sobota, 20 lutego 2016


27



-Padnij!
Silva przetoczyła się po ziemi, unikając kuli, błyskawicznie wyprostowała się i skrzyżowała miecze z dowódcą zabójców. Przez chwile tańczyli wokół siebie, a potem Strażniczka cięła go przez pięść, ignorując tą kretyńską zasadę Dantego „bez rozlewu krwi”. Jeśli facet był dobry, to miał szanse przeżyć.
W gruncie rzeczy mogła go też dobić, ale już raz, rok temu, naraziła się na złość kuzyna – i uznała, że nigdy więcej.
-Co u ciebie, Dellix? – zapytała ciekawie, szybko rzucając okiem na walczącego u jej boku łowcę.
-Nieźle. – uderzył w przeciwnika jakimś zaklęciem, posyłając go na ścianę.
-Z lewej. – uprzejmie poinstruował ją Dante, walcząc właśnie z jakimś wyjątkowo dobrym nożownikiem.
Strażniczka odwróciła się błyskawicznie – szybciej niż wzrok zadziałał refleks i zanim zdążyła pomyśleć, jej miecz krzyżował się z szablą przeciwnika milimetry od jej twarzy.
Zacisnęła zęby – facet był silny. No, ale ona była lepsza. Zwolniła nacisk na ostrze, odskakując w bok, kiedy wojownik stracił równowagę. Zabójca błyskawicznie odzyskał jednak rezon i ponownie rzucił się w jej stronę… Bez większego namysłu popchnęła na niego stojącą obok Debre – przewrócili się jednocześnie, lądując na ziemi.
-Ej – Dante popatrzył na nią ostro.
-No co? – usiłowała zrobić niewinną minę. Z dosyć miernym skutkiem.
Jej kuzyn ogłuszył jednego z przeciwników Dena i poczekał, aż chłopak powali drugiego. Potem rozglądnął się szybko – ciągle byli w czymś, co od bólu można było nazwać kompletem, natomiast wszyscy przeciwnicy leżeli na ziemi.
-I po sprawie. – Debra wygrzebała się spod nieprzytomnego wojownika i posłała Silvie wściekłe spojrzenie. – Słuchaj, jeśli…
-Na żadne pytanie nie odpowiem bez mojego adwokata. – pośpiesznie poinformowała ją Strażniczka.
-Ty nie masz adwokata – mimowolnie zauważył Dante, sprawdzając puls pokrwawionemu dowódcy.
Uśmiechnęła się szeroko.
-I właśnie DLATEGO to jest taki świetny pomysł.
Debra prychnęła na nią wściekle.
-W każdym razie, teraz będzie już z górki – powiedział Den, przestępując nad jednym z ciał.
-Nie powiedział bym – Dellix przeszył go poważnym spojrzeniem.
-On ma racje. Ich było za mało. – Silva starannie wytarła klingę miecza o tunikę któregoś z nieprzytomnych mężczyzn.
-Czyli jeszcze ci mało? – Debra zmarszczyła brwi.
-To też, ale po prostu Moriarty wie, że sześciu ludzi to i sama zdołałabym rozwalić.
-A zdołałabyś? – młody łowca spojrzał na nią ze zdziwieniem.
-Nie obrażaj mnie chłopcze.
Dante uśmiechnął się lekko.
-W każdym razie, coś tu nie gra. – natychmiast spoważniał.
-Niby CO mogłoby nie grać? – zapytała Debra.
Silva spojrzała nad ich głowami.
-Hm… nie chcę was martwić, ale na przykład to.
Korytarz był zastawiony z obu stron.


*


-Myślicie, że są tu węże? – ciekawie zapytała Julia, oświetlając latarką drogę przez korytarz pajęczyn, którym szli.
-Tylko jedna żmija. – mruknęła Maddy pod nosem.
-Mówiłaś coś?
-A skądże.

Arashi zmarszczył brwi. Rozmowa toczyła się po francusku i mimo, że nie znał jeszcze zbyt dobrze tego języka, wydawało mu się, że to nie brzmi jak „z miłości”. Poza tym akurat te dwie łowczynie nigdy jakoś nie okazywały sobie zbyt ciepłych uczuć… A może się mylił? Może były jak Silva-sama i Dante Vale?
Hm… chyba jednak nie.” – pomyślał, patrząc, jak Madeleine podświetla na ścianie pajęczyn cień swojej ręki, formując ją w paszcze jakiegoś potwora i śmieje się z relacji Jill, która na początku, wyrwana z zamyślenia, aż cofnęła się o krok.
-Bardzo zabawne – stwierdziła zgryźliwie.
-Dzięki. – Maddy posłała jej szeroki uśmiech, potrząsając jaskrawopomarańczowymi włosami.
Zabójca rzucił okiem na baraszkującego pośród pajęczyn Sherlocka i uśmiechnął się lekko. Po pięciu minutach marszu zrezygnował z pomysłu niesienia go na rękach – a szczeniak umierał teraz z radości, goniąc się z pająkami mutantami i szczekając na nie wesoło.
-Przejście – Julia pierwsza zauważyła wielki, ziejący przed nimi, ciemny prostokąt.
-No dobrze, wykazałaś się już spostrzegawczością, teraz ustalmy, kto idzie pierwszy. Głosuje za tym, żebyś to była ty.
-To powinien być najmniej wartościowy członek grupy – przytomnie zauważyła łowczyni.
-No to przecież mówię.
-Sądzę, że ty byłabyś lepszym wyborem.
-Ja pójdę – przerwał im Arashi z błyskiem rozbawienia w oku.
-Nie, stój – Jill machnęła na niego ręką. – Chodź, Maddy, rozegramy to jak na łowców przystało.
-Papier, kamień, nożyce? – zgadła Madeleine.
-Właśnie.
Podczas gdy grały, zabójca uklęknął na brudnej, kamiennej posadzce i cicho gwizdnął na Sherlocka. Szczeniak zaszczekał radośnie i podbiegł do niego z prędkością błyskawicy, obskakując dookoła i domagając się głaskania. Arashi z uśmiechem zdjął z niego kilka większych pajęczyn.
-I jak, znalazłeś nowych kumpli? – zapytał po japońsku.
Sherlock zaskomlił cicho, całkiem jakby mówił „Niestety, te dziwne psy nie chcą się ze mną bawić.”.
-Nie przejmuj się tym zbytnio. – mruknął do niego zabójca. – W sumie to dosyć okropne typy. Mogłyby cię sprowadzić na złą drogę. – uśmiechnął się przelotnie.
-Ha! – Julia krzyknęła triumfująco. – Wygrałam, dwa jeden dla mnie.
-Przecież gramy do pięciu – zmitygowała ją Madeleine.
-Wcale nie, do trzech. – dziewczyna zmarszczyła brwi.
-Nie słyszałaś tego przysłowia: „Do pięciu razy sztuka”?
-Mówi się, że do TRZECH razy sztuka.
-Ja mówię, że do pięciu.
Jill przewróciła oczyma.
-W każdym razie, i tak i tak wygrałam. Idziesz pierwsza.
Maddy zrobiła niewinną minę.
-A nie walczyłyśmy o to, która będzie miała szanse pójść przodem? A skoro wygrałaś…
-Madeleine Vale!
-No już, już, Jilly. – dziewczyna spojrzała na nią z wyrzutem.
-JILLY??? – wykrztusiła łowczyni.
-Brzmi uroczo, nieprawdaż? – Maddy posłała jej szeroki uśmiech i przeszła pewnym krokiem do następnej sali.


*


-Słyszeliście to? – zapytała Natalia.
Bracia Vale zamilkli na chwile. W mroku, rozświetlanym tylko przez latarki, dało się słyszeć ciche kroki.
-Może to nieśmiertelni strażnicy piramidy. – poważnym tonem stwierdził Metody, poprawiając okulary na nosie.
Cyryl przez chwile wsłuchiwał się w odgłos kroków i przyciszonych głosów, a potem wyprostował się nagle.
-To raczej posłannictwo z niebios! – wykrzyknął.
-Czyli? – Natalia uniosła brwi, próbując opanować nadchodzące, dominujące uczucie beznadziei.
-Czyli, że Julia. – flegmatycznie poinformował ją drugi Vale.
Jakby w odpowiedzi na jego słowa, Cyryl rzucił się do przodu.
-Juuuuuuuuliaaaaaaa!!! – skoczył w ramiona jednej z ciemnych sylwetek, znajdujących się już na skaju kręgu światła.
Rozległo się zduszone, japońskie przekleństwo i chłopak natychmiast odskoczył.
-Nie jesteś Julią. – zauważył.
-Nie, nie jest. – z irytacją potwierdziła Jill, świecąc mu swoją latarką prosto w twarz. – To ARASHI.
Japończyk stanął u boku łowczyni. Miał wymiętą bluzę i bardziej potargane włosy niż jeszcze przed chwilą. Posłał Cyrylowi przeciągłe spojrzenie.
-Ja… pomyliłem was. – chłopak wbił wzrok w podłogę.
-Ciebie z Arashim? Ja bym się obraziła. – poinformowała Julie głośnym, rozbawionym szeptem Madeleine.
-Bogu dzięki, przybyliście na ratunek. – Natalia doskoczyła do niej błyskawicznie i złapała za ramiona. – Dobre wieści, już wiem, dlaczego taka jesteś. Ja też pewnie bym się taka stała, gdybym miała takich braci.
Maddy zamrugała i spojrzała na nią z niedowierzaniem.
-JAKA jestem???
-I JAKICH braci??? – zawtórował jej Metody.
Z obecnych tu Vale’ów tylko Cyryl milczał, w ciszy rozmyślając nad tym, że prawie wyznał profesjonalnemu zabójcy wieczną miłość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz