czwartek, 30 października 2014


26
  
Dante krążył po mieście, rozpaczliwie zastanawiając się, czy jeszcze go śledzą, czy już nie. Ten facet szedł za nim już od pięciu minut, ale wyglądał na normalnego człowieka, więc… nie, teraz skręcił. Łowca przyśpieszył, wbiegł do zaułka, wskoczył na najbliższy dach, skulił się za kominem i ze zmrużonymi oczyma przyglądał się, czy ktoś nie wbiegnie za nim do zaułka. Wbiegli.
 Zastanawiał się, jakim cudem wcześniej ich nie dostrzegł.
 Było ich trzech, uzbrojonych po zęby brutali, ubranych na czarno. Biegli górą, że wcześniej ich nie dostrzegł, czy co? Słoniowi łatwiej byłoby się ukryć niż tej trójce, a on…
 „Jestem przemęczony.” – ponuro pomyślał Dante.
 Zszedł z dachu drugą stroną, odbiegł kawałek, a potem zwolnił i szedł już powolnym, zmęczonym krokiem, jakby podążał za konduktem pogrzebowym. W końcu stwierdził, że warto by było wrócić już do domu Madeleine.
 W ostatniej chwili.


*
  

Dante wpadł do domu akurat w momencie, kiedy Madeleine usiłowała go wysadzić.
 -Co to za zapach? – zapytał z niepokojem łowca, stając w drzwiach.
 -Nie mam pojęcia. – stwierdziła Maddy, niepewnie przyglądając się fiolce, którą ściskała w palcach. – Próbowałam wyprodukować wodór, ale chyba mi nie wyszło.
 Dante stanął w drzwiach kuchni i na chwile zastygł. Jego siostrzenica miała rozczochrane włosy, graniczącą z szaleństwem determinacje w oczach i biały kitel lekarski. Nawet nie chciał wiedzieć, skąd go wzięła.
 -A gdzie Nikolaj? Nie powinien cię powstrzymywać przed popełnianiem tego typu rzeczy? – spytał w końcu.
 -Powinien. – zgodziła się. – Ale przypomniałam sobie o tym głupim teście z chemii dopiero po tym, jak pokazałam mu Bibliotekę.
 -Byliście w Bibliotece? – Dante podniósł brwi, dla bezpieczeństwa odbierając dziewczynie fiolkę.
 -Jasne. Zostawiłam go tam, pogrążonego w lekturze króla Artura. – skrzywiła się ledwo dostrzegalnie.
 -Ty nic nie czytałaś? – w głosie wuja Maddy wyczuła niepokój.
 -Nie, a co? Znaczy, chciałam wypożyczyć Casanovę, ten dopiero facet musiał mieć ciekawe życie, ale pan Brown powiedział, że pozwoli mi dopiero po tym, jak uzyska twoją pisemną zgodę. – usiłowała odmierzyć parę kropli z jednej ampułki do drugiej, ale je też odebrał jej wuj. – Hej!
 -Pamiętasz, jak przeprowadzałaś ten eksperyment w podstawówce? Jak stworzyłaś przez kompletny przypadek bombę wodorową i trzeba było wzywać specjalistów do naprawy kilkunastometrowej wyrwy w dachu?
 -Coś sobie przypominam. – przyznała beztrosko dziewczyna. – Dobrze, że robiłam to na strychu, nie? Ale wracając do tych dzienników…
 -Dam ci pozwolenie dopiero w twoje czterdzieste urodziny i ani dnia wcześniej. Ewentualnie w pięćdziesiąte, jeśli w czterdzieste będziesz jeszcze miała za mało przeżyć.
 -Wujku, nie kuś. – dziewczyna spojrzała na niego ostro. – A ty to czytałeś?
 -No… - Dante stropił się lekko. – Nie powiedziałbym, że CZYTAŁEM. To trochę… tak jakby za mocne słowo. Ja tylko…
 -Czyli czytałeś. – triumfalnie przerwała mu łowczyni. – A pozwól, że ci przypomnę wujku, trochę ci jeszcze brakuje do czterdziestki, no nie?
 -Ja wydoroślałem bardzo szybko. – odparł ponuro. – A zmieniając temat… - powiedział szybko, udając, że nie widzi ciężkiego, oskarżającego spojrzenia Madeleine. - …to jak się podobało Nikolajowi w Bibliotece?
 -Cóż, nie sądzę, żeby chciał z niej wyjść, zanim wszystkiego nie przeczyta.
 -Czyli masz go z głowy na następne dwadzieścia lat, co? – Dante nie powstrzymał uśmiechu.
 -To, że nie będzie CHCIAŁ wyjść, wcale nie znaczy, że go nie wywlokę. – odparła niewinnym głosem.
 -Czasami zastanawiam się, po kim masz te mordercze zapędy. – stwierdził łowca.
 -Po Piątce. – odpowiedziała spokojnie Maddy.
-Po kim? – zapytał ze zdumieniem.-Po Piątce. – powtórzyła dziewczyna. – Nie mówiłam ci o tym, wujku? W ostatnie wakacje, już po wyjeździe McEver’ów, mi, Cyrylowi i Metodemu okropnie się nudziło i przepatrzyliśmy wszystkie książki, w których była mowa o naszej rodzinie.
 Dante wolał nie myśleć, jak bardzo jego siostrzeńcom musiało się nudzić, żeby sięgnąć po książki. No… Metodemu mogło pójść nawet łatwo, on uwielbiał czytać. Oprócz gry na komputerze było to jego jedyne hobby.
 -Natknęliśmy się na drzewo genealogiczne naszej rodziny, kończące się na dziadku Ikarze. – kontynuowała Madeleine. Dziadek Ikar był naprawdę jej pradziadkiem, ale często o tym zapominała. – Każda osoba miała swój krótki opis. I, nie uwierzysz wujku, ale po pierwsze, naszym przodkiem nie był ani Robin Hood, ani Konrad Wallenrod, jak KTOŚ mi wmawiał. – posłała wujowi kolejne ciężkie spojrzenie.
-Miałaś wtedy pięć lat! – bronił się Dante, z pewnym niepokojem przyglądając się leżącemu na stole obok dziewczyny nożowi do otwierania listów.
 -Tak, oczywiście. – odparła z urazą w głosie, a potem wróciła do sedna opowieści. – A po drugie, wujku, okazało się, że na przestrzeni wieków mieliśmy w rodzinie aż PIĄTKĘ zawodowych zabójców, czym przebiliśmy nawet Julie! Znaczy… e… McEver’ów!
 -Nie wiedziałem. – ze zdziwieniem stwierdził łowca. – I to jest właśnie ta Piątka, po której masz mordercze zapędy, tak?
 -Tak. – odparła dumnie Madeleine. – A teraz byłbyś taki miły, wujku, i oddał mi to, co trzymasz w rękach?
 Odstawił fiolkę i ampułki na stół i zeskoczył z krzesła.
 -Tylko niczego nie wysadź. – poprosił, kierując się do pokoju dla gości.
 -Jasne, że nie wysadzę. – odparła z pewnością w głosie.
 Pięć minut później Dantego dobiegł odgłos wybuchu, a potem kaszl Maddy, i łowca nie powstrzymał ciężkiego westchnienia.
 

*

  
Wiedźma, hm? Dantemu nie ujdzie to na sucho, z pewnością.
 Takie myśli nawiedzały Silve do momentu, w którym podano jej jedzenie i zapomniała o wszystkim, co jej wyrządził, z trudem powstrzymując się od rzuceniem się na chleb i wodę (jej zdaniem MOGLI szarpnąć się na cole, ale wolała już nie narzekać).
 -Wiecie, jeśli mam jeść, to może lepiej rozwiążcie mi ręce, co? – zapytała ochroniarzy, stojących po jej bokach.
 -Zaraz przyjdzie ktoś, kto panią nakarmi. – sztywno odparł jeden z nich.
 „Po moim trupie.”- pomyślała ponuro.
 Słyszała całą rozmowę, toczącą się pod drzwiami jej więzienia, ale nie przypuszczała, że Rafts mówi poważnie. Była piekielnie głodna, ale wiedziała, że szybciej umrze, niż pozwoli, by KTOŚ JĄ NAKARMIŁ.
 To byłby wstyd. Nigdy w życiu.
 W następnym momencie do pokoju wleciała kobieta ze sztućcami i usiadła po jej lewej stronie. Silva uśmiechnęła się do niej promiennie, w duch obiecując sobie, że albo odbierze jej widelec, albo poodgryza palce.


*

  
Julia zaraz po powrocie z rezydencji Phantomhim’ów skierowała się do domu cioci Silvy. Była zbyt zmęczona, by wysłuchiwać Olivera i swoich rodziców. Otworzyła drzwi własnym kluczem, rzuciła torbę w ścianę i zwinęła się na kanapie w salonie. Teraz nic nie wydawało jej się tu nijakie, każda rzecz była wręcz przesycona jej zapachem.
 Młoda łowczyni zaczęła się martwić na poważnie, leżąc i układając sobie w głowie wszystkie fakty. Po pierwsze, to wybite okno. Po drugie, to, że Strażniczka nie odbierała telefonu. Po trzecie, ta „misja” o której mówił wuj Dante. Po czwarte słowa, wypowiedziane przez dowódcę łowców wczorajszego dnia. Potrzebują informacji od cioci Silvy.
 Julia myślała błyskawicznie. Po co by im było ona? Żeby szantażować Strażniczkę. A mogli to zrobić tylko wtedy, kiedy Silva byłaby przez nich więziona… Dziewczynie serce podeszło do gardła. Wczoraj tamta nie odebrała telefonu, dzisiaj też nie...
 Złapali ją. Złapali Silve McEver.
 Łowczyni bez namysłu wyciągnęła komórkę i wpisała numer. Wuj Dante odpowiedział już po kilku sygnałach.
 -Tym razem na poważnie. – powiedziała cichym, złowróżbnym głosem. – Kto, gdzie i dlaczego porwał ciocie Silve?
 Łowca nie odpowiadał przez długą chwile. W końcu westchnął ciężko.
 -Jesteś nieznośnie dociekliwym dzieckiem, Julio McEver.

poniedziałek, 27 października 2014


25

Po tym, jak kilka dni temu Nikolaj dowiedział się, że jego przyjaciółka jest łowczynią, a jeszcze wcześniej zorientował się, że to nieoczytana ignorantka oraz urodzony krytyk, podejrzewał, że w sprawie Madeleine Vale już nic go nie zaskoczy. Ale zaskoczyło.
 W sumie mógł się tego spodziewać.
 -Maddy? Gdzie mnie prowadzisz? – zapytał z irytacją, kiedy już po szkole kluczyli zaułkami Mediolanu.
 -Wujek Dante wróci dopiero pod wieczór, zamierzam to wykorzystać. – odparła radośnie, ciągnąć go chodnikiem.
-Wcale mi się to nie podoba.
 -Nie narzekaj, Bates.
 Nikolaj już po raz setny w ostatnim czasie zadał sobie pytanie, dlaczego, do diaska, znosi jej humory i nie ucieka. Czemu się z nią przyjaźni? Dlaczego jej jeszcze nie udusił?
 Naprawdę, naprawdę dobre pytania. Madeleine nawet świętego mogłaby doprowadzić do tego, by rzucił się na nią z nożem. A mimo wszystko on to jakoś wytrzymywał… Nie miał pojęcia czemu. Przez ten jej uśmiech? Przez oczy, potrafiące być niesamowicie zawistne, a za chwile niezwykle niewinne? Przez to, że w głębi siebie czuł, że Maddy nie wie nawet, że robi coś złego? Przez to, że w duchu jest jeszcze dzieckiem? A może przyciągał go do niej ten na pierwszy rzut oka niezniszczalny, nieśmiertelny ogień, który w niej płoną?
 Z chęcią by cię dowiedział.
 Z prawdziwą chęcią.
 -Zaczynam się bać. – powiedział najspokojniej jak mógł.
 -Chcę ci tylko zrobić niespodziankę. – odparła, rzucając mu pełne rozżalenia spojrzenie. – To coś złego?
O rany, ta mina… Maddy byłaby świetną aktorką. Przysiągłby, że za chwile się rozpłacze i od razu poczuł chęć do rzucenia się do niej i przeproszenia, ale wtedy jej twarz rozjaśniła się w uśmiechu.
-Już za chwile dowiesz się, gdzie idziemy. – obiecała. – Za chwile, ale jeszcze nie teraz.
 Ruszyła dalej i poprowadziła go wąskimi uliczkami, a potem skręciła gwałtownie. Ulica wyglądała jak żywcem wyjęta z początków dwudziestego wieku. Dziewczyna od razu skierowała się do sklepu po lewej. Pchnęła drewniane, po części przeszklone drzwi. Kiedy wchodzili do środka, dzwoneczek, potrącony przez nie, zaśpiewał cicho, informując sklepikarza o przybyciu gości.
 -Nikolaju Batesie. – Madeleine odwróciła się do niego z tajemniczą miną. – Witaj w Bibliotece Ksiąg Zakazanych.
 -Jak w Harrym Potte… - chłopak urwał.
Jego granatowe oczy rozszerzyły się ze zdumienia i podziwu.  Książki były wszędzie. Zakurzone woluminy leżały na regałach, na podłodze, na szafkach. Przykrywały ladę, piętrzyły się pod ścianami, tłoczyły się na uginających się pod ich ciężarem półkach, kryły w panującym tu półmroku. Z tyłu sklepu widać było małe drzwi prowadzące dalej, a kiedy podniosło się głowę do góry, dostrzegało się galerie nad nimi, równie pełną książek starych jak świat, pełnych porwanych kartek, zapełnionych pochyłym pismem ciemnego atramentu, ozdobionych złoceniami. To było ich królestwo, ich ziemie, ich mały świat, ukryty przed oczyma śmiertelników.
 -O jesteś. – wykrztusił Nikolaj. – To raj.
 -Miło, że tak mówisz, młodzieńcze. – rozległ się nagle ostry głos. – Ale kim wy, do… ekhem, kim jesteście?
 Odwrócili się jak na komendę, by stanąć twarzą w twarz ze staruszkiem. Jego twarz była pokryta bruzdami, ale stalowoszare oczy lśniły jak u sokoła.
 -Kim jesteście? – powtórzył pytanie.
 Maddy zmitygowała się pierwsza.
 -To jest Nikolaj Bates, a ja jestem Madeleine Vale. Wydaje mi się, że pan zna mojego wujka, panie… - zmarszczyła brwi, szukając nazwiska w pamięci. Po chwili jej twarz wygładziła się. - …Brown! Brown, nieprawdaż?
 -Tak, Vincent Brown. – starzec niechętnie skinął głową, a potem czujniej przyjrzał się dziewczynie. – Chodź no tu, do światła. Popatrzmy… te same rysy twarzy, te same oczy, ten sam kolor włosów. Oczywiście, wybacz, że sprawdzam. Na pierwszy rzut oka widać, że jesteś siostrzenicą Dantego Vale’a. A on kim jest? – wskazał na milczącego Nikolaja.
 -To mój przyjaciel. Chwilowo chyba odebrało mu mowę. – łowczyni uśmiechnęła się przepraszająco.
 -Wcale nie odebrało! – zaprzeczył gwałtownie Nikolaj, otrząsając się. – Bardzo miło mi pana poznać… zbiory należą do pana?
 -To biblioteka, młody człowieku. – w głosie mężczyzny zabrzmiało teraz o niebo więcej sympatii. Uśmiechnął się. – Co chcecie wypożyczyć?
 -A co tu jest? – zapytał chłopak.
Madeleine wyraziła mu milczącą zgodę na granie pierwszych skrzypiec, widział to wyraźnie.  -No cóż… mamy dzienniki Casanovy, niewydajne poematy Szekspira, zapiski Kuby Rozpruwacza, ostatnie kilkanaście pieśni, wycięta z Boskiej Komedii Alighieri’ego…
 -Żartuje pan. – wykrztusił Nikolaj.
 Staruszek pokręcił głową.
 -Tu znalazła azyl większość tych książek, których wyparł się świat.
 -Co… co jeszcze tu jest?
 -A co by cię najbardziej interesowało, chłopcze?
 -Przepraszam, wiem, że to głupie… Ale macie coś o królu Arturze?
 -To nie jest głupie. – mężczyzna pokręcił głową. – Chodźcie, poprowadzę was. Osobiście król Artur jest moim… jak to mówi teraz młodzież? Aha, tak. Idolem.
 Nikolaj posłał Maddy zdziwione spojrzenie. Zrozumiała go bez słów.
 -Król Artur Pendragon istniał. Wielu jego rycerzy, między innymi Lancelot było łowcami. – wytłumaczyła.
 -Dobrze wiedzieć. – stwierdził sztywno. – Proszę pana, a czy znajdzie się tu coś Leonarda da Vinci?
 -Świetnie, że pytasz, młody człowieku. – pan Brown dziarsko skinął głową, prowadząc ich labiryntem książek. – Mamy szkice jego wynalazków, które miały zostać spalone, jako, że Kościół uznawał je za twory Szatana. Ocalono je w ostatniej chwili. Ale może tym zajmiesz się po królu Arturze, co?
 -Jasne. Po prostu chciałem wiedzieć. – Nikolaj uśmiechnął się i skinął głową, a potem odwrócił się do Madeleine. – Dziękuje, jesteś wspaniała. Nigdy nie wiedziałem, że coś takiego… Dziękuje.
 Odwrócił głowę, więc nie mógł zauważyć, że nagle zarumieniła się i poluzowała węzeł krawata, jakby czuła, że ją dusi. WSPANIAŁA? Warto go tu było przyprowadzić.


*

  
-Nie smakuje ci, Julia? – zapytała ciocia Roza z sympatycznym uśmiechem.
 Właśnie przez ten uśmiech, którym powitała ją i Valeriana w progu domu niecałe pół godziny temu, Julia teraz z niepokojem przyglądała się swojej zupie, bez przekonania grzebiąc w niej łyżką.
 Co ta wiedźma mogła dodać do barszczu?
 Siedzieli na tarasie. Wiatr znad morza uderzał im w twarze chłodną bryzą. W powietrzu wyraźnie czuć było sól, błękitne fale rozpryskiwały się o skały daleko w dole.
 -Och, smakuje. – z trudem zmusiła się do tak oczywistego kłamstwa. – Po prostu nie jestem specjalnie głodna.
 -Przynajmniej trochę. Jedna łyżka. – z czarującym uśmiechem namawiała ją Roza.
Jeśli jedna łyżka wystarczy, to znaczy to tyle, że dała tam tyle trucizny, że mogłoby to powalić woła.” – ponuro pomyślała Julia.
 -No, może… - stwierdziła grobowym głosem.
 -Zaraz wracam. – powiedział Valerian, podnosząc się znad stołu. Uśmiechnął się do łowczyni a potem wszedł do rezydencji, pozostawiając je same.
 Julia przypomniała sobie chiński znak oznaczający wojnę, którego uczyła ją ciocia Silva. Były to dwie kobiety pod jednym dachem. Wtedy nie bardzo rozumiała tą symbolikę, ale teraz pojmowała ją aż za dobrze.
 Roza z westchnieniem wstała od stołu i stanęła na krawędzi klifu, tuż obok barierki, melancholijnie spoglądając na morze. Dziewczyna wyobraziła sobie, że przez całkowity przypadek zrzuca kobietę na skały w dole i na jej ustach zatańczył uśmiech. Zamiast jednak to zrobić, szybko rozejrzała się na boki, a potem podmieniła swój talerz z talerzem ciotki Valeriana.
 Po chwili ta wróciła do stołu.
 Z pewnym zdziwieniem spojrzała na jedzącą teraz ze smakiem Julie („Niech coś mnie trafi, ale ona gotuje po prostu świetnie.” – niechętnie przyznała w myślach młoda łowczyni). Po chwili jednak Roza spojrzała na talerze i w jej oczach błysnęło zrozumienie.
 Valerian wrócił chwile później.
 -O, jak widzę odzyskałaś apetyt. – uśmiechnął się do Julii, a potem spojrzał na nietkniętą miskę swojej krewnej i uniósł brwi. – Natomiast ty, ciociu, chyba go straciłaś.
 -Wiesz, jak to jest ze starszymi ludźmi. – odparła Roza, machnąwszy ręką.
 -Niech pani zje przynajmniej łyżeczkę. – zachęciła ją łowczyni, z szerokim uśmiechem odkładając swój pusty talerz.
 -Och, wole jednak nie. – uprzejmie odparła kobieta.
 A potem, za plecami Valeriana, posłały sobie mordercze spojrzenia.

piątek, 24 października 2014


24

Dante toczył z Rafts’em zaciętą kłótnie do dwunastej.
 Po tej magicznej godzinie jeden z poniższych szefów Hadesu zgrzytną zębami i zgodził się na krótkie spotkanie z uwięzioną. Zaznaczył, że ma być to najwyżej pięć minut, ale łowca wierzył w swoje umiejętności i idealnie wiedział, że dostanie co najmniej piętnaście.
 Kiedy wszedł do pokoju, w którym przetrzymywano Silve, gapiła się w sufit, najwyraźniej licząc na nim plamy.
 -Aż tak ci się nudzi? – zapytał kpiąco, zamknąwszy za sobą drzwi.
Zbyteczna ostrożność – oboje to wiedzieli. W pokoju aż roiło się od kamer i podsłuchów.  Na jego widok w oczach Strażniczki najpierw błysnęła ulga, a potem nienawiść. Łowca spędził długie godziny, zastanawiając się później, które z tych uczuć było prawdziwe, ale nikt nie umiał rozgryźć Silvy.
 A wielu próbowało.
 -Aż tak. – przyznała.
Głos, który wydobył się z jej krtani, był nie więcej niż sykiem, ale usłyszał dobrze. -Jak cię tu traktują? – zaciekawił się chłodno, z nonszalancją opierając się o ścianę.
 -Jedzenie przewyborne, genialny nocleg, tylko, że na wszystkich kanałach leci prognoza pogody, ten pech. – odparła z sarkazmem w głosie, uśmiechając się kpiąco.
 Nie dało jej się ani rozgryźć, ani złamać, to było pewne.
 -Szkoda. – uśmiechnął się, a potem opadł na krzesło. – Ale ogólnie, podoba ci się.
 -Nie jadłam nic od… tak. Od około trzech dni. – powiedziała spokojnie, w nagłym przypływie szczerości.
 Dante był bliski gwałtownego zerwania się z krzesła. Oczy rozszerzyły mu się ze zdziwienia.
 -Od ILU? – wykrztusił.
-Chyba słyszałeś. – zauważyła chłodnym głosem.
 Łowca zmarszczył brwi. Pamiętał misje, na której kiedyś nie jadł, nie spał i bez przerwy pracował. Po czterdziestu ośmiu godzinach padł prawie bez życia, a potem tak go ciągnęło do jedzenia, że zamiast ratować koleżankę po fachu, poszedł na jabłka.
A Silva nie jadła ani nie piła od sporo dłuższego czasu. -Załatwię to. – obiecał, a zaraz potem dostrzegł jej lekko poirytowane spojrzenie i wręcz usłyszał słowa, jakie chciała wypowiedzieć.
 „Nie wypadaj z roli, kretynie!”
-…albo i nie. – dokończył mężczyzna.
Nie najlepiej szło mu w sytuacjach, w których miał się zachowywać jak sadysta.  -Nie obchodzi mnie to. – wzruszyła ramionami. Nagle jednak szarpnęła się do przodu i gdyby nie więzy, które ją po części unieruchamiały, skoczyłaby mu do oczu. – DLACZEGO mnie wydałeś? – warknęła z uosobieniem furii.
 Kto jak kto, ale Silva na pewno nie wychodziła z roli.
 -To i tak nie miało sensu! – wściekł się łowca. – Naprawdę myślałaś, że uda ci się zniszczyć Hades? Naprawdę sądziłaś, że po tym, jak obraziłaś moją rodzinę, pójdę z tobą na współprace? Po tym jak mnie poniżyłaś!?
 -Jak widzisz, nie mam o tobie najlepszego zdania. – beztrosko odparła Strażniczka. Osobiście bawiła się świetnie, trochę tylko doskwierało jej pragnienie. – Ale przez ciebie się nie udało. Ba, nawet gdybyś się w to nie wmieszał, nie udałoby się. Tych dokumentów nie było w Moskwie. Przeniesiono je!
-To znaczy… że nie ja cię powstrzymałem? – w głosie Dantego rozbrzmiewało zdumienie, z którego Silva była niesamowicie dumna, bo brzmiało całkiem autentycznie.
 -Tak. A teraz są gdzie indziej… - westchnęła ciężko. - Mimo wszystko, jestem na ciebie zła. Zdradziłeś, łowco.
 Wzruszył ramionami.
 -Twoje uczucia niespecjalnie mnie obchodzą.
 -Nigdy cię nie obchodziły! Ani wtedy, kiedy byliśmy dziećmi, ani teraz. Pamiętasz, jak zwalałeś mnie z roweru? Jak zepchnąłeś mnie ze sceny!? Jak zamiast Bukaresztu w wypracowaniu napisałam Babilon i mnie wyśmiałeś!?
W oczach Dantego błysnęło zrozumienie. Strażniczka odetchnęła z ulgą. Bogu dzięki, zrozumiał.
 -Koniec rozmowy. – warknął, wstając z krzesła. – Powodzenia, Silvo McEver. Przyda ci się.
 -Kiedyś cię dopadnę. – powiedziała melodyjnym głosem. – A wtedy cię zabije.
 Zamiast odpowiedzi dobiegł ją trzask zamykanych drzwi. Została w pokoju sama. Najwygodniej jak mogła rozparła się na krześle, gratulując w myślach sobie i Dantemu.
 Piękne przedstawienie.


*

  
Łowca, wychodząc z pokoju, zaczepił Rafts’a, stojącego pod drzwiami.
 -Nie sądzisz, że powinniście ją karmić? – zapytał z chłodnym zainteresowaniem. – Chyba nie chcecie, żeby umarła z głodu.
 -Nie chcemy. – głos tamtego był równie zimny. – Ale wiemy co nieco o Strażnikach. Mogą wytrzymać bez pożywienia znacznie dłużej niż inne istoty.
-Tak, oczywiście. Najwyraźniej macie błędne informacje. – skłamał Dante. – Silva jest Strażniczką tylko w połowie, je tyle co ludzie. Może wykorzystywać waszą niewiedzę…
 -Niby do czego? – prychnął lekko zaniepokojony Rafts.
 -Do śmierci głodowej. – niewiele myśląc podrzucił łowca. – Ona… zrobi wszystko, byleby nie wydobyto z niej informacji. Trochę znam tą wiedźmę.
 W duchu poprosił, żeby w pokoju obok były dźwiękoszczelne ściany, bo inaczej miał przechlapane.
 -W porządku.
 Kiedy Dante odchodził korytarzem, słyszał pośpiesznie wydawane przez przerażonego mężczyznę zalecenia dotyczące natychmiastowego nakarmienia Silvy (chciałby to zobaczyć, czy oni myśleli, że będzie im jadła z ręki? Najwyżej odgryzłaby komuś palce). Łowca miał świetny humor – wiedział już, że dokumenty ukryto gdzieś tutaj.
 Albowiem, będąc dzieckiem, wcale nie zrzucił Silvy z roweru, ani nie zwalił jej ze sceny. Natomiast raz, tylko raz, zdarzyło mu się wybuchnąć śmiechem, widząc błąd w jej wypracowaniu.
 Ale nie chodziło w nim o Bukareszt i Babilon.
 Chodziło o Moskwę i Mediolan.


*

  
Nazajutrz rano, po odejściu piątki łowców, rodzice urządzili Julii niezłą scenę, ale niespecjalnie ją to zmartwiło.
 Zaproszenie swoich wybawicieli do domu było jej pomysłem roku. Szczególnie, że pochwalili ją i Valeriana za rozwalenie czwórki przeciwników, a dowódczyni łowców na końcu skomentowała Olivera, dumnie podsuniętego jej pod nos przez matkę, jako dzieciaka, który „nadaje się bardziej na baletnice niż na wojownika”. Rodzice szaleli z wściekłości, ale Julia dawno nie bawiła się jeszcze tak dobrze.
 Przed szkołą pobiegła jeszcze schować sukienkę do szafy cioci Silvy, a potem spotkała się z Valerianem.
Tak samo jak robił to od kilku ostatnich dni, czekał na nią pod drzewem na szkolnym placu.
 -Jak tam? – zapytała spokojnie.
 -Od piątej nad ranem, kiedy od was wybyłem, nie wydarzyło się nic specjalnie ciekawego. – odparł szczerze chłopak.
 Uśmiechnęła się.
 -Ale przyznaj, fajnie było.
 -Racja, fajnie. – szedł koło niej, ignorując spojrzenia uczniów.
-Twoja ciotka nie robiła ci wyrzutów?
 -Mówiąc szczerze, jak zapytałem ją przy śniadaniu, czy martwiła się i dzwoniła na policje, to powiedziała, że szkoda jej było dzwonić, bo telefon był TAK daleko, na szafce nocnej.
 Julia parsknęła śmiechem.
 -Czasami wyjątkowo lubię twoją ciotkę.
 -Czasami? – łowca pytająco uniósł brwi.
 -Owszem, czasami. – odparła. – No wiesz… trochę mnie denerwuje, ale jeszcze nie poznałam jej bliżej. Może jak wymienimy się Gwiazdkowymi prezentami…
 -Zamierzasz u nas spędzić Gwiazdkę? – w głosie Valeriana pojawiło się coś dziwnego, ale nie była pewna, czy jest to niepokój, czy też raczej nadzieja.
 -Nie, na Gwiazdkę wszyscy McEver’owie gromadzą się razem. – Julia pokręciła głową.
 -Czemu?
 -To taka tradycja.
 -Julia, mogę cię o coś zapytać?
 -No jasne, jak zawsze.
 Łowca milczał przez chwile.
 -Dlaczego wzięłaś broń na ten bal? – spytał w końcu. – Myślałaś, że cię napadnę czy co?
Parsknęła śmiechem. Nauczyciel, przechodzący obok nich, obejrzał się ze zdziwieniem i Julia była pewna, że zaraz wyciągnie komórkę, zrobi jej zdjęcie i wstawi na jakiś portal społecznościowy. Czyżby rzeczywiście śmiała się aż tak rzadko? Cóż, od kiedy poznała Valeriana, na pewno znacznie częściej.
 -Nie mogłam się powstrzymać. Mówiłam ci, to sukienka cioci Silvy. Ma mnóstwo miejsc, gdzie można trzymać broń.
 -Po co jej w ogóle była sukienka? – chłopak zmarszczył brwi. – Ciągle się nad tym zastanawiam… od wczoraj. Wiesz?
 -Jeszcze nie. – oczy Julii błysnęły, uśmiechnęła się lekko. Był to krótki, niepowtarzalny uśmiech, zawierający w sobie mnóstwo kpiny i przebiegłości. Tak mógł się uśmiechnąć tylko McEver najczystszej krwi. – Ale… zamierzam się dowiedzieć.

wtorek, 21 października 2014


23
Łowcy w milczeniu przypatrywali się sylwetce dziewczyny, która spokojnym krokiem szła przez pusty plac, prosto w ich pułapkę. Miała dumne, zimne oczy, którymi przebijała mrok, utkwione gdzieś w górze. Była sama.  Zatrzymała się na środku placu i wbiła spojrzenie w dowódcę łowców.

Wiedziała. Wiedziała, gdzie są.
 W następnym momencie jeden z jego podwładnych krzyknął, powalony przez czerwonowłosego chłopaka, który zeskoczył z dachu szkoły. Na głos wymówił słowa zaklęcia: błysnęło światło, mężczyzna bez czucia potoczył się po ziemi. Chłopak bez zastanowienia rzucił się na następnego przeciwnika.
 -Ignorować dzieciaka! – warknął przywódca. – Bierzemy dziewczynę!
 Wyjął z kieszeni spodni amulet i uniósł go w górę – będzie rozróba i kilka problemów z wymazaniem uczniom pamięci, ale cóż. W momencie, kiedy zabawa miała już się rozkręcić, w powietrzu śmignął sztylet.
 Dowódca krzyknął z bólu, kiedy coś szarpnęło jego ramie do tyłu, wyrywając mu amulet. Z cichym, czystym dźwiękiem ostrze wbiło się w ścianę, a przedmiot potoczył się po ziemi.
 Dziewczyna uśmiechnęła się z satysfakcją.
 -Próbuj dalej, mam przy sobie jeszcze dużo takiej broni.
 Julia kłamała: miała przy sobie tylko trzy sztylety, ale w końcu ile tytanów mógł zabrać na misje ten facet? Ona nie miała ani jednego.
 Karygodna krótkowzroczność.
 Z powodu sukienki nie mogła wypróbować teraz sztuk walki, których uczyła ją ciocia Silva. Na koniuszkach jej palców zatańczyły małe płomyki, kiedy wymówiła słowa zaklęcia, a potem kula światła uderzyła w jednego z łowców. Mężczyzna przekoziołkował do tyłu, chwytając się za ramię, i opadł na bruk.
 Valerian załatwił już dwóch, więc trzech na sześciu mieli już z głowy. Tych trzech niebezpieczniejszych, nawiasem mówiąc.
 W następnej chwili poczuła, że ktoś chwyta ją w pasie i podnosi do góry. W pierwszym odruchu krzyknęła – rany, miała nadzieje, że ciocia Silva nigdy nie dowie się o tej chwili słabości – a potem odzyskała zdolność myślenia i rąbnęła napastnika z całej siły w prawą nogę. Krzyknął z bólu, a ona odepchnęła go i posłała w jego stronę zaklęcie, cofając się do tyłu.
 Czterech z sześciu.
 Coraz lepiej.
 Chciała właśnie uderzyć zaklęciem w piątego, kiedy zobaczyła, że Valerian szamocze się z przywódcą łowców, a potem pada na ziemię.
 Słowa, które miała na końcu języka zostały zduszone.
 Dowódca uśmiechnął się przebiegle.
 -No, moja droga, odrzuć broń i stań spokojnie, jeśli nie chcesz, żeby twojemu przyjacielowi coś się stało.
 Młody Phantomhim, dociskany do ziemi kolanem napastnika wyglądał, jakby wraz z przegraną stracił cały honor, ale teraz szarpnął się i warknął.
 -Spokojnie, spokojnie. – po chwili łowca uniósł wzrok na dziewczynę. – Ty za niego. Pasuje? Mi na nim nie zależy… jest tylko pionkiem wśród takich jak on, ale ty…
 -Czego ode mnie chcecie? – syknęła Julia.
 -Od ciebie? Niczego. Ale od twojej ciotki…
 -Ciocia Silva. – dziewczyna prawie bezgłośnie wymówiła te słowa.
 -No dobrze, odrzuć broń. On będzie mógł sobie iść, ty zostaniesz.
-Chyba zwariowałeś. – prychnął Valerian. – Julia nigdy nie zgodzi się na coś takie…
 Urwał, kiedy łowczyni rzuciła kilka metrów przed siebie dwa sztylety. Zawirowały w powietrzu, lśniąc lekko, i wbiły się w piach.
 -Świetnie. – uśmiechnął się dowódca. – A teraz…
 -Teraz my się z wami policzymy!
 Mężczyzna gwałtownie zadarł głowę: z dachu szkoły ześlizgnęła się piątka łowców. Powietrze na ułamek sekundy zalśniło od nadmiaru zaklęć, a potem tamten bez zmysłów osunął się na bruk.
 Valerian wstał z ziemi.
 -To było ciekawe przeżycie.
-Julia McEver? – zapytała wysoka, czarnowłosa łowczyni z lekkim akcentem.
 -Owszem. – dziewczyna spokojnie skinęła głową.
 -A on… - kobieta urwała znacząco, przyglądając się chłopakowi,
 -Valerian Phantomhim, łowca. – powiedział tamten, ponuro przyglądając się swojemu poszarpanemu ubiorowi. – Ja jestem z nią, nie z tymi atakującymi.
 -W porządku. Mamy was eskortować.
 Julia uśmiechnęła się lekko.
 -Może być. A dacie się zaprosić na herbatę?


*
  

-Już wszystko jest w porządku. – odetchnął Dante, rozłączając się z Metzem.
 -Julia uratowana? – zapytała Madeleine.
 -Tak.
 -To znaczy, że NIC nie jest w porządku. – stwierdziła dziewczyna, wyjmując słuchawki z uszu. – Hej, Nikolaj, śpisz?
 -Nie śpię. – zaprzeczył chłopak, podrywając się z kanapy.
 -Yhm, tak, jasne. – powiedziała powątpiewająco. – Ilu było łowców?
 -Podobno sześciu. – odparł Dante.
 -Nasi mieli jakąś trudność z pokonaniem ich?
 -Kiedy przybyli na miejsce, czterech było już rozbrojonych, jeden nawet nie próbował atakować, a dowódca próbował chyba poderżnąć przyjacielowi Julii gardło.
-Czyli samodzielnie wkroczyła do akcji?
 -Owszem. Nie spodziewałem się po niej czegoś tak głupiego. – wyznał Dante.
 -A ja się spodziewałam. – triumfująco odparła Madeleine. – Sądzisz, że to było głupie, wujku?
 -I to jeszcze jak. – odparł łowca. – Ale ona nie będzie się tym przejmować.
 -Czemu? – Nikolaj zmarszczył brwi.
 -Cóż, cokolwiek zrobiła, Silva będzie z niej niesamowicie dumna.


* 


Fakt, że partnerka w tańcu Olivera nie miała urody Merlin Monrou był dla państwa McEver wystarczająco smutny, ale prawdziwego szoku doznali, kiedy po powrocie do domu zastali w kuchni pięciu łowców pijących herbatę i dyskutujących z ich córką oraz jej czerwonowłosym przyjacielem, który – o zgrozo – ostatnio pobił ich synka.
 Julii na ich widok uśmiechnęła się szeroko.
 Zapowiadała się nad wyraz przyjemna noc.


*
  

Przesłuchanie Silvy trwało do świtu i trudno powiedzieć, kto był po nim bardziej zmęczony: ona czy Victor, mężczyzna który ją przesłuchiwał.
 Chciało jej się śmiać, kiedy nad ranem wyszedł z pokoju przesłuchań, nie dowiedziawszy się niczego, czego wcześniej nie wiedział i uboższy o sporo wiedzy, którą wydobyła z niego Strażniczka.
 Między innymi dowiedziała się, że Dante ma dzisiaj przyjść do bazy Hadesu, oraz, że – jak powiedział Victor – jej „działanie mające na celu zdobycie dokumentów z bazy w Moskwie było całkowicie bezsensowne, bo te dokumenty są właśnie tutaj, w Mediolanie”.
 Pocieszny idiota.
 Siedząc sama w pokoju i próbując ignorować głód, myślała o tym, że jeśli pozwolą jej kuzynowi wymienić z nią kilka słów, znajdzie sposób, żeby przemycić tej rozmowie co ważniejsze informacje.
 Klucz do zniszczenia Hadesu był właśnie tutaj…
 Westchnęła ciężko, gapiąc się przez okno. Była to najciekawsza czynność, na jaką jej pozwalano. Nagle jednak jej uszy wychwyciły jakiś dźwięk, cichą rozmowę ludzi przechodzących korytarzem.
 -...McEver się nie ugnie?
 -Jasne, że nie. On to przewidział, kazał tu przyprowadzić jej bratanicę, wtedy zaczęłaby gadać.
 Silva poczuła się, jakby ktoś walną ją sporym młotkiem w głowę. Julia… tylko nie to. Jedyna porządna dziewczyna z tego pokolenia McEver’ów, przez nią złapana i uwięziona.
 Strażniczka była pewna, że jeśli zagrożą jej zabiciem Julii, powie im wszystko.
 Cholera, wiedziała, że nie powinna się przywiązywać do nikogo, a teraz wychodziły złe skutki ignorowania tego zamierzenia.
 Słuchała dalej.
 -I co, udało się?
 -Skądże! Wysłał sześciu agentów, a te patałachy nie dały sobie rady z piętnastolatką!
 -Czyli ona dalej jest na wolności?
 -No raczej! A słyszałeś o tym, że…
 Silva odetchnęła z ulgą. Bogu dzięki… teraz Metz i reszta będą jej pilnować. Julii nic się nie stanie. Strażniczka szybko przeleciała w głowie, kim jeszcze mogliby ją szantażować. Tak jak niedawno mówiła kuzynowi, były cztery takie osoby: Julia była już wykluczona, o Melisie pewnie nie wiedzieli, Metz był bezpieczny, o Dantym nigdy by nie pomyśleli, przecież ją wydał.
 W porządku.
 Wszyscy byli bezpieczni. Rozluźniła się i odetchnęła z ulgą.
 Teraz tylko czekać.

niedziela, 19 października 2014


22

Był to pierwszy raz, kiedy Julia cieszyła się z niechęci, jaką żywili do niej rodzice.
Zgodnie z jej podejrzewaniami, przybyli na bal wraz z ukochanym synem i jego biedną partnerką, a teraz fotografowali z zapałem tańczącego Olivera, opowiadając każdemu, kto chciał ich słuchać, jakim uroczym był dzieckiem i na jakiego przystojnego wyrósł mężczyznę.
Julia nie zgadzała się z tym. Po pierwsze, jako dziecko był wrednym bachorem (przymiotnik „uroczy” zdecydowanie do niego nie pasował), a po drugie, jako nastolatek – ta, jasne, „mężczyzna” – CIĄGLE był wrednym bachorem.
Oliver był czerwony na twarzy i wyglądał, jakby miał zapaść się pod ziemie, co chwila z lękiem łypiąc okiem na rodziców. Jeszcze trochę, a łowczyni zrobiłoby się go żal. W duchu jednak zbyt cieszyła się faktem, że o jej dzieciństwie nie ma kto opowiadać. Chociaż… ciocia Silva, kiedy była w wyjątkowo złym humorze potrafiła wywinąć taki numer.
-Wszystko w porządku? – zapytał Valerian.
Rozluźnił się już dawno temu, ku największej radości Julii, która nie dosyć, że czuła się odrobinę nieswojo, zaproszona przez najlepszego przyjaciela, to jeszcze martwiła się, że ów najlepszy przyjaciel może to zauważyć, co byłoby już kompletną porażką.
No, i poza tym niepokoił ją fakt, że przez jeden nieodpowiedni ruch może jej wypaść któryś z trzech sztyletów, jakie ze sobą wzięła. Po zastanowieniu, może branie ich nie było najlepszym pomysłem, ale kiedy zorientowała się, że sukienka została uszyta tak, by dało się pod nią ukryć kilka rodzajów broni, po prostu nie mogła się powstrzymać.
-Tak, w najlepszym. – uśmiechnęła się, widząc, że chłopak dalej wbija w nią pytające spojrzenie.
Odpowiedział jej uśmiechem.
-Może trochę odpoczniemy?
-Dobry pomysł. – zgodziła się, puszczając jego ręce. Odsunęli się od siebie o krok i wyszli z tłumu tańczących.
Valerian myślał, że zatrzymają się obok misy z ponczem, ale zamyślona Julia szła dalej. Wbiegli po krótkich schodkach i po chwili znaleźli się w ciemnym korytarzu, z klasami po prawej i wysokimi oknami po lewej stronie. Odgłosy zabawy dochodziły do nich przytłumione i o wiele cichsze.
-Jak na razie się bawisz? – zapytał.
-W porządku. – odparła krótko. – No ale wiesz… co to za zabawa, gdy nie ma żadnych łowców do pokonania w pobliżu? – powiedziała żartobliwie.
-Coś w tym jest. – zgodził się.
Naraz jednak zatrzymał się w pół kroku i utkwił spojrzenie czerwonych oczu w widoku za oknem jakby mógł nimi przewiercić ciemność.
-A jeśli… są tu łowcy do pokonania?
-Co? – ze zdziwieniem spytała dziewczyna.
-Zobacz. – wskazał okiem coś za oknem.
Wyprostowała się gwałtownie, wbijając wzrok w to samo miejsce co on. Ciemna sylwetka, dotąd przyczajona na parapecie, błyskawicznie znikła im z oczu. Ich zaniepokojone spojrzenia skrzyżowały się.
-Myślisz, że… - zaczął Valerian.
-To łowcy. Może Strażnicy, ale raczej łowcy. Poczekaj… masz przy sobie komórkę?
-Jasne. – skinął głową, podając jej telefon.
Błyskawicznie wystukała numer do cioci Silvy i wsłuchała się w sygnał, modląc się, żeby ta odebrała.
Ale nie odebrała.
-Do kogo jeszcze możesz zadzwonić? – zapytał łowca. – W zasadzie… przecież twoi rodzice tu są. Może oni…
-Oni oficjalnie nie są jednymi z nas. Odpuścili sobie… a kiedy zobaczą wroga, zwieją jak nic. – odparła ponuro, marszcząc brwi. – Czekaj, mam pomysł… wiem, do kogo jeszcze możemy zadzwonić.
Westchnęła ciężko, a potem wybrała numer do wuja Dantego.

*

-Naprawdę? – zapytał podekscytowany Nikolaj. – Serio? Potrójny blef?
Dante skinął głową. Na początku nie wiedział, jak będą mu się układały relacja z chłopakiem, ale teraz kiedy siedzieli w salonie domu Madeleine i łowca opowiadał o misji, którą on i jego drużyna przeprowadzali w księgarni, w celu odnalezienia pewnego artefaktu, stwierdził, że lubi Nikolaja Batesa.
-Lepiej opowiedz o misji w Egipcie. – zauważyła Maddy, przekrzywiając głowę. Ona słyszała jego opowieści setki razy i teraz nawet nie słuchała, tylko wertowała jakąś książkę (Nikolaj, znając jej chęć do czytania podejrzewał, że są w niej same obrazki).
-O KTÓREJ misji w Egipcie? – zaciekawił się Dante.
-O tej w Dolinie Królów. – uściśliła dziewczyna.
-W porządku, a więc…
Początek opowieści został przerwany naglącym odgłosem dzwonka: komórka łowcy zawibrowała na stole. Numer nieznany. Dante posłał Madeleine i jej przyjacielowi przepraszające spojrzenie i odebrał.
-Tak słucham?
-Wujek Dante?
Na dźwięk głosu Julii McEver Maddy gwałtownie wypuściła książkę z rąk: tom upadł na podłogę, otwierając się na setnej stronie i zdziwiony Nikolaj zauważył, że rzeczywiście – kartki pokrywały kolumny liter.
Dziwna sprawa.
-Julia? – zapytał zdumiony łowca.
-Tak, to ja! Wujku, jestem na balu…
-W roli kelnerki, jak sądzę. – mruknęła Madeleine pod nosem.
Wuj spiorunował ją spojrzeniem, a ona podniosła ręce w obronnym geście.
Julia kontynuowała.
-…ja i mój przyjaciel, Valerian – on jest jednym z nas, wuju – widzieliśmy łowców za oknem.
-Ha, ciekawe, co dodano do ich ponczu. – skomentowała Maddy.
Tym razem Dante nawet na nią nie spojrzał, stosując jedną z nielicznych znanych mu metod wychowawczych, czyli ignorowanie (Melisa stanowczo upierała się, że to nie jest metoda, ale jakoś nigdy jej nie dowierzał, przecież działało świetnie).
-Założę się, że tu chodzi o coś z ciocią Silvą. – dodała Julia. – Ale ona nie odbiera komórki. Mówiła, że jest z tobą na misji, wuju, więc… nie mógłbyś jej dać do telefonu?
Dante zaklną w myślach. Jasne, że nie odbierała, była przetrzymywana przez Hades w ich Mediolańskiej bazie! Zmarszczył brwi. Jak się z tego wyplątać?
-Chwilowo rozdzieliliśmy się. – wytłumaczył. – Więc nie ma szans. Ale może ja mógłbym pomóc?
-Może być. – zgodziła się niechętnie. – Co mamy zrobić?
-Jesteście tam tylko wy? Chodzi mi, czy tylko wy z łowców.
-Są jeszcze moi rodzice i Oliver, ale dobrze wiesz, jak z nimi jest, wuju.
-Tak, wiem. – zgodził się Dante. – Tylko wy… Julia, wiem, że to cię nie ucieszy, ale macie się w to nie mieszać, jasne?
-Jak to? A jeśli oni zaatakują!?
-Wtedy możecie się mieszać. – przyznał niechętnie. – Ale w innym razie nie. Zaraz przyśle tak jakichś łowców. Jesteście w Marsylii, tak? Jaki adres?
Łowczyni błyskawicznie podała mu namiary na szkołę, a potem rozłączyła się. Niewiele myśląc, Dante wybrał numer do Metza.
-Cześć, mamy problem. Przypominasz sobie może Julie, bratanice Silvy?

*

-I co? – zapytał Valerian.
-Przecież słyszałeś. – warknęła dziewczyna. – Kazał nam się NIE MIESZAĆ!
-Ale musisz przyznać, że to dosyć rozsądne. Mamy po piętnaście lat, nie ukończyliśmy szkolenia. Nie dalibyśmy rady z pełnoprawnymi łowcami.
-Ja bym sobie dała. – odparła Julia, oddając mu komórkę1. Nagle błysnęły jej oczy, uśmiechnęła się podstępnie. – Wuj Dante powiedział, ze mamy nie ingerować, zanim nie zaatakują, tak?
-Mniej więcej. – zgodził się Valerian.
-A gdyby zaatakowali? – zapytała nagle.
-Nie wiem, o co ci cho…
-Ty też to słyszałeś? – udała, że nadstawia ucha, zmarszczyła brwi. – Chyba ktoś woła na pomoc! Łowcy musieli zaatakować!
-Nikt nie woła. – twardo odparł chłopak.
-Ja słyszałam. – odpowiedziała Julia. – W takim razie, jeśli zaatakowali, musimy wkroczyć do akcji.
-Chyba nie zdajesz sobie sprawy, w co się pakujemy! – warknął z irytacją.
-Zdaje sobie sprawę. – odparła natychmiast. – W końcu jestem z McEver’ów.

*

-Zaatakować szkołę? – zapytał jeden z pięciu łowców, przyczajonych w ciemnościach.
Dowódca pokręcił głową.
-Ta, o którą nam chodzi, sama wyjdzie.
-Do czego ona jest nam potrzebna, sir?
-Nasz pan przewidział, że Silva McEver się nie złamie. – cicho wytłumaczył tamten. – Lecz jeśli ceną informacji będzie życie jej ukochanej bratanicy…
-Chytre.
-Czego innego oczekiwałeś od człowieka, który założył kilka najpotężniejszych organizacji na świecie, w tym Hades?
Do piątki dołączył kolejny, tym razem zwiadowca. Był ubrany na czarno, burza ciemnych włosów wyróżniała go wśród grupy.
Potwierdzająco skinął głową do dowódcy.
-Ona już tu idzie.

środa, 15 października 2014


21

Tego wieczora Julia McEver dokonała najbardziej szokującego odkrycia w swoim dotychczasowym życiu.
 Już od wczoraj podejrzewała, że Valerian będzie chciał, by zaprosiła go na ten bal. Nie miała specjalnej ochoty nigdzie wychodzić, ale po przemyśleniu sprawy, przez którą zawaliła całą noc i była bliska spóźnienia się do szkoły, stwierdziła, że jeśli wydarzenia przyjmą nieoczekiwany obrót i łowca nadal będzie wbijał w nią TO spojrzenie, zgodzi się.
 Nie pomyślała wtedy tylko o jednej sprawie.
 Sukienka.
 Głupia, idiotyczna kreacja, która, jak się okazuje, ma być zakładana przez kobiety w czasie uroczystości.
 Julia nie wpadła od razu w panikę. Pobiegła do domu, przeszukała wszystkie stroje matki, nie znalazła nic w swoim rozmiarze ani w swoim guście, prawie wywarzyła drzwi od strychu, wywaliła połowę ubrań z kufra po prababci (no, może trochę ją poniosło). W końcu, w ostatnim, rozpaczliwym zrywie, łapiąc się ostatniej deski ratunku, poleciała do domu cioci Silvy.
 W innym razie, będąc w jako takiej równowadze, może zorientowałaby się, że szanse na odnalezienie w mieszkaniu cioci jakiegokolwiek ubrania, które nie jest bluzą, podkoszulkiem lub spodniami równe są zeru, a naruszanie prywatności Strażniczki, nawet pod jej nieobecność, jest co najmniej niebezpieczne.
 Nie tym razem.
 Otworzyła drzwi własnym kluczem, wleciała po schodach, wpadła do sypialni cioci Silvy (Boże, to było wręcz świętokradztwo) i rzuciła się do szafy. Otwarła ją i przebiegła oczyma po równo poukładanych ubraniach w stonowanych barwach. Świat szybciej by się zawalił, niż Silva McEver włożyła coś jaskrawego.
 -Proszę. – powiedziała na głos, przeszukując ubrania. Nie, nie, nie, nie… A to co?
 Julia była bliska padnięcia na zawał, kiedy otworzyła białe pudło sporej wielkości, dotąd wciśnięte w róg szafy, z samego tyłu. Zaparło jej dech. Sukienka. Ciocia Silva posiadała jakąś sukienkę.
 Nagle poczuła zimny powiew wiatru na ramionach i przebiegł ją mimowolny dreszcz. Co jest, ktoś zapomniał zamknąć okno? Odwróciła się…
 Okno nie było otwarte, tylko rozbite. Na podłodze ciągle jeszcze walały się odłamki szkła, w środku których tańczyły małe płomyki, wywołane ostatnimi promieniami słońca, padającymi zza gór.
 W domu nie było nikogo od kilku dni i Julia doskonale to wiedziała. Poza tym jeszcze wczoraj rozmawiała z ciocią Silvą… wymieniły kilka zdań. Strażniczka bez specjalnego zainteresowania zapytała o Valeriana, jej bratanica zrewanżowała się pytaniem, z kim ta jest na misji. Nie uzyskała żadnej odpowiedzi oprócz „z tym kretynem” z czego natychmiast i bezbłędnie wywnioskowała, że z wujem Dantym.
 A więc wszystko było dobrze… chyba.
 Łowczyni pokręciła głową, usiłując się otrząsnąć. Cioci Silvie na pewno nie stało się nic złego – była samowystarczalna i równie gładko wpakowywała się w kłopoty, co się ich pozbywała – a Julia miała w tej chwili inne problemy.
 Dla przykładu ten bal.
 Porwała pudło i wyjęła z niego sukienkę. Uśmiechnęła się z satysfakcją. Dobrze… bardzo dobrze. Nawet jej rozmiar. Kiedy ciocia Silva ostatnio miała to na sobie? Chyba w czasie narodzin młodej łowczyni.
Dziewczyna usiłowała sobie wyobrazić Strażniczkę w sukni i z rozpuszczonymi włosami, spływającymi po plecach kaskadą, ale nie umiała. W życiu nie widziała Silvy bez warkocza.  Przebrała się szybko. Na szczęście znalazła też buty do kompletu i już po chwili zawirowała przed lustrem, szeroko rozkładając ręce.
 -Jeszcze tylko coś z włosami… - mruknęła pod nosem, wplątując palce między jasne pasma.
 Rzuciła okiem na zegarek: jeszcze dwie i pół godziny. Miała dosyć czasu żeby jako tako się przyszykować. Nie przewidywała komplikacji.
 Naturą człowieka jest to, że kiedy strzela z przewidywaniami na ślepo, często się myli.


*

  
Valerian popatrzył na zegarek. Bal zaczął się już dziesięć minut temu, a on dalej stał pod szkołą jak kompletny idiota, usiłując nawet nie myśleć o tym, że Julia go wystawiła.
 Ze szkoły dobiegały go wesołe śmiechy i dźwięki wolnej muzyki, która niedługo miała znacząco przyśpieszyć. Ostatni spóźnialscy przebiegali koło niego, obrzucając go pełnym pogardy spojrzeniem, przez które miał ochotę wybić komuś z nich zęby. Przysiadł na poręczy kamiennych, szerokich schodów prowadzących do placówki, zmrużywszy oczy. Przypatrywał się księżycowi, rozpaczliwie starając się nie zerkać na cyferblat zegarka.
 Mimo wszelkich starań nie mógł się pohamować.
 Piętnaście minut spóźnienia.
 Zacisnął zęby. Świetnie, a więc pewnie już nie przyjdzie. Piętnaście minut było jak akademicki kwadrans, po upływie tego czasu, tak samo jak uczniowie, którzy dotychczas czekali na nauczyciela, mógł się oddalić bez uszczerbku na honorze.
 Zeskoczył z poręczy, przy okazji przyjacielsko klepiąc po karku wielkiego lwa, szczerzącego zęby u jej końca.
 -Szczęściarzu, ciebie pewnie nigdy żadna nie wystawiła.
 -Valerian, idioto, rozmawianie z przedmiotami martwymi teoretycznie jest pierwszą oznaką szaleństwa. – chłodno zauważyła Julia.
 Odwrócił się do niej gwałtownie i zamarł.
 -Ta głupia mina też nie wróży niczego dobrego. – dodała, mierząc go krzywy spojrzeniem, z rękami skrzyżowanymi na piersi.
 Nie mógł jej powiedzieć, że wygląda przepięknie, chociaż naprawdę chciał. Ubrana była w suknie, w kolorze… cóż, pewnie była na to fachowa nazwa, ale dla niego była to mieszanka bieli i beżu. Dekolt był w sercowatym kształcie, w talii suknia rozszerzała się: materiał sięgał do ziemi, miękko układając się wokół sylwetki dziewczyny. Nad biodrem był lekko pofałdowany, spięty czymś, co idealnie wcinało się w jej talie. W jednej trzeciej wysokości, u dołu, beżowa tkanina rozchylała się, tworząc jakby wcięcie i ukazując spodni materiał, w pięknym, śnieżnobiałym kolorze. Jasnozłote włosy Julii opadały jej na plecy i ramiona, duże, niebieskie oczy lśniły i migotały z rozbawieniem.
 -Spóźniłaś się. – powiedział Valerian, sam zdziwiony dźwiękiem swojego głosu.
 -Tylko kwadrans. – wzruszyła ramionami. – Na szczęście w miarę pasujemy do siebie kolorystycznie.
 -Czerwony do niczego nie pasuje. – zauważył chłopak.
 -Ale czarny do beżowego już tak i to mi wystarczy.
 No tak, miał na sobie czarną koszulę i spodnie, nic innego nie umiał wymyślić. Ciocia Roza namawiała go, żeby ubrał jedną ze zbroi rycerskich stojących w głównym korytarzu na piętrze („To w końcu bal!” – argumentowała z kpiącym uśmiechem czającym się w kącikach ust), ale łowca inteligentnie założył, że Julia nie byłaby czymś takim zachwycona.
 -No ale jednak…
 -Jak chcesz, możesz przefarbować sobie włosy, mi osobiście one nie przeszkadzają.
 Valerian na chwile zastygł.
 -To ty wiesz, że one nie są farbowane?
 -Najpierw myślałam, że są, potem zauważyłam, że na wszystkich zdjęciach z dzieciństwa masz takie same. Idziemy czy nie?
 Sztywno skinął głową.
 -Idziemy.
 Uśmiechnęli się do siebie. Myśli chłopaka pracowały na najwyższych obrotach. Wziąć ją za rękę czy podsunąć ramię? Ręka czy ramię, ręka czy ramię, ręka czy… Julia przerwała tok jego rozmyślań, stanowczo wsuwając mu dłoń w zagięcie łokcia.
 Odetchnął z ulgą. O jedną decyzje mniej.
 Zazwyczaj podejmował je bez trudu, ale to była w końcu… ona. Julia McEver. Wyśmiałby każdego, kto stwierdziłby, że w jej towarzystwie nie czuje się inaczej.
 -No dobra, a więc nawet nie myśl, że będę z tobą tańczyć. Znaczy… będę, ale jeden, góra dwa tańce. – lekkim tonem instruowała go dziewczyna, kiedy wchodzili po schodach.
 -Przestań, bo zaczynają mi nawalać nerwy. – powiedział z wyrzutem.
Nie powstrzymała uśmiechu.
 -No dobra, niech ci będzie. Specjalnie dla ciebie przestanę.
 -Julia, mogę mieć pytanie?
 -Hm?
 -Wiesz… ta sukienka wygląda, jakby już byłaś przygotowana do tego balu i pomyślałem…
 -Nie byłam przygotowana. – poinformowała go wbrew zasadzie „nie wyjawiaj NICZEGO, co może dać przeciwnikowi przewagę nad tobą”. – To sukienka cioci Silvy.
 -Z twoich słów o niej, wywnioskowałem, że nie jest osobą, posiadającą sukienki. – Valerian uniósł brwi.
 Julia tylko wzruszyła ramionami. Chciała mu odpowiedzieć, ale jej głos utoną w gwarze, kiedy przestąpili ramie w ramię próg szkoły.


*

  
-A teraz, panno McEver, powie nam pani WSZYSTKO, co tylko wie. – stwierdził pewnym siebie tonem człowiek, który usiadł tuż obok niej, na blacie stołu. 
Silva siedziała na krześle, wyciągając nogi daleko przed siebie. Po przylocie po raz kolejny ją przeszukali, na rzecz czego straciła sztylet i z całego uzbrojenia zostały jej tylko długie szpilki… i klucz, chociaż nie sądziła, żeby dało się go wykorzystać do walki.
 Mężczyzna, siedzący obok, zasłonił jej widok na śpiący Mediolan, nad którym wisiał ciężki, srebrzysty księżyc, którego jasne promienie wpadały do pokoju. Oprócz tego do sali, w której ją trzymali, nie dochodziło żadne inne źródło światła. Nie mogła uwierzyć, że ci ludzie nie pomyśleli nawet o głupiej żarówce.
 -Nazywasz się Silva McEver, tak? – facet popatrzył na nią z pewną irytacją. Pracował dla Hadesu, ponadto był łowcą, i jego zdaniem powinien przez to zasługiwać na jakikolwiek szacunek w oczach tej marnej Strażniczki.
 Wzruszyła ramionami.
 -No raczej. A ty?
 -Victor Th…
 -Victor, byłbyś taki miły i nie zasłaniał mi widoku przez okno?
 Zgrzytną zębami i posłał jej wściekłe spojrzenie. Jak mogła być tak… myśl urwała się i odpłynęła, kiedy napotkał idealnie spokojny, lekko rozbawiony wzrok tamtej. W jasnych oczach czaiła się kpina, wymierzona w niego, wymierzona w porządek, wymierzona w Hades… Dostrzegł w nich też pewną groźbę, i gdy powtórzyła prośbę, już bardziej dobitnie, posłusznie odsunął się i opadł na krzesło naprzeciw niej.
 -No dobrze. – westchnął, usiłując na powrót skupić się na swoich notatkach. – A więc… wiesz, że jesteś w rękach Hadesu?
 -Tak, tak, wiem.
-I wiesz kim jesteśmy?
 -Pewności nie mam, ale zgaduje, że skąpcami i sadystami, którzy nie mogą szarpnąć się na żarówkę… ani na coś do jedzenia dla mnie. – przekrzywiła głowę.
 -To nie jest zabawne. – warknął.
-Właśnie, że jest. – odparła spokojnie.
 -Czy ty się w ogóle nie boisz?! – Victor nie wytrzymał i uderzył dłonią w metalowy stół.
Huk rozniósł się po całym pokoju.  -Musiało boleć. – stwierdziła flegmatycznie, a potem pochyliła się do niego z błyszczącymi oczyma. – Boje się, jasne, ale akurat nie was. Wami gardzę.
 -Dlaczego? – syknął.
Rzeczywiście bolało, i to tak, że z trudem dusił jęk.  -Z wielu powodów. – odparła znudzona Strażniczka, na powrót odwracając wzrok ku księżycowi i śpiącemu Mediolanowi.
 Jeszcze dzień czy dwa przesłuchiwań i ucieknie, była tego pewna. Może nawet wcześniej, ale wszystko zależało od okoliczności. Na razie nie były najlepsze, ale wiedziała, że coś wymyśli. Jak zawsze. Może nawet pomoże jej Dante… Może. Teraz jej kuzyn był u swojej siostrzenicy i w miarę ją to cieszyło. Przynajmniej on był bezpieczny.
 W myślach przysięgła sobie, że jeśli uda jej się zwiać, na następną gwiazdkę kupi całej rodzinie jakieś porządne prezenty (oczywiście nie Oliverowi, jego synowi i imiennikowi, oraz jego upiornej żonie, do nich się nie przyznawała), a potem wróciła do ignorowania Victora.
 Gdyby nie głód, bawiłaby się przy tym całkiem nieźle.

niedziela, 12 października 2014


20
 
-Madienne!
 -Wujku!
 -Jak tam szkoła?
 -Jest w porządku, a co w…
 -Tam jest naprawdę świetnie! Widziałaś się ostatnio z…
 -Jasne! A spotkałeś ostatnio…
 -Tak, ale rozmawiałaś z…
 -Oczywiście, że rozmawiałam. A co u…
 -Nawet dobrze, dawno go nie widziałem. Jak jest w…
 -Jakoś żyje, ale pewnie tam, no wiesz wujku, tam, no, pamiętasz…
 -Tak, pamiętam. Racja, ostatnio strasznie tam pada.
 Nikolaj z głupią miną przyglądał się spotkaniu Madeleine z jej wujem. Rzadko kiedy był wyprowadzany z równowagi tak bardzo, że przestawał panować nad mimiką, ale tym razem tak było. Po pierwsze, wuj Maddy miał taki sam kolor włosów i oczu jak dziewczyna, a po drugie ich rozmowa… właśnie.
 Znajdowali się na placu przed szkołą. Nie tak dawno temu skończyła się kolejna lekcja i chmara uczniów nadal wysypywała się z gimnazjum, rozmawiając głośno.
 -Wujku, to Nikolaj. – łowczyni nagle przypomniała sobie o chłopaku i zaciągnęła go przed wuja. – Nikolaj, to wuj Dante.
 -Miło cię poznać. – uścisnęli sobie ręce.
 -Nawzajem. – wykrztusił Bates.
Był naprawdę dobrym mówcą… ale jak widać, nie przy krewnych Madeleine Vale.  -Wujku, Nikolaj… wie o łowcach. – mimochodem poinformowała Dantego dziewczyna.
 -Doprawdy? – łowca zmarszczył brwi, a potem spojrzał na Nikolaja. – Uwierzyłeś?
 -Jak mogłem nie wierzyć? – zapytał chłopak. – W końcu ich widziałem.
 Dante wyprostował się.
 -Kiedy!?
 -Gonili mnie, nie tak dawno temu. Minęło kilka dni, niecały tydzień. – wytłumaczyła Madeleine.
 -Czemu nie powiedziałaś mi wcześniej?
 -Bo zdołałam im uciec, nic się nikomu nie stało. To ważne?
 -Nie, nie sądzę… Znaczy tak, ważne! Przecież znalazłaś się w niebezpieczeństwie!
 -Bez przesady. – dziewczyna machnęła ręką.
 Dante pokręcił głową.
 -Nie powinnaś tego lekceważyć, naprawdę.
 -Nie zlekceważyłam. Mój dom ma zabezpieczenia…
 -Dobrze wiesz, że tamci mogą złamać każde zabezpieczenia.
 Nikolaj starał się słuchać uważnie. Tamci? Pewnie ci źli łowcy, niedobitki po wielkim cechu, zrzeszającym takich jak oni. Madeleine tłumaczyła mu to… dosyć mgliście.
 -A więc co zamierzasz zrobić, wuju? – zapytała łowczyni.
 Dante zmarszczył brwi. Dobre pytanie. Co w ogóle zamierzał zrobić? Zamierzał pomóc Silvie w ucieczce. Zamierzał zebrać informacje o nowym zagrożeniu, o którym dowiedział się nie dalej jak półtorej tygodnia temu i które spadło na łowców. Wreszcie zamierzał zniszczyć Hades. I chronić jakoś przy tym niedobitki swojego rodu, w tym Maddy, którą ciągle widział jako pięciolatkę, która słuchała w dzieciństwie, jak opowiadał jej bajki.
 -Zadzwonię do Metza, może załatwi ci ochronę. – stwierdził w końcu.
-Może być. – przyznała. – Nikolaj, czemu nic nie mówisz?
 -Zamyśliłem się. – chłopak posłał jej lekko speszony uśmiech. – No dobrze, co teraz robimy?
 -Teraz pójdziemy na pizze. – odparła Madeleine, wyprzedzając Dantego, który już otwierał usta, by powiedzieć coś zupełnie innego. Posłała wujowi karcące spojrzenie, przekrzywiając głowę. – Na pizze, ku zacieśnieniu stosunków.
 Łowca i Nikolaj spojrzeli po sobie ze zrezygnowaniem, dając tym samym sobie nawzajem do zrozumienia, że z Maddy lepiej nie dyskutować. Dante pomyślał, że Silva jest więziona, jego drużyna ma kłopoty, a Madeleine jest ścigana przez jakichś zabójców.
 A potem poszli na pizze.


*

  
-No dobra, Valerian, albo mam dziurę w czole, ale wolisz mi o tym nie mówić, albo czekasz, żebym ja coś powiedziała. – stwierdziła Julia, z trzaskiem odkładając podręcznik na ławkę w parku. – Człowieku, mieliśmy się uczyć!
 Łowca westchnął ciężko. Od kilku dni jego umysł pracował na wzmożonych obrotach. Od kilku dni wbijał wzrok w twarz Julii i modlił się – tak, modlił – żeby w końcu to zauważyła. Od kilku dni miał nadzieje, że nagle odwróci się w jego stronę, zarzucając włosami, zatrzepocze rzęsami i zapyta „Valerian, chciałbyś iść ze mną na bal?”. Tyle, że jego nowa przyjaciółka nie zarzucała włosami, nie trzepotała rzęsami i nigdy nie zadawała tak idiotycznych pytań.
 Poszedł by z nią, i to z największą chęcią… gdyby ona tego chciała. A jak widać, nie chciała. Doszedł do tego wniosku przedwczoraj, ale wczorajszego dnia gwałtownie odżyła w nim nadzieja, kiedy okazało się, że młoda łowczyni nie miała najmniejszego pojęcia o planowanej imprezie. Ale od tego czasu nie zadała tego wyczekiwanego pytania, i chłopak na powrót zapadał w przygnębienie.
 Siedzieli w parku, na jedynej suchej ławce, jaką znaleźli w promieniu pięćdziesięciu metrów. Nie dawniej jak godzinę temu przestało lać: ziemia była mokra i śliska, kałuże utworzyły się na całej szerokości ścieżki, koło której przysiedli. Ludzie przemykali obok z pochylonymi głowami: nisko wiszące, szare chmury zapowiadały kolejne opady.
 -No to? – niecierpliwie zapytała Julia. – Ziemia do Phantomhima, czy ty się dobrze czujesz!?
 „Cztery godziny.” – Valerian rzucił okiem na zegarek. Za cztery godziny zaczynał się bal…
 -Jasne, czuje się świetnie. – powiedział nieswoim głosem.
 -Tak, oczywiście. – prychnęła dziewczyna. – Co chcesz wiedzieć? Jak się mnie zapytasz, to ci powiem!
 Pokręcił głową.
 -Nie Julia, to głupie.
 -Nawet jeśli. Zapytasz się, ja odpowiem, a potem spokojnie wrócimy do nauki, bo kompletnie nie łapie tych działań matematycznych, a pojutrze sprawdzian.
 -Ja nie mogę cię o to zapytać. – powiedział spokojnym tonem, mając nadzieje, że się nie rumieni. Przy czerwonych włosach i oczach nie dawało to najlepszego efektu.
 Julia westchnęła ciężko, odgarnęła włosy z twarzy i usiadła po turecku, przyglądając mu się uważnie.
 -Valerian, jeśli chcesz mnie zaprosić na ten bal, to proszę bardzo, byleby szybko.
-Ale wiesz, że panie zapraszają panów? – zapytał, unosząc brwi i zastanawiając się, jak, do diaska, na to wpadła.
 -Wiem, ale nigdy nie zniżyłam się i nie zamierzam się zniżyć do zapraszania kogokolwiek. – na powrót przekartkowała podręcznik, czekając na jego pytanie z idealnym spokojem.
 -A… jeśli cię zaproszę, zgodzisz się?
 -Jeszcze nie wiem, nie zaprosiłeś mnie.
 Valerian pomyślał ponuro, że ładnie się wpakował. Jak zapytać? Uprzejmie? Rozkazująco? Nie, rozkazanie czegoś Julii wiązało się z wielkim ryzykiem i możliwe, że z kilkoma złamaniami.
 „No dawaj. – zachęcił się w myślach. – Zrób to. Teraz.”
 -Julia, czy chciałabyś pójść ze mną na organizowany dzisiaj bal? – spytał w końcu.
Wypadło to nawet spokojnie i porządnie. -Nie. – odparła krótko, nie odrywając wzroku od podręcznika i opierając podbródek na rękach.
 -Co? – jęknął nie mogąc opanować zdziwienia.
 -Spróbuj jeszcze raz. – zaproponowała z kpiącym i przebiegłym uśmiechem.
 -Julia, pójdziesz ze mną na bal? – zapytał.
 -Tak, pójdę. – zatrzasnęła podręcznik. – Nie chcę, ale pójdę, bo z tobą może być całkiem fajnie, a poza tym chcę zobaczyć Olivera w jego fenomenalnym garniturze. – powiedziała ironicznie.
 Valerian uśmiechnął się lekko.
 -Czemu nie. Ale w takim razie…
 -W takim razie oboje musimy się przygotować. – stwierdziła, nadal spokojnie, pakując książki do torby. – Przekładamy naukę na jutro?
 -Może być. – zgodził się.

W tym momencie nawet gdyby zapytała, czy byłby taki miły i wskoczył do sadzawki pełnej aligatorów, jego odpowiedź brzmiała by tak samo.
-Świetnie. To co, widzimy się pod szkołą, tak?
 -Raczej tak. – zgodził się machinalnie.
W normalnej rodzinie krewni zaraz zlecieliby się, żeby robić im zdjęcia przed pójściem na bal, ale żadne z nich nie miało normalnej rodziny. Valerian usiłował sobie wyobrazić ciocie Rozę, biegającą wokół nich i pstrykającą aparatem, ale nie potrafił.  -No to na razie. – zawołała do niego Julia, odchodząc szybkim krokiem parkową aleją. Gałęzie drzew, ciężkie od osiadłej na liściach wody, pochylały się w dół, kiedy przemierzała ścieżkę, a potem zniknęła, skręcając w pobliski zaułek.

czwartek, 9 października 2014


19

-Och, nareszcie! Kogo zapraszasz? Jego? Nie wierze! Słyszałaś, co o nim mówią? Jest podobno… Ci! Cicho, Julia McEver idzie.
 Ten szept doszedł łowczynie tuż przy drzwiach wejściowych do szkoły. Zmarszczyła brwi, a potem uniosła głowę i nie powstrzymała cichego jęku. Na wielkiej szarfie, zawieszonej nad korytarzem, figurował napis: „WIELKI BAL KLASOWY: PANIE ZAPRASZAJĄ PANÓW”.
 W życiu jeszcze nie zhańbiła się zapraszaniem jakiegokolwiek „pana” na bal, i nie zamierzała tego nigdy robić. Przez chwile gapiła się jeszcze na majestatyczne litery, a potem westchnęła cicho i poprawiła ciężką torbę, zwieszającą się z jej ramienia.
 -Julia! – Valerian błyskawicznie znalazł się obok niej.
Szli teraz korytarzem ramie w ramie.  -Słyszałeś już o tym balu? – zapytała dziewczyna.
 -Jasne, wieści huczą w szkole od tygodnia, każdy coś słyszał.
 -Oprócz mnie.
 -Serio?
 -Tak, ja nie miałam pojęcia. Zapraszasz kogoś?
 -Czy ja wyglądam na panią? – z rozbawieniem zapytał chłopak. – Tak też myślałem. A ty?
 -Nie sądzę. – pokręciła głową. – W ogóle przyjdziesz na ten bal?
 -Jeśli mnie ktoś zaprosi. – łowca wzruszył ramionami, mierząc wzrokiem dziewczynę, która akurat szła korytarzem w przeciwną niż oni stronę. – A co?
 -Nic. Gdyby żądne z nas nie szło, moglibyśmy się gdzieś spotkać.
 -Raczej nie u ciebie w domu, co?
Chłopak, jak każdy w szkole, wiedział już o nienawiści między rodzeństwem McEver.  -Mogłoby być nawet tam, tylko najpierw musielibyśmy znaleźć jakąś dziewczynę Oliverowi. Jeśli się uda, mogę się założyć, że rodzice wybędą z domu oglądać przyszłą synową.
 -Przyszłą synową? – prychnął Valerian.
 -A co myślisz, że jak już jakaś się cudem nawinie, to my wypuścimy ją ze swoich szponów? – Julia mrugnęła do niego. – No i co o tym myślisz?
 -Może być, bo raczej nikt mnie nie zaprosi. – westchnął ciężko. – Ale też możemy u mnie.
 -Twoja ciocia…
 -Ciągle nie może odżałować tego obiadu, który się w końcu nie udał.
 Łowczyni krótko skinęła głową. Nadal pamiętała przerażenie Valeriana na widok krwi, ale nigdy tego nie skomentowała.
 -Może być. – Julia uśmiechnęła się do niego. – Ale zobaczymy jak będzie, może cię jakaś zaprosi. O ile się nie mylę, pani od fizyki ma na ciebie oko.
 Roześmiała się i weszła do swojej klasy, zostawiając oszołomionego chłopaka na środku korytarza.


*


-Ale naprawdę? – z niedowierzaniem zapytał Nikolaj. – Serio?
 -Tak powiedział wujek. – wzruszyła ramionami. – Myślałam, że jest zajęty, ale jeśli tu przyjeżdża…
 Madeleine promieniała. Szli obok siebie ulicą, prowadzącą do domu chłopaka. Z tego co dowiedział się po trzech minutach, był to TEN wuj, wuj Dante, jeden z najlepszych łowców na świecie. Miał przyjechać tylko na kilka dni i zatrzymać się u Maddy.
 -Będziesz mu musiała powiedzieć, że ci w garniturach cię gonili. – przerwał potok jej wymowy.
 Zamilkła na chwile.
 -W sumie zastanawiałeś się kiedyś, CZEMU mnie gonili? – zapytała w zamyśleniu.
 -Przecież wytłumaczyłaś mi to. Bo jesteś łowczynią.
 -Tak, i wtedy w to wierzyłam, ale gdyby się zastanowić… No bo pomyśl. Są setki, tysiące łowców na świecie, dorosłych, zdolnych i wyszkolonych łowców. Po co wysyłać kogoś na takiego dzieciaka jak ja?
 -Kolejne pytanie, które będziesz musiała zadać swojemu wujowi. – skinął głową. – A jak myślisz, jak zareaguje na fakt, że ja o was wiem?
 Madeleine zmarszczyła brwi.
 -Trochę komplikujesz sprawę. Ale wiesz, wiele ludzi o nas wie. Pracują dla nas… a poza tym ty masz predyspozycje na łowcę.
 -Może, ale… cóż, ja nie chcę być łowcą. – Nikolaj zarumienił się lekko.
 Maddy chwile przyglądała mu się ze zdumieniem.
 -Jak to nie chcesz??? Przecież to by były same przygody, zagadki, tajemnice do odkrycia, magiczne miejsca… W zasadzie kim ty chcesz być?
 -Uśmiejesz się. – stwierdził spokojnie.
 -Możliwe, ale i tak chcę wiedzieć.

Madeleine nie należała do osób, które najpierw coś obiecują, a potem łamią dane słowo.
 -No dobra, jeśli musisz… chciałbym być wykładowcą na Oxfordzie. – powiedział w końcu, rumieniąc się jeszcze mocniej.
 O dziwo, łowczyni nie roześmiała się.
 -Co chcesz wykładać? – zapytała cicho, podpierając brodę na rękach.
 -Czy ja wiem… historie, albo literaturę angielską. Brzmi nudno, ale mnie to naprawdę ciekawi.
 -Na sto procent będziesz świetny. – uśmiechnęła się lekko.
 -Mam nadzieje… to już tutaj. Muszę lecieć. – uśmiechnął się do niej, wskazując na swój dom.
 Madeleine nigdy jeszcze nie odprowadzała go aż tak daleko. Rzuciła okiem na budynek i trochę się zawstydziła. Ona była łowczynią, miała duży apartament, komórkę, MP3, komputer, laptop i telewizor, a budynek, w którym mieszkał Nikolaj, miał może dziesięć metrów w ogólnym obwodzie, drzwi były zrobione z siatki, jaką zwykle daje się pod napięciem, a ściany były brudne i obdrapane. Łowczyni nagle przypomniała sobie, że chłopak nigdy nie zapraszał jej do swojego domu, i nagle zrozumiała dlaczego.
 -To do zobaczenia. – zdołała odpowiedzieć mu uśmiechem. – I pamiętaj, jutro muszę ci przedstawić mojego wujka.
 -Jasne. – skinął głową. – Pa.
 Maddy odeszła kilkanaście kroków, a potem oparła się o najbliższy mur, i obserwowała, jak z domu wybiega najwyżej siedmioletnia dziewczynka i rzuca się bratu na szyje, mówiąc coś nieskładnie. Nikolaj roześmiał się, podniósł ją do góry i okręcił w powietrzu, zanim ponownie postawił na ziemię. Wtedy wpadł na niego chłopak, może trzylatek i chwycił się nogawki jego spodni, domagając się, żeby go też przytulić.
 Scenę jak z filmu familijnego, obserwowała też matka rodziny, stojąca w otwartych drzwiach. Oparła się plecami o ich framugę, ze skrzyżowanymi na piersi rękoma przyglądając się swoim dzieciom. Miała na sobie suknie, sięgającą do ziemi, niezbyt wyszukaną ani twarzową, a na nią narzucony brudny fartuch. W końcu Nikolaj podniósł się, i przywitał się z nią. Uśmiechnęła się, słysząc słowa, które wypowiedział, ale jej oczy nadal były bezkreśnie smutne.
A potem spojrzała prosto na Madeleine i uśmiechnęła się lekko. W tej łagodnej serdeczności trochę przypominała jej matkę, Melisę.
 Łowczyni odetchnęła się od muru i ruszyła szybkim krokiem, wciskając ręce do kieszeni, i obiecując sobie, że na urodziny, lub a Gwiazdkę, zależnie od tego, które święto będzie pierwsze, kupi Nikolajowi coś, co sam nigdy by nie kupił, zważywszy na zarobki swojej rodziny, a co ucieszy go tak, że Madeleine będzie to mogła uznać za swój dobry uczynek roku.


*
  

Silva McEver, siedząc między dwójką z dwudziestki pilnujących ją ochroniarzy, przeklinała swojego kuzyna i jego dziwaczny plan. On sam usiadł na przedzie samolotu, wyraźnie go widziała, dyskutował z Rafts’em i popijał wino.
 Przypomniała sobie ich pośpieszną rozmowę, kiedy szli ulicami Moskwy.
 -Co wymyśliłeś? – zapytała wtedy czujnie.
 Jej kuzyn uśmiechnął się lekko.
 -Znam cię, Silvo, i wiem, że nawet jeśli cię złapią, zdołasz się uwolnić. A pomyśl: jeśli cię wydam, po pierwsze zyskam zaufanie Rafts’a, a po drugie nie potrafię uwierzyć w to, że mają tutaj jakieś osobiste więzienie: przewiozą cię do bazy głównej, a przynajmniej w jej pobliże, żeby mogła cię przesłuchać któraś z szych Hadesu. Jeśli zaś jest tam ta baza główna, to równie dobrze mogą tam być dokumenty, których szukamy.
 Zmarszczyła brwi, przyglądając się zimnemu, moskiewskiemu niebu, rozjaśnianemu już światłami dnia.
 -No dobra, powiedzmy, że daje temu wiarę – stwierdziła w końcu. – Może się udać. Ale jeśli nie zdołam się uwolnić? Nie dasz rady, działając sam.
 -Zdołasz. – stwierdził krótko.
 -Odbiorą mi broń!
 -Nie wierze, że nie masz żadnej ukrytej.
 Silva westchnęła wtedy ciężko, przeczesując palcami włosy.
 -Mam, ale oni mnie tam znają, wiedzą, jakie mam słabości i jaką mam siłę – będą przygotowani.
 Dante wzruszył ramionami.
 -Zaskocz ich czymś.
 Miała ochotę zabić go spojrzeniem, ewentualnie jakąś ostrą bronią, ale tylko zgrzytnęła zębami.
 -Uważaj, bo zaraz ciebie czymś zaskoczę. – warknęła, nie kryjąc złości.
 Godzinę później siedzieli przed Rafts’em, zachwyconym postawą Dantego i faktem, że Silva pięć razy podczas ich pobytu w budynku Hadesu, usiłowała go zamordować, przy użyciu linijki, długopisu, oraz zszywacza, więc łowca z pewnością nie kłamał. Rzeczywiście Strażniczka go nienawidziła, rzeczywiście chciał się zemścić, rzeczywiście ją pojmał i do nich odstawił.
 Najgorszym lękiem napawał Silve strach, ponieważ dostrzegła wtedy nieścisłość w planie kuzyna, a dokładniej: trzech ochroniarzy. Okazało się jednak, że nie zostali jeszcze odnalezieni, ale moment, w którym zostaną… Modliła się tylko, żeby jej, Dantego i Rafts’a nie było już wtedy w Rosji. Koniec końców ci kretyni mogli rozpoznać jej kuzyna jako drugiego z napastników.
 Teraz jednak już lecieli i zagrożenia nie było.
 Wystartowali kilka godzin temu, według włoskiego czasu była pewnie ósma, bo słyszała, jak Dante dzwoni do swojej siostrzenicy, Madeleine, z zapowiedzią, że pewnie zatrzyma się u niej na kilka najbliższych dni. Maddy mieszkała w Mediolanie, a przez telefon mówiła na tyle głośno, żeby Strażniczka dała rade ją usłyszeć, że jest spóźniona na pierwszą lekcje.
 Teraz, pod koniec wydłużającego się lotu – jak wywnioskowała z tego telefonu, zapewne do Mediolanu, nie widziała innego powodu, dla którego Dante miał się zatrzymywać u siostrzenicy - była zajęta głównie gapieniem się w sufit samolotu.

Jej ręce były związane, ale między palcami obracała mały przedmiot, znaleziony w swojej kieszeni: podczas powierzchownego przeszukania, nikt go nie zauważył. Badając rzecz samym zmysłem dotyku, dopiero po chwili zorientowała się, że to zapasowy klucz do drzwi moskiewskiego sejfu w bazie Hadesu, z zabawnym, piekielnie ciężkim brelokiem.
 Uśmiechnęła się lekko, zastanawiając się, czy dałoby się tym ogłuszyć jednego z ochroniarzy. Chociaż w zasadzie nie było potrzeby: podczas przeszukania przegapili jeszcze dwa ostrza, przytrzymujące jej włosy i udające spinki, oraz pojedynczy sztylet w cholewce buta. Całą resztę broni – ponad dziesięć sztuk – znaleźli, co i tak było niezłym wyczynem.
 Niebo, po którym lecieli, powoli ciemniało – nadchodziła noc. Silva była zmęczona, niewyspana i zrezygnowana.
 Zasnęła, zanim zdążyła sobie wyperswadować tą manifestacje słabości.