy w czwórkę. – odparła Strażniczka.
 -W trójkę. – mimowolnie poprawił ją młody łowca.
 -W czwórkę – powtórzyła z uprzejmym uporem.
 -Najprawdopodobniej Silva ma na myśli Dellixa. – poinformował chłopaka Dante.
 -Dellixa?
 -Yhm. Tego wielkiego, przerażającego łowcę, który właśnie stoi ci za plecami.
 Kiedy chłopak odwrócił się błyskawicznie, Strażniczka uśmiechnęła się pod nosem, zapalając latarkę i ruszyła wzdłuż krawędzi przepaści. Poświeciła w dół ziejącej w posadzce jamy i prawie odskoczyła, widząc pobladłą twarz, ciemnorude, nastroszone włosy i wielkie, oczy. Mimowolnie przypomniała sobie opowieści Madeleine, a potem parsknęła śmiechem.
 -Jak tam ci się wisi, Debora?
Była agentka Hadesu warknęła na nią, na chwile odzyskując rezon. Ale tylko na chwile: zaraz zbladła jeszcze bardziej. Jej palce, kurczowo uczepione skały, drżały lekko.
-Aż dziw bierze, że jeszcze nie spadłaś – wesoło dodała Silva.
-Wciągnij… mnie… - wymamrotała Debra. W jej oczach błyszczało prawdziwe przerażenie.
 -Czekaj, mi się to całkiem podoba. – Strażniczka posłała jej czarujący uśmiech.
 -Silva… - zabrzmiało to niemal płaczliwie. Gdyby to był ktoś inny, na przykład jej kuzyn, miała by teraz niezłe poczucie winy, ale… To nie był jej kuzyn. To była Debra, do której nie czuła żądnej sympatii.
 -Chyba poczekam, aż poprosisz. – przerzuciła nogi nad krawędź przepaści, odkładając latarkę na bok. Z cholewki buta wyjęła cienki, podłużny sztylet, który zaczęła błyskawicznie obracać między palcami, aż zamienił się w srebrną smugę, tańczącą w jej dłoni.
 -Silva… - bezsilnie powtórzyła była agentka Hadesu.
 -Może spróbujemy razem: Droga, kochana Silvo, byłabyś taka miła i uprzejmie wciągnęła mnie na górę? Ślubuje ci wtedy dozgonną przyjaźń, podpisze cyrograf – własną krwią, to ważne – i będę ci służyć do końca moich dni. A teraz powtórz.
 -Nienawidzę cię. – szepnęła Debra. Jej palce nie wytrzymały i puściły się skały. Spadała… przez około jedną dziesiątą sekundy, po ręka Silvy natychmiast zacisnęła się na jej nadgarstku.
 -Zepsułaś mi całą zabawę – mruknęła Strażniczka, wciągając ją na górę.
 -Ty…. Draniu… - wycharczała kobieta, rozpaczliwie usiłując nabrać oddech.
 -Debra. Cieszę się, że wszystko w porządku – Dante podszedł do nich, na moment przerywając rozmowę z Denem i Dellixem.
 Pierwszym spostrzeżeniem Silvy był fakt, że miała wielkie szczęście, że żaden z tej trójki nie zauważył jej konwersacji z byłą agentką Hadesu. Drugim było to, że co, jeśli może zauważyli? Trzeciego zaś nie było – tylko fala irytacji, kiedy na widok jej kuzyna, Debra na nowo dostała apopleksji.
 -A ja się NIE cieszę – Strażniczka wstała z ziemi i otrzepała spodnie. – Kiedy dojdzie do walki, będzie nas spowalniać.
 -Jeśli ktoś tutaj nie pasuje, to ty. – odparła Debra z zimnym uśmiechem.
 -Nie wiem, o co ci…
 -Ona ma racje – przerwał jej Den.
 -Na podstawie czego to wnioskujesz, hm? – zmierzyła go wrogim spojrzeniem.
 -Na przykład tego, że to jest Dellix, to Dante, to ja – Den – a to jest Debra. Natomiast ty…
 -Miałam mieć na imię Drogomira. – wyjaśniła im Silva.
 -Serio? – zapytał Dante. 
-NIE.
 -Nie chcę wam przerywać, ale… - Dellix zamilkł znacząco.
 Równocześnie podnieśli głowy: w korytarzu przed nimi stało sześć mrocznych postaci. Zgrzytnęła stal, kiedy dowódca wojowników wyjął miecz – z sykiem przeciął nim powietrze, a potem odsłonił zęby w grymasie przypominającym okrutny uśmiech.
 Rozległ się odgłos przecinanego powietrza i w ścianę koło głowy Debry wbił się długi nóż do rzucania, zagłębiając się w ścianę na kilka centymetrów.
 -Co to ma być? – ze zgorszeniem i lekką urazą zapytała Silva. – Miałam przynajmniej nadzieje, że nasz uroczy znajomy na M wyśle na nas kogoś porządnego, a to… Nie trafiłeś, kretynie! Byłbyś taki miły i spróbował jeszcze raz? Debora, zrób mi tą uprzejmość i postąp krok do przodu, chwilowo jesteś słabym celem…
 -Bardzo zabawne – prychnął dowódca.
 -Dziękuje. Cieszę się, że to doceniasz. – Strażniczka i Dellix dobili mieczy.
 Za nimi była przepaść, a przed nimi zabójcy – tak czy inaczej, walka była nieunikniona.


*


-Julio? Łowczyni? Łowczyni, obudź się.
 Jill powoli wracała jasność myślenia. Nabrała powietrza głęboko w płuca i słabo zamrugała powiekami. W jaskrawym świetle – czyżby latarki? – ujrzała kontury pochylającej się nad nią postaci.
 -Vale… - zaczęła, ale urwała nagle. Gwałtownie zacisnęła zęby.
 Głupia, Valeriana tu przecież nie ma.”
 -Tak, słucham? – głos Madeleine dobiegł ją jakby z oddali. Przyklękła przy niej druga postać, przyglądając jej się ciekawie. Widząc zdziwione spojrzenie Juli, wzruszyła ramionami. – No co? Przecież mówiłaś: Vale…
 -Tak. Tak, mówiłam. Arashi?
 Zabójca spojrzał na nią z powagą.
 -Jestem, łowczyni. Wszystko u ciebie w porządku?
 -Błagam, powiedz, że coś złamałaś. – poprosiła ją Maddy. – No, na przykład kręgosłup….
 -Gdzie Sherlock? – zapytała Julia po włosku.
 Tym razem Madeleine uśmiechnęła się z wyraźną ulgą.
 -Twój zabójca tym razem się sprawdził. Kiedy spadliśmy, ochronił go własnym ciałem.
 Jakby w odpowiedzi na niewypowiedziane słowa, biały szczeniak trącił nosem głowę Jill. Dziewczyna uniosła się lekko na łokciach, tym razem czujnie przyglądając się Arashiemu.
 -Jesteś cały?
 -Tak. Martwiłem się o ciebie.
 Spróbowała się uśmiechnąć, ale zaraz odezwał się obezwładniający ból w głowie – no cóż, wstrząs po patelni zdołał już minąć, ale rzecz jasna natychmiast znalazła sobie nowy problem.
 -To nic takiego. Dziękuje. – krótko skinęła mu głową.
 -Kiedyś chciałem cię zranić. – powiedział Arashi z lekkim, pełnym ulgi uśmiech. – Teraz chcę cię chronić.
 -I nieźle ci wychodzi.
 Madeleine mierzyła ich zdziwionym spojrzeniem.
 -Hm… moglibyście może powtórzyć tą rozmowę w jakimś normalnym języku? Hm, na przykład w takim, który ZNAM.
 -A co, chcesz potem wszystko streścić Cyrylowi? – zapytała Jill.
 Maddy uśmiechnęła się do niej szeroko.
 -Rzecz jasna, przy okazji dodając motyw pocałunku i wyznania sobie wiecznej… - urwała, przygwożdżona do podłogi samym wzrokiem kuzynki. – No co, przecież żartuje! Nawiasem mówiąc, mam do was dobre pytanie. – przeszła na francuski, żeby Arashi też mógł co nieco zrozumieć.
 -Dawaj. – zachęciła ją łowczyni.
 -Czy któreś z was właściwie wie, gdzie jesteśmy?



*



-Metody! Metody!
 -Cyryl, ucisz się, tutaj jestem.
 Bracia wpadli na siebie jednocześnie w smolistej czerni.
 -To ty?
 -Owszem.
 -Bogu dzięki… gdzie jesteśmy?
 -Hm… nie jestem pewna. – odezwał się jakiś obcy głos.
 Na chwile rodzeństwo Vale’ów zaniemówiło.
 -Cyryl… to byłeś ty?
 -N-nie. A to nie byłeś ty, Metody?
 -Nie.
 -To ten upiór z opowiadania Maddy! Błagam, nie zjadaj mojej duszy!!!
 -Jesteście nienormalni – skomentowała Natalia, zapalając latarkę.
 -To byłaś ty? – zapytał Cyryl.
 -Jasne, że to była ona. – Metody odetchnął z ulgą.
 -Tak, to byłam ja – cierpliwie odparła dziewczyna. – A teraz… gdzie my właściwie jesteśmy?