wtorek, 23 lutego 2016

28



-Ty też to widzisz, Bates?
 -Mówisz o zabójczych kolcach, płomieniach, tarantulach czy jadowitych wężach?
 -O przejściu.
 -W takim razie nie.
 -Chwila… Jakie tarantule?
 -Za tobą – nie bez cichej satysfakcji poinformował go Nikolaj.
 Adrian gwałtownie odbił się od ściany w niemożliwym dla śmiertelnika skoku i wylądował na ścianie obok chłopaka, wczepiając się palcami w kamień. Obejrzał się i skrzywił na widok pajęczego gniazda, w które przed chwilą prawie nie wlazł.
 -Ale mówię serio, widzę przejście tam na górze.
 -A, TAM na górze! Tam, za tymi wszystkimi zabójczymi pułapkami? – drwiąco zapytał Nikolaj.
 -Czy twój sadyzm objawia się tylko w chwilach największego napięcia?
 -Nie, chodzi raczej o to, że moje i tak poza normowane IQ wzrasta, gdy znajduje się w towarzystwie jakiegoś przygłupa.
 -Nie obrażaj tamtych tarantul – odciął się Adrian.
 -O, bardzo zabawne.
 -Mam ochotę zepchnąć cię w tą przepaść.
 -Mam ochotę pociągnąć cię za sobą.
Przez chwile mierzyli się wrogimi spojrzeniami, wreszcie Nikolaj podciągnął się na rękach i na powrót rozpoczął mozolną wspinaczkę. Łowca poszedł w jego ślady.
 -Jest moją dziewczyną, musisz się przyzwyczaić. – mruknął po chwili.
 -Spoko.
 -Serio? – w tonie Adriana pobrzmiewało zdumienie.
 -Jasne. Przyjdę nawet na wasz ślub. – z ironią odparł chłopak.
 -Z prezentami, mam rozumieć?
 Nikolaj posłał mu czarujący uśmiech.
 -No, o ile można uznać wieniec pogrzebowy za prezent…


*


-Wuju Dante!
 -Ciociu Silvo!
 Dante przerzucił sobie wojownika nad ramieniem i dopiero wtedy odwrócił się, stając twarzą w twarz z Maddy, Metodym, Cyrylem, Natalią, Jill i Arashim. Sherlock miotał się między nim, a młodym zabójcą, jakby nie wiedząc, do kogo podbiec. Wreszcie, słysząc głośny szczęk stali (Silva toczyła właśnie walkę z dziesięcioma szermierzami na raz i bawiła się jak nigdy), ukrył się za nogami Arashiego, popiskując cicho.
 -Co jest? – zapytał Den, chroniąc magiczną tarczą siebie i Debre, wojowniczo ciskającą w przeciwników odłamkami gruzu, który znalazła pod ścianą. Jednego trafiła w potylice i natychmiast padł, zemdlony, a Strażniczka posłała jej niedowierzające spojrzenie.
 -Wrócili – poinformował grupę Dante.
 Dellix zmierzył trzy sylwetki ciężkim spojrzeniem i krótko skinął głową.
 -Czas to kończyć – z autentycznym żalem w głosie stwierdziła Silva. Miecz rozmazał się w jej dłoni, kiedy jednocześnie blokowała ciosy zadawane z różnych stron dziesięcioma klingami.
 Zanim jednak zdołała wyeliminować któregoś z nich, dowódca oddziału rozejrzał się, zatrzymał na moment spojrzenie na trójce dzieci (Julia wyglądała, jakby zaraz miała mu się rzucić do gardła i wydrapać oczy, z braku pod ręką lepszej broni niż paznokcie), wycofał się nagle z okręgu atakujących i wydał krótki, ostry rozkaz w jakimś arabskim narzeczu.
 Wojownicy odstąpili jednocześnie, błyskawicznie formując szyk. Zostało tylko kilku, osłaniając odwrót, kiedy w zastraszającym tempie czarne sylwetki znikały, pogrążając się w mroku tunelu. Silva oszołomiła ostatniego obrońcę i rozejrzała się ze zdumieniem po polu walki.
 -To było… dziwne. – powiedziała w końcu Debra.
 -Może przerazili się tej miny furii – zasugerował Dante, wskazując głową na kuzynkę i pomagając byłej agentce Hadesu wstać z ziemi.
 -Nie wiem, o czym mówisz – z urazą rzuciła Strażniczka, a potem zwróciła się w stronę bratanicy. – Jak widzę, poszło wam całkiem… - jej wzrok na moment zatrzymał się na Maddy. - …nieźle. – spojrzenie Silvy, tym razem trochę oskarżające, a trochę niedowierzające, powędrowało w stronę Jill, jakby pytała „Jak to, miałaś TAKĄ okazje, a Madeleine Vale ciągle żyje!?”.
 -Wszyscy cali? – raźnie zapytał Den.
 -No… oprócz Adriana i Nikolaja. – Cyryl rozejrzał się, a widząc przerażoną minę Natalii, natychmiast zaczął się tłumaczył. – Nie żeby coś… nic nie sugeruje… oczywiście, oni mogą ciągle żyć… jest pewne prawdopodobieństwo… no… tak z pół procenta czy coś w tym guście.
 -On już wie, co to są procenty – szepnął do Maddy Metody, udając wzruszenie. Teatralnie otarł łzę z oka.
 Madeleine parsknęła śmiechem, ale zaraz spoważniała.
 -Co tam Adrian, ale Nikolaj… - zawiesiła głos.
 -Wszystko będzie dob… - Silva urwała nagle. Na jej twarzy odmalował się szok, miecz wypadł z bezwiednej dłoni, otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć… 
Prawie upadła.
 Dante złapał ją w ostatniej chwili.
 -O nie.
 Obejrzał się, ale mrok dawno skrył już jednego z zabójców, którego sztylet tkwił właśnie w plecach jego kuzynki.


*


-Gdzie ona jest!?
 -Tamaro, spokojnie!
 Były to pierwsze słowa, które usłyszała Silva. Obraz przejaśniał się powoli, wyraźniał, tracił zamazane kształty i zyskiwał kolor. Najpierw zobaczyła spory korytarz – drewniana podłoga, białe ściany, duże okna… znała to miejsce. Znała też osoby, które stały w nim stały.
 Najpierw – Dante. Spokojny, siedemnastoletni, stateczny Dante. Rozczochrane, brązowe włosy – o pół tonu jaśniejsze niż teraz – złotobrązowe oczy, stanowczość malująca się na twarzy. A naprzeciw niego…
 Tamara Breakenshaw.
 O nie.
Zanim był Moriarty, zanim byli wszyscy jej wrogowie, była właśnie Tamara – Tamara o ciemnoczerwonych włosach i ciemnobrązowych oczach. Włosach ściętych na krótko, tak jak u niej, Silvy. Tamara, z mieczem na plecach i wściekłością na twarzy.
 -Spokojnie!? Chciała mnie zabić!
 Dante nawet nie drgnął.
 -Nie chcę być nieuprzejmy, ale to pewnie dlatego, że myślała, że jesteś zdrajczynią.
 Tamarze zwęziły się oczy.
 -Nic nie rozumiesz, Dante. Muszę się z nią zobaczyć! 
-Żeby ją zabić?
 -No… może. Zasłużyła!
 -Silva usiłuje tylko bronić to, co… jest jej potrzebne.
 -Zazwyczaj mówi się „to, co kocha”. – zauważyła Tamara. Lekko przekrzywiła głowę, na jej wargach pojawił się lekki uśmiech. – Ale ty wcale nie jesteś co do tego taki pewien, prawda, Dante?
 -Przestań. Po prostu do niej teraz nie wejdziesz, rozumiesz!?
 Dziewczyna roześmiała się złowrogo.
 -I ty będziesz mi rozkazywał, Vale? Mi, „zdrajczyni” Fundacji? Przyznaj się, ona jest po prostu ranna. Złamałam jej coś, prawda? Na pewno, tylko nie jestem pewna co… hm. W każdym razie, masz mnie NATYCHMIAST przepuścić. – chciała wejść na schody, wiodące do niewielkiego pokoiku na piętrze, którego drzwi Silva widziała ze swojej pozycji, ale Dante przestąpił jej drogę.
 -Nie.
 Tamara wyjęła miecz…
 -Niesubordynacja, panno Breakenshaw! Slytherin traci pięćdziesiąt punktów.
 Niepowtarzalny, rozbawiony, kpiący i równocześnie pogardliwy głos nie mógł należeć do nikogo innego… Strażniczka rozpoznałaby go nawet z zamkniętymi oczyma.
 U szczytu schodów, jakby zjawiła się znikąd, stała, opierając się o balustradę, Silva McEver. Miała szesnaście i pół roku, krótkie, postrzępione włosy, jasne oczy, drwiący wyraz twarzy. Skrzyżowała ręce na piersi i uśmiechnęła się do Tamary.
 -Silva – syknęła dziewczyna.
 -Zdrajczyni – wesoło odparła młoda Strażniczka. – Ups! Chciałam powiedzieć: Tamaro… 
-Czyżbyś bała się ze mną walczyć? – tamta aż drżała od rozpierającej ją wściekłości.
 -Chodzi ci o to, czy martwiłabym się o swoją wygraną? – upewniła się Silva.
 -Owszem, o to właśnie mi chodzi.
 -No to po strachu, nawet ze złamanym kręgosłupem zdołałabym cię pokonać.
 -Właśnie dlatego chronisz się za plecami łowcy? – Tamarze zwęziły się oczy.
 -Nie. Robię to… - Silva urwała na moment, widząc, że dziewczyna chce się siłą wedrzeć na schody. Dante obrzucił ją krytycznym spojrzeniem i podciął jej nogi. Zamiast jednak bezwiednie opaść na plecy, zrobiła salto w powietrzu i wylądowała na drewnianej podłodze korytarza, poza jego zasięgiem. Strażniczka dokończyła z triumfującym uśmiechem. -…ponieważ chcę, żeby on też miał trochę zabawy.
 -Nie zamierzasz reagować? – wściekle zapytała łowcy Tamara.
 Dante uśmiechnął się lekko – w jego uśmiechu nie było wrogości ani też przyjaźni. Jakby nic do niej nie miał.
 -Po prostu wolę się zbytnio nie mieszać w ten spór między wami.
 Silva lekko zbiegła po kilku schodkach, stając jakieś pół metra za plecami kuzyna. Zmierzyła dziewczynę bystrym spojrzeniem.
 -Jestem już zmęczona tą audiencją. Możesz wyjść – posłała jej szeroki uśmiech.
 -No dobrze, będę więc musiała przełożyć datę twojej śmierci.
 -Bardzo honorowo – pochwaliła ją Strażniczka. –Pa, do następnego spotkania! Powiadom nas wcześniej, to ja i Dante zrobimy ciasteczka.
 -Mnie do tego nie mieszaj – mruknął pod nosem jej kuzyn.
 -Do zobaczenia! – Silva entuzjastycznie machała Tamarze do momentu, aż ta znikła za załomem korytarza. Dopiero wtedy lekko zachwiała się na nogach i usiadła na jednym ze schodków.
 -Jak z twoją nogą? – troskliwie zapytał łowca, sadowiąc się obok niej.
 -Boli jak diabli. – ponuro poinformowała go kuzynka, lekko dotykając kostki. – Chyba złamana… No, ale rozumiesz chyba. Nie mogłam dać satysfakcji tej wiedźmie!
 Dante tylko skinął głową.


*


Silva najpierw spała spokojnie, potem szarpnęło nią nagle. Jej twarz wykrzywił grymas, spięła się, by zaraz znowu opaść na plecy. Jej oddech przyśpieszyć, głowa rzucała się na poduszce…
 -Myślisz, że co jej się śni? – zapytała cicho Debra.
 Dante nie odpowiedział.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz