sobota, 13 lutego 2016

25



Silva nie pamiętała tego zbyt dobrze – znów zadziałał jej instynkt, w połączeniu z refleksem na kilka sekund czyniąc z niej niszczycielską maszynę.
 Wiedziała tylko, że krzyknęła ostrzegającą na drużynę, samemu uskakując w bok, a w następnym momencie stała już na skraju przepaści, która otwarła się pod nogami jej przyjaciół.
 Usłyszała cichy szelest za plecami i odwróciła się gwałtownie: Dante w ostatniej chwili zdołał zejść z toru lotu ciśniętego przez nią noża.
 -Hej, bo się jeszcze obrażę. – poinformował ją z irytacją.
 -Uskoczyłeś – powiedziała ze zdziwieniem.
 -Wydaje mi się, że nie pokładasz we mnie dość dużej wiary.
 -Zabawne, że to mówisz…
 -Dante, Silva! – z ciemności wychynął Den z latarką w dłoni. – Już się bałem, że zostałem tu sam.
 -Nie. Jesteśmy w czwórkę. – odparła Strażniczka.
 -W trójkę. – mimowolnie poprawił ją młody łowca.
 -W czwórkę – powtórzyła z uprzejmym uporem.
 -Najprawdopodobniej Silva ma na myśli Dellixa. – poinformował chłopaka Dante.
 -Dellixa?
 -Yhm. Tego wielkiego, przerażającego łowcę, który właśnie stoi ci za plecami.
 Kiedy chłopak odwrócił się błyskawicznie, Strażniczka uśmiechnęła się pod nosem, zapalając latarkę i ruszyła wzdłuż krawędzi przepaści. Poświeciła w dół ziejącej w posadzce jamy i prawie odskoczyła, widząc pobladłą twarz, ciemnorude, nastroszone włosy i wielkie, oczy. Mimowolnie przypomniała sobie opowieści Madeleine, a potem parsknęła śmiechem.
 -Jak tam ci się wisi, Debora?
Była agentka Hadesu warknęła na nią, na chwile odzyskując rezon. Ale tylko na chwile: zaraz zbladła jeszcze bardziej. Jej palce, kurczowo uczepione skały, drżały lekko.
-Aż dziw bierze, że jeszcze nie spadłaś – wesoło dodała Silva.
-Wciągnij… mnie… - wymamrotała Debra. W jej oczach błyszczało prawdziwe przerażenie.
 -Czekaj, mi się to całkiem podoba. – Strażniczka posłała jej czarujący uśmiech.
 -Silva… - zabrzmiało to niemal płaczliwie. Gdyby to był ktoś inny, na przykład jej kuzyn, miała by teraz niezłe poczucie winy, ale… To nie był jej kuzyn. To była Debra, do której nie czuła żądnej sympatii.
 -Chyba poczekam, aż poprosisz. – przerzuciła nogi nad krawędź przepaści, odkładając latarkę na bok. Z cholewki buta wyjęła cienki, podłużny sztylet, który zaczęła błyskawicznie obracać między palcami, aż zamienił się w srebrną smugę, tańczącą w jej dłoni.
 -Silva… - bezsilnie powtórzyła była agentka Hadesu.
 -Może spróbujemy razem: Droga, kochana Silvo, byłabyś taka miła i uprzejmie wciągnęła mnie na górę? Ślubuje ci wtedy dozgonną przyjaźń, podpisze cyrograf – własną krwią, to ważne – i będę ci służyć do końca moich dni. A teraz powtórz.
 -Nienawidzę cię. – szepnęła Debra. Jej palce nie wytrzymały i puściły się skały. Spadała… przez około jedną dziesiątą sekundy, po ręka Silvy natychmiast zacisnęła się na jej nadgarstku.
 -Zepsułaś mi całą zabawę – mruknęła Strażniczka, wciągając ją na górę.
 -Ty…. Draniu… - wycharczała kobieta, rozpaczliwie usiłując nabrać oddech.
 -Debra. Cieszę się, że wszystko w porządku – Dante podszedł do nich, na moment przerywając rozmowę z Denem i Dellixem.
 Pierwszym spostrzeżeniem Silvy był fakt, że miała wielkie szczęście, że żaden z tej trójki nie zauważył jej konwersacji z byłą agentką Hadesu. Drugim było to, że co, jeśli może zauważyli? Trzeciego zaś nie było – tylko fala irytacji, kiedy na widok jej kuzyna, Debra na nowo dostała apopleksji.
 -A ja się NIE cieszę – Strażniczka wstała z ziemi i otrzepała spodnie. – Kiedy dojdzie do walki, będzie nas spowalniać.
 -Jeśli ktoś tutaj nie pasuje, to ty. – odparła Debra z zimnym uśmiechem.
 -Nie wiem, o co ci…
 -Ona ma racje – przerwał jej Den.
 -Na podstawie czego to wnioskujesz, hm? – zmierzyła go wrogim spojrzeniem.
 -Na przykład tego, że to jest Dellix, to Dante, to ja – Den – a to jest Debra. Natomiast ty…
 -Miałam mieć na imię Drogomira. – wyjaśniła im Silva.
 -Serio? – zapytał Dante. 
-NIE.
 -Nie chcę wam przerywać, ale… - Dellix zamilkł znacząco.
 Równocześnie podnieśli głowy: w korytarzu przed nimi stało sześć mrocznych postaci. Zgrzytnęła stal, kiedy dowódca wojowników wyjął miecz – z sykiem przeciął nim powietrze, a potem odsłonił zęby w grymasie przypominającym okrutny uśmiech.
 Rozległ się odgłos przecinanego powietrza i w ścianę koło głowy Debry wbił się długi nóż do rzucania, zagłębiając się w ścianę na kilka centymetrów.
 -Co to ma być? – ze zgorszeniem i lekką urazą zapytała Silva. – Miałam przynajmniej nadzieje, że nasz uroczy znajomy na M wyśle na nas kogoś porządnego, a to… Nie trafiłeś, kretynie! Byłbyś taki miły i spróbował jeszcze raz? Debora, zrób mi tą uprzejmość i postąp krok do przodu, chwilowo jesteś słabym celem…
 -Bardzo zabawne – prychnął dowódca.
 -Dziękuje. Cieszę się, że to doceniasz. – Strażniczka i Dellix dobili mieczy.
 Za nimi była przepaść, a przed nimi zabójcy – tak czy inaczej, walka była nieunikniona.


*


-Julio? Łowczyni? Łowczyni, obudź się.
 Jill powoli wracała jasność myślenia. Nabrała powietrza głęboko w płuca i słabo zamrugała powiekami. W jaskrawym świetle – czyżby latarki? – ujrzała kontury pochylającej się nad nią postaci.
 -Vale… - zaczęła, ale urwała nagle. Gwałtownie zacisnęła zęby.
 Głupia, Valeriana tu przecież nie ma.”
 -Tak, słucham? – głos Madeleine dobiegł ją jakby z oddali. Przyklękła przy niej druga postać, przyglądając jej się ciekawie. Widząc zdziwione spojrzenie Juli, wzruszyła ramionami. – No co? Przecież mówiłaś: Vale…
 -Tak. Tak, mówiłam. Arashi?
 Zabójca spojrzał na nią z powagą.
 -Jestem, łowczyni. Wszystko u ciebie w porządku?
 -Błagam, powiedz, że coś złamałaś. – poprosiła ją Maddy. – No, na przykład kręgosłup….
 -Gdzie Sherlock? – zapytała Julia po włosku.
 Tym razem Madeleine uśmiechnęła się z wyraźną ulgą.
 -Twój zabójca tym razem się sprawdził. Kiedy spadliśmy, ochronił go własnym ciałem.
 Jakby w odpowiedzi na niewypowiedziane słowa, biały szczeniak trącił nosem głowę Jill. Dziewczyna uniosła się lekko na łokciach, tym razem czujnie przyglądając się Arashiemu.
 -Jesteś cały?
 -Tak. Martwiłem się o ciebie.
 Spróbowała się uśmiechnąć, ale zaraz odezwał się obezwładniający ból w głowie – no cóż, wstrząs po patelni zdołał już minąć, ale rzecz jasna natychmiast znalazła sobie nowy problem.
 -To nic takiego. Dziękuje. – krótko skinęła mu głową.
 -Kiedyś chciałem cię zranić. – powiedział Arashi z lekkim, pełnym ulgi uśmiech. – Teraz chcę cię chronić.
 -I nieźle ci wychodzi.
 Madeleine mierzyła ich zdziwionym spojrzeniem.
 -Hm… moglibyście może powtórzyć tą rozmowę w jakimś normalnym języku? Hm, na przykład w takim, który ZNAM.
 -A co, chcesz potem wszystko streścić Cyrylowi? – zapytała Jill.
 Maddy uśmiechnęła się do niej szeroko.
 -Rzecz jasna, przy okazji dodając motyw pocałunku i wyznania sobie wiecznej… - urwała, przygwożdżona do podłogi samym wzrokiem kuzynki. – No co, przecież żartuje! Nawiasem mówiąc, mam do was dobre pytanie. – przeszła na francuski, żeby Arashi też mógł co nieco zrozumieć.
 -Dawaj. – zachęciła ją łowczyni.
 -Czy któreś z was właściwie wie, gdzie jesteśmy?



*



-Metody! Metody!
 -Cyryl, ucisz się, tutaj jestem.
 Bracia wpadli na siebie jednocześnie w smolistej czerni.
 -To ty?
 -Owszem.
 -Bogu dzięki… gdzie jesteśmy?
 -Hm… nie jestem pewna. – odezwał się jakiś obcy głos.
 Na chwile rodzeństwo Vale’ów zaniemówiło.
 -Cyryl… to byłeś ty?
 -N-nie. A to nie byłeś ty, Metody?
 -Nie.
 -To ten upiór z opowiadania Maddy! Błagam, nie zjadaj mojej duszy!!!
 -Jesteście nienormalni – skomentowała Natalia, zapalając latarkę.
 -To byłaś ty? – zapytał Cyryl.
 -Jasne, że to była ona. – Metody odetchnął z ulgą.
 -Tak, to byłam ja – cierpliwie odparła dziewczyna. – A teraz… gdzie my właściwie jesteśmy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz