28
-Ty też to widzisz, Bates?
-Mówisz o zabójczych kolcach, płomieniach, tarantulach czy jadowitych wężach?
-O przejściu.
-W takim razie nie.
-Chwila… Jakie tarantule?
-Za tobą – nie bez cichej satysfakcji poinformował go Nikolaj.
Adrian gwałtownie odbił się od ściany w niemożliwym dla śmiertelnika skoku i wylądował na ścianie obok chłopaka, wczepiając się palcami w kamień. Obejrzał się i skrzywił na widok pajęczego gniazda, w które przed chwilą prawie nie wlazł.
-Ale mówię serio, widzę przejście tam na górze.
-A, TAM na górze! Tam, za tymi wszystkimi zabójczymi pułapkami? – drwiąco zapytał Nikolaj.
-Czy twój sadyzm objawia się tylko w chwilach największego napięcia?
-Nie, chodzi raczej o to, że moje i tak poza normowane IQ wzrasta, gdy znajduje się w towarzystwie jakiegoś przygłupa.
-Nie obrażaj tamtych tarantul – odciął się Adrian.
-O, bardzo zabawne.
-Mam ochotę zepchnąć cię w tą przepaść.
-Mam ochotę pociągnąć cię za sobą.
Przez chwile mierzyli się wrogimi spojrzeniami, wreszcie Nikolaj podciągnął się na rękach i na powrót rozpoczął mozolną wspinaczkę. Łowca poszedł w jego ślady.
-Jest moją dziewczyną, musisz się przyzwyczaić. – mruknął po chwili.
-Spoko.
-Serio? – w tonie Adriana pobrzmiewało zdumienie.
-Jasne. Przyjdę nawet na wasz ślub. – z ironią odparł chłopak.
-Z prezentami, mam rozumieć?
Nikolaj posłał mu czarujący uśmiech.
-No, o ile można uznać wieniec pogrzebowy za prezent…
*
-Wuju Dante!
-Ciociu Silvo!
Dante przerzucił sobie wojownika nad ramieniem i dopiero wtedy odwrócił się, stając twarzą w twarz z Maddy, Metodym, Cyrylem, Natalią, Jill i Arashim. Sherlock miotał się między nim, a młodym zabójcą, jakby nie wiedząc, do kogo podbiec. Wreszcie, słysząc głośny szczęk stali (Silva toczyła właśnie walkę z dziesięcioma szermierzami na raz i bawiła się jak nigdy), ukrył się za nogami Arashiego, popiskując cicho.
-Co jest? – zapytał Den, chroniąc magiczną tarczą siebie i Debre, wojowniczo ciskającą w przeciwników odłamkami gruzu, który znalazła pod ścianą. Jednego trafiła w potylice i natychmiast padł, zemdlony, a Strażniczka posłała jej niedowierzające spojrzenie.
-Wrócili – poinformował grupę Dante.
Dellix zmierzył trzy sylwetki ciężkim spojrzeniem i krótko skinął głową.
-Czas to kończyć – z autentycznym żalem w głosie stwierdziła Silva. Miecz rozmazał się w jej dłoni, kiedy jednocześnie blokowała ciosy zadawane z różnych stron dziesięcioma klingami.
Zanim jednak zdołała wyeliminować któregoś z nich, dowódca oddziału rozejrzał się, zatrzymał na moment spojrzenie na trójce dzieci (Julia wyglądała, jakby zaraz miała mu się rzucić do gardła i wydrapać oczy, z braku pod ręką lepszej broni niż paznokcie), wycofał się nagle z okręgu atakujących i wydał krótki, ostry rozkaz w jakimś arabskim narzeczu.
Wojownicy odstąpili jednocześnie, błyskawicznie formując szyk. Zostało tylko kilku, osłaniając odwrót, kiedy w zastraszającym tempie czarne sylwetki znikały, pogrążając się w mroku tunelu. Silva oszołomiła ostatniego obrońcę i rozejrzała się ze zdumieniem po polu walki.
-To było… dziwne. – powiedziała w końcu Debra.
-Może przerazili się tej miny furii – zasugerował Dante, wskazując głową na kuzynkę i pomagając byłej agentce Hadesu wstać z ziemi.
-Nie wiem, o czym mówisz – z urazą rzuciła Strażniczka, a potem zwróciła się w stronę bratanicy. – Jak widzę, poszło wam całkiem… - jej wzrok na moment zatrzymał się na Maddy. - …nieźle. – spojrzenie Silvy, tym razem trochę oskarżające, a trochę niedowierzające, powędrowało w stronę Jill, jakby pytała „Jak to, miałaś TAKĄ okazje, a Madeleine Vale ciągle żyje!?”.
-Wszyscy cali? – raźnie zapytał Den.
-No… oprócz Adriana i Nikolaja. – Cyryl rozejrzał się, a widząc przerażoną minę Natalii, natychmiast zaczął się tłumaczył. – Nie żeby coś… nic nie sugeruje… oczywiście, oni mogą ciągle żyć… jest pewne prawdopodobieństwo… no… tak z pół procenta czy coś w tym guście.
-On już wie, co to są procenty – szepnął do Maddy Metody, udając wzruszenie. Teatralnie otarł łzę z oka.
Madeleine parsknęła śmiechem, ale zaraz spoważniała.
-Co tam Adrian, ale Nikolaj… - zawiesiła głos.
-Wszystko będzie dob… - Silva urwała nagle. Na jej twarzy odmalował się szok, miecz wypadł z bezwiednej dłoni, otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć…
Prawie upadła.
Dante złapał ją w ostatniej chwili.
-O nie.
Obejrzał się, ale mrok dawno skrył już jednego z zabójców, którego sztylet tkwił właśnie w plecach jego kuzynki.
*
-Gdzie ona jest!?
-Tamaro, spokojnie!
Były to pierwsze słowa, które usłyszała Silva. Obraz przejaśniał się powoli, wyraźniał, tracił zamazane kształty i zyskiwał kolor. Najpierw zobaczyła spory korytarz – drewniana podłoga, białe ściany, duże okna… znała to miejsce. Znała też osoby, które stały w nim stały.
Najpierw – Dante. Spokojny, siedemnastoletni, stateczny Dante. Rozczochrane, brązowe włosy – o pół tonu jaśniejsze niż teraz – złotobrązowe oczy, stanowczość malująca się na twarzy. A naprzeciw niego…
Tamara Breakenshaw.
O nie.
Zanim był Moriarty, zanim byli wszyscy jej wrogowie, była właśnie Tamara – Tamara o ciemnoczerwonych włosach i ciemnobrązowych oczach. Włosach ściętych na krótko, tak jak u niej, Silvy. Tamara, z mieczem na plecach i wściekłością na twarzy.
-Spokojnie!? Chciała mnie zabić!
Dante nawet nie drgnął.
-Nie chcę być nieuprzejmy, ale to pewnie dlatego, że myślała, że jesteś zdrajczynią.
Tamarze zwęziły się oczy.
-Nic nie rozumiesz, Dante. Muszę się z nią zobaczyć!
-Żeby ją zabić?
-No… może. Zasłużyła!
-Silva usiłuje tylko bronić to, co… jest jej potrzebne.
-Zazwyczaj mówi się „to, co kocha”. – zauważyła Tamara. Lekko przekrzywiła głowę, na jej wargach pojawił się lekki uśmiech. – Ale ty wcale nie jesteś co do tego taki pewien, prawda, Dante?
-Przestań. Po prostu do niej teraz nie wejdziesz, rozumiesz!?
Dziewczyna roześmiała się złowrogo.
-I ty będziesz mi rozkazywał, Vale? Mi, „zdrajczyni” Fundacji? Przyznaj się, ona jest po prostu ranna. Złamałam jej coś, prawda? Na pewno, tylko nie jestem pewna co… hm. W każdym razie, masz mnie NATYCHMIAST przepuścić. – chciała wejść na schody, wiodące do niewielkiego pokoiku na piętrze, którego drzwi Silva widziała ze swojej pozycji, ale Dante przestąpił jej drogę.
-Nie.
Tamara wyjęła miecz…
-Niesubordynacja, panno Breakenshaw! Slytherin traci pięćdziesiąt punktów.
Niepowtarzalny, rozbawiony, kpiący i równocześnie pogardliwy głos nie mógł należeć do nikogo innego… Strażniczka rozpoznałaby go nawet z zamkniętymi oczyma.
U szczytu schodów, jakby zjawiła się znikąd, stała, opierając się o balustradę, Silva McEver. Miała szesnaście i pół roku, krótkie, postrzępione włosy, jasne oczy, drwiący wyraz twarzy. Skrzyżowała ręce na piersi i uśmiechnęła się do Tamary.
-Silva – syknęła dziewczyna.
-Zdrajczyni – wesoło odparła młoda Strażniczka. – Ups! Chciałam powiedzieć: Tamaro…
-Czyżbyś bała się ze mną walczyć? – tamta aż drżała od rozpierającej ją wściekłości.
-Chodzi ci o to, czy martwiłabym się o swoją wygraną? – upewniła się Silva.
-Owszem, o to właśnie mi chodzi.
-No to po strachu, nawet ze złamanym kręgosłupem zdołałabym cię pokonać.
-Właśnie dlatego chronisz się za plecami łowcy? – Tamarze zwęziły się oczy.
-Nie. Robię to… - Silva urwała na moment, widząc, że dziewczyna chce się siłą wedrzeć na schody. Dante obrzucił ją krytycznym spojrzeniem i podciął jej nogi. Zamiast jednak bezwiednie opaść na plecy, zrobiła salto w powietrzu i wylądowała na drewnianej podłodze korytarza, poza jego zasięgiem. Strażniczka dokończyła z triumfującym uśmiechem. -…ponieważ chcę, żeby on też miał trochę zabawy.
-Nie zamierzasz reagować? – wściekle zapytała łowcy Tamara.
Dante uśmiechnął się lekko – w jego uśmiechu nie było wrogości ani też przyjaźni. Jakby nic do niej nie miał.
-Po prostu wolę się zbytnio nie mieszać w ten spór między wami.
Silva lekko zbiegła po kilku schodkach, stając jakieś pół metra za plecami kuzyna. Zmierzyła dziewczynę bystrym spojrzeniem.
-Jestem już zmęczona tą audiencją. Możesz wyjść – posłała jej szeroki uśmiech.
-No dobrze, będę więc musiała przełożyć datę twojej śmierci.
-Bardzo honorowo – pochwaliła ją Strażniczka. –Pa, do następnego spotkania! Powiadom nas wcześniej, to ja i Dante zrobimy ciasteczka.
-Mnie do tego nie mieszaj – mruknął pod nosem jej kuzyn.
-Do zobaczenia! – Silva entuzjastycznie machała Tamarze do momentu, aż ta znikła za załomem korytarza. Dopiero wtedy lekko zachwiała się na nogach i usiadła na jednym ze schodków.
-Jak z twoją nogą? – troskliwie zapytał łowca, sadowiąc się obok niej.
-Boli jak diabli. – ponuro poinformowała go kuzynka, lekko dotykając kostki. – Chyba złamana… No, ale rozumiesz chyba. Nie mogłam dać satysfakcji tej wiedźmie!
Dante tylko skinął głową.
*
Silva najpierw spała spokojnie, potem szarpnęło nią nagle. Jej twarz wykrzywił grymas, spięła się, by zaraz znowu opaść na plecy. Jej oddech przyśpieszyć, głowa rzucała się na poduszce…
-Myślisz, że co jej się śni? – zapytała cicho Debra.
Dante nie odpowiedział.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz