wtorek, 16 lutego 2016

26



-Sześciu na pięciu? – z niedowierzaniem zapytała Silva. Na jej twarzy powoli wykwitł szeroki uśmiech. – Panowie, będziemy mieli przednią zabawę.
 -Panowie? A ja? – zapytała Debra, beznamiętnie przyglądając się stojącym w ciemności zabójcom.
 Strażniczka posłała jej krótkie, niechętne spojrzenie.
 -Ciebie tu nie ma. Nie widzę cię. – powiedziała swoim najłagodniejszym, najbardziej przekonującym i pewnym siebie głosem, a potem odwróciła się do przeciwników.
 -To będzie pogrom – uprzejmie poinformował towarzyszy Dante, jakby byli nie w piramidzie, stojąc oko w oko ze śmiercią, tylko na przedstawieniu teatralnym przyglądając się finałowej walce.
 Dellix na próbę zamachnął się mieczem.
 Wszystko zastygło w oczekiwaniu.
 Jeden z zabójców ujął coś wiszącego mu przy pasku. W jego ręku błysnęła stal. Byli gotowi na nóż, sztylet, miecz, szable, ale…
 ale nie na to.
 Kula świsnęła w powietrzu.
 Silva zdołała tylko pomyśleć, że Dante z dziurą między oczyma nie byłby najlepszym widokiem, a potem broń w jej dłoni zawirowała, kreśląc spory okrąg w powietrzu. Odbita kula wbiła się w ścianę, odłupując fragment kamienia.
 Drużyna posłała jej niedowierzające spojrzenia.
 -No co? – wzruszyła ramionami. – Strażnicza stal. Nawiasem mówiąc, kuzynie, podziękowania są zbędne. Oczekuje datku pieniężnego wysokości…
 Rozległ się huk, kiedy kolejna kula przecięła powietrze. Zabójca wystrzelał cały magazynek: miecz rozmazał się w dłoni Silvy, kiedy z nadludzką szybkością odbijała pociski.
 Szczęknęła przeładowywana broń.
 -A wiesz co, Dante? – powiedziała Strażniczka. – Obgadamy to później.


*


-Mogę ci zadać szczere pytanie? – zapytał Adrian.
 -Nie.
 Nikolaj zacisnął zęby, wyszukując koniuszkami palców jakiś szczelin w pionowej, prawie zupełnie gładkiej ścianie. Niezależnie od tego, jak szybko się wspinał, młody McEver był zawsze co najmniej metr nad nim – nieludzko zwinny, nieludzko silny, nieludzko wytrzymały.
 Cholerny łowca.
 -Czy ty i Maddy jesteście ze sobą blisko? – Adrian kompletnie zignorował jego odpowiedź.
 -Mówiłeś coś? – odgryzł się chłopak.
 -Tak. – odparł uprzejmie, po czym powtórzył pytanie.
 -Mógłbyś jeszcze raz? Nie dosłyszałem. – Nikolaj podciągnął się na rękach. Wspinali się już od dobrych dziesięciu minut, musieli już pokonać z… osiem metrów? Dziewięć? Nie miał pojęcia, ale był zdziwiony, jakim cudem, przy takiej wysokości, nie rozbili się przy wypadku – skoro sufitu nadal nie było widać.
 -Oczywiście – głos Adriana nadal brzmiał uprzejmie.
 On musi być androidem.” – przemknęło Bates’owi przez myśl, ale wolał się nad tym zbytnio nie zastanawiać.
 Trzeci raz powtórzonego pytania nie mógł już zignorować.
 -Jesteśmy przyjaciółmi. – powiedział, starannie ukrywając urwany oddech. Kiedy był z Madeleine, mógł się wspinać bez końca, kilka razy byli nawet na ściance wspinaczkowej w Mediolanie. Ale z Adrianem… to już była całkiem inna sprawa.
 -Nie ma między wami nic… więcej? – łowca rzucił mu zaciekawione spojrzenie.
 -Nie. – Nikolaj musiał ugryźć się w język, żeby nie dopowiedzieć „Niestety”. Przy okazji prawie go sobie odgryzł, bo omsknęła mu się noga i na sekundę zawisł na samych rękach. W ustach poczuł metaliczny smak krwi.
 -Ale na pew… uważaj!
 Adrian oderwał się od ściany i nadludzką sprawnością przeskoczył na sąsiednią – rzeczywiście, z odcinka skały, na którą się wcześniej wspinał, wysunęło się kilkanaście wąskich, zabójczo ostrych kolców. W następnej sekundzie łowca znowu skoczył, o włos unikając śmierci w płomieniach, kiedy fragment ściany zajął się ogniem. Wylądował koło Nikolaja, czepiając się skały koniuszkami palców.
 -Nie chcę cię niepokoić – stwierdził piekielnie poważnym tonem, patrząc na płomienie. – Ale chyba mamy spory problem.


*


-Wiesz, nie wydaje mi się, że sytuacji, kiedy jesteśmy zagubieni w ciemnym, nieznanym miejscu najprawdopodobniej jeżącym się od pułapek, spacer jest najlepszym pomysłem. – powątpiewająco stwierdziła Julia.
 -Kto naopowiadał ci tych bzdur, ukochana kuzynko? – Maddy poprawiła plecak.
 Jill przewróciła oczyma.
 -Wolę trzymać się swojego zdania. Arashi?
 -Tak, łowczyni? – Japończyk uniósł na nią wzrok. Klęczał przy Sherlock, lekko drapiąc go za uszami.
 -Idziemy – żałowała, że musi to mówić akurat w jednym z nielicznych momentów, kiedy Arashi wydawał jej się być taki… ludzki. Ale nie miała wyjścia. Niby puszczenie Madeleine samą na samobójczą eskapadę kusiło, jednakże…
 Jednakże…
 No. Jednakże. Na samym tym słowie postanowiła poprzestać, bo nie przyszło jej do głowy, co mogłaby powiedzieć dalej.
 -Jasne – zabójca podniósł się płynnie i wziął szczeniaka na ręce. Sherlock wydał z siebie pełne protestu szczeknięcie (w teorii).
 -A więc do przodu – Julia westchnęła ciężko, patrząc na ciemne przejście, oświetlane tylko i wyłącznie światłem ich latarek.
 -Myślicie, że powinniśmy iść po ciemku? – zapytała Madeleine. – Gdyby tam był jakiś, no nie wiem, pająk mutant i nas zobaczył…
 -Nie przejmuj się, każdy pająk mutant zwieje na widok twoich włosów. – Jill posłała jej czarujący uśmiech, za co w zamian kuzynka zamordowała ją spojrzeniem.
 -Kłócicie się? – po japońsku zapytał Arashi.
 -Skądże – łowczyni mrugnęła do niego. – My tak z miłości.


*


-Dziwie się, że Madeleine nie popełniła jeszcze samobójstwa, mając was za braci – jęknęła Natalia.
 -Mówisz o tym, że mój geniusz ją przyćmiewa? – ciekawie zapytał Metody, z dumą poprawiając profesorskie okulary.
 -Raczej chodzi tu o moją czarującą osobowość. – uprzytomnił mu Cyryl.
 -Zwariowałeś? W tobie nic nie jest czarujące, braciszku!
 -A w tobie nic nie jest genialne. Ciągle tylko…
 -Bezmózgowiec!
 -Kretyn!
 -Idiota!
 -Te twoje okulary są okropne!
 -Julia cię nie lubi!
 -Oooooooooooooch!
 -Ty chyba nie zemdlejesz, co? – z niepokojem zapytała Natalia, widząc, że Cyryl śmiertelnie zbladł, z niedowierzaniem wpatrując się w brata. W tym momencie jedyną gorszą rzeczą od przebywania w podziemiach piramidy z dwoma Vale’ami niespełna rozumy, jaką teraz potrafiła sobie wyobrazić, było przebywanie w podziemiach piramidy z dwoma Vale’ami niespełna rozumu, w dodatku jednego z nich, nieprzytomnego, taszcząc na plecach.
 -Nie, nie, najwyżej się rozryczy – uprzejmie uspokoił ją Metody.
 -No to nie mamy się czym martwić – ironicznie rzuciła dziewczyna.
 Cyryl gwałtownie, wręcz panicznie zaczerpnął powietrze w płuca, jakby właśnie wynurzył się na powierzchnie jeziora po roku spędzonym pod wodą na wstrzymywaniu oddechu.
 -Kłamiesz – powiedział, dramatycznie celując palcem w brata, odrobinę łamiącym się głosem.
 Metody z lekkim uśmiechem pokręcił głową.
 -Wcale, że nie.
 -Wcale, że tak. – Cyryl pociągnął nosem.
 -Nie!
 -Tak!
 -Nie!
 -Tak!
 -Nie!
 -Tak!
 -Nie!
 -Natalia, powiedz mu!
 -Nie, mu powiedz! Natalia!
 Natalia Bates popatrzyła na nich z przerażeniem, a potem zamknęła oczy i zaczęła się modlić o szybką teleportacje.
 Ewentualnie o śmierć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz