29
Mieli po trzynaście lat, jeździli na łyżwach na jeziorze niedaleko domu Vale’ów.
-Nie, nie uda mi się! – poskarżyła się Silva.
-Co ty, jasne, że się uda!
-Wcześniej się nie udało.
-No ale teraz się uda. Silva, no dawaj!
-Ale mi się już nie chcę!
-Spróbuj ten jeden, ostatni raz!
-Nie chcę!
-Silva!
-Jak nie chcę to nie chcę i tyle!
-Zachowujesz się całkiem jak twój brat!
Młoda Strażniczka spojrzała na niego z oburzeniem.
-Coś ty powiedział!?
-To co słyszałaś – wesoło odparł Dante.
-Natychmiast to odszczekaj!
-Nie zamierzam!
-Bo cię zmuszę!
-Ha! Najpierw musisz mnie złapać!
-Myślisz, że nie dam rady?
-Owszem, tak właśnie myślę! – odparł łowca, już się rozpędzając.
Silva ruszyła za nim.
-Zabiję cię! – poinformowała go. Lód był gruby i nie bała się, że się pod nią załamie: łyżwy ślizgały się po nim wprost niesamowicie, powietrze było chłodne i rześkie, widoczność znakomita. Bez przerwy przyśpieszała: nie spuszczając oczu z kuzyna.
-Nie uda ci się! – wesoło krzyknął Dante, na ułamek sekundy odwracając zachwyconą jazdą twarz w jej stronę.
-Zaraz zrobię ci coś takiego, że już nigdy nie będziesz mógł mówić! – zawołała za nim.
-Zakneblujesz mnie? – zapytał z dziecięcą ciekawością.
Silva zastanawiała się przez chwile.
-Nie. Wyrwę ci język.
Łowca krótko skinął głową, usatysfakcjonowany jej wypowiedzią. Ślizgali się po wielkim jeziorze, zbliżając się w szybkim tempie do rzeki, będącej jednym z dopływów zbiornika.
Dante wjechał na nią z niesamowitą prędkością – Silva siedziała mu już na ogonie. Tu lód był przejrzysty, ale nie mniej gruby.
-Nigdy mnie nie dogonisz!!! – krzyknął łowca.
-Dogonię! – zaprotestowała. Nie zwalniając, wyciągnęła rękę do przodu – jej palce znajdowały się może centymetr od kaptura jej kuzyna, kiedy Dante skręcił gwałtownie w odnogę rzeki, pozostawiając ją w tyle.
Zgrzytnęła zębami i przyśpieszyła.
-Nie wykaraskasz się już, Vale!
-Chciałabyś, McEver!
Wodospad zobaczyli całkiem nagle, wyjeżdżając zza zakrętu.
Był istnym fenomenem natury: w większości zamarzał normalnie, ale tworzył też wąską, oblodzoną ścieżkę, ciągnącą się na ukos, od jego szczytu do samego końca. Dante wjechał na nią, prawą ręką strącając sople, zawieszone tuż koło ciasnego przejścia. Po jego lewej ziała kilkunastometrowa przepaść. Gdyby spadł… ale nie spadł, tak samo jak Silva, która zjechała ścieżką tuż za nim.
-Gdy czarną nocą, nocą głuchą, usłyszysz trzask w ciemności, wiedz, że to razem z zawieruchą, przywiało od McEverów gości. W ciemnych prochowcach, kontrwywiad wroga, lepiej uciekaj, schowaj się w szafie, bo McEverów szpieg, póki zdoła, będzie cię tępił, póki nie złapie! – zaśpiewał Dante na całe gardło.
-Jesteś już martwy! – wykrzyknęła Strażniczka. Góry echem powtórzyły słowa piosenki. Zanuciła własną. – Gdy jasnym rankiem, dniem przejrzystym, zobaczysz gdzieś Vale’a, pamiętaj – zważać na to musisz, to przecież wszystko zmienia! Groźny ten człowiek, podstępna bestia, przy nim – ni zmrużyć powiek. Pamiętać! zawsze masz, by pamiętać! O czym? Zaraz ci powiem. TY ZWAŻAĆ MUSISZ, BO NIEBEZPIECZNIE się robi, gdy Vale nadchodzi. On chcę cię złapać i wyssać dusze, pamiętaj więc, co ci szkodzi! Bo jeśli złapie, to już po tobie, więc ZAPAMIĘTAJ te słowa. Pamięć to dobra rzecz, ale musisz, pamiętać by nie przeholować. I mam dla ciebie ostatnią radę, z której skorzystać można – nie mów, że ci nie powiedziałam, gdy Vale nadzieje na rożna!
Dante prawie zwalił się z łyżew w ataku śmiechu.
-Ty… - Silva już zamierzała mu zrobić niezłą pogadankę, kiedy potknęła się lekko. Straciła równowagę, próbując ją odzyskać i na ślepo sterując torem jazdy wyprzedziła kuzyna i, by uniknąć zalegającej na lodzie sterty śniegu, jakimś cudem wybiła się w powietrze, zrobiła piruet i wylądowała znowu na nogach, zgrzytając iskrami po lodzie.
-MÓWIŁEM, że tym razem się uda – triumfująco stwierdził młody łowca.
-Bo ty to oczywiście wszystko zaplanowałeś, hm? – nie można było być pewnym, czy w głosie Strażniczki znajdowało się więcej jadu czy niedowierzania.
-Owszem. – z powagą odparł Dante. – Bo, jeśli to jeszcze do ciebie nie doszło, jestem świetnym nauczycielem.
-Najwyraźniej masz gorączkę, bo zaczynasz gadać od rzeczy – stwierdziła sarkastycznie.
-No wiesz, Silva???
Roześmiała się, a potem, przepełniona szczęściem, cisnęła w kuzyna śnieżką.
Wszystko było idealnie na swoim miejscu.
*
Silva jeszcze nie zdążyła się do końca obudzić, a już usiadła na łóżku, wprawiając w zdziwienie wszystkich w pokoju.
Potoczyła po zebranych trochę nieprzytomnym wzrokiem, a potem skupiła spojrzenie na Dantym.
-Normalnie przypuszczałabym, że umarłam i jestem w niebie, ale skoro jesteś tutaj ty…
-W niebie, żartujesz? Zawsze widziałem cię bardziej jako Lorda Piekieł. – poinformował ją kuzyn ze śmiertelnym wręcz spokojem.
-Co innego prawda, a co innego moje skryte marzenia. Prawda jest taka, że z uwagi na mój nieskalany charakter rzeczywiście pójdę do nieba… A szkoda, bo do sfery marzeń zawsze zaliczał się czarujący obraz jak goszczę na herbatce Czterech Jeźdźców Apokalipsy.
Dante mruknął pod nosem coś co zabrzmiało jak „Ta, jasne, nieskalany charakter.”, ale wolał nie rozwijać tematu.
-Nie chcę cię martwić, ale żyjesz. – stwierdził.
-Właśnie widzę. Wszyscy tu są? Adrian, Nikolaj! Żyjecie! Chyba, że…
-Błagam, tylko nie „chyba, że”. – jęknął łowca.
-…tak naprawdę to wszyscy nie żyjemy i jesteśmy w bożej poczekalni! Ja za chwile pojadę windą do nieba. Znaczy, mam nadzieje, że to się wcale nie stanie jakoś szybko, chcę najpierw zobaczyć, jak spychają Dantego w czeluście piekieł.
-Na pewno dobrze się pani czuje? – z wahaniem zapytał Den.
-Och, ona czuję się doskonale. – uspokoiła go Julia.
-Racja – zawtórował jej Dante. – Po prostu Silva jest zdolna do wykorzystania każdej sytuacji, byleby tylko obrzucić mnie błotem.
-Za kogo ty mnie masz? – z urazą zapytała Strażniczka.
-Racja – półgłosem zauważyła Debra. – Gdyby Silva miała kogoś czymś obrzucać, na pewno byłoby to coś znacznie gorszego niż błoto.
Dellixowi z największym trudem udało się ukryć uśmiech.
-Chyba powinniśmy ci teraz wytłumaczyć co i jak, ciociu – zauważyła Maddy.
Silva rzuciła okiem na zegarek, leżący na szafce nocnej w jej hotelowym pokoju, w którym zameldowali się nad ranem.
-Wytłumaczyć: owszem. – odparła. – Ale nie teraz.
-Dlaczego? – Natalia zmarszczyła brwi.
-Głupie pytanie. Jest dwudziesta pierwsza, jeśli jakiś samolot odlatuje dzisiaj do Szkocji, to albo już to zrobił, albo zrobi to w najbliższym czasie. Jesteście spakowani?
-Nie, jeszcze nie. – odparł Adrian.
Strażniczka spojrzała na nich niedowierzająco.
-Mam nadzieje, że macie coś dobrego na swoje usprawiedliwienie.
-No wiesz, staliśmy nad twoim łóżkiem i obserwowaliśmy, jak konasz. – zauważył Dante.
-To nie jest WYSTARCZAJĄCE usprawiedliwienie. – prychnęła. – Idźcie się pakować, JUŻ!
Kiedy w niewyobrażalnym tempie wynosili się z jej pokoju, Arashi posłał Julii szeroki uśmiech.
-Dwie minuty temu była prawie martwa, a teraz ustawia nas po kątach – powiedział po japońsku. – Właśnie za to lubie Silve-same.
*
Valerian siedział z paczką chipsów w ręku (Maddy miała zapasy jakby zamierzała zabarykadować się w swoim mieszkaniu na całą epokę lodowcową, gdyby ta miała nadejść w najbliższym czasie) i wpatrywał się w ekran laptopa.
Patrzył na niego o szóstej nad ranem.
Patrzył na niego o ósmej.
Patrzył na niego w południe.
Patrzył na niego po południu.
Patrzył na niego w porze obiadu, deseru i kolacji.
Patrzył na niego nawet wtedy, kiedy przyszedł SMS od Silvy McEver.
„Ja przed chwilą prawie się wykrwawiłam. A co u ciebie?”.
Patrzył na niego i chciało mu się śmiać.