26
Dante
krążył po mieście, rozpaczliwie zastanawiając się, czy jeszcze go
śledzą, czy już nie. Ten facet szedł za nim już od pięciu minut, ale
wyglądał na normalnego człowieka, więc… nie, teraz skręcił. Łowca
przyśpieszył, wbiegł do zaułka, wskoczył na najbliższy dach, skulił się
za kominem i ze zmrużonymi oczyma przyglądał się, czy ktoś nie wbiegnie
za nim do zaułka. Wbiegli.
Zastanawiał się, jakim cudem wcześniej ich nie dostrzegł. Było ich trzech, uzbrojonych po zęby brutali, ubranych na czarno. Biegli górą, że wcześniej ich nie dostrzegł, czy co? Słoniowi łatwiej byłoby się ukryć niż tej trójce, a on…
„Jestem przemęczony.” – ponuro pomyślał Dante.
Zszedł z dachu drugą stroną, odbiegł kawałek, a potem zwolnił i szedł już powolnym, zmęczonym krokiem, jakby podążał za konduktem pogrzebowym. W końcu stwierdził, że warto by było wrócić już do domu Madeleine.
W ostatniej chwili.
*
Dante wpadł do domu akurat w momencie, kiedy Madeleine usiłowała go wysadzić.
-Co to za zapach? – zapytał z niepokojem łowca, stając w drzwiach. -Nie mam pojęcia. – stwierdziła Maddy, niepewnie przyglądając się fiolce, którą ściskała w palcach. – Próbowałam wyprodukować wodór, ale chyba mi nie wyszło.
Dante stanął w drzwiach kuchni i na chwile zastygł. Jego siostrzenica miała rozczochrane włosy, graniczącą z szaleństwem determinacje w oczach i biały kitel lekarski. Nawet nie chciał wiedzieć, skąd go wzięła.
-A gdzie Nikolaj? Nie powinien cię powstrzymywać przed popełnianiem tego typu rzeczy? – spytał w końcu.
-Powinien. – zgodziła się. – Ale przypomniałam sobie o tym głupim teście z chemii dopiero po tym, jak pokazałam mu Bibliotekę.
-Byliście w Bibliotece? – Dante podniósł brwi, dla bezpieczeństwa odbierając dziewczynie fiolkę.
-Jasne. Zostawiłam go tam, pogrążonego w lekturze króla Artura. – skrzywiła się ledwo dostrzegalnie.
-Ty nic nie czytałaś? – w głosie wuja Maddy wyczuła niepokój.
-Nie, a co? Znaczy, chciałam wypożyczyć Casanovę, ten dopiero facet musiał mieć ciekawe życie, ale pan Brown powiedział, że pozwoli mi dopiero po tym, jak uzyska twoją pisemną zgodę. – usiłowała odmierzyć parę kropli z jednej ampułki do drugiej, ale je też odebrał jej wuj. – Hej!
-Pamiętasz, jak przeprowadzałaś ten eksperyment w podstawówce? Jak stworzyłaś przez kompletny przypadek bombę wodorową i trzeba było wzywać specjalistów do naprawy kilkunastometrowej wyrwy w dachu?
-Coś sobie przypominam. – przyznała beztrosko dziewczyna. – Dobrze, że robiłam to na strychu, nie? Ale wracając do tych dzienników…
-Dam ci pozwolenie dopiero w twoje czterdzieste urodziny i ani dnia wcześniej. Ewentualnie w pięćdziesiąte, jeśli w czterdzieste będziesz jeszcze miała za mało przeżyć.
-Wujku, nie kuś. – dziewczyna spojrzała na niego ostro. – A ty to czytałeś?
-No… - Dante stropił się lekko. – Nie powiedziałbym, że CZYTAŁEM. To trochę… tak jakby za mocne słowo. Ja tylko…
-Czyli czytałeś. – triumfalnie przerwała mu łowczyni. – A pozwól, że ci przypomnę wujku, trochę ci jeszcze brakuje do czterdziestki, no nie?
-Ja wydoroślałem bardzo szybko. – odparł ponuro. – A zmieniając temat… - powiedział szybko, udając, że nie widzi ciężkiego, oskarżającego spojrzenia Madeleine. - …to jak się podobało Nikolajowi w Bibliotece?
-Cóż, nie sądzę, żeby chciał z niej wyjść, zanim wszystkiego nie przeczyta.
-Czyli masz go z głowy na następne dwadzieścia lat, co? – Dante nie powstrzymał uśmiechu.
-To, że nie będzie CHCIAŁ wyjść, wcale nie znaczy, że go nie wywlokę. – odparła niewinnym głosem.
-Czasami zastanawiam się, po kim masz te mordercze zapędy. – stwierdził łowca.
-Po Piątce. – odpowiedziała spokojnie Maddy.
-Po kim? – zapytał ze zdumieniem.-Po Piątce. – powtórzyła dziewczyna. – Nie mówiłam ci o tym, wujku? W ostatnie wakacje, już po wyjeździe McEver’ów, mi, Cyrylowi i Metodemu okropnie się nudziło i przepatrzyliśmy wszystkie książki, w których była mowa o naszej rodzinie.
Dante wolał nie myśleć, jak bardzo jego siostrzeńcom musiało się nudzić, żeby sięgnąć po książki. No… Metodemu mogło pójść nawet łatwo, on uwielbiał czytać. Oprócz gry na komputerze było to jego jedyne hobby.
-Natknęliśmy się na drzewo genealogiczne naszej rodziny, kończące się na dziadku Ikarze. – kontynuowała Madeleine. Dziadek Ikar był naprawdę jej pradziadkiem, ale często o tym zapominała. – Każda osoba miała swój krótki opis. I, nie uwierzysz wujku, ale po pierwsze, naszym przodkiem nie był ani Robin Hood, ani Konrad Wallenrod, jak KTOŚ mi wmawiał. – posłała wujowi kolejne ciężkie spojrzenie.
-Miałaś wtedy pięć lat! – bronił się Dante, z pewnym niepokojem przyglądając się leżącemu na stole obok dziewczyny nożowi do otwierania listów.
-Tak, oczywiście. – odparła z urazą w głosie, a potem wróciła do sedna opowieści. – A po drugie, wujku, okazało się, że na przestrzeni wieków mieliśmy w rodzinie aż PIĄTKĘ zawodowych zabójców, czym przebiliśmy nawet Julie! Znaczy… e… McEver’ów!
-Nie wiedziałem. – ze zdziwieniem stwierdził łowca. – I to jest właśnie ta Piątka, po której masz mordercze zapędy, tak?
-Tak. – odparła dumnie Madeleine. – A teraz byłbyś taki miły, wujku, i oddał mi to, co trzymasz w rękach?
Odstawił fiolkę i ampułki na stół i zeskoczył z krzesła.
-Tylko niczego nie wysadź. – poprosił, kierując się do pokoju dla gości.
-Jasne, że nie wysadzę. – odparła z pewnością w głosie.
Pięć minut później Dantego dobiegł odgłos wybuchu, a potem kaszl Maddy, i łowca nie powstrzymał ciężkiego westchnienia.
*
Wiedźma, hm? Dantemu nie ujdzie to na sucho, z pewnością.
Takie
myśli nawiedzały Silve do momentu, w którym podano jej jedzenie i
zapomniała o wszystkim, co jej wyrządził, z trudem powstrzymując się od
rzuceniem się na chleb i wodę (jej zdaniem MOGLI szarpnąć się na cole,
ale wolała już nie narzekać). -Wiecie, jeśli mam jeść, to może lepiej rozwiążcie mi ręce, co? – zapytała ochroniarzy, stojących po jej bokach.
-Zaraz przyjdzie ktoś, kto panią nakarmi. – sztywno odparł jeden z nich.
„Po moim trupie.”- pomyślała ponuro.
Słyszała całą rozmowę, toczącą się pod drzwiami jej więzienia, ale nie przypuszczała, że Rafts mówi poważnie. Była piekielnie głodna, ale wiedziała, że szybciej umrze, niż pozwoli, by KTOŚ JĄ NAKARMIŁ.
To byłby wstyd. Nigdy w życiu.
W następnym momencie do pokoju wleciała kobieta ze sztućcami i usiadła po jej lewej stronie. Silva uśmiechnęła się do niej promiennie, w duch obiecując sobie, że albo odbierze jej widelec, albo poodgryza palce.
*
Julia
zaraz po powrocie z rezydencji Phantomhim’ów skierowała się do domu
cioci Silvy. Była zbyt zmęczona, by wysłuchiwać Olivera i swoich
rodziców. Otworzyła drzwi własnym kluczem, rzuciła torbę w ścianę i
zwinęła się na kanapie w salonie. Teraz nic nie wydawało jej się tu
nijakie, każda rzecz była wręcz przesycona jej zapachem.
Młoda
łowczyni zaczęła się martwić na poważnie, leżąc i układając sobie w
głowie wszystkie fakty. Po pierwsze, to wybite okno. Po drugie, to, że
Strażniczka nie odbierała telefonu. Po trzecie, ta „misja” o której
mówił wuj Dante. Po czwarte słowa, wypowiedziane przez dowódcę łowców
wczorajszego dnia. Potrzebują informacji od cioci Silvy. Julia myślała błyskawicznie. Po co by im było ona? Żeby szantażować Strażniczkę. A mogli to zrobić tylko wtedy, kiedy Silva byłaby przez nich więziona… Dziewczynie serce podeszło do gardła. Wczoraj tamta nie odebrała telefonu, dzisiaj też nie...
Złapali ją. Złapali Silve McEver.
Łowczyni bez namysłu wyciągnęła komórkę i wpisała numer. Wuj Dante odpowiedział już po kilku sygnałach.
-Tym razem na poważnie. – powiedziała cichym, złowróżbnym głosem. – Kto, gdzie i dlaczego porwał ciocie Silve?
Łowca nie odpowiadał przez długą chwile. W końcu westchnął ciężko.
-Jesteś nieznośnie dociekliwym dzieckiem, Julio McEver.